Potrzebni, by nieść Chrystusa

O misjach w Ameryce Łacińskiej
z o. dr. Dariuszem Mazurkiem, franciszkaninem,
rozmawia Małgorzata Pabis

Mija właśnie piętnaście lat od śmierci franciszkańskich misjonarzy w peruwiańskim
Pariacoto. Jak mieszkańcy Peru ich zapamiętali?

– Opowiem o kilku faktach. Po ceremonii pogrzebu misjonarzy kapłan stał pośrodku
kościoła. Miał przewodniczyć modlitwie różańcowej, kończącej nocne czuwanie.
Pamiętał straszliwą śmierć obu franciszkanów. Będąc pod wrażeniem tego zdarzenia,
zaczął odmawiać tajemnice bolesne. Stojąca obok kobieta skromnie podpowiedziała: "Nie,
ojcze, chwalebne, gdyż oni są już w niebie".
W Peru wielu ludzi jest przekonanych o świętości ojców Zbigniewa Strzałkowskiego
i Michała Tomaszka, którzy głosili pokój, umacniali wiarę i wspierali ubogich.
Dlatego biskup diecezji, w której pracowali, 9 sierpnia 1996 r., czyli dokładnie
pięć lat po śmierci misjonarzy, zainicjował proces beatyfikacyjny na szczeblu
diecezjalnym. Śmierć franciszkańskich misjonarzy odbiła się głośnym echem nie
tylko w świecie chrześcijańskim. Władze Peru odznaczyły ich bowiem pośmiertnie
Wielkim Oficerskim Orderem Słońca Peru, który został wręczony rodzinom zmarłych
w Polsce 30 stycznia 1992 r. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP.
Ordynariusz diecezji Chimbote ks. bp Luis Bambaren porównał zajścia z Pariacoto
z Męką Jezusa. Także obaj zakonnicy zostali zamordowani w piątek. Uczniom Jezusa
nic się nie stało, podobnie o. Zbigniew stanowczo zaoponował, gdy terroryści
zapytali o postulantów. Nie zgodził się, aby ich pojmano. Jak Zbawiciela, tak
i misjonarzy pozbawiono życia poza miastem. Gdyby przyjrzeć się temu bardziej
wnikliwym wzrokiem, takich paraleli pewnie byłoby więcej. Istotne jest również
to, że w dziesiątą rocznicę śmierci misjonarzy ten sam biskup nie akcentował
już tak bardzo bólu, który wcześniej porównywał do wielkopiątkowego cierpienia,
przeniósł za to wiernych w przestrzeń wielkosobotniej nadziei. Innymi słowy,
mimo że hierarcha nawiązał w homilii do wydarzeń pamiętnego wieczoru z Pariacoto
i odniósł je do życia Jezusa, to jednak jego słowa nie zatrzymały się tylko
na tym, co bolesne, co wyciska z oczu łzy. Jak ojciec pocieszający swą rodzinę
wlał w serca wiernych nadzieję, bo oto chwila obecna "to już nie Wielki
Piątek, to raczej Wielka Sobota…". A zatem możemy mieć nadzieję na zmartwychwstanie
– poświadcza to życie Zbawiciela.

Często się mówi, że Kościół wyrasta właśnie na krwi męczenników.
– W Ameryce Łacińskiej, zwłaszcza tam, gdzie panowały rządy totalitarne, bardzo
często dochodziło do męczeństwa. Jako przykład wskażę na Salwador, gdzie
został zamordowany ks. abp Oskar Romero. Również w Salwadorze pojawiały się
napisy na murach: "Zrób coś dla swojej ojczyzny – zabij księdza".
A więc Kościół często cierpi dlatego, że zabijani są jego wyznawcy.
Jakiś czas temu pisałem o ojcach Zbigniewie i Michale jako "świadkach
Chrystusa w peruwiańskich Andach". Podkreśliłem wtedy, że męczeńska śmierć
franciszkanów nie była końcem misjonarskiej przygody, ale jej początkiem, stając
się solidnym fundamentem pod misję w Peru. Teraz trzeba dobrze wykorzystać
ten fundament, aby – jak mówi św. Jan w 12. rozdziale Ewangelii – to życie
zostało pomnożone. Ja oraz inny misjonarz, o. Jacek Lisowski, przyjechaliśmy
do Peru i napisaliśmy tu podanie o przyjęcie do zakonu. Kierowała nami myśl,
że krew franciszkańskich męczenników stała się "zasiewem" naszego
powołania – ziarnem, które wydało kłos.

Franciszkańscy misjonarze zginęli z rąk terrorystów
ze "Świetlistego
Szlaku". Czy dziś misjonarze w Peru wciąż muszą się obawiać o swe życie?
Warto przypomnieć, że zaraz po śmierci ojców Michała i Zbigniewa na ich miejsce
pojechali kolejni franciszkanie.

– W 1998 r. wyjechało z Polski do Peru dwóch naszych braci. Kiedy przyjechali
na miejsce, dostawali telefony z pogróżkami. Zostali, choć mieli pozwolenie,
żeby wrócić do kraju. Obecnie prawie wszyscy liderzy "Sendero Luminoso" są
w więzieniu. Jeżeli dzisiaj działają terroryści, to dzieje się to na zasadzie
walki partyzanckiej w dżungli albo w górach, już nie na tak wielką skalę. Bilans
dwudziestu pięciu tysięcy ofiar nie powiększa się tak radykalnie, jak niegdyś.

Jak wygląda chrześcijaństwo w Ameryce Łacińskiej?
– To zależy gdzie. Inaczej jest w górach, inaczej w dżungli, a jeszcze inaczej
w miastach. Ludzie w górach są bardziej tradycyjni, o wiele bardziej kultywują
swoje dawne wierzenia. Kiedy doszło do zetknięcia się chrześcijaństwa z religiami
autochtonicznymi, na tych terenach pojawiło się zjawisko synkretyzmu religijnego.
Szczególnie w Andach na południu Peru to, co przynieśli misjonarze, z czasem
nałożyło się na wiarę Inków i po kilku czy kilkuset latach doszło do swoistego
wymieszania.
Podam kilka przykładów. Misjonarze postawili krzyż tam, gdzie Inkowie czcili
swoje bóstwa, które miały chronić ich pola przed gradobiciami. Misjonarze myśleli,
że jeżeli postawią tam krzyż, to ludzie będą go czcili. Stało się jednak trochę
inaczej: krzyż jest dla nich nie tylko symbolem zbawienia, ale można odnieść
wrażenie, że niekiedy był odbierany jako inne bóstwo, które także ma chronić
ich pola np. przed gradobiciem. Są jednak i tacy, którzy w krzyżu widzą znak
życia.
Bardzo wzruszający jest zwyczaj związany z sanktuarium Krzyża Świętego. Kiedy
jakaś kobieta uważa, że z różnych względów nie może mieć więcej dzieci, wówczas
przynosi do Chrystusa laleczkę, którą składa u Jego stóp. W tym samym miejscu
czekają już te kobiety, które mają problem z tym, by zostać matkami. Pełne
nadziei stają przed Chrystusem, który jest dawcą życia, i wypatrują możliwości
złapania laleczki. Szczęśliwe, zanoszą ją potem do księdza, który błogosławi
te laleczki. Nie wiem, jak to się dzieje, że potem przychodzą z dziećmi. Gdy
jakaś kobieta złapie dwie laleczki, to znaczy, że chce mieć dwoje dzieci. Pań
oczekujących jest więcej niż tych, które proszą, by Pan zamknął ich łono.

A w dżungli?
– Tam ludzie są bardziej otwarci. Łatwiej jest im przyjąć wszelkie nowinki.
Z nimi natomiast bardziej trzeba pracować nad stanowczością, stałością, wytrwałością.
Tam nie ma takiego synkretyzmu jak w górach. W miastach natomiast mamy do
czynienia z jednym wielkim tyglem: są tam rodowici Indianie, są ludzie z
dżungli, z gór – wszyscy ci, którzy szukają lżejszego życia. W miastach żyją
też potomkowie Afrykańczyków sprowadzonych niegdyś do pracy niewolniczej,
Azjaci, którzy przypłynęli tam w poszukiwaniu pracy, oraz Hiszpanie. Siłą
rzeczy w miastach wszystkie te kultury wymieszały się ze sobą. Mogę jednak
powiedzieć, że w Ameryce Łacińskiej prawie nie ma ludzi niewierzących. Trzeba
sobie tylko zadać pytanie, w co wierzą. Są katolicy i ewangelicy. Protestantyzm
jednak nie ma zabarwienia religijności ludowej. Protestanci bardzo mocno
odcięli przesłanie Ewangelii od miejscowej kultury, gdyż uważali to wszystko
za mniej wartościowe. Misjonarze katoliccy zaś bardzo mocno starali się zrozumieć
tę kulturę.

W jaki zatem sposób można te pierwotne wierzenia wykorzystać, by pogłębić
wiarę Peruwiańczyków?

– Przede wszystkim trzeba być dobrze wychowanym. Jeżeli ktoś jest dobrze wychowany,
to nie wejdzie bez pukania, bez pytania. Każda kultura ma takie niewidzialne
mury swoich zwyczajów i tradycji. Nie wolno ich przekraczać bez zaproszenia.
Misjonarz ma oczy, żeby widzieć, uszy, żeby słyszeć, a język, żeby zapytać.
Trzeba im głosić Chrystusa, ale należy to robić w duchu dialogu, otwartości
na inność, zapytania, a nie tępienia.
Religia naturalna, religia Indian zawierała w sobie pewne ziarna, nasiona słowa,
które zostały rozsiane w pełni przez misjonarzy. A więc chodzi bardziej o to,
żeby zastosować tam zasadę inkulturacji, czyli wyrażenia Dobrej Nowiny w szacie
rodzimej kultury, a zarazem oczyszczenia tej kultury z tego, co jest niezgodne
z prawem Ewangelii. Jeśli jakiś rytuał godzi w prawo naturalne, tam nie może
być naszej zgody. Moim zdaniem, ewangelizację trzeba potraktować nie jako punkt
w historii, ale jako proces. Chrześcijaństwo w Peru ma raptem 500 lat, nie
możemy więc przykładać do niego naszego modelu europejskiego i wymagać tego,
do czego my doszliśmy po tysiącu lat.

A na czym polega praca misjonarzy?
– W Ameryce Łacińskiej pracujemy w parafiach. Wszędzie bardzo brakuje księży.
Nasza parafia w Pariacoto obejmuje mieszkańców 72 wiosek, a pracuje tam zaledwie
dwóch kapłanów. W jedną niedzielę nie da się tego wszystkiego obejść, objechać.
Do wielu wiosek kapłan dociera raz w roku. Nad życiem religijnym i przygotowaniem
do sakramentów czuwają więc katecheci. Przy parafiach działa wiele grup duszpasterskich,
np. Legion Maryi, Posłańcy Pokoju, grupy charyzmatyczne. Oprócz pracy ewangelizacyjnej
misjonarze włączają się także w różne projekty, w pracę na rzecz rozwoju
wioski czy miasta. Dla ludzi żyjących w górach ksiądz jest bardzo ważny,
ludzie odnoszą się z wielkim szacunkiem do osób konsekrowanych.
W Ameryce Łacińskiej misjonarze są bardzo potrzebni. To swoisty paradoks, że
jest więcej księży z zewnątrz niż rodzimego kleru. Jeżeli chodzi o siostry
zakonne, to więcej jest Latynosek. Kiedyś Jan Paweł II zastanawiał się w encyklice "Redemptoris
missio", czy dzisiaj misja "ad gentes", czyli do narodów, nic
nie straciła ze swej aktualności. Gdybyśmy mieli popatrzeć na Kościół w Ameryce
Łacińskiej, to z jednej strony można by powiedzieć, że ta misja do narodów
nie ma sensu, bo kraje te mają już swój Kościół, swoją hierarchię, powołania,
nie podlegają więc wprost Kongregacji do spraw Ewangelizacji Narodów. Ale jednocześnie
są tam warunki misyjne, a więc olbrzymie parafie, mało powołań, a Msza Święta
w niektórych miejscach odprawiana jest raz w roku albo rzadziej. Dlatego księża,
którzy tam przyjeżdżają, są bardzo potrzebni. Nie jako pracownicy na rzecz
rozwoju, ale jako misjonarze, a więc ci, którzy niosą Jezusa.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl