To kpina z Powstania Warszawskiego

Gdyby Michał Zadara przed zrealizowaniem swojego spektaklu, mającego
"uświetnić" obchody 67. rocznicy Powstania Warszawskiego, przeczytał choć kilka
tekstów prof. Witolda Kieżuna, akowca walczącego w Powstaniu i odznaczonego
Krzyżem Virtuti Militari przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, to być może
jego "Awantura warszawska" nie byłaby pseudoteatralnym bełkotem. Ale, jak widać,
nie przeczytał, więc mamy, co mamy: chaos, wrzask, przekrzykiwanie się
wykonawców, bieganinę i żałosne aktorstwo.

Akcja, jeśli tak to można nazwać, toczy się symultanicznie na pięciu podestach
rozmieszczonych w różnych miejscach w Sali pod Liberatorem Muzeum Powstania
Warszawskiego. Aktorzy biegają po całej sali, przeskakując z jednego podestu na
inny jako na miejsce gry i wykrzykują teksty depesz Franklina Roosevelta,
Winstona Churchilla, Józefa Stalina i polskich dowódców, które wymieniano między
Waszyngtonem, Moskwą i Londynem podczas Powstania Warszawskiego. Między głosy
aktorów reprezentujących dyplomatów włożono wypowiedzi łączniczki relacjonującej
wydarzenia kolejnych dni Powstania (w tej roli Barbara Wysocka). A ponieważ
wszystko to dzieje się jednocześnie, krzyki aktorów nakładają się na siebie,
wszyscy biegają, ogłupieni widzowie spieszą za aktorami do poszczególnych
stanowisk gry, a nim dobiegną, to ci już wykrzykują teksty z innego miejsca –
tworzy się więc gigantyczny chaos. Trudno zrozumieć słowa.
Wszystko to sprawiło, że część widzów nie dotrwała do końca spektaklu. A ci,
którzy wytrzymali, w pewnym momencie zrezygnowali z części "teatralnej" i
zasiedli w kinowej części sali, gdzie na wielkim ekranie wyświetlany był film
pokazujący ten spektakl, który realnie toczył się parę metrów dalej. Zgodnie
bowiem z modą panującą w dzisiejszym teatrze przedstawienia często są
bezpośrednio transmitowane na zawieszonym nad sceną ekranie. Tutaj sytuacja jest
podobna, tyle że ekran znajduje się w kinowej części muzeum. Ale ten filmowy
zapis różni się od żywego planu przede wszystkim tym, że widz ogląda zdarzenia
okiem kamerzysty, który dokonuje wyboru miejsca i osoby, którą pokazuje. Nie
mogę pojąć, dlaczego w którymś momencie kamera niemal "weszła" do otwartych ust
aktora, bodaj Juliusza Chrząstowskiego (rola Winstona Churchilla), zatrzymując
się na jego uzębieniu i na pierwszym planie pokazując noszony przez niego aparat
ortodontyczny. Nie powiem, żeby obraz należał do estetycznych, jaki zatem był
cel takiej operacji?
Ogólny bałagan spektaklu potęguje jeszcze rozpaczliwy poziom artystyczny
całości, w tym fatalne aktorstwo, za co winę ponosi przede wszystkim reżyser,
wszak nie dał odtwórcom najmniejszej szansy na choćby minimalne budowanie
postaci. Aktorzy "grają" (jeśli to można nazwać grą) po kilka ról. Kto jest kim
w danym momencie, możemy przeczytać z tabliczek umieszczonych na kijach, z
którymi artyści biegają (co przypomina zabawę w przedszkolu). A zatem prócz
Wielkiej Trójki są tu m.in. Stanisław Mikołajczyk, Edward Osóbka-Morawski,
Kazimierz Sosnkowski, Andrzej Witos, Wanda Wasilewska, Wiaczesław Mołotow,
Bolesław Bierut, który – nie wiedzieć czemu – siedzi na podłodze i dziurkaczem
wycina dziurki w czerwonym papierze. Postaci jest wiele, ale o czym mówią, to
znaczy, co wykrzykują – proszę mnie nie pytać, bo nie wiem. Nie sposób zrozumieć
owego bełkotu.
Pod koniec, kiedy zrezygnowałam już z próby ułożenia w jakąś całość owego
spektaklu tak, aby zorientować się, o co właściwie chodzi reżyserowi – przeszłam
do części kinowej. I tu zobaczyłam świetną scenę będącą metaforą zagarniania
połaci naszego kraju przez rychłego już nowego okupanta Stalina. Na podłodze
zasypanej zapałkami aktor odwróconą tabliczką powoli zmiata zapałki, a przed
widzem odsłania się kawałek podłogi, która okazuje się mapą Polski ze
zmieniającymi się granicami. Dokonuje się czwarty rozbiór Polski. I to jest,
niestety, jedyna scena do uratowania. Ale tylko w wersji filmowej, bo nie sądzę,
by te osoby, które znajdowały się w przestrzeni realnej gry, zauważyły ten
mocny, znakomity niuans.
Spektakl miał pokazać zachowanie dyplomacji międzynarodowej w czasie trwania
Powstania. Tytuł zaś wzięty jest z wypowiedzi Stalina. Pomysł, by zrealizować
spektakl podejmujący tematykę ukazującą stanowisko aliantów wobec Powstania,
jest dobry. Tyle tylko że jego realizacja stanowi zaprzeczenie owego tematu i
jego jakże istotnej wagi. Przedstawienie Zadary, w warstwie tekstowej oparte na
dokumentach historycznych, miałoby szansę spełnić co najmniej kilka ważnych
funkcji, prócz stricte artystycznej, także w najlepszym tego słowa znaczeniu
edukacyjną oraz polityczną w sensie ukazania podwójnej gry i prawdziwego oblicza
tzw. Wielkiej Trójki: Roosevelta (Edward Linde-Lubaszenko jako jedyny chyba gra
tylko jedną, właśnie tę postać) Churchilla i Stalina. Ale tak się nie stało.
Reżyser postawił na formę. Temat zaś jest dlań tylko pretekstem do tzw. gry
formalnej. Dlaczego tak zrobił? Niemoc intelektualna i artystyczna, brak
dostatecznej wiedzy historycznej czy też dołączenie do politycznie
poprawnościowego chóru krytykantów podważających słuszność decyzji wybuchu
Powstania? Inaczej mówiąc: chodzi o tzw. demitologizację Powstania
Warszawskiego, a więc o umniejszenie jego wagi, heroizmu walczących Polaków,
którzy wciąż pozostają dla Narodu wzorem patriotyzmu i podstawowych wartości.
Trudno darować reżyserowi, który na bazie autentycznych dokumentów zabiera się
do tematu mówiącego o jednym z najważniejszych wydarzeń w całej naszej historii
i tworzy bezczelną kpinę z Powstania Warszawskiego.
Czy dyrekcja Muzeum Powstania Warszawskiego nie poczuwa się do odpowiedzialności
za ten pseudoteatralny bełkot, który co roku funduje Polakom, zapraszając do
reżyserii czy to Klatę, czy Passiniego, czy Libera, czy Łysaka, czy – jak teraz
– Zadarę?

 

Temida Stankiewicz-Podhorecka

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl