Medialne konwulsje

Hanna Karp

Wraz z tak zwaną gospodarką rynkową Polacy mogli boleśnie zakosztować na własnej skórze „uroków” medialnego rynku. Na co dzień zderzyli się np. ze zjawiskiem tzw. logomachii, a więc specjalnych formułek produkowanych przez speców od komunikacji masowej i rozpowszechnianych w środkach masowego przekazu. Przyjmowali je w dobrej wierze, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to rodzaj słownych wytrychów niewypełnionych żadną treścią, że są to jedynie wymyślne, efektowne kłamstwa, będące stereotypami myślowymi, mającymi zatrzeć prawdę.

W naszej polskiej rzeczywistości sztucznie stworzonymi formułkami wprowadzonymi w szeroki obieg dyskursu medialno-politycznego były np.: „polowanie na czarownice”, „wojna na górze”, „gruba kreska”, „ciemnogród”, „policjanci pamięci” itd. Wprowadzenie ich miało na celu narzucenie określonego słownictwa i dyskutowanych pojęć odbiorcom mediów. Dusiły one w potencjalnym przeciwniku gotowość do obrony i jego wiarę w możliwość zwycięstwa. Można powiedzieć, że gwałcono świadomość całych grup społecznych, kierowano nimi i zniekształcano ich sposób myślenia. Powoływano propagandowe organizmy, których zadaniem było dezinformowanie w sprawach stanu wojennego, Okrągłego Stołu czy szerzej rozumianych przemian, jakie następowały po 1989 roku.

Takim procesom media poddają nie tylko społeczeństwo polskie, ale również społeczeństwa krajów Zachodu czy Trzeciego Świata; dotyczy to wojen w Iraku, zamachów terrorystycznych, itd. Wspomniane procesy dezinformacji obliczone są na lata i mogą być skuteczne tylko wtedy, gdy podmioty prowadzące dezinformację przeprowadzają swoją grę właśnie za pośrednictwem mediów. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby środki komunikacji właściwie pełniły swoją rolę.


Medialny, polityczny show


Tymczasem np. media elektroniczne mają swój wąski repertuar kilkudziesięciu nazwisk polityków i ekspertów, którzy biegają od studia do studia. Politycy swoją pracę ograniczają wręcz do obecności w mediach, komentując wieczorem to, co powiedzieli rano. Tak wylansowani przez media elektroniczne, zapraszani są na łamy gazet, gdzie znów komentują to, co wcześniej powiedzieli w różnych stacjach radiowo-telewizyjnych. I tak koło się zamyka. W efekcie odbywa się mielenie strawionej papki, zaś odbiorca od rana do nocy ma podane na tacy, oprawione odpowiednim komentarzem, wszystkie wydarzenia. Polityka zamienia się w niekończący się show. Dziennikarze stają się organicznie uzależnieni od polityków, zaś politycy nie istnieją bez dziennikarzy. Przypomnijmy sobie, ile ostatnio zamieszania wzbudziło wycofanie się z politycznej sceny Jana Marii Rokity. Notabene, okazało się, że polityk ten nie wytrwał w swojej decyzji zbyt długo i niedawno ogłosił, że przywdziewa na grzbiet skórę politycznego komentatora. Niejednokrotnie taki ruch odbywa się w odwrotną stronę, kiedy to dziennikarz staje się politykiem. Tak było w przypadku np. Jarosława Kurskiego, Wiesława Walendziaka, Jarosława Sellina czy Piotra Gadzinowskiego.


Kryzys dziennikarstwa śledczego


Wiele obszarów życia społecznego pozostaje nieopisanych, również na poziomie lokalnym. Widzowie, słuchacze, czytelnicy otrzymują zniekształcony obraz rzeczywistości. Gdy najważniejsza okazuje się polityka personalna, jedna sensacja goni drugą, dziennikarstwo ulega korozji, coraz bardziej anemiczne stają się jego gatunki. Zanika np. reportaż społeczny, popada w uwiąd dziennikarstwo śledcze. To ostatnie kojarzy się już prawie wyłącznie z tabloidami, których dziennikarze zastawiają na osoby publiczne mniej lub bardziej wyrafinowane pułapki. Prokurują zasadzki, balansując na granicy dobrego smaku. Wykorzystując arsenał dziennikarza śledczego (podsłuch, ukryte nagrania, podszywanie się pod inne osoby), powielają w milionowych nakładach fałszywe oskarżenia, a nawet wyrafinowane kłamstwa. Wszystko po to, by wtargnąć w prywatność lub wykpić i ośmieszyć nielubianych polityków czy np. osoby wykonujące zawody zaufania społecznego – lekarzy, nauczycieli, duchownych. W ten sposób demolują ład moralny społeczeństwa, które nie ma narzędzi, by weryfikować dostarczane im skandale. Dziennikarstwo śledcze – żmudne, wymagające wielkich nakładów pracy, kompetencji i świetnego opanowania rzemiosła dziennikarskiego, spychane jest na margines. W efekcie dziennikarze śledczy porzucają swój zawód, czują się osamotnieni czy wręcz nawet osaczeni przez gęstą materię, w jakiej przychodzi im się poruszać; przeżywają różnego rodzaju załamania. Ostatnie głośne przykłady: samobójcza śmierć Piotra Skórzyńskiego, próba samobójcza Wojciecha Sumlińskiego. Jacek Łęski, jeden z najlepszych dziennikarzy śledczych, autor głośnych teksów m.in. „W sieci Gawriłowa”, „Wakacje z agentem”, po odejściu z zawodu charakteryzuje siebie jako osobę „chronicznie niepogodzoną z towarzystwem, ryzykantem, pełnym gorzkiej wiedzy o mechanizmach działania mediów” (na blogu Salon 24). Swoją pracę w redakcji „Gazety Wyborczej” tak wspominał: „Kiedy zająłem się dziennikarstwem śledczym, okazało się, że pewne układy biznesowo-polityczne są ważniejsze niż prawdziwe rzetelne opisywanie zdarzeń. Przy próbie pisania reportażu o jednym z bogacących się w błyskawicznym tempie biznesmenów Lubelszczyzny usłyszałem od Heleny Łuczywo znamienne pytanie: Czy uważasz Jacku, że wszyscy, którzy mają duże pieniądze, musieli je ukraść? Nie dostałem zgody na pisanie o biznesmenie. Zamiast tego zaufana dziennikarka z centrali przeprowadziła z nim wywiad w czasie lunchu, jaki zjedli razem w Warszawie”. Kolejne miejsce pracy w telewizji określił jako skansen starej epoki, gdzie praca polegała w znacznej mierze na obronie przed wszechobecnymi intrygami. „Po roku takiego szamba miałem telewizji serdecznie dość. Zwolniłem się” – pisał na łamach „Rzeczpospolitej”.

Dziennikarstwo śledcze z prawdziwego zdarzenia bywało określane przez medioznawców jako przynoszące ulgę pokrzywdzonym, a burzące spokój sytych i zadowolonych. Ten rodzaj pracy postuluje bowiem wychodzenie poza rutynowy porządek newsów, a zainteresowanie nie tym, co ludzie mówią o sobie, ale tym, co inni mówią o nich. Polskie dziennikarstwo śledcze pogrążone jest w kryzysie.


Jak wskrzesić etos dziennikarza?


Dominujące media komercyjne dostarczają odbiorcom towar, który dobrze się sprzedaje. Nie ma tu czasu na analizy i mozolne zbieranie materiałów. Środowisko dziennikarskie nie wykształciło dotąd żadnych mechanizmów gwarantujących samokontrolę. Nie powstają ogólnie dostępne raporty o stanie mediów. Czy jest w Polsce właściciel koncernu medialnego, który byłby zainteresowany sfinansowaniem rzetelnej analizy na temat kondycji polskich mediów? Brak poważnej publicystyki i reportażu, patologia i sensacja nie sprzyjają głębokiej autorefleksji. W Stanach Zjednoczonych poważne tytuły zamieszczają specjalne rubryki poświęcone wyłącznie analizie mediów. Znawcy tematu, publicyści, medioznawcy wytykają rażące błędy poszczególnym wydawcom i tytułom, piszą o tym książki. Towarzyszy temu stały rachunek zawodowego sumienia dziennikarzy, które winno być szczególnie wyczulone w chwilach przełomów politycznych. Amerykanie znają instytucję tzw. public editor, której zadaniem jest obrona interesu czytelników. Chodzi tu o wskazywanie redakcjom i dziennikarzom błędów, poczynając od niechlujstwa edytorskiego po brak obiektywizmu i dobór stronniczych tematów. Czy po kilkunastu latach nie wypadałoby pokusić się o stworzenie i u nas takiej instytucji „ombudsmana”?

Profesor Jerzy Mikułowski-Pomorski, panującą w Polsce tabloidyzację mediów i ich pościg za sensacją określa „przedśmiertną konwulsją”. W konwulsjach toną, niestety, nie tylko łamy gazet, ale także i ci, którzy je redagują. Czy nastąpi zatrzymanie i refleksja, owocująca powrotem do zawodowych korzeni, aby główną motywacją działania dziennikarza była prawda? Bo tylko ona – jak mawiał Józef Mackiewicz – „jest ciekawa”? To za nią, również dziennikarze, oddawali życie.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl