Kto nie lubi wolnego rynku?

W czasie tak zwanego przełomu 1989 roku Polacy, doświadczywszy bankructwa centralnego planowania w gospodarce, chętnie dali się przekonać do haseł wolnego rynku, wolnej konkurencji i ograniczania roli państwa w gospodarce. Zasady te miały promować pracowitość i uczciwość, karać za lenistwo i przekręty. Zostały „sprzedane” jako moralnie właściwe. Więcej – przegranych zaczęto postrzegać jako winnych w sensie moralnym.

„Biznesmeni” rodzimi i obcy szybko uwłaszczali się na majątku narodowym, następnie zajęli się przerzucaniem kosztów swojej działalności na społeczeństwo. Głosy rozsądku wskazujące na konieczność obrony przez państwo interesów Narodu były zbywane prześmiewczym: „nie kradnij, państwo nie znosi konkurencji”. Miało to sugerować, że każda próba sprawowania przez Naród – a w jego imieniu przez państwo – suwerenności nad sferą gospodarczą jest nieuczciwa.

W tym samym czasie nie tylko rosły w siłę nomenklaturowe i zagraniczne koncerny w Polsce, ale też na całym świecie nastąpił znaczny postęp procesów globalizacyjnych. Zwolennicy tego zjawiska również tłumaczą je ideologią liberalną. Przenosi się na skalę ogólnoświatową przymus rezygnacji przez państwa ze swojej władzy, słowo „protekcjonizm” urasta do wagi grzechu ciężkiego.

Religia libertarianizmu

Pojęcie „grzech” jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż ideologia tego nurtu liberalizmu rynkowego, zwanego z amerykańska libertarianizmem (libertarianizmem korporacyjnym), jest podawana do wierzenia niemal jak doktryna religijna. Jednym z jej dogmatów jest twierdzenie, iż nadchodząca globalizacja ma spowodować stały wzrost gospodarczy i wzrost efektywności, dać miejsca pracy, obniżyć ceny i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności. Ten istny raj na ziemi – podobnie jak poprzedni, komunistyczny – jest „nieuniknioną” koniecznością historyczną.

Inny dogmat mówi, że brak egzekwowania władzy państwowej w sferze gospodarczej – mylony z wolnym rynkiem – zapewnia najsprawiedliwszą i jednocześnie najefektywniejszą, najbardziej optymalną społecznie alokację zasobów. Kolejne – to utożsamianie wzrostu gospodarczego z rozwojem ludzkości czy stwierdzenie, że prywatyzacja zawsze jest korzystna. Charakterystyczne w filozofii libertariańskiej jest rozumienie natury ludzkiej: libertarianie uważają, że ludzie z natury kierują się w swoim postępowaniu przede wszystkim chciwością, zaś chęć nabywania nowych rzeczy stanowi najwyższy przejaw człowieczeństwa – jednocześnie zaś nieskrępowana realizacja tych pragnień daje najbardziej optymalne społecznie wyniki, w związku z czym uznawanie i nagradzanie chciwości i chęci posiadania najlepiej służy interesom społecznym.

W libertariańskiej wizji świat dzieli się na wyznawców doktryny i całą resztę, określaną mianem socjalistów (i złodziei, bo „każdy socjalista to – przynajmniej potencjalnie – złodziej”).

Moralnej legitymizacji niesprawiedliwości dokonuje się, negując różnicę między wolnością osobistą a wolnością rynkową. Tym samym libertarianie absolutyzują prawo własności, negując w istocie prawa człowieka. Skoro bowiem prawa są funkcją własności, a nie osoby, to tylko ci, którzy mają własność – mają prawa.

Możemy obserwować efekty tego zjawiska przy okazji jakichkolwiek sporów między podmiotami o różnej sile ekonomicznej, kiedy to słabsza strona nie jest w stanie wyegzekwować najbardziej podstawowych spraw, a strona silniejsza może wręcz „karać” nawet za próby dochodzenia sprawiedliwości. Oczywiście w każdym systemie silniejszy może próbować wykorzystać swą przewagę wobec słabszego, ale pseudowolny rynek zbudowany na ideologii libertariańskiej zachęca do takich patologii i je promuje.

Zdradzić Adama Smitha

Libertarianie powołują się w swoich naukach na Adama Smitha. Byłaby to mocna podstawa, gdyż XVIII-wieczny autor dzieła „O bogactwie narodów” uznawany jest za twórcę nowoczesnej ekonomii. Tyle że Adam Smith, gdyby ożył, z pewnością byłby zdziwiony, widząc, co też adwokaci globalizmu firmują jego szacownym nazwiskiem.

Przede wszystkim libertarianie uważają wszelkie zakazy koncentracji kapitału za jeden z przejawów niewłaściwej ingerencji państwa w gospodarkę. Adam Smith wskazywał, że koncentracja sprawia, iż działanie rynków przestaje być społecznie optymalne – cena nie równa się już sprawiedliwemu zwrotowi z ziemi, pracy i kapitału, nie jest równie sprawiedliwa dla sprzedawców i kupujących, nie zapewnia optymalnej alokacji zasobów. Zwłaszcza jest to prawdą dziś, gdy niespełna czterysta najbogatszych osób na świecie posiada łącznie tyle aktywów netto, ile najbiedniejsze dwa i pół miliarda.

Już ten jeden przykład wskazuje, że w świecie globalnych korporacji z definicji nie może być mowy o wolnym rynku.

Ale to tylko jeden z aspektów sprzeczności tych modeli. Korporacje oczywiście konkurują ze sobą, a konkurencja wymusza działanie określane mianem eksternalizacji kosztów. Termin ten oznacza przerzucanie kosztów działalności firmy na otoczenie. Z przykładami eksternalizacji spotykamy się na każdym kroku. Mieszkańcom niektórych wsi daje się we znaki sąsiedztwo wielkich ferm hodowlanych. Szkody wyrządzane przez te fermy są realnie istniejącymi kosztami ich działalności, które można wyrazić w wielkościach ekonomicznych. Zaliczymy do nich koszty leczenia (poniesione prywatnie lub przez NFZ – ale nigdy przez firmę), ale też na przykład koszty utraconych korzyści w postaci niezdolności do pracy (utracone dochody oraz poniesione przez ZUS i pracodawców koszty wypłaconych zwolnień), niezdolności do nauki (a więc podniesienia swoich kwalifikacji), utraty atrakcyjności gospodarstw agroturystycznych. W ten sposób mieszkańcy oraz podatnicy dotują działalność koncernów.

Na pewnym etapie rozregulowania rynku zarząd korporacji nie jest w stanie utrzymać przedsiębiorstwa, prowadząc je w sposób odpowiedzialny, czyli bez szkód dla otoczenia. David C. Korten w swej pracy „Gdy korporacje rządzą światem” podaje przykład koncernu Pacific Lumber Company, który zajmował się pozyskiwaniem drewna z lasów sekwojowych zgodnie z zasadami rozwoju zrównoważonego (w tym przypadku przede wszystkim chodziło – obok spraw społecznych – o powstrzymanie się od eksploatacji większej niż zdolności reprodukcyjne lasu). Przedsiębiorstwo zapewniało godziwe płace, a także firmowe ubezpieczenie emerytalne i przestrzegało zasady niezwalniania pracowników w czasie bessy na rynku drewna. Firmę doceniała lokalna społeczność, a także… amatorzy wrogich przejęć.

Finansista, któremu udało się wykupić PLC, natychmiast podwoił tempo wycinki tysiącletnich drzew (sekwoje żyją wielokrotnie dłużej niż dęby), co więcej, wyciął pas lasu sięgający 2,5 km w głąb puszczy, określając to mianem „studium badania dzikiej przyrody” (!), zmniejszył fundusz emerytalny o 60 proc., a resztę zainwestował w papiery towarzystwa, które sfinansowało obligacje wyemitowane w celu wykupienia PLC (casus bliski PZU – Eureko). W języku finansistów nazywa się to „zwiększaniem wartości” firmy.

Powyższy przykład dowodzi, że deregulacja rynku prowadzi do sytuacji, w której korporacje, jeśli chcą przetrwać, muszą coraz bardziej eksploatować otoczenie. Jedynym remedium jest narzucenie sprawiedliwych zasad przez władze państwowe – i nie jest to ręczne sterowanie gospodarką, ale ochrona rzeczywiście wolnego rynku. Warto przy tej okazji przypomnieć, że przejście od gospodarki socjalistycznej do libertarianizmu korporacyjnego to „wpadnięcie z deszczu pod rynnę” również w tym sensie, że nadal jest to gospodarka planowa. Planiści koncernów projektują przyszłość swoich gałęzi przemysłu jak niegdyś planiści państwowych urzędów. W takim wypadku wkroczenie państwa może oznaczać nie interwencjonizm, ale ochronę przed nim.

Różnica jest również i taka, że w PRL decydenci byli jednak w jakimś stopniu związani z krajem, dzięki czemu nie każda decyzja musiała być szkodliwa. W ponadnarodowych korporacjach dobro Polaków (wszystko jedno Polaków, Kenijczyków czy – jak widzieliśmy – Amerykanów) nie ma żadnego znaczenia. Zresztą mówi się o tym oficjalnie – m.in. profesor Rosabeth Kanter z Harvardu ostrzega, że przyszłość należy do tych, którzy porzucą lojalność wobec swych społeczności lokalnych na rzecz osobistego sukcesu w globalnej ekonomii – ci, którzy pozostaną lojalni wobec swoich środowisk, zostaną ukarani przegraną. John Page z Banku Światowego w czasie jednego ze spotkań z przedstawicielami krajów Bliskiego Wschodu porównał globalną ekonomię do japońskiego superekspresu, którego nie można dogonić, jeśli nie zdąży się wsiąść.

„Nieuchronna” globalizacja

Jednak miejsc w „globalnym Szinkansenie” jest zaledwie dla kilku tysięcy miliarderów i kilkuset tysięcy milionerów. Reszta świata ma być popędzana do coraz szybszego „wyścigu szczurów” za pociągiem, na który nie mają szans zdążyć.

Szczególnie w krajach rozwiniętych w pewnym momencie zaczęto więc sobie zdawać sprawę z konieczności przeciwstawienia się wyżej opisanym niebezpieczeństwom. Poszczególne państwa rozpoczęły wprowadzanie ustaw chroniących społeczeństwo i środowisko, a jednocześnie umożliwiających korporacjom działanie w sposób odpowiedzialny. Odpowiedzią strony libertariańskiej było przeniesienie zasad rzekomo wolnorynkowych na poziom międzynarodowy. Liberalizacja międzynarodowego handlu, niegdyś za pomocą GATT, obecnie WTO, ma wprowadzić „konkurencję między państwami” – tak jakby państwa były korporacjami. Reguły tej „konkurencji” karzą kraje troszczące się o sprawiedliwe i odpowiedzialne gospodarowanie, nagradzają zaś te, które godzą się na zasady rabunkowej gospodarki libertariańskiej.

Konkurencja eksploatowanych

W tak ich warunkach państwa i narody mają do wyboru albo zgodę na wprowadzenie u siebie wspomnianych libertariańskich zasad, albo przegraną w konkurencji z tymi, którzy to zrobili. W praktyce korporacje, na których finanse publiczne rzekomo miały zarabiać krocie, nie tylko eksploatują lokalnych pracowników (co też jest formą eksternalizacji kosztów) i środowisko naturalne, ale nieraz żądają pomocy publicznej – i ją otrzymują. Tak jest w przypadku inwestycji Hyundaia w słowackiej Żylinie. Kilka lat temu, gdy ważyły się jej losy, Koreańczycy myśleli również o zbudowaniu fabryki w Polsce. Ostatecznie wybrano naszych południowych sąsiadów ze względu na korzystniejszą dla koncernu ofertę pomocy publicznej. Okazało się, że słowackie zwycięstwo było zwycięstwem pyrrusowym. Bratysława musi dopłacać do interesu.

Takie praktyki są codziennością również w krajach zachodnich. Wspomniany David Korten podaje przykład fabryki BMW w Karolinie Południowej w USA. Stan musiał tam wykupić od poprzednich właścicieli grunt za cenę blisko 37 mln dolarów, po czym wydzierżawiła go BMW za dolara (!) rocznie. Na koszt stanu odbywały się rekrutacja, a także szkolenia nowych pracowników w RFN. Stanowi podatnicy w ciągu pierwszych 30 lat istnienia zakładu wydadzą nań 130 mln dolarów.

Społeczności lokalne i regionalne, a nawet całe narody mają więc konkurować o to, kto będzie mógł więcej dołożyć do interesu wielkich koncernów. To są te korzyści z globalizacji, która rzekomo miała przyczynić się do szybszego rozwoju świata, wyrównać szanse najbiedniejszych itd. Gdy kolejne lata dowiodły bankructwa tych obietnic, pozostał jeden argument. Globalizacja ma być – jak już mówiliśmy – „nieuchronna”.

W rzeczywistości przyszły kształt świata zależy od ludzkich wyborów.

Libertarianizm a katolicka nauka społeczna

Czy jest alternatywa dla modelu libertariańskiego? By odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć do katolickiej nauki społecznej. Jak zauważa Prymas Tysiąclecia, nie do końca słuszne jest stwierdzenie, jakoby katolicy pozostawali nieco „w tyle” za narodami protestanckimi, jeśli chodzi o etykę działalności gospodarczej.

Kościół z zasady pozostawia wiernym duże obszary wolności w kwestiach doczesnych. Dlatego też jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, nie narzuca konkretnych rozwiązań, wskazuje natomiast zasady, jakimi powinniśmy się kierować.

Libertarianie często twierdzą, że ich teoria jest nie tylko zgodna z chrześcijaństwem, ale wręcz, że rozsądni chrześcijanie nie mają innego wyjścia, jak popierać libertarianizm. Takie stanowisko można obronić tylko w jeden sposób: biorąc jako fundament teorię libertariańską i dobierając do niej z chrześcijaństwa to, co pasuje (często dopiero po reinterpretacji) – hasło poszanowania prawa własności czy wolności[1].

Jednak w rzeczywistości katolicką nauką społeczną nie da się poprzeć takiego ustroju – co zresztą nie jest niespodzianką. Wiele osób intuicyjnie wyczuwa niesprawiedliwość zasad libertariańskich, nawet jeśli same nie odczuwają ich skutków.

Własność i praca według magisterium Kościoła

Przede wszystkim nie jest prawdą, że prawo własności uprawnia do wszystkiego. Już w encyklice „Rerum novarum” Papież Leon XIII zastrzegał, że jest ono ograniczone. Jan Paweł II w „Centesimus annus” przypomina, że ograniczenie to wynika z powszechnego przeznaczenia dóbr. Prymas Tysiąclecia, w wydanej jeszcze przed święceniami biskupimi pracy „Duch pracy ludzkiej”, jako przykład realizacji tej zasady podaje przypowieść o robotnikach najmowanych do pracy w winnicy (Mt 20, 1-16). „Czy byli mu potrzebni ci ludzie?” – pyta ks. Wyszyński o robotników najmowanych do pracy w ostatniej godzinie dnia. „Zapewne nie, gdyż zatrudniłby ich od rana, nie narażając się na stratę opłacenia czynszem całodziennym jednej zaledwie godziny pracy. Inna troska tu uderza: żeby nikt nie żył bez pracy”. Dopiero w ostatnich wiekach, gdy industrializacja spowodowała zaistnienie zjawiska powszechnego bezrobocia, możemy docenić aktualność ewangelicznego programu społecznego.

Nawiązanie do innego aspektu przeznaczenia własności i owoców pracy odnajdujemy również u Łukasza Ewangelisty (12, 16-19), gdzie Chrystus Pan potępia postawę określoną słowami: „Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!”. Zamożniejsi spośród pierwszych chrześcijan, rozumiejąc powyższy werset w kontekście Pawłowego: „Kto nie chce pracować, niech też nie je!” (2 Tes 3, 10), wyznawali często swą wiarę właśnie przez wykonywanie pracy fizycznej, którą w tamtych czasach pogardzano – bardziej jeszcze niż to bywa dzisiaj – przypomina przyszły Prymas Tysiąclecia.

Jan Paweł II w „Sollicitudo rei socialis” przypomina, że zgodnie z wiarą katolicką praca ludzka ma wartość nadprzyrodzoną, transcendentną. Do tej myśli Papież Polak odwołuje się już wcześniej w „Laborem exercens”, gdzie też przypomina postać Chrystusa jako człowieka pracy. Cała ta encyklika, napisana w rok po Porozumieniach Sierpniowych, poświęcona jest właśnie pojęciu pracy. Jan Paweł II przypomina więc, że praca ma pierwszeństwo przed kapitałem. Jednocześnie zdecydowanie sprzeciwia się pomysłom libertariańskim, wskazując, że do obowiązków państwa należy troska o pełne zatrudnienie, a nawet planowanie (tak – ku zgorszeniu liberałów – planowanie) w tym kierunku rozwoju gospodarczego.

Nauka społeczna Kościoła wzywa nas do dzielenia się owocami pracy z ubogimi (por. Ef 4, 28). Jeszcze mocniej podkreśla konieczność zapewnienia pracownikowi godziwej zapłaty – zapewniającej odpowiedni poziom życia, a ponadto możliwość uwłaszczenia owocami własnej pracy. Zupełnie oczywiste jest uczciwe regulowanie należności określanych nieco błędnie jako „koszty pracy”. Oczywiście należy zapewnić rozsądne gospodarowanie tymi środkami, tak aby trafiały tam, gdzie rzeczywiście są przeznaczone (kwestią wtórną jest, czy władze państwowe zrobią to, utrzymując własne agencje ubezpieczeniowe, czy też zapewniając odpowiednią kontrolę działania agencji niezależnych – korporacyjnych, prywatnych czy innych).

Uchylanie się od regulowania którejś z tych należności, podobnie jak zmuszanie do nadmiernego wysiłku, stanowi formę eksternalizacji kosztów – zresztą nieraz wcale nieukrywaną. Często słyszy się o zwolnieniu pracownika, który „się wypalił” – co może oznaczać wręcz utratę zdrowia, a prawie zawsze niemożność znalezienia sensownej pracy.

Zresztą sposobów na taką eksploatację jest wiele – np. obciążanie pracowników odpowiedzialnością za decyzje, których nie podejmują. Przykład: pewna firma obiecywała premie z zysku swoim przedstawicielom uzyskującym najlepsze efekty. Następnie w wyniku konkretnych decyzji kierownictwa, a nie błędów tych przedstawicieli, zamiast zysków przedsięwzięcie przyniosło dość duże straty – premii nie wypłacono, bo… „przecież nie było z czego”. Inny przykład: nierzadko, szczególnie w sektorze budownictwa, celowo tworzono łańcuszki podwykonawców, tak by nastąpiła zamierzona sekwencja zdarzeń: wykonać inwestycję, wziąć pieniądze od klientów, zaspokoić „swoich” i zbankrutować. Prawdziwi wykonawcy – zwykle właściciele małych firm i ich pracownicy – byli wręcz wpędzani w nędzę. W wypowiedziach przedstawicieli m.in. właśnie tej branży często powtarza się twierdzenie, że nie wyższe zarobki są podstawową przyczyną wyjazdów do pracy na Zachód, ale wyższa kultura tamtejszego rynku pracy.

Ekologia elementem solidarności

Urząd Nauczycielski Kościoła uznaje za integralną część odpowiedzialności za „wspólnotę życia” postawę odpowiedzialności za środowisko naturalne. Istotnie, zazwyczaj rabunkowa gospodarka środowiskiem naturalnym towarzyszy wyzyskowi ludności – często nie tylko pracowników, ale i całych lokalnych społeczności. Chodzi przecież tak naprawdę o ten sam cel – wypaczenie mechanizmu rynkowego przez eksternalizację kosztów. Koszty te są naprawdę wysokie: m.in. drogi efekt cieplarniany (sprzymierzeńcy korporacji jeszcze w ostatnich latach próbowali negować jego istnienie!), zanieczyszczenie wód i powietrza (koszty oczyszczania, leczenia chorób cywilizacyjnych), itd.

Książka „Plądrowanie raju” R. Broada i J. Cavanagha opisuje historię firmy Benguet Mining, która poszukując na Filipinach złota, dosłownie rozkopywała całe góry: usuwano drzewa i wierzchnie warstwy gruntu, zasypując jednocześnie glebą i skałami tamtejsze rzeki. Miejscowi rolnicy zostali pozbawieni możliwości uprawy swojego ryżu i bananów – nie było ani wody, ani żyznej gleby. Nawet po wodę do picia i mycia trzeba było chodzić na przeciwległe zbocza. Spustoszenie sięgnęło jednak dalej. Cyjanki używane przez Benguet do wytrącania złota spłynęły na niziny, gdzie ich ofiarą padło bydło, a także kolejne obszary pól ryżowych. Po dotarciu do morza cyjanki i inne odpady zniszczyły rafy koralowe i populacje ryb, odbierając kolejnym tysiącom ludzi możliwość przeżycia – tym razem z rybołówstwa.

Benguet uzyskał spore dochody. Kosztami obarczył rzesze Filipińczyków.

Jednak w powszechnym odbiorze często pokutuje błędne przeciwstawianie potrzeb ochrony środowiska potrzebom lokalnej społeczności (np.: zbudujemy fabrykę, co prawda będzie śmierdziało, truło, ciężkie auta zniszczą drogi o wartości 100 mln zł, no ale za to zatrudnimy 40 osób). W rzeczywistości, jak widzieliśmy, to właśnie lokalna społeczność często najbardziej cierpi z powodu eksternalizacji kosztów. Przykładem takiej manipulacji dokonującej się na naszych oczach i naszym podwórku jest spór o dolinę Rospudy – akurat tu mieszkańcom obiecuje się nie tyle pracę, ile uwolnienie od ruchu samochodowego (efekt mocno dyskusyjny), nie mówi się natomiast o degradacji miejscowej przyrody stanowiącej główną wartość regionu.

Rozwój zrównoważony

To odpowiedź na wspomniane zagrożenia. Pojęcie rozwoju zrównoważonego jest nieraz błędnie używane i rozumiane w sposób ograniczony jako równomierne wzbogacanie się poszczególnych regionów czy np. ludności miejskiej i wiejskiej. Jest to ważne, ale niewystarczające, może bowiem oznaczać równomierną dystrybucję patologii. Równowaga w istocie dotyczy relacji międzypokoleniowych: zaspokajanie aspiracji rozwojowych obecnego pokolenia powinno następować w sposób umożliwiający realizację tych samych dążeń przez następne pokolenia. W tym celu korzystanie z ekosystemów nie powinno przekraczać możliwości ich reprodukcji. Zaspokajanie potrzeb energetycznych powinno odbywać się przy użyciu źródeł odnawialnych. Wskazuje się też na konieczność rozsądnego ograniczania konsumpcji. Te zasady współbrzmią z wieloma wypowiedziami Papieży i innych przedstawicieli Kościoła, być może są wręcz nimi inspirowane[2].

Aktualność zagadnień ekologicznych w drugiej połowie ubiegłego wieku jest oczywista. Okazuje się jednak, że już Księga Wyjścia łączy postawę solidarności społecznej i odpowiedzialności ekologicznej: „Przez sześć lat będziesz obsiewał ziemię i zbierał jej płody, a siódmego pozwolisz jej leżeć odłogiem i nie dokonasz zbioru, aby mogli jeść ubodzy z twego ludu, a resztę zjedzą dzikie zwierzęta. Tak też postąpisz z twoją winnicą i z twoim ogrodem oliwnym. Sześć dni będziesz pracował, a dnia siódmego zaprzestaniesz pracy, aby odpoczęły twój wół i osioł i odetchnęli syn twojej niewolnicy i cudzoziemiec” (Wj 23, 10 nn).

Szczegółowe omówienie katolickiej etyki ochrony środowiska (czyli ekoetyki) wykracza poza ramy niniejszego artykułu. Koniecznie trzeba jednak przypomnieć, że Kościół, nakazując odpowiedzialne gospodarowanie zasobami ziemi, łączy również szacunek dla przyrody z szacunkiem dla życia. Zaś w odniesieniu do używania środowiska naturalnego przypomina się takie chrześcijańskie cnoty, jak powściągliwość, umiarkowanie, a nawet asceza.

Nauka Kościoła umieszcza pojęcie ekologii w szerszym kontekście ekologii ludzkiej (por. m.in. Jan Paweł II „Centesimus annus”, „Evangelium vitae”), zaś ks. prof. M.A. Krąpiec przypomina, że łamanie praw przyrody jest łamaniem praw człowieka: „człowiek jest całkowicie zanurzony w świecie i niszczenie świata jest niszczeniem człowieka”.

Sporym nieporozumieniem jest uznanie przez prawicę i w ogóle środowiska katolickie spraw ekologii za domenę lewicy. Ten błąd powoduje, że postawa odpowiedzialności za środowisko łączy się w świadomości społecznej ze zjawiskami w rodzaju wegetarianizmu (często w konkretnych przypadkach będącego w istocie zaprzeczeniem ekologii i zasad zrównoważonego rozwoju), New Age czy nawet – gdzie brak już jakiegokolwiek logicznego związku – propagandą homoseksualizmu. Z drugiej strony osoby, które widzą (a dostrzec wcale nietrudno) opłakane skutki rabunkowego gospodarowania środowiskiem, widząc prawicowe désintéressement ekologią, są przekonani o co najmniej moralnej współodpowiedzialności prawicy za ten kryzys. W ten sposób zwiększają elektorat lewicy, która przynajmniej udaje, że ich słucha.

Tymczasem wprowadzenie zasad zrównoważonego rozwoju jest zgodne z polskim interesem narodowym również w tym sensie, że oznacza ograniczanie uzależnienia od dostaw paliw kopalnych (np. gazu i ropy). W miarę kończenia się zasobów tych paliw ich cena będzie rosła coraz szybciej. Gospodarki w większym stopniu przestawione na źródła odnawialne będą mniej dotknięte tym zjawiskiem. Oczywiście należy pamiętać, że co do zasady ograniczanie eksternalizacji kosztów jest ograniczaniem dofinansowywania ponadnarodowych koncernów przez lokalną ludność. Rozwój zrównoważony oznacza też korzystanie w większym stopniu z dostaw żywności z lokalnego rynku – to także zysk dla polskiego rolnictwa.

Przy okazji omawiania ekologii człowieka warto przypomnieć, że pojęcie „oikos”, od którego pochodzą słowa „ekologia” i „ekonomia”, oznacza zarówno środowisko, jak i rodzinę (także Świętą Rodzinę – Hagios Oikos) czy dom. Ekonomia oznaczała więc pierwotnie naukę o zapewnieniu rodzinie godziwego bytu, patronem takiej ekonomii mógłby być św. Józef.

W świetle tego, co wyżej napisano, możemy stwierdzić, że „ekonomia” libertariańska jest wręcz zaprzeczeniem prawdziwej ekonomii, podobnie jak „wolny rynek” w kontekście tej teorii jest zaprzeczeniem wolnego rynku opisywanego przez Adama Smitha – rynku przedsiębiorstw zakorzenionych w lokalnych społecznościach. Taka gospodarka przynosi dostatek tymże społecznościom, a nie globalnym koncernom. Przedsiębiorcy motywowani są nie tyle chciwością, ile chęcią uzyskania godziwego zysku. Dziś dla wielu ludzi samo stwierdzenie, że życie polega na życiu, a nie na bezrozumnej eskalacji konsumizmu, wydaje się przewrotem kopernikańskim. A jednak wzrostowi konsumpcji, wzrostowi PKB nie towarzyszy realne podniesienie poziomu życia. Dostatek materialny może być zapewniony w sposób odpowiedzialny – wobec społeczeństw, ich kultury, wyznawanych przez nie zasad religijnych – i bez niszczenia naszej planety. W sposób satysfakcjonujący wszystkich, nie zaś tych, dla których podstawową wartością jest chciwość.

Krzysztof Jasiński

[1] Podobnym przykładem „z drugiej strony” jest próba pogodzenia czy wręcz utożsamienia wiary katolickiej z komunizmem marksistowskim na gruncie tzw. teologii wyzwolenia – doktryny uznanej za niezgodną z dogmatami Kościoła.

[2] Szereg wypowiedzi Papieży, a także Episkopatów na ten temat znajduje się na stronie: www.refa.franciszkanie.pl, encykliki są dostępne – również w języku polskim – m.in. na stronie: www.vatican.va.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl