Demokracja brnie ku zwycięstwu

„Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – odgrażał się Władysław Gomułka. No dobrze, ale po co właściwie Władysławowi Gomułce i jemu podobnym potrzebna była władza? W przypadku Władysława Gomułki była to podobno kwestia ambicji. Mówiono, że pragnie on „dogonić i przegonić” samego Karola Marksa. Jak wiadomo, Karol Marks był ekonomistą, a Władysław Gomułka chciał zostać starszym ekonomistą. Stąd też, jak tylko wchodził na mównicę, zaraz zaczynał wyliczać „komy i procenty”. Ale już inni towarzysze, np. towarzysz Józef Cyrankiewicz czy Grzegorz Korczyński (naprawdę Stefan Kilanowicz), mieli zgoła inne motywacje. Bardzo przekonująco streścił je Janusz Szpotański: „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu, lecz dla bogactwa, dla przepychu. Chce mieć tytuły, forsę, włości i w nosie przyszłość ma ludzkości”.

Jednak za Stalina nawet posiadanie „tytułów” mogło być ryzykowne, nie mówiąc już o „forsie”, a zwłaszcza „włościach”. Człowiek często sam nie wiedział, o co walczy i za co ginie, więc owszem – ten i ów próbowali, ale większość wiedziała, że najbezpieczniej jest wypić i zakąsić. Tego nikt już odebrać nie mógł, nawet jeśli budziło pożądanie i zawiść. Dlatego, chociaż dla wygody UB posiadanie dolarów i złota zostało uznane za zbrodnię i kiedy bezpieka dowiedziała się o takim chomiku, dopóty katowała go w lochu, aż powiedział, gdzie schował; wtedy go zabijano albo nawet puszczano wolno, a delikwent już niczego nie pragnął, kontent, że żywy i na tak zwanej wolności – ale z tych dolarów nie powstała w Polsce żadna dynastia. Może w Izraelu… Za Gomułki była już stabilizacja, ale „mała”, bo jej rozmiary determinował „fanatyzm lśniący w wodza oku” i zadawnione przyzwyczajenie do ascezy. Rodziło to wśród towarzyszy coraz większą frustrację, którą rozładował dopiero Edward Gierek, rzucając hasło: „aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Naturalnie nie wszyscy naraz; dla wszystkich naraz by nie starczyło, ale – jak mówią Rosjanie – „po czinu”, czyli najpierw pierwsi sekretarze, potem drudzy, i tak dalej. Niestety, kiedy przyszło spłacać pożyczki, czar prysnął i nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości stanu wojennego. Owszem, nawet i wtedy można było się obłowić, zwłaszcza kładąc rękę na kanałach, którymi z Zachodu szła finansowa pomoc dla podziemia, ale to był tylko przedsmak tego, co dopiero miało nadejść.

Kiedy w roku 1985 i latach następnych Gorbaczow uzgadniał z prezydentem Reaganem ewakuację imperium sowieckiego z Europy Środkowej, towarzysze i osłona podjęli przygotowania do zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych. Wiadomo było, że po ewakuacji ustrój się zmieni – w strefie ewakuacji na pewno, a kto wie – może nawet w samym cudnym raju? Dlatego też pod nadzorem premiera-generała rozwinęły się spółki nomenklaturowe, rozkradając na potęgę państwowe mienie, bo innego przecież w socjalizmie być nie mogło. Wszelako ewakuacja i prawdopodobna zmiana ustroju pozostawiały margines niepewności, który „napawał trwogą, że im zdobycze zabrać mogą”. Z tej trwogi narodziła się idea Okrągłego Stołu, której zręby nakreślił Jacek Kuroń podczas rozmów prowadzonych z płk. Janem Lesiakiem: jeśli władza dyskretnie pomoże lewicy laickiej, czyli dawnym stalinowcom, wyeliminować ze struktur podziemnych „ekstremę”, to znaczy polityczną konkurencję, to lewica laicka „w imieniu społeczeństwa” udzieli ludziom władzy gwarancji zachowania i pozycji społecznej, i ciułanych właśnie „zdobyczy”. W ten oto sposób narodziła się III Rzeczpospolita, w ramach której obydwie strony umowy Okrągłego Stołu już w porozumieniu rozkradały dalej, co tam było do rozkradnięcia, pilnując tylko, żeby wszystko odbywało się sprawiedliwie, to znaczy po bratersku.

I wszystko było w jak najlepszym porządku, bo chociaż raz jedni, raz drudzy „odsuwali się od władzy”, to przecież wszystkiemu przyświecała zasada nadrzędna: „my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych”. Dzięki temu również w Polsce zaczęły powstawać stare rodziny („i ty, co mieszkasz dziś w pałacu, a sr… chodziłeś za chałupę…”), aż stało się nieszczęście, które tę idyllę przerwało: Rywin przyszedł do Michnika. Pan Rywin – dobry kupiec, ale pan Michnik – jeszcze lepszy. Tak się mu w każdym razie wydawało. Po co on miałby płacić panu Rywinowi 17,5 mln dolarów za możliwość wykupienia Polsatu, skoro nagrawszy pana Rywina na magnetofon, mógł mieć Polsat za darmo? Nie wziął jednak pod uwagę, że periculum in mora i kiedy po pięciu miesiącach zorientował się, że pan Miller to jeszcze lepszy, a w każdym razie sprytniejszy kupiec – ogłosił wyniki sławnego „dziennikarskiego śledztwa”. Wyszły z tego śmierdzące dmuchy, którymi zajęła się sejmowa komisja śledcza, najpierw jedna, potem druga i trzecia – a ich odkrycia napędziły wiatru w żagle „wrogom demokracji”, a nawet „faszystom”. I chociaż razwiedka przekazała wyraźny rozkaz, że wygrać ma Platforma Obywatelska, która owszem – także była za reformami, tyle że „cywilizowanymi”, a potem wziąć do koalicji PiS na chłopaka do głosowania, to jednak stało się inaczej. Szermując hasłem budowy IV Rzeczypospolitej, wygrało nienawistne PiS, które zaczęło naprawdę rozmontowywać grupę trzymającą władzę, a w każdym razie tę jej część, która nie nadawała się do recyklingu.

„Wrogowie demokracji” oraz „faszyści” w swojej zuchwałości uderzyli w sam fundament demokracji, to znaczy w tajnych współpracowników, dzięki którym państwo, nawet w warunkach demokratycznych, zachowuje sterowność i jest przewidywalne dla sąsiadów. Wprawdzie pan prezydent za namową marszałka Borusewicza i innych wpływowych senatorów znowelizował wkrótce ustawę lustracyjną jak się należy, ale sytuacja zrobiła się niepewna, a w sytuacji niepewnej nie można liczyć na dobrą wolę partnera, trzeba dmuchać na zimne, tym bardziej że i towarzysze z bratnich krajów też wyrażali zaniepokojenie. W przełomowych latach transformacji ustrojowej znaczna część razwiedki poprzewerbowywała się to tu, to tam, dzięki czemu bratnie państwa ościenne zyskały możliwość penetrowania Polski na wylot. Tym też tłumaczę sobie, przynajmniej częściowo, determinację i zasięg ruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa, jaki ogarnął środowiska naukowe i inne. Miło patrzeć na gwałtowne przypływy odwagi, nawet jeśli wypływa ona z takich zatrutych źródeł, bo zawsze ma wpływ mobilizujący. Dzięki temu również i Trybunałowi Konstytucyjnemu łatwiej było stwierdzić częściową niezgodność znowelizowanej przez pana prezydenta ustawy lustracyjnej z Konstytucją. W ten sposób odwaga została wynagrodzona bezpieczeństwem, i słusznie, bo cóż wynagradzać w dzisiejszych zepsutych i tchórzliwych czasach, jeśli nie obywatelskie cnoty i odwagę?

W tej sytuacji nic już nie stało na przeszkodzie, by podjąć próbę instytucjonalizacji Ruchu Obrony Zdobyczy III Rzeczypospolitej, który przybrał nazwę Ruchu na rzecz Demokracji. Wprawdzie podstawowym jego zadaniem będzie przyjęcie „w imieniu Polski” konstytucji Unii Europejskiej, zgodnie z rozkazem zawartym w sławnej deklaracji berlińskiej, ale zadaniem dodatkowym – ochrona agentury, tak przecież pożytecznej i dla demokracji, i dla bratnich państw sąsiednich, no i wreszcie – ochrona „zdobyczy” oraz przywrócenie i umocnienie fundamentów stabilizacji politycznej, wśród których najważniejsza wydaje się zasada: „my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych”. Z tego punktu widzenia, któż inny mógłby stanąć w pierwszym szeregu szermierzy demokracji, stabilizacji i „standardów”, jeśli nie byli prezydenci: Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa, i były kandydat na prezydenta Andrzej Olechowski? Ten ostatni był agentem „wywiadu gospodarczego” o pseudonimie „Must”, zaś w przypadku Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego rzecznik interesu publicznego miał poważne wątpliwości, czy aby ich oświadczenia lustracyjne były prawdziwe, jednak niezawisły sąd z tych podejrzeń ich oczyścił. Trawestując rzymskiego cesarza Klaudiusza, można jednak powiedzieć, że i w jednym, i w drugim przypadku pozostały wyraźne ślady po tym czyszczeniu, kto wie, czy w ogóle usuwalne? Trzeba bowiem pamiętać, że niezawisły sąd ma rozkaz tłumaczenia wszelkich wątpliwości na korzyść podejrzanych o lustracyjne kłamstwo, a w tej sytuacji wystarczy, niechby i przy pomocy oficerów prowadzących, jedną czy dwie garstki wątpliwości wyprodukować, by dostąpić oczyszczenia. Toteż zgromadzeni na sali Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego uczestnicy ruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa wiedzieli, że teraz już trzeba się słuchać i przymilnie rechotali z dowcipów Lecha Wałęsy na temat „bliźniaków”, niczym posłowie na pierwszym posiedzeniu Sejmu w stanie wojennym z dowcipów pułkownika Przymanowskiego o internowanych.

Warto zwrócić uwagę, że wśród uczestników wiecu na Uniwersytecie Warszawskim nie było liderów ani Platformy Obywatelskiej, ani Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie dlatego, żeby mieli coś przeciwko obronie demokracji, tylko z powodów taktycznych. Rzecz w tym, że PSL związało się ostatnio z Platformą, licząc na powtórzenie sukcesu z wyborów samorządowych. Lider Platformy zaś nie przybył na wiec być może dlatego, że dopiero teraz zrozumiał znaczenie pogróżek, jakie Andrzej Olechowski na łamach „Gazety Wyborczej” kierował pod jego adresem jeszcze we wrześniu ubiegłego roku. Inauguracja Ruchu na rzecz Demokracji oznacza, że oto razwiedka przerzuca wszystkie swoje atuty w postaci agentury w mediach, agentury w ogóle, wpływy wśród pożytecznych idiotów i pieniądze na Ruch, a tym samym zaczyna sukcesywnie odejmować je Platformie. Cóż ona pocznie bez tego wszystkiego? Sam senator Stefan Niesiołowski za to wszystko nie obstoi, o czym Donald Tusk wie najlepiej, bo przecież wziął go tylko na chłopaka do pyskowania. Ale żeby pyskować skutecznie, trzeba mieć odpowiednie tło. Dotychczas pozostające pod wpływem razwiedki telewizje takie życzliwe tło dla pyskówek pana senatora Niesiołowskiego stwarzały, ale co będzie, kiedy zaczną z niego wypruwać flaki? A wszystko to być może, bo skoro największe gwiazdy polskiego dziennikarstwa nagle zauważyły, że Platforma „nie ma programu”, to znaczy, że siekiera do pnia przyłożona. „Nie ma programu” – słyszane to rzeczy? Czy Platforma przetrwa taki eksperyment? Do jesieni wszystko się wyjaśni, bo najdalej na jesieni Ruch na rzecz Demokracji musi stworzyć struktury terenowe, żeby rozpocząć kampanię do wyborów w roku 2009, po których „w imieniu Rzeczypospolitej” wyrzeknie się suwerenności państwowej na rzecz Eurosojuza.

Paradoksalnie taki rozwój sytuacji przybliża nas do realizacji odwiecznego marzenia Jarosława Kaczyńskiego o podziale sceny politycznej na „Mych” i na „Onych”. W warunkach postępującej oligarchizacji sceny politycznej taki podział pozwala funkcjonować na niej zarówno „Mym”, jak i „Onym” bez większego wysiłku, umożliwiając rotacyjną wymianę ekip przy władzy co cztery lata bez konieczności zmiany modelu państwa. Dzięki temu demokracja będzie miała szansę okrzepnąć i ustabilizować się bez potrzeby wyrządzania krzywdy ludziom, którzy w przeszłości „udzielili pomocy organom państwowym”.

Stanisław Michalkiewicz
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl