„Nie potrafię nienawidzić nawet tych, którzy nas skrzywdzili”
„Jestem Polką, (…) a właśnie mój naród przecierpiał najwięcej
i cierpi ciągle z powodu straszliwych nadużyć, stosowanych do nas
w walce przez tych, którzy chcą, byśmy zniknęli z powierzchni ziemi. I cała moja rodzina i ja, osobiście,
przecierpieliśmy bardzo z tego
powodu. (…) A jednak, jednak nie potrafię nienawidzić nawet tych, którzy osobiście nas skrzywdzili” –
pisała w 1943 roku, prawie 4 lata po wysiedleniu, bł. Natalia Tułasiewicz, jedna z dwóch świeckich
kobiet beatyfikowanych w grupie 108 polskich męczenników.
Dziewięcioosobowa rodzina Tułasiewiczów, tak jak niezliczone tysiące polskich rodzin, została w czasie II
wojny światowej wysiedlona ze swojego miejsca zamieszkania. W jednym momencie pozbawiono wszystkich całego
dorobku życia i skazano na wojenną tułaczkę. To nieszczęście spotkało ich na początku wojny, 10 listopada
1939 roku. Ewakuowano wówczas wszystkie rodziny zamieszkałe przy ul. Śniadeckich w Poznaniu i osadzono w
obozie przejściowym na ul. Głównej, gdzie przebywali prawie 3 tygodnie. Od tego wydarzenia minęło prawie 67
lat, a jednak, czytając relacje z niego, nie sposób przejść obojętnie wobec tragedii i krzywdy, jakiej
doznali niewinni ludzie, wśród których byli chorzy i dzieci.
Zachowały się relacje z tamtych dramatycznych chwil. Utrwaliła je w swoich zapiskach pamiętnikarskich
Natalia, a także w swoich notatkach w kalendarzyku z roku 1939 jej ojciec, Adam. Poniżej przytaczamy ich
fragmenty.
Niech ta lektura przypomni wszystkim Polakom, jak brutalnie traktowano – w większości już nieżyjących – ich
przodków.
„Ewakuowano nas…
po zbójecku”
Z zapisków Natalii:
„Ewakuowano nas – nagle i napastliwie – nocą, po zbójecku. (…) Wzięto całą Śniadeckich ulicę. Byliśmy
właśnie przy kolacji – nagle (…) na ulicy jakiś dziwny gwar… Tupot wielu ciężkich, żołnierskich stóp…
dudnienie motorów samochodowych… Pamiętam, że powiedziałam głośno: idą! (…) To pierwsze wrażenie było
najokrutniejsze.
Wszyscy rzucili się do okien i na balkon, (…) kilkanaście autobusów – i do każdej bramy dobija się gromada
żołnierzy.
(…) Nie wyglądałam oknem – wiedziałam, co to wszystko znaczy. (…) To tylko było niespodzianką, że gwar na
ulicy był większy, niż należałoby oczekiwać, gdyby przyjechano tylko po jednostki. (…) Momentalnie się
opanowałam. – Pakować się – zawołałam z mocą – nie ma chwili do stracenia! (…) Rozproszyliśmy się po swoich
pokojach.
Spodziewałam się osobiście wysiedlenia – (…) byłam polonistką, moi uczniowie wypowiadali się różnie w
wypracowaniach. (…) Nie przypuszczałam tylko, że nas wszystkich zabiorą – a że właśnie naszą całą ulicę
opróżnią – tego nikt się nie spodziewał.
(…) Wyjęłam przygotowaną walizę spod łóżka. (…) Spakowałam do teczki ostatni tom pamiętnika, przybory
piśmienne, trochę drobiazgów.
(…) Podlałam kwiaty (…) i napisałam kilka karteczek po niemiecku tej treści: >>Osobę, która obejmie to
mieszkanie, proszę w imię Boga, aby nie niszczyła książek, manuskryptów, instrumentów i kwiatów<<. (…)
Sprzątnęłam ze stołu nakrycie do kolacji – (…) niech zastaną u nas ład i spokój, ci, którzy tak zawsze
wyklinają polską gospodarkę. (…) Równocześnie modliłam się żarliwie, abyśmy mężnie spełnili wolę Bożą.
(…) Weszłam do pokoju Tadków [brat Natalii wraz z żoną]. Zawalony był gratami (…). Właśnie w tym dniu
przed jakąś godziną skończyli znosić do nas wszystek swój dobytek. (…) Chciałam im pomóc trochę pakować,
ale oni sami najlepiej wiedzieli, co gdzie w tym rozgardiaszu przeprowadzki mają. Tatuś w swoim pokoju
dopakowywał walizę – okazało się, że musi wypakować pamiętniki.
(…) Józek [brat Natalii] gorączkowo kręcił się wokoło bufetu w jadalni i pakował, co się dało z prowiantów.
(…) Wyszłam na korytarz, by założyć Muszce [pies Natalii] linkę. Wyczuwała już naprężenie atmosferyczne –
była bardzo posłuszna i zalękniona. Gorączkowo zapukali do nas sąsiedzi! Co to będzie? (…) Wezmą nas –
pakujcie, co się da! – padały pytania i raptowne odpowiedzi.
(…) Ostry dzwonek, potem gwałtowny stukot do drzwi… wychodzę opanowana – otwieram. Pytają:
– Sind Sie Volksdeutsche, oder Polen?
– O, Wir sind Polen!
– Dann mussen Sie raus!
– Wieviel Zeit haben wir?
– Schnell, schnell! 20 Minuten!
Weszło do przedpokoju dwóch żołnierzy w granatowych mundurach. Młodzi. (…) doglądali gorączkowego
pakowania. (…) Po polsku robili po cichu uwagi: Bierzcie coś ciepłego z odzienia, bo tam, gdzie pójdziecie,
będzie zimno. Tylko tyle zapakujcie, ile zdołacie sami unieść. Jeden z nich siadł przy biureczku w moim
pokoju: ile łóżek, ile pościeli zostawiamy? Imiona, nazwiska zamieszkałych? Dyktowałam mu i objaśniałam po
polsku.
W moim pokoju było czyściuteńko – wszystko na swoim miejscu.
(…) Chrystus – szkic Malczewskiego – majaczył ledwie dostrzegalnie na przeciwległej ścianie – Homer,
Słowacki, Mickiewicz… oczy, mocne oczy dziadkowe z portretu znieruchomiały nad pochyloną, obcą, wrogą, nie
bliską i swojską postacią przy biurku. (…) Jeszcze raz spojrzałam na ukochane ściany mojego ubożuchnego
pokoiczku, w którym mi się tak dobrze mieszkało. Cały plon pracy pedagogicznej i naukowej – wszystkie
referaty, odczyty, fotografie, listy, pamiętniki… na biurku leżało śliczne czerwone jabłko – (…)
pomyślałam: niech to jabłko tu zostanie, niech przywita przyjaźnie tego, kto tu przy biurku do swojej pracy
zasiędzie. Może to będzie człowiek równie jak my nieszczęśliwy i wygnany ze swojej siedziby… wróg, ale
przecież… człowiek!
(…) Do przedpokoju wszedł inspektor niemiecki w żółtym ubraniu z czerwoną opaską i swastyką. Żołnierze
(…) zamilkli gwałtownie i bardzo oschle zaczęli nam dawać wskazówki niemieckie. Inspektor sprężystym,
tygrysim krokiem podszedł do Tatusiowego biurka i dalej śledztwo: Ile pieniędzy, biżuteria, książeczki
oszczędności, papiery wartościowe… Przyszłam Tatusiowi z pomocą, bo Niemiec zaczął groźnie krzyczeć: Jak
to, nie ma pieniędzy? A z czego żyjemy? Tłumaczymy, że pensji nie wypłacono, (…) Józek pokazał
zaświadczenie, że jest robotnikiem ogrodów miejskich i z tego żyjemy. A złoto? Pokazaliśmy pierścionki (były
tylko dwa) – zostawił. Także moje pieniądze, w sumie około 3 zł, Wandy tyleż i Tatusiowe coś 20 zł. A
papiery? Przyniosłam moją książeczkę Kasy Oszczędnościowej, która opiewała na triumfalną sumę 1 zł (!) Tatuś
wyjął swoją i moją pożyczkę inwestycyjną po 100 zł. Powędrowały natychmiast do kieszeni inspektora. Zaczęło
się drapieżne buszowanie po szufladzie ojca, gdzie tak pedantycznie poukładane były wszelki kwity,
dokumenty… Na biurku stał krzyż z Jerozolimy i Chrystus umęczony rozpostarł ramiona nad tym wszystkim, co
przez lata chroniło się od zniszczenia dla przyszłych pokoleń.
(…) Wyszłam z pokoju i natknęłam się w przedpokoju na nowego żołnierza w kasku. Brunet, około 40-tki,
smagły, o sadystycznych szczękach i złych oczach. Zobaczył, że trzymam Muszkę na lince. Pies? Psa nie wolno
zabierać – nie ma mowy! Wyschło mi w gardle (…). Żołnierz wyrwał mi linkę z ręki.
(…) Tymczasem jeden z żołnierzy, ten właśnie czarny – zły, zauważył Andrzejka [ośmiomiesięczny synek
Tadków] w wózku. Wózek? Wózka też nie wolno zabierać, ani wiolonczeli też – zrozumiano? Tadkowie wyjęli
pospiesznie dziecko, a jeden z tych żołnierzy, którzy po cichu odzywali się po polsku, doradził, by go okryto
ciepłym kocem. (…) Inspektor, zauważył w przedpokoju tłumok z pościelą. Nie wolno zabierać pościeli! (…)
Obie z Wandą rzuciłyśmy się w jego stronę (…) – pościeli nie wolno, wózeczka dla dziecka nie wolno, więc, w
czym się je ułoży? To jest pościel dziecięca – niechże zobaczy! Pooglądał na łóżkach pozostawione piękne
kołdry i poduszki, prześcieradła, i machnął na tłumok ręką.
Byliśmy gotowi. Weszliśmy wszyscy do jadalni, (…) przed figurą Serca Pana Jezusa (…) tatuś zaczął
spokojnie, a wzruszająco: Ojcze Nasz! Pomyślałam – tak najpiękniej – odwieczna modlitwa, która przetrwa
wszystko.
(…) Przestępuję ostatnia próg domu i żegnam go znakiem krzyża.
Schodzę po schodach i nie myślę o niczym. W głowie pustka. Próżnia. Zapad uczuciowy. – Na ulicy gwar. Motory
autobusów dudnią. (…) W imię Ojca i Syna! Ruszyliśmy w nieznane.
„Wyrzucono nas
na słomę…
jak na śmietnik”
Tu w Głównej wyrzucono nas na słomę w barakach, jak na śmietnik, (…) wszyscy przeziębiliśmy się ogromnie.
Mamusia i ja kaszlemy po całych dniach i nocach, we mnie odezwały się cierpienia fizyczne ostatnich lat,
chorowałam na żołądek tak jak nigdy dotychczas i ciągle jeszcze niedomagam, zwłaszcza nocami. Piszę te słowa
(…) na wpół leżąc na słomianym barłogu, w baraku, gdzie mieści się przeszło 300 osób i sześcioro niemowląt.
(…) Niemowlęta mają złe odżywienie. (…) Niektóre nie płaczą, tylko ptasio kwilą – rozdziera to uszy
żywcem, gdy się jest bezradnym wobec tej niedoli. Dorośli chorują, niektóre kobiety jęczą wniebogłosy.
(…) Modlę się: >>Pozostawić wszystko, a iść za Tobą na Kalwarię, to jest Mistrzu, Twoja nauka. Twardy
jesteś, kiedy nas hartujesz boleścią, a przecież niewymownie słodki w pociechach swoich dla nas. (…)
Zostawiam w ręku nieprzyjaciół to, co najdroższe z posiadanych rzeczy: listy Jankowe, pieczołowicie przez
całe lata strzeżone, trzy tomy pamiętników, rękopisy i notatki kompozycyjne, książki, prace naukowe, pamiątki
osobiste, Muszkę i kwiaty. Kochasz całkowite ofiary – niech Ci będzie miła danina moja i nasza<<".
Z notatek kalendarzowych
Adama Tułasiewicza:
„Na Głównej w barakach (…) rozlokowaliśmy się na cementowej posadzce i słomie. (…) Mycie okropne – na
polu w zimnie i na wietrze. Ubikacje bardzo oddalone (…) po błocie i trawie trzeba drałować. (…) W baraku
jest dużo pyłu ze słomy, aż w ustach wysycha.
(…) Ciągły niepokój, wszyscy następują sobie na pięty, ludzie podnieceni, niektórzy wprost niegrzeczni,
bywają kłótnie o byle co – istne piekło.
(…) Mszy św. nie pozwalają odprawiać mimo starań księży, (…) hitlerowcy mówią, że Msza św. to prowokacja.
(…) W obozie jest bardzo dużo znajomych – wielu lekarzy, profesorów Uniwersytetu, nauczycieli.
Rzemieślników grupują w kolumny i wysyłają gdzieś do Niemiec.
(…) Odwiedzam żonę i córki. W baraku niewiast niemożliwe stosunki. Wszyscy leżą pokotem i ciasno. Dzieci
dużo i chore. Kilka osób już zmarło.
(…) Zapowiedziano nowe represje za tych, którzy do prac obozowych nie staną i za kompromitujące Niemców
wiadomości – za zatrzymywanie paczek z miasta [od znajomych]. Częściowo już to nastąpiło – kara słupka,
chłosta w pokoju i chłosta publiczna.
(…) Mimo całej ufności w Bożą pomoc, zżyma się człowiek na tę straszną krzywdę, którą człowiek, ludzkie
stworzenie, czyni bratu swemu, człowiekowi drugiemu.
(…) Andrzejek, dzidziuś maleńki, zaziębiony, kaszle i psika biedactwo. (…) Kaszel mię męczy, szczególnie
nocą. Te noce są strasznymi katuszami. Czuję się marnie, brak sił, łamanie w kościach, wewnętrzne dreszcze,
(…) biorę zastrzyki insuliny 25 jednostek [Adam poważnie chorował na cukrzycę], lecz czuję upadek sił
wielki i muszę leżeć przed południem.
(…) Oznaczono wyjazd całego obozu w trzech partiach, gdyż nowi wysiedleńcy mają zająć nasze miejsca.
(…) Ruch w obozie wielki. Wszyscy przeznaczeni do transportu pakują się. O godz. 20.40 wtoczono pociąg na
tor w naszym baraku, który rozwalił bramę wejściową i piec wstawiony na środku – na szczęście nie paliło się
w nim. Zrobił się trzask, rumor i ludzie uciekali.
„Trzymani na uwięzi jak bydło”
Otrzymaliśmy wagon bydlęcy nr 23. Załadowano nas 32 osoby, wliczając w to dzieci. Dano do środka garść słomy,
wiadro kawy zimnej, nocnik i zaryglowano zupełnie. O godzinie 23.30 ruszyliśmy w drogę ściśnięci, skuleni,
zziębnięci. Wagon, trzęsąc się i huśtając to w jedną, to w drugą stronę, wytwarzał trzask nie do zniesienia.
Czułem się okropnie, (…) nawet świeżego powietrza nie wpuszczano, (…) najgorzej było z załatwianiem
osobistej potrzeby – na oczach drugich osób. Nie mogłem wstać o własnej sile, obaj synowie musieli mnie
podtrzymywać.
(…) Boże drogi, jak nam ciężko, jeździmy, jeździmy lub godzinami wystajemy w polu z dala od stacji,
trzymani na uwięzi jak bydło. Dzieci w ciemnym wagonie płaczą i nasz maleńki kwili. Boże, co za udręka. Leżę
lub siedzę zwinięty w kułak. Wszędzie kości bolą szalenie za najmniejszym dotknięciem ciała.
(…) Wszędzie widać okropne zniszczenie, ruiny domów, popalone pociągi, żelastwo pogięte – istny obraz
piekła”.
Z zapisków pamiętnikarskich
Natalii:
„W drodze okazało się, że trasa nasza (pierwszy transport ok. 3000 osób, 20 i kilka wagonów po 32-40 osób)
miała etapy: Poznań – Warszawa – Lublin – Warszawa – Częstochowa – Ostrowiec Świętokrzyski. Wyjechaliśmy 30
XI we czwartek nocą, a zajechaliśmy na miejsce 4 XII w poniedziałek wieczorem. Podróż w tych germańskich
>>kulturalnych<< warunkach była tak uciążliwa, że życie w obozie było w porównaniu z tym, zwłaszcza dla
niemowląt i ludzi starych, sielanką.
Z Ostrowca zajechaliśmy furką do Częstocic, gdzie udzieliła nam najserdeczniejszej gościny biedna matka
robotnika sezonowego, Workowa Barbara. Chciałabym, aby imię i nazwisko tej kobiety żyło w jak
najwdzięczniejszej pamięci w naszej rodzinie przez najdłuższe lata – udzieliła nam bowiem gościny z
prawdziwie chrześcijańską ochotą i prostotą, nie ważyła sobie z synem ofiar codziennych dla nas – u niej
zmyliśmy i wypraliśmy nasze koszarowo-obozowe – śmietnikowe brudy, rozprostowaliśmy na czystej słomie kości".
„Nie można żyć
nienawiścią”
Natalia przez Ostrowiec Świętokrzyski dotarła do Krakowa, szukając środków do życia dla rodziny i lekarstw
dla ojca. Tam absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim, nauczycielka szkół poznańskich, podjęła
pracę w tajnym nauczaniu w ośrodku urszulańskim. Nawiązała kontakt z podziemną organizacją „Zachód”. Na jej
zlecenie przyjęłą dobrowolnie bardzo ryzykowną misję: pełnomocnika – emisariusza rządu londyńskiego i
świeckiego apostoła w trudnych warunkach pośród robotników przymusowych w Niemczech. Po 8 miesiącach
niezwykle efektywnej działalności wśród robotnic i robotników przymusowych (nie tylko polskiej narodowości) w
Hanowerze, w wyniku dekonspiracji po wizycie kuriera z Polski, aresztowaniu, 5-miesięcznym więzieniu,
śledztwie i torturach, została skazana na śmierć w kobiecym obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Natalia
została zagazowana w przeddzień wyzwolenia obozu, w Wielki Piątek 1945 roku – męczeństwo było zwieńczeniem
życiowej drogi świadomego zmierzania do świętości.
Wobec kontrowersyjnej ekspozycji w Berlinie „Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku”,
zorganizowanej przez Erikę Steinbach, szefową Związku Wypędzonych, głos Natalii Tułasiewicz, która panoszącej
się pogardzie i nienawiści czasu wojny przeciwstawiła chrześcijańską kulturę ducha, brzmi nader aktualnie.
Szczególną uwagę należy poświęcić jej przesłaniu, które zawarła w swoich pismach. Aktualność refleksji bł.
Natalii wydaje się uderzająca. Głębokie zmaganie wewnętrzne z problemem zła w świecie, zwłaszcza
występującego w postaci gwałtu, przemocy, eksterminacji jednych narodów przez drugie, masowej zagłady, zbliża
dziś w sposób szczególny przeżycia Natalii do doświadczeń człowieka myślącego, szczególnie – traktującego
serio swe chrześcijaństwo. Natalia pisała:
„(…) Żyjemy w okresie niezwykłym. (…) Ludzie z zapamiętaniem pracują nad cudzą masakrą, dyszą
nienawiścią, żądzą odwetu, jadem, złością, która nawet zbawienie wieczne najchętniej by wydarła. (…) Ideą
mojego życia jest heroiczna miłość Boga, a w Bogu bliźniego, każdego bliźniego, nawet wroga.
(…) Nie można żyć nienawiścią, nienawiść zawsze wiedzie ku śmierci, żyje się w pełni tylko i tylko
miłością. (…) Wychowanie naszych pokoleń w idei odwetu przywiedzie Europę niechybnie ku trzeciej wojnie,
(…) wydaje mi się obowiązkiem ostrzegać kiedyś opinię publiczną wszystkich krajów, nie tylko Polski, że
fanatyzm nacjonalistyczny jest przepaścią, wciągającą w swoje czeluście najpiękniejsze wartości ludzkości.
(…) Tańczymy ciągle na wulkanie, tańczymy nawet wtedy, gdy lawa wybucha. To już zakrawa na opętańczo
makabryczną groteskę. Może nareszcie wnuki naszych wnuków podejmą to hasło, które podobni mnie mają odwagę
wbrew opinii powszechnej dziś nazywać po imieniu: hasło uniwersalizmu chrześcijańskiego…”.
Bł. Natalia Tułasiewicz „Przeciw barbarzyństwu – Listy, Dzienniki, wspomnienia”. Wydawnictwo „M”, Kraków
2003.
Natalia Tułasiewicz „Być poetką życia.
Zapiski z lat 1938-1943”. Wydawnictwo
Wydziału Teologicznego UAM, Poznań, 2006.