Bo Błasik był pilotem

Członkowie komisji Millera zgodzili się, że rozumowanie, które
doprowadziło do identyfikacji głosu gen. Andrzej Błasika, jest spójne. Tymczasem
jego podstawą było karkołomne założenie, że takie słowa, jak prawidłowe
określenie wysokości według wysokościomierza barometrycznego, mógł wypowiedzieć
tylko człowiek o kwalifikacjach pilota. Z kolei na podstawie listy pasażerów
powzięli informację, że oprócz załogi jedynym pilotem na pokładzie był dowódca
Sił Powietrznych.

Kto co zrozumiał

Z ekspertyzą CLK nie zapoznał się m.in. prof. Marek Żylicz. – Nie każdy
musiał się z tym zapoznawać, bo nie każdy potrafiłby coś z tego zrozumieć –
przyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prof. Żylicz. – Ja nie w każdy
dokument i nie w każdy dowód wglądałem. Nie na tym moja rola polegała –
wyjaśnia. Profesor Żylicz nie jest w stanie określić, który z członków komisji
informował go o zidentyfikowaniu głosu Andrzeja Błasika. – Było to na jednym z
posiedzeń komisji – mówi. Mimo to podpisał się pod raportem, który stawiał
właśnie taką tezę. Dlaczego? – Takie były ustalenia całej komisji – tłumaczy
się. – To efekt rozmowy pani z panem prof. Żyliczem. Ja mogę tylko zapewnić, że
ta opinia fonoskopijna była jednym z elementów, które były wykorzystywane i
dostępne dla wszystkich członków komisji. I to wszystko, co mogę pani powiedzieć
– wyjaśnia dr inż. Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego podkomisji lotniczej.
Doktor inż. Stanisław Żurkowski, szef podkomisji technicznej, twierdzi z kolei,
że wszyscy eksperci z komisji mieli wgląd w opinię fonoskopijną CLK. Żurkowski
zapewnia, że ekspertyza była przedstawiana na posiedzeniach plenarnych. – To
normalna procedura. Jeżeli czeka się na coś ważnego, to informuje się o tym
wszystkich, omawia się wszystko szczegółowo i odsyła się wszystkich do dokumentu
– mówi. Z jego relacji wynika, że wersja papierowa dokumentu znajdowała się u
sekretarz komisji Agaty Kaczyńskiej. Była też wersja elektroniczna ekspertyzy, z
którą każdy z członków komisji powinien się zapoznać. – I miał taką możliwość –
deklaruje Żurkowski. – Bez znajomości niektórych dokumentów nie można zrozumieć
przebiegu zdarzeń. Po to są plenarne posiedzenia, by się zapoznawać z takimi
dokumentami, a przede wszystkim otrzymywać informacje, że takie dokumenty są.
Zapisy rozmów [z CVR – red.] były wielokrotnie omawiane na posiedzeniach
plenarnych. Nie można było o nich nie wiedzieć – mówi Żurkowski. Przyznaje
jednak, że w posiedzeniach nie zawsze uczestniczyli wszyscy eksperci. – Ale była
ich większość – deklaruje. Indagowany o to, kto konkretnie referował ekspertyzę
CLK, na początku nie chciał tego powiedzieć.

"Opiekunowie" fragmentów

– Osoba zaprezentowała opinię, omówiła, co się w niej znajduje. Nie mam
upoważnienia do tego, by mówić, kto się którym fragmentem opiekował. Był to
konkretny człowiek. Nazwisko jest mi znane – tłumaczy. Skąd to milczenie, czy to
jakaś tajemnica? Dopytywany o to Żurkowski przyznaje, że można to ustalić na
podstawie protokołów z posiedzeń komisji. Te jednak nie zostały dotąd
opublikowane, więc członkowie komisji nie mogą się o tym wypowiadać. Czy był to
ktoś z podkomisji lotniczej? W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" 31 stycznia
Żurkowski przyznał, że z materiałem z CLK zapoznawał się "ktoś" właśnie z tej
podkomisji. I że to właśnie jej eksperci mogli identyfikować głos gen. Andrzeja
Błasika. Pytany wczoraj, kto z komisji prezentował opinię CLK, Żurkowski
stwierdził, że referowanie wyników badań leży w gestii przewodniczącego
podkomisji lub jego zastępcy. Szefem podkomisji lotniczej był ppłk Robert
Benedict, jego zastępcą Maciej Lasek. Żurkowski nie był w stanie skonkretyzować
daty, kiedy odbyła się prezentacja analiz CLK. Stwierdził tylko enigmatycznie,
że pierwsze referowanie analiz nastąpiło tuż po tym, jak opinia dotarła do
komisji. Czy podczas tego posiedzenia toczyła się jakaś dyskusja? Ekspert
zapewnia, że tak. Ale żaden z członków komisji nie miał wątpliwości co do tego,
że niezidentyfikowany głos trzeba przypisać dowódcy Sił Powietrznych. – Wszyscy
zgodzili się, że rozumowanie, które doprowadza do identyfikacji tego głosu, jest
spójne. Takie słowa, jak prawidłowe określenie wysokości według wysokościomierza
barometrycznego, mógł wypowiedzieć tylko człowiek o kwalifikacjach pilota. A z
list pasażerów wynika, że oprócz załogi jedynym pilotem na pokładzie był gen.
Błasik – mówi.

Jak wskazano Błasika?

Przypomnijmy jednak, że ustalenia Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego
były inne – wysokość odczytywał drugi pilot – ppłk Robert Grzywna. Laboratorium
nie zidentyfikowało żadnego głosu jako głosu gen. Błasika. Określiło jedynie
treść wypowiedzi. Czy komisja brała pod uwagę to, że mógł to być ktoś inny, na
przykład ktoś z załogi? Tu eksperci powołują się na to, że CLK ustaliło, iż głos
nie należy do członka załogi.
– Sprawa była otwarta. Od razu padło pytanie, kto umiał odczytać prawidłowo
wysokość. Pojawiło się pytanie, kto oprócz załogi umiał to odczytać – tłumaczy
Żurkowski. Dlaczego jednak wskazano na gen. Błasika? Z wypowiedzi Żurkowskiego
wynika, że tezę tę wywiedziono na podstawie następującego rozumowania: z zapisów
stenogramów CLK wynikało, iż na początku załoga Tu-154 umawia się, że będzie
sobie podawać wysokość w metrach. Kiedy padają poszczególne liczby, z góry
wiadomo, że chodzi właśnie o wartość podaną w metrach. Wątpliwości ekspertów
wzbudziło natomiast to, że do wysokości barometrycznej, jaką rzekomo podał gen.
Błasik, było dodane słowo "metrów". Chodzi o frazy przypisywane przez KBWLLP
dowódcy Sił Powietrznych: "250 metrów", "100 metrów". – Mówi to więc ktoś, kto
nie był obecny w trakcie, kiedy załoga się umawiała, jak będzie podawać wysokość
– wywodzi Żurkowski, dodając, że ktoś, kto to zrobił, musiał wiedzieć, że na
obszarze terytorialnym Federacji Rosyjskiej wysokość podaje się właśnie w
metrach. Warto tu podkreślić, że ze stenogramów rozmów opracowanych przez IES
wynika coś zupełnie innego: wysokość w metrach podaje zarówno dowódca załogi,
nawigator, jak i drugi pilot – po podaniu wysokości pada słowo "metry". Jak
przyznał Żurkowski, eksperci komisji byli często obecni podczas odczytów nagrań
przez CLK. Były to dwie osoby. – Po to, by przedstawić komisji metodykę prac –
wyjaśnia. Kto to był dokładnie – nie wiadomo. Ekspert asekuruje się tym, że
prace komisji były niejawne i że "z pewnych rzeczy nie zdjęto jeszcze klauzuli
niejawności". Chodzi o informacje o tym, kto dokładnie i nad czym w
poszczególnych podkomisjach pracował.

Krajobraz po apelu

Na ekspertach komisji Millera duże wrażenie zrobił apel pani Ewy Błasik, ale
nie zamierzają na niego odpowiadać pozytywnie. Wdowa po dowódcy Sił Powietrznych
zwróciła się o podanie do publicznej wiadomości nazwisk osób, które dokonały
uzurpacji rozpoznania głosu jej męża. – Ci, którzy chcieli ośmieszyć nie tylko
mojego Męża, ale i naszych pilotów, powinni się dziś wstydzić, wiadomo bowiem,
że załoga właściwie pracowała – mówiła Ewa Błasik. – Nie zgadzam się z tą
wypowiedzią. Wystarczy odrobina rzetelności w analizie również materiałów
Instytutu Sehna, żeby zobaczyć, że załoga absolutnie nie pracowała prawidłowo, a
w kokpicie nie działo się tak, jak się powinno dziać. Nie chcę polemizować z
panią Ewą Błasik. To wszystko, co mam dzisiaj do powiedzenia – bronił się Lasek
i odłożył słuchawkę, zanim zdążyliśmy zadać pytanie o katalog domniemanych
błędów. – Najwyraźniej pan Lasek nie zapoznał się z ekspertyzą Sehna, która
udowodniła, że właśnie załoga Tu-154M znakomicie ze sobą współpracowała. Drugi
pilot właściwie odczytał dane z wysokościomierza barometrycznego. To, co mówi
pan Lasek, doskonale wpisuje się w przekaz MAK o tym, że załoga była
niedoszkolona i nie umiała ze sobą współpracować, a z którym najwidoczniej ten
ekspert całkowicie się zgadza – kwituje por. Artur Wosztyl, dowódca Jaka-40,
który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku. – To w komisji nie działo się
tak, jak powinno się było dziać w cywilizowanej komisji, merytorycznie badającej
sprawę. Czas, kiedy słowa komisarzy Millera można byłoby traktować jako minimum
rzetelności, już minął. Ci ludzie powinni ponieść odpowiedzialność za to, że
zdecydowali się na zrobienie czegoś, co przekraczało ich uprawnienia.
Kwestionowanie doświadczenia załogi jest tu tylko bronią osób, które wiedzą o
tym, że pali im się grunt pod nogami. To metoda ich obrony – mówi Bartosz
Kownacki, pełnomocnik prawny Ewy Błasik.

Pełnomocnicy rodzin smoleńskich chcieliby zapoznać się z materiałami z prac
Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Pomogłoby to w ustaleniu, kto z
jej członków zidentyfikował głos. śp. Andrzeja Błasika.

Wszystkie posiedzenia komisji Millera zostały zaprotokołowane i nagrane.
Pełnomocnicy rodzin, którzy chcieliby zapoznać się z całą tą dokumentacją,
obawiają się jednak, że ich ewentualne wnioski spotkałyby się z odmową, z uwagi
na to, iż komisja nie pracowała w reżimie jurysdykcji karnej. Dlatego,
zaznaczają prawnicy, powinna to zrobić prokuratura, która może też przesłuchać
wszystkich członków komisji w kwestii ustalenia, kto identyfikował głos gen.
Błasika. Spytaliśmy o to prokuraturę – czekamy na odpowiedź. W ocenie karnistów,
pełnomocnicy rodzin jak najbardziej mogą wystąpić o materiały komisji. –
Pełnomocnicy rodzin mogą to zrobić. W końcu reprezentują rodziny ofiar.
Natomiast jaki będzie efekt, to już inna sprawa. Ale nawet gdyby była odpowiedź
odmowna, musiałaby być wskazana także jej podstawa, do której można byłoby się
odnieść – mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista z UW.

Anna Ambroziak

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl