Anomalie pogodowe i sytuacja związana z koronawirusem wpłynęły na tegoroczną produkcję karpia
Rocznie hoduje się około 400 ton karpia. W tym roku będzie go jednak mniej. Przyczyniły się do tego nie tylko anomalie pogodowe, ale także sytuacja związana z koronawirusem.
Karp to obowiązkowa ryba na polskim wigilijnym stole. Nim jednak na niego trafi, przebywa w takich miejscach, jak gospodarstwo rybackie Ełk-Knyszyn, gdzie hodowla karpia towarowego zaczyna się na przełomie października i listopada.
– Mamy swoje stado tarłowe, wylęgarnie i pozyskujemy ikrę. Ona jest inkubowana w wylęgarni. Potem jest wylęg, zarybiane są przysadki pierwsze, następnie zarybiane są przysadki drugie. Jesienią przechodzimy na kroczka, a w kolejnym roku z kroczka na towarową rybę – tłumaczy Grzegorz Buraczewski z gospodarstwa rybackiego Ełk-Knyszyn.
Cały proces trwa trzy lata.
– Oczywiście można skrócić okres produkcji, ale musielibyśmy pozbyć się etykiety ekologicznej ryby. Nie chcemy tego robić, bo smak jest podstawą gwarancją i reklamą naszej ryby – zaznacza Grzegorz Buraczewski.
W tym roku produkcja karpia jest jednak o 25-30 proc. niższa niż w ubiegłych latach.
– Wynika to z tego, że brakowało materiału zarybieniowego w roku ubiegłym. Są więc niższe zarybienia. Do tego dochodzą anomalie pogodowe, co źle wpływa na przyrosty i hodowlę – wyjaśnia hodowca karpi.
Do tego przez sytuację związaną z koronawirusem wzrosły ceny pasz.
– Ceny zbóż w bieżącym roku wzrosły o około 30 procent. W zeszłym roku kupowaliśmy pszenicę za 800-850 zł, a w tym roku kosztuje ona 1200 zł. W naszym gospodarstwie karmimy tylko i wyłącznie pszenicą – podkreśla Grzegorz Buraczewski.
Wszystko to przekłada się więc na cenę karpia. Tu mamy jednak gwarancję, że jego smak będzie dużo lepszy niż ryby kupionej w supermarkecie.
TV Trwam News