Stosunki polsko-niemieckie

Usunąć fałsz
– budować na prawdzie

Rozwijająca się w Niemczech od kilku lat debata na temat wypędzeń
od początku, już w samej warstwie językowej, skażona została fałszem.
Stało się tak za sprawą nadinterpretacji słowa "wypędzenie", którym
objęto przesiedlenia ludności niemieckiej po II wojnie światowej.
Z pozoru niewinny zabieg, od lat stosowany przez BdV, okazał się brzemienny
w skutki: utorował drogę do jawnego sfałszowania historii na wystawie
w Berlinie, gdzie przesiedleni po wojnie Niemcy uzyskali z dnia na dzień
status ofiar wojny, ramię w ramię z mordowaną, wyrzucaną z domów,
okradaną z dzieci ludnością Zamojszczyzny.
W rezultacie Polska, która poniosła relatywnie największe straty ludnościowe
i majątkowe na skutek rozpętanej przez hitlerowskie Niemcy wojny,
dzisiaj, po z górą 60 latach, może być pozwana przed Trybunał przez obywateli
kraju agresora.
Przedstawiona sekwencja zdarzeń pokazuje, jak naiwna była polska
polityka zagraniczna w ostatnim 15-leciu. Jeśli sprawy będą dalej
toczyć się w tym kierunku, pewnego dnia Polska może nie poznać samej
siebie w lustrze…
Trzeba odrzucić fałsz. – Niemcy nie byli bezprawnie "wypędzeni". Zostali
przesiedleni na mocy traktatu w Poczdamie – aktu o randze międzynarodowej,
podpisanego przez wielkie mocarstwa. Plan przesiedleń opracowała
Sojusznicza Rada Kontroli, a więc również organ międzynarodowy.
Akcja przesiedleńcza została uregulowana przez sprzymierzonych w
sposób możliwie humanitarny, o jakim wypędzani przez Niemców Polacy
nie mogli nawet marzyć. Wszelkie ekscesy były wynikiem powszechnej
po wojnie nienawiści do Niemców, a nie celowej polityki władz polskich
czy alianckich. Nie można mylić przesiedleń dokonanych przez aliantów
z dramatem, jaki rozegrał się wcześniej – w wyniku przymusowej ewakuacji
zarządzonej przez Hitlera w środku ciężkiej zimy. Ważne jest również
to, że ogromna część Niemców opuściła swoje domostwa nie wskutek przesiedlenia,
lecz panicznej ucieczki przed nadciągającą Armią Czerwoną.

Małgorzata Goss

To były reparacje wojenne
Rozmowa z prof. Mariuszem Muszyńskim, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała
Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, przewodniczącym zarządu Fundacji "Polsko-Niemieckie
Pojednanie"

Polska przejęła ziemie zachodnie i północne oraz wysiedliła z nich
ludność niemiecką na mocy traktatu w Poczdamie. Czy traktat wspomina
o wywłaszczeniu majątków niemieckich?
– Traktat poczdamski stanowi podstawową formę regulacji całego
powojennego porządku w Europie. Reguluje z jednej strony kwestię
nowego ukształtowania granic, z drugiej – przesiedlenia Niemców.
Najmniej dokładnie wypowiada się na temat przejęcia majątków niemieckich
– mówi, że za krzywdy, które Narody Zjednoczone doznały ze strony
Niemiec w trakcie II wojny światowej, Niemcy są zobowiązane odpłacić,
i reguluje podział stref reparacyjnych. Jest to generalna formuła
potwierdzająca zasadę prawa międzynarodowego, że za jego naruszenie
ponosi się odpowiedzialność – w wymiarze karnym, a krzywdy i straty
trzeba także zrekompensować. Konkretne normy dotyczące przewłaszczenia
majątków, zgodnie z ówczesną praktyką międzynarodową, miały być
umieszczone w przyszłym traktacie pokojowym z Niemcami. Jednak do
zawarcia takiego traktatu nigdy nie doszło – zamiast tego nastąpił
rozpad obozu sprzymierzonych na dwa bloki – komunistyczny i zachodni,
i rozpoczęła się zimna wojna. Państwa zachodnie w separatystycznych
układach z RFN uregulowały kwestie majątkowe, Polska poprzestała
na traktacie poczdamskim i aktach prawa krajowego.

Czy państwa zachodnie przyznały Niemcom odszkodowania za przejęte
majątki?

– Majątki niemieckie przejmowano na całym świecie. Nawet w tak egzotycznych
krajach jak Syjam. I to bez odszkodowania. Już podczas I wojny światowej
ugruntowała się praktyka, że w czasie działań wojennych blokowano
mienie wrogiego państwa i jego obywateli, i przejmowano na poczet
reparacji wojennych. Po wojnie, w 1946 r., w tzw. umowie paryskiej
państwa zachodnie dokonały podziału przejętego majątku pomiędzy
siebie. W 1952 r. zabezpieczyły się umową, w której RFN zobowiązała
się, że jako państwo nie będzie dochodzić roszczeń swoich obywateli
ani nie będzie im pomagała (tzw. umowa przejściowa o uregulowaniu
niektórych kwestii wynikających z wojny i okupacji). Ważność tych
zobowiązań potwierdzono jeszcze w 1990 r., już po zawarciu Traktatu
2+4, poprzez wymianę not między zachodnimi aliantami a Republiką
Federalną Niemiec, w których stwierdzono, że te zobowiązania są
dalej ważne.

Czy kraje zachodnie miały kiedykolwiek problem z roszczeniami ze
strony Niemców?

– Stosunek do spraw majątkowych był pochodną sytuacji politycznej.
Kiedy Niemcy stały się dla Zachodu ważne ze względu na zimną wojnę,
kraje te zaczęły częściowo zwracać przejęty majątek, ale na zasadach
kompensaty finansowej. RFN musiała za to zapłacić. W praktyce była
to swego rodzaju sprzedaż na priorytetowych warunkach. Ten kapitał
wrócił więc w jakiejś części w ręce niemieckie.

Polska zaś koncentrowała się w tym czasie na konsumowaniu skutków
traktatu poczdamskiego wyłącznie przez wewnętrzne regulacje prawne…

– To skoncentrowanie na prawie wewnętrznym miało swoje uzasadnienie.
Otóż, jedna ze szkół w ówczesnym prawie międzynarodowym mówiła,
że suwerenność państwowa jest fundamentem porządku międzynarodowego
i jeśli państwo ureguluje coś jako suweren, to nie może to być kwestionowane
na arenie międzynarodowej. Pogląd taki jest określany jako "przewaga
suwerenności nad prawami człowieka". Dzisiaj nie jest on już uznawany
za oczywisty – toczy się spór, co jest ważniejsze – suwerenność państwa
czy prawa podstawowe jednostki.
Wtedy jednak Polska koncentrowała się na uregulowaniach wewnętrznych,
traktując je jako suwerenne, a więc w praktyce nie do podważenia.
Nie było trybunału międzynarodowego, gdzie można byłoby zaskarżyć
takie rozwiązanie. Przejęcie majątku niemieckiego prowadzono
w ramach ustawy nacjonalizacyjnej i dekretu o reformie rolnej,
a na ziemiach zachodnich dodatkowo na mocy dekretu o przejęciu majątków
opuszczonych i poniemieckich z 1946 r. i szeregu innych aktów.

Dlaczego więc dzisiaj suwerenne decyzje podjęte przez Polskę są
kwestionowane?

– Przede wszystkim nastąpiła zmiana o charakterze politycznym. Niemcy
wzmocniły swoją pozycję na arenie międzynarodowej, stając się z
kraju pokonanego – mocarstwem. W konsekwencji pojawiły się tendencje
do zmiany historycznej oceny skutków II wojny przy wykorzystaniu
doktryny o prawach człowieka. To zjawisko dobrze widać w naukowej
literaturze niemieckiej. Pod koniec lat 40. i w latach 50. Niemcy
ewidentnie popierają stanowisko państw alianckich w sprawie majątków.
W latach 60. zaczynają się pierwsze wątpliwości. W latach 70. ten
proces zaczyna narastać. W latach 80. rozwija się gwałtownie doktryna
wypędzonych w oparciu o prawa człowieka, a w efekcie znaczenia nabiera
pogląd, że przejęcie majątków bez odszkodowania było pogwałceniem
praw człowieka. Wykorzystuje się braki formalne uregulowania zakończenia
wojny. Problem w tym, że nie są kierowane wobec mocarstw, a jedynie
w stronę Polski i częściowo Czech.

Potem był Traktat 2+4, który miał ostatecznie zamknąć kwestie wojenne,
stając się surogatem regulacji pokojowej. Umożliwił on zjednoczenie
Niemiec. Co tam postanowiono na temat majątków?

– Traktat nie poruszał kwestii majątkowych. Wprawdzie w tytule nosi
on nazwę "Traktatu o ostatecznej regulacji sprawy Niemiec", co może
sugerować, że zamknął wszystkie sprawy, ale tak nie było. W rzeczywistości
jest bardzo krótki – składa się tylko z 10 artykułów. W kwestii polskiej
– zobowiązuje jedynie Niemcy do potwierdzenia granicy, ale w sprawach
majątkowych się nie wypowiada. Doktryna lat 90. przyjęła interpretację,
że skoro się nie wypowiada, to uznaje te kwestie za zamknięte.

Doktryna niemiecka interpretuje to odwrotnie – że sprawy te są
otwarte. Zresztą my nie byliśmy stroną tego traktatu.

– Właśnie, i dlatego rodzi się pytanie, czy on nas wiąże. Umowa poczdamska
dawała delegację trzem mocarstwom do przygotowania traktatu pokojowego,
ale nie do podpisania go w imieniu Polski. Jeżeli traktować Traktat
2+4 jako regulację pokojową – i ma wiązać Polskę – to powinien tam
figurować nasz podpis.

Po zjednoczeniu Niemiec podpisano traktaty polsko-niemieckie
– o granicy i o dobrosąsiedzkich stosunkach. Miał to być koniec problemów
w relacjach między Polską a Niemcami. Co się takiego stało, że dzisiaj
znów przypominają o sobie stare spory?

– Wychodzą niekonsekwencje i naiwność ówczesnych autorów polityki
w stosunkach z RFN. Zamiast zamknąć, kwestie majątkowe jedynie dotknięto
w traktacie z 1991 r. o dobrym sąsiedztwie poprzez wymianę jednobrzmiących
listów interpretacyjnych między ministrami Skubiszewskim i Genscherem.
Zawarto w nich sformułowanie, że "traktat nie zajmuje się sprawą
obywatelstwa i sprawami majątkowymi", co według konwencji wiedeńskiej
o prawie traktatów należy interpretować, że nie jest to przedmiotem
traktatu. A jak coś nie jest przedmiotem traktatu, to może być uregulowane
inaczej.

Jednak rządy III RP interpretowały tę wymianę listów jako znak,
że sprawy zostały dawno zamknięte, i dlatego traktat się nimi nie
zajmuje.

– Tak. To naiwna interpretacja i formalnie niezgodna z konwencją
wiedeńską, efekty polityczne widzimy w działaniach Powiernictwa
Pruskiego.

Stanowisko niemieckie wzmoc-nił Federalny Trybunał Konstytucyjny,
który orzekł, że zawarcie traktatu granicznego z 1990 r. z Polską
nie ma wpływu na roszczenia przesiedlonych. A więc z obu umów dla Niemców
wynika jedno – indywidualne roszczenia majątkowe są uprawnione.
Dziś, po 15 latach, znów dyskutujemy na ten temat. Powiernictwo grozi
pozwami. Jak temu zapobiec?

– Prawo do sądu jest generalnie prawem każdego człowieka. Trudno
doszukiwać się tego tylko w tych traktatach. Pytanie jest, czy to
Polska powinna być adresatem ewentualnych roszczeń. Powinniśmy
jednak podtrzymywać dążenie, by państwo niemieckie wreszcie formalnie
przejęło ewentualne roszczenia swoich obywateli. Rozwój sytuacji
politycznej w tej kwestii pokazuje, że nie możemy opierać tak ważnej
sprawy wyłącznie na woli i deklaracjach.

Możemy też sami oświadczyć, że uznajemy te przejęte majątki za część
należnych reparacji z majątku wroga. To musiałoby się spotkać z
reakcją ze strony rządu Niemiec. Nie wyobrażam sobie, aby takie oświadczenie
strona niemiecka zakwestionowała. Wówczas odpowiedzialność odszkodowawcza
przenosi się automatycznie na Niemcy jako agresora i pod ten adres
obywatele niemieccy musieliby kierować roszczenia. Czy nie byłaby
to łatwiejsza dla nas droga?

– Ale może takie stanowisko Polski przemilczeć pod wieloma pretekstami.
W doktrynie prawa międzynarodowego jest też dyskusyjne, czy można
przejmować mienie osób prywatnych w ramach odpowiedzialności państwa
bez odszkodowania. Po I wojnie światowej strony traktatu wersalskiego
uznały, że można, jednak powiązały to z odszkodowaniem i obciążyły
tym odszkodowaniem państwo niemieckie.

Właśnie o tym mówię.
– Jeśli dojdzie do tych absurdalnych skarg, rząd polski powinien przypomnieć
opinii światowej, że majątki niemieckie w Polsce przejęte zostały
w ramach reparacji za olbrzymie krzywdy wyrządzone przez III Rzeszę,
tak jak w każdym innym państwie alianckim. Poszukiwanie formalnych
luk godzi w obowiązek odpłaty przez Niemcy za agresję i krzywdy Polaków.
To byłoby polityczne podkreślenie polskiego stanowiska prawnego.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Goss

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl