Wrzenie pod POkrywką

Układanie list wyborczych demaskuje, jak silne są wewnętrzne konflikty w
Platformie Obywatelskiej. A można być pewnym, że będą one narastać, nawet po
ostatecznym zamknięciu procedur wyborczych w partii. To teraz największe
zmartwienie Donalda Tuska, bo grozi sparaliżowaniem kampanii wyborczej rządzącej
partii. Niektórzy działacze już opuszczają szeregi PO, bo nie widzą tu swojej
przyszłości, inni skrycie szukają przestrzeni do negocjacji z innymi
ugrupowaniami. Czy będzie wielki exodus?

To, co dzieje się teraz w Platformie Obywatelskiej, stanowi nie lada wyzwanie
dla Donalda Tuska. Premier liczył na to, że układanie list odbędzie się bez
większych problemów, o co apelował wiele razy do swoich współpracowników. Jednak
wewnętrzne spory w partii są już tak ostre, że przestrogi i apele szefa rządu na
niewiele się zdają. – Sytuacja jest trudna. Jest tak wiele protestów w sprawie
list, że Tusk musi zareagować. Z jednej strony musi uznać część protestów, z
drugiej strony musi jednak działać tak, żeby się za bardzo nie narazić
regionalnym "baronom", którzy te listy budowali. Widać, że gdy w grę weszły
prywatne interesy, to nawet strach przed premierem nie spowodował wygaszenia
konfliktów – tłumaczy poseł PO, który ma stałe i dobre kontakty z najbliższymi
współpracownikami szefa rządu i Platformy. Jego zdaniem, Tusk ma ograniczone
pole manewru, bo aparat partyjny myśli o własnej przyszłości i własnych
interesach.

Jak działacze wycinają się w okręgach
Praktycznie w każdym okręgu wyborczym, jak mówią nam politycy Platformy
Obywatelskiej, są problemy z układaniem list wyborczych. Niektórzy kandydaci są
niezadowoleni z miejsc, jakie im przyznały władze regionalne PO, a są i tacy,
których skreślono z grona kandydatów na posłów. Najgłośniejszy jest przypadek
posła Łukasza Gibały z Krakowa, który w ogóle nie znalazł się na liście
Platformy w dawnej stolicy Polski. W gronie kandydatów do Sejmu nie widział go
szef małopolskich struktur PO poseł Ireneusz Raś. Ten ostatni robi porządki w
regionie i wzmacnia swoją pozycję, o czym świadczy i to, że na trzecim miejscu
wylądował poseł Jarosław Gowin, który cztery lata temu przewodził liście
platformersów.
Jeszcze gorętsza jest sytuacja w Białymstoku, gdzie – przypomnijmy – na liście
kandydatów do Sejmu zabrakło posła Jacka Żalka i kilku innych działaczy. To
efekt sytuacji w podlaskiej PO, bo wielu członków nie kryje, że są skłóceni z
szefem regionu Damianem Raczkowskim i jak mogą, to wycinają jego stronników, w
tym i Żalka. Z kolei w Lublinie rozczarowana jest poseł Joanna Mucha, która
znalazła się dopiero na czwartym miejscu. Według nieoficjalnych informacji,
oczekiwała, że będzie przynajmniej druga. A w Warszawie rzecznik klubu PO
Krzysztof Tyszkiewicz jest niezadowolony z tego, że koledzy umieścili go… na
17. miejscu stołecznej listy do Sejmu. Z kolei w Toruniu dopiero szósty jest
były secesjonista z PiS poseł Antoni Mężydło, który w poprzednich wyborach był
liderem listy w tym okręgu. Mężydło otwarcie mówi, że to odwet za poparcie w
wyborach na szefa regionu Pawła Olszewskiego, a nie jego konkurenta – Tomasza
Lenza, który odniósł zwycięstwo. Ze swojego miejsca niezadowolony jest także
inny poseł z kujawsko-pomorskiego, Janusz Dzięcioł. Stwierdził, że tak samo jak
Mężydło padł on ofiarą partyjnych porachunków. Zwycięzca pierwszej edycji "Big
Brothera" jest dopiero 11.
Najgorsza dla PO sytuacja panuje w regionie łódzkim. Tam około 50 działaczy
opuściło szeregi partii i przeszło do PJN, bo krytykują zarządzanie partią w
Łodzi przez Andrzeja Biernata. Przejawem tego jest m.in. usunięcie z listy
pretendentów do Sejmu poseł Elżbiety Radziszewskiej, minister w kancelarii
premiera ds. równego traktowania. W zamian zaproponowano jej start do Senatu, co
Radziszewska odrzuciła. We wcześniejszych wyborach startowała z pierwszego
miejsca w okręgu piotrkowskim. Z kolei wczoraj o odejściu z Platformy
Obywatelskiej poinformował opolski senator Ryszard Knosala. Parlamentarzysta
tłumaczył, że podjął taką decyzję, gdyż lokalne władze PO odrzuciły jego
kandydaturę w wyborach do Senatu, zabrakło dla niego także miejsca wśród
kandydatów do Sejmu.
To są tylko niektóre przypadki, te najgłośniejsze. Tymczasem zgody co do list
wyborczych nie ma w wielu innych okręgach. – Wielu obecnych posłów dostało
gorsze miejsca niż cztery lata temu, gdy zdobywali mandaty. To są efekty jakichś
wewnętrznych rozgrywek na szczytach naszej partii, której jesteśmy ofiarami –
mówi "Naszemu Dziennikowi" jeden z posłów, który też znalazł się na niższym o
kilka pozycji miejscu w porównaniu z wyborami w 2007 roku. – Wiem, że wiele osób
złożyło już protesty do władz krajowych Platformy. Czy ja też się odwołam?
Jeszcze nie zdecydowałem, bo boję się, że w ogóle w odwecie wylecę z listy –
dodaje parlamentarzysta.
Zarówno jego zdaniem, jak i w opinii innych naszych rozmówców, zamieszanie z
listami to przede wszystkim skutek walki między frakcjami PO, czyli głównie
między obozem marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny i ministra infrastruktury
Cezarego Grabarczyka. Przewodniczący partii, Donald Tusk na razie zdaje się nie
ingerować w listy, oczywiście oficjalnie, bo po cichu robi wszystko, aby ani
marszałek, ani minister nie wzmocnili się przy układaniu list. Jednak będzie
musiał ingerować już w przyszłym tygodniu, gdy sprawa wyborów i list pojawi się
na posiedzeniu zarządu krajowego PO. A w pierwszej połowie czerwca listy ma
zatwierdzić Rada Krajowa Platformy Obywatelskiej. Marszałek Schetyna otwarcie
mówi, że na posiedzeniu zarządu trzeba będzie się zająć protestami kandydatów. –
Mam nadzieję, że dojdzie do jakichś korekt – mówi Grzegorz Schetyna. I trudno
się marszałkowi Sejmu dziwić, bo akurat niektórzy jego najbardziej znani
stronnicy, jak Jarosław Gowin, padli ofiarą wewnętrznych walk w Platformie.
Charakterystyczne jest to, że na razie większość najważniejszych osób w PO
przekonuje o konsensusie. Przewodniczący klubu Tomasz Tomczykiewicz twierdzi, że
jest pełna zgoda przy układaniu wykazu nazwisk z kandydatami do Sejmu i Senatu,
a przynajmniej taka była w regionie śląskim, którym kieruje. Nawet brak wśród
pretendentów posła Mirosława Sekuły został wytłumaczony jego osobistą decyzją.
Po prostu poseł kiepsko wypadł jesienią w wyborach na prezydenta Zabrza i PO
uznała, że teraz będzie dla niej obciążeniem, a nie atutem. Nieoficjalnie udało
nam się ustalić, iż Sekuła może jeszcze wystartować z innego okręgu lub stanąć
do walki o mandat senatorski, tam, gdzie Platforma ma i tak małe szanse.

Szanse "mniej niż zero"
Donald Tusk może mówić o szczęściu, że bardzo niskie są notowania PJN, ku której
zerka część niezadowolonych działaczy PO. Na razie do "pjonków" przeszła
kilkudziesięcioosobowa grupa członków Platformy z okręgu łódzkiego, choć jeszcze
niedawno, gdy PJN miała w sondażach więcej niż 5 proc., rozmowy z Joanną
Kluzik-Rostkowską i innymi liderami partii prowadziła spora grupa
parlamentarzystów PO. Głównie ci, którzy czuli, że nie są w swojej
dotychczasowej partii już mile widziani lub usuwa się ich w cień. – Miałem
propozycję przejścia do PJN, ale zrezygnowałem. To prawda, że oferowali mi
pierwsze miejsce na swojej liście w moim okręgu wyborczym, ale miałbym i tak
mniejsze szanse na mandat jako lider listy PJN niż będąc na dalekim miejscu w
PO. W zasadzie w tej chwili szanse na zdobycie mandatu z listy PJN są zerowe –
mówi nam jeden z mazowieckich posłów Platformy. Mają tego świadomość także
liderzy PO, którzy już nie boją się odejścia znaczących działaczy rządzącej
partii do PJN. Teraz robią to ci, którzy i tak są "wypychani" z Platformy. –
Gdyby taka obawa była realna, zapewne listy do Sejmu tworzone byłyby z jeszcze
większymi problemami, bo Tusk żądałby zawierania kompromisów, tak aby wszyscy
byli zadowoleni – twierdzi jeden ze współpracowników premiera.
Innym problemem jest to, że o mandatach poselskich marzą także obecni radni PO z
różnych szczebli samorządowych. Te osoby z reguły przegrały wybory w 2007 roku,
gdy w Sejmie znaleźli się ich koledzy i niejako na pociechę startowali w
wyborach do rad gmin, miast, powiatów i sejmików wojewódzkich. Mandaty zdobyli,
ale woleliby je teraz zamienić na miejsca w Sejmie. Dlatego wielu radnych
wystartuje w październikowych wyborach. A ponieważ niektórzy cieszą się
poparciem i zaufaniem liderów partii, spychają na dalsze miejsca obecnych
parlamentarzystów, a innych kandydatów wręcz wyrzucają z list. To oczywiście
rodzi kolejne konflikty, a najpoważniejsze spory w tej materii dotyczą m.in.
Warszawy. – Chętnych na kandydatów na posłów jest wielu, bo przewidują, że bez
większego kłopotu zostaną posłami. Cztery lata temu w stolicy zdobyliśmy 11 na
19 mandatów poselskich, w tym roku nasi liderzy liczą nawet na lepszy rezultat,
tym bardziej że Warszawa "dostała" jednego posła więcej – mówi działacz PO z
Warszawy, który także zabiegał o możliwość startu w wyborach do Sejmu, ale
musiał ustąpić jednemu ze stołecznych radnych. I teraz nie kryje rozczarowania.
W PO jest też niezadowolenie z powodu zapowiadanych transferów na listy
Platformy z lewicy. Bartosz Arłukowicz jest pierwszy, ale Tusk negocjuje również
z innymi politykami SLD i pozostałych lewicowych ugrupowań. Na razie udało się
przeciągnąć do PO mniej znanego parlamentarzystę Grzegorza Pisalskiego, który w
zamian za to ma trzecie miejsce w okręgu sosnowieckim i zapewne większe szanse
na mandat, niż gdyby został przy lewicy. To jednak nie koniec, ale jeśli inni
politycy z lewicy zasilą Platformę, to oczywiście trzeba będzie im dać czołowe
miejsca na listach do Sejmu lub poprzeć w wyborach do Senatu. W jednym i drugim
przypadku stanie się to oczywiście kosztem polityków Platformy, także obecnych
posłów i senatorów. Nic więc dziwnego, że ci nie są z tego zadowoleni. – Panikę
wywołały zwłaszcza pogłoski o tym, że premier negocjuje z Ryszardem Kaliszem. Bo
zapewne pociągnąłby on za sobą jeszcze kilka innych osób i trzeba by im ustąpić
miejsca na listach – twierdzi jeden z posłów PO z Mazowsza. – A wiadomo, że oni
się drogo sprzedadzą i nie zadowoli ich miejsce gorsze niż w pierwszej trójce –
wyjaśnia te mechanizmy.
Tych kłopotów by nie było, gdyby nie słabe perspektywy rządzącej partii przed
jesiennymi wyborami. Po prostu PO obawia się, że klub parlamentarny, który teraz
składa się z 205 posłów i 53 senatorów, po wyborach będzie znacznie okrojony –
jeśli zachowane zostaną obecne tendencje widoczne w sondażach przedwyborczych.
Tylko niepoprawni optymiści wierzą w zdobycie 231 mandatów w Sejmie. O wiele
realniejszy scenariusz mówi o tym, że PO dostanie o wiele mniej niż 200 miejsc w
izbie niższej, a ponadto w Senacie straci obecną większość. Tort do podziału
będzie mniejszy, dlatego tak zacięta jest walka o jak najlepsze, czyli "biorące
mandat", miejsca na listach.

Kto skorzysta na kłopotach
W Platformie Obywatelskiej zapowiadają się bardzo nerwowe tygodnie aż do
posiedzenia Rady Krajowej planowanej na 11 czerwca. Na nim może być naprawdę
gorąco, wszak na posiedzeniu znajdą się także ci najbardziej niezadowoleni i
wielu z nich będzie po prostu walczyło o swoją polityczną przyszłość. Nie
zawahają się wtedy skrytykować swoich baronów, nie bacząc na gniew premiera,
który już teraz jest mocno poirytowany tym, że w mediach krajowych i lokalnych
bardzo dużo pisze się o problemach, które ogarnęły PO na starcie kampanii
wyborczej. A Tusk chciałby to wszystko wyciszyć, nie zaś podsycać.
Współpracownicy Donalda Tuska uspokajają, że wszystko jest pod kontrolą, a
wszelkie spory zostaną wyjaśnione i zażegnane. Ale nieoficjalnie przyznają, że
sprawa jest poważna, bo może osłabić sprawność organizacyjną partii. Jeśli
bowiem będzie zbyt wielu niezadowolonych, to kampania wyborcza zostanie wręcz
sparaliżowana, ponieważ część działaczy się w nią po prostu nie włączy.
Usłyszeliśmy też w nieoficjalnych rozmowach, że Tusk bardzo pilnie przygląda się
zwłaszcza temu, co robi marszałek Grzegorz Schetyna. Premier obawia się, że
Schetyna skorzysta na kłopotach wewnętrznych PO i poszerzy swoje wpływy. Wszak
wielu niezadowolonych, którzy do tej pory byli poza obozem marszałka, teraz
szuka w nim protektora. To zaś za jakiś czas może przełożyć się na umocnienie
pozycji Schetyny w partii.

 

Krzysztof Losz

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl