Rząd przekształca Polskę w kolonię

Z Anną Fotygą, byłą minister spraw zagranicznych, rozmawia Mariusz Bober

Niesamodzielność polskiej polityki zagranicznej staje się coraz bardziej
widoczna. Prezes PiS powiedział nawet, że śp. prezydent Lech Kaczyński nie
mógłby być "symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce". To recenzja
polityki zagranicznej obecnego rządu?

– Nie zgadzam się z polityką zagraniczną obecnego gabinetu premiera Donalda
Tuska. Szczególnie zaniepokoiły mnie wypowiedzi prezydenta Bronisława
Komorowskiego, który ma niewielkie doświadczenie w dziedzinie polityki
zagranicznej. To jeszcze wzmacnia efekt działań, które są schematyczne i nie
odpowiadają wyzwaniom stojącym przed Polską. Nie jest prawdą, że Polska i
pozostałe kraje Europy Środkowo-Wschodniej są w okresie prosperity,
bezpieczeństwa, zainteresowania ze strony świata, i nie muszą się o nic martwić.
W dzisiejszej rzeczywistości również musimy walczyć o swoją pozycję i dobrze
współpracować z krajami naszego regionu. Tymczasem obecne władze postępują tak,
jakby Polska była małym, nieliczącym się krajem, który wisi u klamki wielkich i
możnych tego świata. Prawdę mówiąc, zrezygnowały one ze wszystkich
negocjacyjnych atutów. W polityce europejskiej nasze MSZ wpisuje się w tzw.
główny nurt polityki unijnej, który nie uwzględnia najważniejszych polskich
interesów. W wielu kwestiach polityka zewnętrzna Unii Europejskiej nie jest
sprzeczna z naszymi priorytetami. Są jednak takie obszary, w których musimy
twardo negocjować. Te obszary to: budżet Unii, finansowanie projektów dla
wschodnich sąsiadów, relacje z Rosją pomijające nasze interesy itd.

Jakie konkretnie działania albo zaniechania obecnego rządu najbardziej Panią
niepokoją?

– Przede wszystkim dążenie do zawarcia umowy gazowej z Rosją. Dziś zwraca się
uwagę, że to Komisja Europejska działa w interesie polskich obywateli, a wbrew
stanowisku obecnego rządu.

Europoseł Konrad Szymański twierdzi, że rząd zmienia nasz kraj w "osła
trojańskiego" Rosji w UE. Podziela Pani tę opinię?

– Oczywiście.

Dlaczego?
– Umowa gazowa w proponowanym pierwotnie kształcie może uniemożliwić realną
dywersyfikację dostaw gazu do Polski oraz rozwój poszukiwań alternatywnych
źródeł energii. Mogłaby uczynić nieopłacalnym wydobycie gazu łupkowego lub
wykorzystanie energii odnawialnej. Mielibyśmy tak dużo drogiego gazu z Rosji, że
nie opłacałoby się rozwijać innych źródeł energii. To nie jest rozsądne
postępowanie. Na szczęście nasza zmasowana krytyka powoduje, że rząd zaczyna
wykazywać większą elastyczność. Podobnie jest z postępem śledztwa w katastrofie
smoleńskiej.

Gdy Pani była ministrem, priorytetem była solidarna unijna polityka
energetyczna…

– Nowy rząd przez kilka pierwszych miesięcy swojego urzędowania po prostu nie
analizował sytuacji międzynarodowej. Zamiast tego dokonywał prostego odwrócenia
polityki rządu PiS, uznając, że to wystarczy i zapewni Polsce dobrą pozycję…

Wrócili w ten sposób do polityki poklepywania nas po plecach?
– Tak to wygląda. Gdy zaczęłam zastanawiać się nad przyczynami takich działań,
uznałam, że to po prostu efekt braku rozeznania sytuacji, zwykła niekompetencja.
Obecnie do negocjowania warunków prowadzenia śledztwa smoleńskiego bardzo
przydałoby się nam kilka atutów negocjacyjnych wobec Rosji.

Jakich?
– Mało kto zauważył, że jako szef MSZ zgłosiłam w imieniu Polski zastrzeżenia
wobec przyjęcia Rosji do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD),
chociaż z oburzeniem przyjęto polskie weto wobec kontynuowania negocjacji umowy
UE – Rosja. Nasze stanowisko, w którym wskazywaliśmy m.in., że Rosja nie spełnia
kryteriów członkostwa w tej organizacji, zostało przyjęte ze zrozumieniem przez
partnerów z innych państw. Obiekcje miał tylko ówczesny szef OECD. Tymczasem
obecny rząd ostentacyjnie wycofał weto wobec przyjęcia Rosji do tej organizacji.
To była jedna z pierwszych ważniejszych decyzji rządu Donalda Tuska. Warto
przypomnieć, że warunki członkostwa w OECD negocjowały również m.in. Litwa,
Ukraina i Estonia.

Co niepokoi Panią w działaniach prezydenta Komorowskiego na forum
zewnętrznym?

– Widać pewną spójność w działaniach obecnego rządu i prezydenta. Najbardziej
zaniepokoiła mnie jego bierność wobec decyzji o sprzedaży Rosji francuskiego
okrętu wojennego [znacznie usprawniającego zdolności bojowe rosyjskiej armii
poprzez umożliwienie szybkiego przerzutu w rejon działań wojennych dużych sił
militarnych – red.] klasy Mistral. Powiedziałabym wręcz, że podczas niedawnej
wizyty we Francji prezydent Komorowski wystąpił z cichym poparciem dla takiej
transakcji. A stanowi ona nie tyle zagrożenie dla Gruzji, ale np. dla państw
bałtyckich czy Ukrainy. Zgadzam się z opinią prezesa Jarosława Kaczyńskiego,
który wskazuje, że Rosja odbudowuje swoją politykę neoimperialną. Polska musi
umieć reagować na takie sytuacje, tymczasem ani obecny rząd, ani prezydent nie
potrafią tego robić.

Odpowiadając na podobne zarzuty, minister Radosław Sikorski chwali się, że
obecny rząd tworzy grupę państw-przyjaciół Mołdowy, wspiera Partnerstwo
Wschodnie, włącza się w negocjacje unijno-ukraińskie.

– Bardzo dobrze, że minister Sikorski składa wizyty w Mołdowie, one są
potrzebne, ale nie tworzą jeszcze realnej polityki. Tworzą ją konkretne
projekty, efekty wizyt. Także udział prezydenta Komorowskiego w prowadzonych na
Krymie rozmowach na temat współpracy UE – Ukraina to nie jest przykład realnej
polityki, ponieważ prowadzone są one od wielu lat. Najwyższy czas, aby umowa w
tej sprawie wreszcie została sfinalizowana. Partnerstwo Wschodnie to dobra
inicjatywa, choć według mnie, zacieśnianie relacji z krajem, który spełnia
unijne standardy, jest lepszą metodą. Przecież np. Białoruś nie spełnia
większości standardów i powinna być traktowana inaczej niż Ukraina. W projektach
dla Białorusi większy nacisk należałoby postawić na zaangażowanie społeczeństwa
obywatelskiego, a działania rządu idą w zupełnie innym kierunku. W dodatku sam
minister Sikorski zabiegał, by programem tym została również objęta Rosja. To
zaś nie jest zgodne z priorytetami polityki zagranicznej Polski, tak jak wskazał
to w swoim artykule prezes PiS Jarosław Kaczyński – w naszych działaniach w
Europie Środkowej i Wschodniej stale zderzamy się z rosyjską polityką. Poza tym
Rosja, jako strategiczny partner, korzysta ze wsparcia UE z wielu tytułów, nie
ma powodu do ograniczania szczupłej kiesy Partnerstwa Wschodniego. Moskwa w
wielu dziedzinach ma zupełnie inne interesy niż my. Dlatego stworzenie takiego
instrumentu, jak Partnerstwo Wschodnie, i wykorzystywanie go tylko na
płaszczyźnie medialnej, nie leży w interesie Polski. Jedynym realnym przejawem
polityki obecnego rządu wobec Ukrainy była wcześniejsza wizyta w tym kraju
Radosława Sikorskiego wraz z szefem niemieckiego MSZ, aby dyktować tamtejszym
władzom twarde warunki nowych relacji z UE. Moim zdaniem, największym problemem
ministra Sikorskiego jest to, iż działa on chaotycznie. Tymczasem polityka
zagraniczna wymaga konsekwencji. Radosław Sikorski raz postuluje akces Rosji do
NATO, innym razem gromi ją za prowadzone manewry wojskowe, tyle że w momencie,
gdy nie ma to już kompletnie żadnego znaczenia. Przypomnę, że jeszcze niedawno,
gdy Radosław Sikorski był ministrem rządu PiS, odważył się na krytykę Gazociągu
Północnego, i także tamta wypowiedź [porównująca rurociąg do paktu Ribbentrop –
Mołotow – red.] wywierała presję na władze niemieckie. Dziś mówi co innego.

Rząd twierdzi, że przywraca "normalność" po okresie rządów PiS, które
pogorszyły relacje z sąsiadami…

– Wywodzę się z innej tradycji uprawiania polityki zagranicznej. W czasach
"Solidarności", już na początku lat 80., "Solidarność" zwracała się do narodów
naszego regionu z przesłaniem wolności i demokracji. Reprezentowałam wtedy
organizację, która była słuchana. W ten sposób w państwie komunistycznym
powstała enklawa realizująca suwerenną politykę zagraniczną. Tam właśnie
nauczyłam się, że mogę przedstawiać swoje stanowisko w ważnych sprawach,
zaprezentować swoje argumenty, i nikt wtedy nie próbował zmusić mnie do ich
zmiany czy do milczenia. Dlatego przyznam, że zderzenie z funkcjonowaniem Rady
Unii Europejskiej było dla mnie pewnym zaskoczeniem, mimo że miałam wcześniej
także doświadczenie w Parlamencie Europejskim. Zrozumiałam wtedy, że musimy
dopiero przyzwyczaić naszych partnerów, iż formułujemy swoje oczekiwania i
przedstawiamy argumenty. I po pewnym czasie politycy innych krajów przyzwyczaili
się do tego. Oczywiście wymagało to wielu konsultacji i rozmów, i my je
prowadziliśmy, także z udziałem premiera Jarosława Kaczyńskiego, wbrew temu, co
pisały niektóre media. Mimo to pisano i mówiono o izolacji naszego rządu, co
było kompletnie nieuzasadnione. Myślę, że dziś minister Sikorski przyjmuje
znacznie mniej delegacji zagranicznych niż ja, a premier Tusk ma mniej kontaktów
zagranicznych niż w swoim czasie premier Kaczyński.

Zarzuca Pani obecnemu rządowi, że przyzwala na tworzenie relacji podległości
w kontaktach z władzami Niemiec.

– Chodzi tu przede wszystkim o relacje na poziomie Unii Europejskiej. Niemcy
konsekwentnie odbudowują swoją pozycję międzynarodową, zwracają uwagę na kwestię
tożsamości i wykorzystują swoją pozycję ekonomiczną. Bardzo dobrze wiem, jak
władze tego kraju potrafią forsować realizację swoich interesów na forum
unijnym. Tak było również w przypadku umowy Unia – Rosja. Dlatego musieliśmy w
tej sprawie prowadzić długie negocjacje. Nasza bardzo aktywna gra w tej kwestii
miała wiele odsłon. Jedną z nich była próba złamania naszego weta podczas
spotkania ministrów spraw zagranicznych UE. Ówczesny minister spraw
zagranicznych RFN [Frank Walter Steinmeier – red.] próbował kruczkiem
proceduralnym narzucić swoje zdanie. Nie przestraszyliśmy się tego. Wszystkie
kraje UE twardo walczą o swoje interesy i nie widzę powodów, by Polska
zachowywała się inaczej. Myślę, że gdybyśmy byli konsekwentni, już
przyzwyczailibyśmy Unię do tego. Przypomnę, iż trzy lata temu Niemcy próbowały
wywrzeć presję na Polskę, aby odzyskać tzw. Berlinkę. Niemcy chcieli odwrócić
sytuację prawną, zarzucając Polsce, że to my zagrabiliśmy skarb niemieckiej
kultury. Przecież jako szef MSZ musiałam na to zareagować, choć wielu ekspertów
bało się zabrać głos w tej sprawie. Szef rządu i obecnego MSZ nie reagują na
tego typu agresywną politykę. Nie zareagowali nawet na krytykę Eriki Steinbach
pod adresem ministra Władysława Bartoszewskiego. Można mieć różną opinię na
temat jego działalności, i ja również mam pewne zastrzeżenia, ale rząd
suwerennego państwa nie może ignorować przypadków obrażania jego
przedstawiciela.

A może rząd skapitulował, ponieważ boi się sprzeciwić realizacji planu budowy
związku Europy i Rosji, nakreślonego przez Siergieja Karaganowa, doradcę
Władimira Putina?

– To nie jest wykluczone. Faktem jest natomiast, że znajdujemy się w bardzo
niebezpiecznej dla Polski sytuacji. Dlatego zdecydowałam się coraz częściej
zabierać głos. Uważam, że jako była minister spraw zagranicznych mam taki
obowiązek. To nieprawda, iż zostałam "namaszczona" jako "bulterier PiS". Po
prostu uważam, że obecna ekipa szkodzi Polsce. Ona już przyzwyczaiła inne kraje,
że można grać wizerunkiem naszego państwa, a właściwie – rządu. Politycy z
innych państw szybko się zorientowali, że obecnej ekipie zależy jedynie na
"dobrym wizerunku wewnętrznym", a takie władze Polski z łatwością można
rozgrywać. Przykładem są niedawne wizyty prezydenta Komorowskiego, zorganizowane
w jednej "serii", w Brukseli, Paryżu i Berlinie. Przed odwiedzeniem każdej ze
stolic wygłaszał opinie pokazujące gospodarzom, iż nie chce poruszać żadnych
trudnych tematów, że zależy mu tylko na tym, aby te wizyty były ładnie pokazane
w polskich mediach. I taki właśnie miały one charakter. Pytanie tylko, dokąd
zmierzamy jako kraj, społeczeństwo. Wiem, że nie będzie zgody na modernizację
Polski i zapewnienie jej wysokiego wzrostu gospodarczego bez prawdziwej
suwerenności politycznej. Kolonie nigdy nie rozwijały się dobrze. Kolonie są po
to, by je wykorzystywać.

Rząd sprowadza Polskę do pozycji kraju kolonialnego? Wobec Rosji i Niemiec?
– Polityka obecnych władz prowadzi do podległości naszego kraju. I nie ma tu
żadnej alternatywy, bo zarówno Niemcy, jak i Rosja chcą odgrywać ważną rolę w
Europie Środkowo-Wschodniej. Obecny rząd chciał "dobrych stosunków" z Rosją za
wszelką cenę. Wykonał szereg gestów pod adresem władz tego kraju. A jakie
konkrety udało się osiągnąć? Może umowę o żegludze na Zalewie Wiślanym? Jej
negocjowanie rozpoczęło się jeszcze za rządów PiS, a mimo podpisania tego
dokumentu nie rozwiązało to problemu żeglugi na Zalewie. To realizacja decyzji o
budowie przekopu przez Mierzeję podjętej przez premiera Jarosława Kaczyńskiego
realnie usunęłaby blokadę swobody ruchu statków. Być może Moskwa wykona teraz
jakieś gesty wobec Polski, ale wynika to z jej realnych potrzeb. Rosja cierpi na
głód inwestycji i liczy, że przyciągnie zachodnie firmy. Tymczasem władze Polski
ustępują Moskwie na całej linii.

Katastrofa w Smoleńsku jeszcze nasiliła ten proces?
– Rosja prowadzi bardzo konsekwentną politykę zagraniczną, tzn. kieruje się
swoimi interesami. Większość Rosjan, niezależnie od tego, jak to oceniamy,
rozumie i wspiera realizowanie tych interesów. Dlatego nie rozumiem, co dzieje
się z Polską, że nie potrafimy zdefiniować nawet naszych oczywistych interesów i
tak strasznie zależy nam, aby inne kraje nas chwaliły, abyśmy mieli z nimi
"dobre relacje", dlatego boimy się nawet dyskusji na temat naszych interesów.
Tak, katastrofa smoleńska bardzo nasiliła ten proces. Świętej pamięci prezydent
w ostatnim okresie życia przejął na siebie cały opór wobec szkodliwej dla kraju
polityki. Był w tym niezwykle skuteczny… kosztem osobistego wizerunku.

Czy ktoś jeszcze liczy się z nami w twardej międzynarodowej grze?
– Siłę w tej walce daje nasza własna historia. Gdy podczas debaty w Sejmie przed
kilkoma laty krytykowano rząd Jarosława Kaczyńskiego, że nie chce przyjąć Karty
Praw Podstawowych UE, powiedziałam, iż tego rządu nie należy pouczać w sprawach
związanych z prawami człowieka, bo wywodzimy się z "Solidarności" i prawa
człowieka mamy we krwi. Jeszcze raz podkreślę, że polityka rządu PiS była oparta
na interesach i wartościach. Często hasła respektowania praw człowieka są
wykorzystywane do pomniejszania roli jednych państw i wzmacniania znaczenia
innych. Przecież bardzo rzadko obecnie podnosi się wobec Rosji problem
przestrzegania praw człowieka, za to zaczęto oskarżać o ich nierespektowanie
władze Gruzji, a wcześniej podobne oskarżenia wysuwano wobec Ukrainy,
Azerbejdżanu, każdego kraju wyzwalającego się z rosyjskiej orbity wpływów.

Niektórzy podpowiadają, że zamiast mówić zachodnim politykom o wartościach,
lepiej zachęcać ich do konkretnych projektów, które realizowałyby te zasady…

– Zgadzam się z poglądem, że potrzebne są konkretne projekty. Ale to nie zastąpi
wolności politycznej i pełnej suwerenności. Takie właśnie stanowisko
przedstawiał śp. prezydent Lech Kaczyński, który popierał i realizował politykę
konkretnych projektów w ramach współpracy z krajami Europy Środkowo-Wschodniej.
Tego typu projektem, który ma również wymiar polityczny, jest organizacja przez
Polskę i Ukrainę mistrzostw Europy Euro 2012. Ten konkretny projekt przybliża
naszego wschodniego sąsiada do współpracy z krajami Europy Zachodniej. Za takim
projektem powinny iść także gesty polityczne, np. sfinalizowanie umowy UE –
Ukraina i traktowanie przez Polskę tego kraju jako ważnego partnera w polityce
zagranicznej. Tymczasem minister Radosław Sikorski podejmuje inicjatywy we
współpracy z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem, a nie z ministrami
ukraińskimi, gruzińskimi czy z krajów bałtyckich. Politykę zagraniczną ministra
Sikorskiego i Donalda Tuska obciąża także sprawa funkcjonowania Polski w
strukturach UE w ramach określonych traktatem lizbońskim.

To znaczy?
– Ten traktat był w ten sposób negocjowany, aby umożliwić państwom członkowskim
prowadzenie równoległej, narodowej polityki zagranicznej we współpracy z innymi
krajami UE. Zostało to wynegocjowane wspólnie z takimi krajami jak Wielka
Brytania, Czechy i Litwa. Ale by skutecznie realizować taką politykę, nie
należało zamykać części naszych placówek dyplomatycznych. Wielka Brytania nie
likwidowała żadnej z nich. Gdybyśmy utrzymali te zlikwidowane placówki, nawet w
krajach, w których nie mamy ważnych interesów, ale które były ważne z punktu
widzenia UE, moglibyśmy mieć większy wpływ na politykę zagraniczną Unii. Jeśli
wyzbywamy się wpływu na jej politykę w obszarach ważnych dla niej, czy nawet dla
USA, to potem możemy już tylko prosić Unię o większe zainteresowanie np.
polityką wschodnią.

USA, wycofując się z aktywnej polityki w Europie, pozwalają na rozszerzenie
wpływów rosyjskich. W efekcie zamiast w programie budowy tarczy antyrakietowej
Polska będzie uczestniczyć w rozbudowie systemu rakietowego SM-3.

– Ale ta decyzja będzie realizowana dopiero po zakończeniu ewentualnej drugiej
kadencji prezydenta Baracka Obamy. Nie wiadomo, jakie będą wówczas możliwości
budżetowe USA. Więc rezygnacja z tarczy antyrakietowej oznacza odsunięcie
strategicznej współpracy z Ameryką daleko w czasie. Miejmy nadzieję, że uda nam
się ponownie zacieśnić te więzi. Współpraca z USA będzie jednak realna, gdy
także nasz kraj będzie prowadził aktywną politykę międzynarodową.

Nie widzi już Pani żadnych możliwości współpracy z obecnym rządem? Jeszcze
niedawno wydawało się, że będzie Pani naszym reprezentantem przy ONZ.

– Na prośbę prezydenta Lecha Kaczyńskiego zgodziłam się przyjąć propozycję
reprezentowania Polski przy ONZ. Po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego
doprecyzowującego kompetencje prezydenta i rządu w polityce zagranicznej
sytuacja nieco się zmieniła. Dodatkowo przesłuchanie przed sejmową komisją
pozbawiło mnie iluzji, że jest możliwa współpraca z tym rządem. Gdy zobaczyłam
czekających dziennikarzy i zorientowałam się, że przewodniczący Komisji Spraw
Zagranicznych zamierza przeprowadzać całe przesłuchanie przed kamerami,
zrozumiałam, iż nie chodzi tu o prawdziwe przesłuchanie kandydata na ambasadora
przy ONZ. Przecież byłam wtedy członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, byłą
minister spraw zagranicznych, i część moich opinii musiałaby mieć charakter
dyskrecjonalny. Zrozumiałam wtedy, że chodziło o urządzenie czegoś w rodzaju
przedstawienia medialnego. To miała być forma nacisku na mnie: jeśli przejdę na
ich stronę, ustąpię, to wtedy zostanę ambasadorem. Teraz cieszę się, że nie
doszło do tej współpracy, bo nie mogłabym pogodzić swoich poglądów i sumienia z
polityką obecnego rządu. Moja wypowiedź, że jestem "porażona" jego polityką,
została zmanipulowana. Ale rzeczywiście już wtedy nie zgadzałam się z tą
polityką. Dlatego nie chciałam zostać ambasadorem na warunkach PO. Później
rozpatrywano jeszcze pomysł, bym została przedstawicielem Polski przy FAO
[Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa – red.], ale to
nie było ze mną uzgadniane. Jednak i tak nie zgodziłabym się na objęcie tego
stanowiska, ponieważ obecnie funkcję tę pełni osoba, z którą wcześniej
współpracowałam. Natomiast pomysł, bym reprezentowała Polskę przy
Międzynarodowej Organizacji Pracy, pochodził od śp. prezydenta Kaczyńskiego.

Jakie są w takim razie obecne Pani plany zawodowe?
– Jestem w PiS i bardzo się z tego cieszę. Zajmuję się analizowaniem sytuacji
międzynarodowej i polskiej polityki zagranicznej. Chciałabym kandydować w
przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, ale nie wiem jeszcze, jaka będzie za
rok sytuacja polityczna. Na razie widzę, że PiS umacnia swoją pozycję, gdy
wytyka błędy Platformie.

Nie zamierza Pani rezygnować z działalności politycznej?
– Nie. Nie boję się ataków personalnych, inwektyw ze strony przeciwników
politycznych, które podnoszą się niemal zawsze, gdy tylko zabieram głos. Ja nie
chcę postępować w taki sam sposób. Dlatego przedstawiam merytoryczną ocenę
polityki, a nie posługuję się inwektywami.

Teraz ma Pani więcej czasu na realizację jakiejś pasji, hobby?
– Niestety, nie. Szczerze mówiąc, mam właśnie mało czasu. Przez pięć dni w
tygodniu jestem w Warszawie, a na sobotę i niedzielę wracam do domu w Gdańsku.
Poza tym mamy poważnie chorą osobę w rodzinie, która wymaga opieki. W ten sposób
wystarcza mi czasu tylko na spacery nad morzem, czytanie i słuchanie muzyki.

Była Pani pierwszą kobietą ministrem spraw zagranicznych III RP. Czy kobiecie
ministrowi trudniej, czy łatwiej jest sprawować funkcję kojarzoną z twardą grą
interesów?

– Jeśli ktoś myśli, że można wykorzystywać damskie atuty czy modne trendy
dotyczące równouprawnienia płci, to jest w błędzie… W polityce międzynarodowej
jest się traktowanym po prostu jako partner, przedstawiciel innego kraju. Zwykle
na poziomie unijnym podczas spotkań z szefami dyplomacji innych państw
spotykałam się z trzema, czterema kobietami ministrami. Czasami było to pomocne.
Pamiętam zwłaszcza negocjacje nad traktatem lizbońskim. Był taki moment, gdy
prezydent uczestniczył w oddzielnej kolacji wraz z przywódcami innych krajów
członkowskich, a ja brałam udział w spotkaniu na poziomie ministrów spraw
zagranicznych. W pewnym momencie zorientowałam się, że prezydent Kaczyński
przełamuje impas w rozmowach i wygrywa, ponieważ ministrowie spraw zagranicznych
przypuścili na mnie niespotykany atak. Posunięto się nawet do personalnych
wycieczek. Wtedy właśnie przyzwoicie zachował się szef szwedzkiego MSZ Carl
Bildt, który kiedyś pomagał "Solidarności", a także kobiety ministrowie…

To raczej źle świadczy o ministrach…
– Politycy z państw Unii nie byli na początku przyzwyczajeni, że zasiada wśród
nich polski minister spraw zagranicznych, który domaga się respektowania
interesów narodowych, i to w dodatku kobieta…

To akurat chyba jest całkowicie zgodne z unijnymi trendami w postaci
parytetów dla kobiet.

– Ale politycy unijni nie przywykli do tego, że przedstawiciel nowego kraju
członkowskiego zaczyna pouczać innych, bo tak właśnie odbierali początkowo moje
wystąpienia. Tymczasem ja po prostu przedstawiałam stanowisko naszego rządu.
Mimo to wolę zajmować się polityką zagraniczną niż wewnętrzną, krajową. Myślę,
że nie umiałabym prowadzić gier w polityce wewnętrznej. Krytykowano mnie też
bardziej w Polsce niż za granicą. To taka dziwna nasza specyfika, że polska
opinia publiczna woli raczej krytykować swojego przedstawiciela, który walczy o
jej interesy, niż narazić się na krytykę ze strony innych państw.

Dziękuję za rozmowę.

Anna Fotyga – absolwentka handlu zagranicznego na Uniwersytecie Gdańskim oraz
Duńskiej Szkoły Administracji Publicznej. W ramach stażu pracowała w
Departamencie Pracy w USA oraz w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. W 1981 r.
działała w sekcji zagranicznej Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ
"Solidarność". Na początku lat 90. pracowała w Międzynarodowej Organizacji
Pracy. W 2004 r. zdobyła z ramienia PiS mandat posła do Parlamentu
Europejskiego. Pełniła funkcję szefa kancelarii śp. prezydenta Lecha
Kaczyńskiego (2007-2008). Mężatka, ma dwoje dzieci.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl