Najlepszy żołnierz „Łupaszki”

Podporucznik czasu wojny Zdzisław Badocha "Żelazny" traktował powojenną walkę
jako sprawę honoru. Słowa dowódcy podziemnego wojska przyjął za własne: "Walki z
Sowietami nie chcemy prowadzić, ale nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak
tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym isprawiedliwie urządzonym społecznie
Państwie Polskim". Aby dochować wierności tym zasadom, przyszło mu złożyć
najwyższą ofiarę. Zaskoczony przez grupę operacyjną NKWD-UB i milicji nie poddał
się i zginął trafiony odłamkiem granatu. Miejsce pochówku zostało przez bezpiekę
utajnione.

Urodził się 22marca 1923r. w Zagórzu (dziś dzielnica Sosnowca), ale dzieciństwo
i młodość spędził w Święcianach na Wileńszczyźnie, dokąd pognała rodzinę
wojskowa służba sierżanta Romana Badochy, podoficera w Korpusie Ochrony
Pogranicza. Tę służbę ojciec Zdzisława zakończy po latach jako kapitan Wojska
Polskiego w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.
Zdzisław był uczniem Gimnazjum im.Józefa Piłsudskiego w Starych Święcianach.
Wychowało go harcerstwo i legenda "nadkresowych stanic". W czerwcu 1942r. złożył
przysięgę w Armii Krajowej: "Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej,
Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie
Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego"… Od tej
chwili droga życia wiodła go do tej ofiary, bo honor stawiał na pierwszym
miejscu i pozostał wierny tej przysiędze.

Pierwszoplanowa postać 5. Brygady
Był początkowo żołnierzem w patrolu Ośrodka Dywersyjnego Ignalino-Nowe Święciany
AK. W maju 1944r. trafił do legendarnej 5.Wileńskiej Brygady AK, dowodzonej
przez mjr.Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę". Dowódca Okręgu Wileńskiego AK
ppłkAleksander Krzyżanowski "Wilk" nazwie ją "brygadą śmierci". Tak zareagował
na wiadomość o zagładzie brygady, której miała dokonać silna sowiecka formacja
dywersyjna kombryga Fiodora Markowa, zajmująca się nie tyle walką z Niemcami,
ile niszczeniem polskiego podziemia niepodległościowego na Kresach, na rozkaz z
Moskwy. Na szczęście meldunek okazał się fałszywy. Markow i jego bandyci zabili
wcześniej 80 polskich partyzantów z oddziału por.Aleksandra Burzyńskiego
"Kmicica" – wykorzystując zaufanie polskiego dowódcy, zdobyte wcześniej we
wspólnej akcji przeciwko Niemcom. Pamiętając o tej tragedii, "Wilk" mógł w
pierwszej chwili uwierzyć w fałszywy meldunek. Tylko że teraz polską brygadą –
złożoną głównie z ocalonych żołnierzy "Kmicica" – dowodził nie łatwowierny, acz
szlachetny oficer rezerwy, lecz wybitny oficer polowy o dużym doświadczeniu
bojowym, doskonale znający bolszewików, ich okrucieństwo i wiarołomność. Nie
miał żadnych złudzeń.
"Żelazny" ukształtował się ostatecznie jako żołnierz pod okiem "Łupaszki". Od
zwykłego żołnierza do dowódcy szwadronu podczas kampanii pomorskiej 1946roku.
Znawcy tematu, Kazimierz Krajewski i Tomasz Łabuszewski, piszą o nim: "Spośród
trzech dowódców patroli, a następnie oddziałów leśnych 5.Brygady Wileńskiej
zdecydowanie pierwszoplanową postacią był "Żelazny"".
Po zajęciu Wileńszczyzny przez Sowietów rozpoczęły się polowania na żołnierzy
AK, mimo iż w lipcu 1944r. wspólnie z armią sowiecką uwalniali oni Wilno od
Niemców, w ramach operacji "Ostra Brama". Zostaną uwięzieni w obozie
przejściowym w Miednikach Królewskich, skąd wywieziono ich do Kaługi. Nie
wymordowano ich chyba tylko dlatego, że zbyt głośno było wówczas o zbrodni
katyńskiej, a nowi kontrahenci Stalina też chcieli zachować wszelkie pozory w
obliczu zdrady polskiego alianta, z czego dyktator zdawał sobie sprawę. "Łupaszko"
przewidział wcześniej rozwój wypadków i jego żołnierze nie uczestniczyli w
operacji wileńskiej. Wiedział, że będą potrzebni w dalszej walce.

Przeciw nowej okupacji
Żołnierze "Łupaszki" przebijali się mniejszymi grupami na zachód, by uniknąć
aresztowania przez NKWD i uwięzienia w Kałudze. Niektórzy zaciągali się potem
czasowo do wojska "ludowego", by przeczekać najgorszy czas. Podobnie uczynił
"Żelazny". Trafił do 6.batalionu zapasowego IIarmii wojska "ludowego" w
Dojlidach. Wkrótce zdezerterował, gdy mjr"Łupaszko" rozpoczął odtwarzanie swojej
brygady za linią Curzona. "Żelazny" znalazł się w oddziale kadrowym "Łupaszki" –
razem z por.Lechem Beynarem "Nowiną" (zastępcą "Łupaszki", późniejszym wybitnym
pisarzem historycznym Pawłem Jasienicą) i plut.Henrykiem Wieliczką "Lufą"
(zostanie zamordowany przez NKWD-UB na Zamku Lubelskim 14marca 1949r.).
"Żelazny" był już wówczas doświadczonym żołnierzem, choć miał zaledwie 22 lata.
Został dowódcą plutonu w 4.szwadronie por.Mariana Plucińskiego "Mścisława"
(zostanie zamordowany przez NKWD-UB w czerwcu 1946r. w więzieniu białostockim).
Jako dowódca zdobył szybko uznanie majora "Łupaszki". Został awansowany do
stopnia podporucznika czasu wojny i znalazł się w kadrze dowódczej 5.Brygady,
gdy rozpoczęła ona kampanię pomorską w kwietniu 1946roku. Zanim to się stało,
Zdzisław odwiedził rodzinne Zagórze, zostawił rodzinie zdjęcia z partyzantki
wileńskiej i wrócił na Wybrzeże. Opowiadała mi Alicja Radziejewska, siostra
cioteczna Zdzisława, że gdy wychodził z domu na dworzec kolejowy, ciotki szły za
nim z płaczem i błagały, by został. On odpowiedział tylko: "Obowiązek…",
pochylił głowę i z tą spuszczoną głową szedł w kierunku swojego przeznaczenia.
Było mu bardzo ciężko, ale przecież obiecał kiedyś: "Aż do ofiary życia mego"…
W Sopocie czekało go drugie dramatyczne rozstanie. Nie wiemy, kim była młoda,
piękna kobieta z zachowanego cudem zdjęcia. Wiemy, że byli sobie bardzo bliscy,
ale… obowiązek… Pojechał na zgrupowanie brygady, był teraz dowódcą
szwadronu, obowiązków przybyło, trzeba się było trzymać. Miał silne poczucie
odpowiedzialności za powierzonych mu żołnierzy. Wyniósł to jeszcze z czasów
harcerskich, był zastępowym w drużynie.

W stylu "Żelaznego"…
"Młodzieńcza inwencja, brawura, wyszkolenie, doskonały przegląd sytuacji i
szybkie podejmowanie decyzji ujawniły się z całą mocą w momencie objęcia przez
niego funkcji najpierw dowódcy patrolu dywersyjnego, a następnie pierwszego
kadrowego oddziału leśnego w Borach Tucholskich (…). Dziełem dowodzonego przez
niego szwadronu były – wprowadzające bezpiekę w osłupienie – rajdy samochodowe
pełne raptownych zwrotów, zasadzek i pościgów" – piszą Krajewski i Łabuszewski.
Jakby na potwierdzenie, w podobnym tonie jest relacja kpr.Zbyszka Obuchowskiego
"Zbyszka" z brawurowej akcji pod dowództwem "Żelaznego":
"Do Bobolic [pod Słupskiem] "Żelazny" wjechał z dwiema drużynami w biały dzień,
z zamiarem odbicia aresztowanych przez UB, którzy (o czym nie wiedzieliśmy)
zostali przewiezieni do więzienia w Bydgoszczy. W Bobolicach i w okolicy
znajdowała się dywizja sowiecka. Błądząc po ulicach, wjechaliśmy do… koszar
sowieckich, śpiewając "Katiuszę"… Zapytaliśmy Sowietów o drogę na posterunek
UB i milicji… Oba posterunki, mimo że przywitały nas z bronią gotową do
strzału, zostały rozbrojone"…
Major"Łupaszko" wręczył "Żelaznemu" sygnet 5.Brygady. To było najwyższe osobiste
wyróżnienie od podziwianego dowódcy. Major wystąpił też do komendy Okręgu
Wileńskiego AK (wówczas już "eksterytorialnego", wygnanego) o Virtuti Militari
dla ppor."Żelaznego".
Był człowiekiem szlachetnym i ta szlachetność skłaniała go często do gestów
niekonwencjonalnych. Kiedyś jego szwadron rozbił placówkę UB w Skórczu pod
Starogardem. Zgodnie z rozkazem dowódcy okręgu AK wszyscy schwytani
funkcjonariusze NKWD-UB mieli być traktowani jako przedstawiciele policji
politycznej obcego państwa na terytorium Polski i likwidowani. To był rozkaz á
la longue (do odwołania). Ale ten szef bezpieki ze Skórcza zachował się
nietypowo jak na ubeka. Powiedział tylko: "Trudno, panowie, jak jest rozkaz, to
ja o litość prosił nie będę"… "Żelazny" był zdumiony, kazał go uwolnić. To
niemożliwe, żeby ubek miał honor. Ten człowiek musiał tu trafić przypadkowo…
Dajmy mu szansę. Innego zdania była nazajutrz bezpieka ze Starogardu, która
aresztowała biedaka za "współpracę z bandami"!
Wbrew propagandzie ubeckiej "Żelazny" nie był człowiekiem okrutnym. Trudno
bowiem nazwać "okrucieństwem" wykonanie wyroku na sowieckim doradcy UB z
Kościerzyny, funkcjonariuszu NKWD Szyniedzinie i jego kierowcy, też
enkawudziście, lub na niebezpiecznych konfidentach UB, wydających miejscowych na
drastyczne "przesłuchania", wskazanych "Żelaznemu" przez miejscowych ludzi. Nie
brakowało tej hołoty w powojennej, zdeprawowanej wojną i polityką okupantów
Polsce. Z raportów referatu śledczego powiatowego UB w Starogardzie, gdzie
często pokazywał się szwadron "Żelaznego", wynika, że w tym czasie powiatowe UB
miało około 10 rezydentów i około 160 informatorów. Tylko w jednym powiecie!
"Rezydenci" sprawowali opiekę nad mniej doświadczonymi donosicielami,
instruowali ich, robili zbiorcze meldunki. Jeden "rezydent" miał czasami pod
opieką dziesięciu i więcej informatorów. Szwadrony operujące w terenie musiały
ten problem rozwiązać we własnym zakresie, dla własnego bezpieczeństwa,
opierając się na współpracy z miejscowymi ludźmi. Nigdy nie polegano na jednym
doniesieniu, by uniknąć ludzkiej krzywdy. Czy były błędne decyzje? Mogły się
zdarzyć w warunkach ciągłego osaczenia, obław NKWD-UB, KBW, milicji i wojska,
ale ja o takich nie słyszałem. Chyba że za błąd uznamy likwidację gorliwego
pepeerowca, wcześniej ostrzeganego, który pomagał wprowadzać w Polsce sowieckie
porządki, a przy okazji, idąc "z prądem", zasłużyć na nagrodę i wygodne życie
weterana "walk o utrwalanie władzy ludowej"…

Bez oporu milicjantów…
Życiowa akcja "Żelaznego", podczas której wykazał wszystkie swoje walory
dowódcy, odbyła się w niedzielę, 19maja 1946r., w powiatach starogardzkim i
kościerskim. Informowało o tym nawet BBC. Przy pomocy zarekwirowanej ciężarówki
szwadron rozbroił w ciągu jednego dnia posterunki milicji i placówki UB w
Kaliskach, Osiecznej, Osieku, Skórczu, Lubichowie, Zblewie i Starej Kiszewie. To
właśnie wtedy zlikwidowano enkawudzistę, "doradcę" powiatowego UB z Kościerzyny.
Ci "doradcy" (sowietnicy) to była prawdziwa plaga. Oni decydowali o wszystkim w
wojewódzkich i powiatowych urzędach bezpieki. Oni uczyli okrutnych metod
"przesłuchiwania" polskich patriotów. To były prawdziwe psy Stalina w Polsce!
Jednocześnie występowali incognito, ich podpisy nie figurują na archiwalnych
dokumentach, przechowywanych przez IPN, choć realnie to oni wydawali rozkazy
analfabetom z UB. Reprezentowali sowieckie interesy w Polsce. Nie ma sensu mówić
o UB. Bardziej adekwatna jest nazwa NKWD-UB, ponieważ "polska" bezpieka była
czymś w rodzaju polskojęzycznej delegatury NKWD.
O akcji z 19maja Jan Wołkow, naczelnik wydziału śledczego wojewódzkiego NKWD-UB
w Gdańsku, pisał, że "banda, posługując się fałszywymi dokumentami, w imieniu
bezpieki rozbroiła milicję w 8 gminach. (…) Napady na posterunki MO odbyły się
bez najmniejszego oporu zestrony milicjantów. Ofiar z ich strony nie było".

Tacy jak Wołkow…
Przyjrzyjmy się przez chwilę temu Wołkowowi, "pałkownikowi" NKWD-UB
utrwalającemu "demokrację ludową" na Wybrzeżu Gdańskim, bo to on głównie ścigał
wtedy żołnierzy mjr."Łupaszki".
Wołkow urodził się w 1916 r. z ojca Arona (ale nie Wołkowa…). Przed wojną
członek dywersyjnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Po wojnie w PPR,
potem w PZPR. Od 1grudnia 1945 r. do 2sierpnia 1947 r. był ważną personą w
wojewódzkim NKWD-UB w Gdańsku. Od 5lutego 1951 r. do 28lutego 1952 r. pełnił
funkcję naczelnika WydziałuIII wojewódzkiej bezpieki w Lublinie, od 15sierpnia
1955 r. do 14lipca 1956 r. był zastępcą szefa, a od 15lipca 1956 r. do 15marca
1957 r. szefem wojewódzkiego NKWD-UB w Warszawie. W roku 1957 został zwolniony
ze służby i przeniesiony na zasłużoną emeryturę, ponieważ "mimo zwracanej
wielokrotnie uwagi nie posiadł w dostatecznym stopniu umiejętności pisania i
czytania"… Tacy ludzie terroryzowali wtedy Polskę w imieniu Sowietów i
zabijali takich "bandytów" jak "Żelazny"… Jednak wielu dzisiejszych "wykształciuchów"
traktuje dalej "Łupaszkę" jak bandytę, a Wołkowa jako "skomplikowaną postać tego
złożonego okresu". Nu i cztoż? Bez wodki nie razbieriosz…
Po brawurowej akcji w maju szwadrony mjr."Łupaszki" zaatakowały placówki UB i MO
w rejonie Dzierzgonia, Iławy i Sztumu. To było pół roku przed zapowiedzianymi na
styczeń 1947r. pierwszymi po wojnie wyborami do Sejmu. Trzeba zawsze pamiętać,
że nasi żołnierze rozbrajali MO i UB nie dla sportu czy rozrywki (także nie dla
broni – mieli lepszą…), lecz po to, by przez swoją obecność w terenie dać
Polakom nadzieję na uwolnienie się od sowieckiej przemocy. To były akcje
bardziej propagandowe niż zbrojne. Kiedy się tego nie rozumie, daje się posłuch
sowieckiej popłuczynie propagandowej, która do dziś głosi, że to były "napady" i
"bezsensowna wojna domowa". Nie było wojny domowej. Sowiecka bezpieka nie
wywodziła się z naszego domu. Plugawiła go przez kilkadziesiąt lat…

Nie poddam się
W czasie odwrotu spod Sztumu w kierunku Gdańska 10czerwca 1946r. szwadron
"Żelaznego" zatrzymał się we wsi Tulice. Doszło do wymiany ognia z grupą
ubecko-milicyjną. "Żelazny" został ranny w szyję. Został opatrzony na miejscu
przez sanitariuszkę Danutę Siedzikównę "Inkę" i przewieziony do majątku Czernin.
26czerwca został zadenuncjowany. Kilkunastoosobowa grupa operacyjna NKWD-UB i
milicji z Malborka otoczyła majątek, by aresztować "Żelaznego". Nie było mowy o
poddaniu się. Wiedział, z kim ma do czynienia. Ostrzeliwał się, zginął trafiony
odłamkiem granatu. Miejsce pochówku zostało przez bezpiekę utajnione.
Dziś na ścianie kościoła parafialnego w Czerninie, kilka kilometrów od Sztumu,
wisi tablica pamiątkowa. Przy dawnym majątku, gdzie się ukrywał i stoczył swą
ostatnią w życiu walkę, stoi kamień pamiątkowy, z tablicą poświęconą jego
szwadronowi.
Na tablicy kościelnej pracownicy IPN umieścili słowa z partyzanckiej piosenki,
śpiewanej przez żołnierzy mjr."Łupaszki" przy ognisku: "Aby widzieć, padając w
ataku, Polskę wolną i czystą jak łza"… Warto przytoczyć tę piosenkę w całości:

Już dopala się ogień biwaku,
a nad rzeką unosi się mgła,
po szwadronie ni śladu, ni znaku,
tylko dziektiar w oddali gdzieś gra.

Tylko słychać gdzieś bardzo daleko
jęk szrapneli – unosi się wzwyż,
za urwiskiem tam wije się rzeka,
a za rzeką mogiła i krzyż.

Pod tym krzyżem,
pod drzewem zwalonym,
śnią żołnierze o Polsce swój sen,
bodaj po to być warto żołnierzem,
by swój sen cudny przyśnić jak ten.

Bodaj widzieć, padając w ataku,
Polskę wolną i czystą jak łza,
po szwadronie ni śladu, ni znaku,
tylko dziektiar w oddali gdzieś gra…

* * *
Każdego 1 marca od godziny 20.00 do 20.45 będziemy palić w oknach naszych
mieszkań i domów świece pamięci. Tak będziemy czynić co roku, czcząc pamięć Pana
Pułkownika Łukasza Cieplińskiego i jego współtowarzyszy z IVZarządu Głównego WiN,
ale też pamięć wszystkich "żołnierzy wyklętych". "Wyklętych" przez sowieckiego
okupanta i jego kolaborantów, lecz nie przez Rodaków! Będziemy ich wspominać
przy każdej okazji, by wydobywać ich z zapomnienia, na które zostali skazani
przez wroga i jego pomocników.
Czołem, Panie Pułkowniku! Czołem, Poruczniku "Żelazny"! Czołem, Żołnierze
Wyklęci! Polacy pamiętają!

Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk
 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl