Agresja ateistyczna

Agresja ateistyczna w mediach w dwóch ostatnich latach przybrała wielkie rozmiary. Jest ona przy tym szczególnie bezwzględna. Jak to skonstatowała niedawno Beata Zubowicz na łamach „Rzeczpospolitej”: „Kolejna fala ateizmu nie bawi się w niuanse. Jej stosunek do Boga i religii nie jest wzgardliwą obojętnością. Ateiści nie chcą chłodnej tolerancji. Oni chcą wojny i zwycięstwa” (por. B. Zubowicz, „Nowa krucjata wrogów Pana Boga”, „Rzeczpospolita” z 30 czerwca – 1 lipca 2007 r.). Ta nowa ofensywa ateistyczna zaczęła się wyraźnie po śmierci wielkiego Papieża Polaka Jana Pawła II.

We wrogich katolicyzmowi kręgach najwyraźniej uznano, że śmierć najwyższego autorytetu religijnego dla Polaków staje się szczególnie dogodną okazją do zintensyfikowania zmasowanego ataku na Kościół i religię. Tym razem doskonałą bronią okazał się skrajny nacisk na lustrację przede wszystkim w Kościele. W ostatnich latach wyraźnie starano się stworzyć wrażenie, że Kościół był do cna przeżarty agenturą, że duchowni stanowili środowisko najbardziej podatne na naciski bezpieki. Wyraźnie zacierano przy tym pamięć o jakże wielu heroicznych czynach ludzi Kościoła, walczących z narażeniem życia przeciw komunistycznemu złu, i pomniejszano (przez przemilczenia) rolę bez porównania większej infiltracji UB i SB w kręgach dziennikarzy, naukowców i dyplomatów. Metody wrogów Kościoła dobrze ilustrowało wyciągnięcie i maksymalne nagłośnienie sprawy o. Konrada Hejmy, zaledwie kilka dni po śmierci wielkiego Papieża. Przypomnijmy, co mówił o tym prowincjał polskich dominikanów ojciec Maciej Zięba w wywiadzie dla „Słowa Polskiego – Gazety Wrocławskiej” z 27 maja 2005 r.: „Trudno oprzeć się wrażeniu, że ujawnienie sprawy ojca Konrada Hejmy nie było przypadkiem (…) w tym czasie, kiedy – po śmierci Ojca Świętego – uczyliśmy się nowej twarzy katolicyzmu, nagle dostaliśmy taką oto propozycję: zajmijcie się brudami”. Myślę, że warto byłoby w pełni poznać rolę byłego niesławnego prezesa IPN Leona Kieresa w całej tej sprawie i dotrzeć do informacji, kto inspirował go do publicznego podjęcia sprawy o. Hejmy akurat w momencie tak wzruszającej powszechnej ogólnonarodowej żałoby po Ojcu Świętym.

Wśród czynników, które wzmacniają agresję ateistyczną w Polsce, należy również wymienić coraz silniejsze oddziaływanie na Polskę presji wynikających z nasilenia fali ateizacji i laicyzacji na Zachodzie. Całkowicie oszukańcze okazały się obietnice tych polityków i duchownych, którzy zapowiadali, że nasze wejście do Unii Europejskiej wcale nie narazi nas na naciski z Zachodu w kwestiach religii i etyki, ponieważ UE po prostu nie miesza się do tych spraw. Przytoczę w tym kontekście opinię świetnej obserwatorki sytuacji na Zachodzie Krystyny Grzybowskiej, wydrukowaną, o dziwo, w piśmie dalekim od sympatii dla katolicyzmu, jakim jest „Wprost”, przez tyle lat po 1989 r. Otóż w tekście „Rada postępu” („Wprost” z 1 lipca 2007 r.) K. Grzybowska napisała bez ogródek: „Hasło 'chrześcijaństwo albo Europa’ nie umarło wraz z komunizmem. Najzagorzalszym wrogiem chrześcijańskiej Europy jest Rada Europy, aktualnie kierowana przez fanatycznych ideologów lewicy. Nic zatem dziwnego, że Polska jako kraj katolicki jest atakowana ze szczególną zaciekłością. W specjalnym memorandum rada gani Polskę za łamanie Konwencji Praw Człowieka. A właściwie za wszystko: za działania policji, stan więzień, nietolerancję, antysemityzm, przemoc domową, brak prawa do aborcji i lustrację. Ambicje tego gremium (…) idą dużo dalej. Chce ono mianowicie zakazać nauczania w szkołach teorii kreacjonizmu, czyli mówiąc wprost – upowszechniania wiary, że twórcą wszechświata jest Bóg. Gdyby im dać prawo do podejmowania decyzji, to tak jak w Sowietach zamknięto by kościoły, zakazano modlitwy i posiadania Biblii”. Warto tu przypomnieć, że nawet ks. bp Tadeusz Pieronek, hierarcha, który kiedyś w największym stopniu negował ostrzeżenia przed jakimikolwiek zagrożeniami ze strony UE w sprawach religijnych i etycznych, przyznał poniewczasie w telewizyjnym programie „Między niebem a ziemią” z 5 lutego 2006 r., iż „Unia Europejska przed wejściem Polski do UE zapewniała, że nie będzie się mieszała do spraw religijnych i moralnych. W oświadczeniu Parlamentu Europejskiego jednak się miesza, prowadzi do osłabienia rodziny”.

Przy wyraźnym wsparciu z Zachodu doszło w ostatnich paru latach do bezprecedensowej ofensywy ateizacyjnej. Jako wytrwały badacz zagrożeń antypolonizmem muszę przyznać, że nagle w ciągu ostatnich dwóch lat przejawy krajowego antypolonizmu jakby trochę zmalały w rozmiarach i liczebności. Stanowią mniej więcej około jednej czwartej przedsięwzięć ateizacyjnych, ataków na Kościół i religię. Stąd tym potrzebniejsze wydaje się pokazanie właśnie tych zagrożeń, obudzenie pewnej czujności w Kościele. Chrześcijanie, brońmy się! Nie wierzmy w zapewnienia uspokajaczy i usypiaczy, którzy faktycznie odgrywają dziś rolę typowych leninowskich „pożytecznych idiotów”. Diagnozujmy sytuację i przeciwdziałajmy, póki nie jest za późno!

Zgodnie z oceną ks. bp. Adama Lepy, właśnie „Gazeta Wyborcza” była obok telewizji publicznej jednym z dwóch najpotężniejszych środków antyewangelizacyjnych w Polsce.

Wśród zagadnień stale przewijających się na łamach „Gazety” wymienić można chociażby propagowanie rzekomego wielowiekowego antysemityzmu polskiego, nagłaśnianie antykatolickich zjawisk w kulturze z profanacją włącznie, jak to miało miejsce w przypadku obrony Doroty Nieznalskiej czy filmu o Janie Pawle II w reżyserii Helen Whitney. Wspomnieć należy o upodobaniu do nagłaśniania różnorodnych zbuntowanych ideologów i odstępców od Kościoła, nagonek na poszczególnych duchownych, np. na ks. prałata Henryka Jankowskiego. Już tylko te wymienione zjawiska dają podstawę do wniosku o dużej roli „Gazety Wyborczej” w propagowaniu antywartości.

Fałsze ks. Musiała

Ksiądz Musiał, a z nim redaktorzy „Wyborczej”, milczeli o jakże częstych i oburzających pomówieniach ze strony niektórych środowisk żydowskich, które fałszywie oskarżały Kościół katolicki w Polsce o antysemityzm. Znów odwołam się tu do opinii ks. abp. Henryka Muszyńskiego wyrażonej podczas II Sympozjum Teologicznego „Kościół i judaizm” w kwietniu 1990 r.: „Często oskarżenia o polski antysemityzm zwraca się przeciw Kościołowi polskiemu, a przede wszystkim jego najwybitniejszym i najbardziej miarodajnym przedstawicielom” (por. „Colectanea Theologica”, 1991, Fasc. III, s. 81).

Szkoda, że ks. Musiał – z taką werwą atakujący chrześcijaństwo za jego rzekomy „wielowiekowy antysemityzm” – milczał jak grób na temat skrajnych antychrześcijańskich uprzedzeń występujących przez stulecia w różnych środowiskach żydowskich i skrajnych antychrześcijańskich zapisów w Talmudzie. A są przecież na ten temat świadectwa u uczciwych autorów żydowskich, choćby w książce prof. Izraela Shahaka „Jewish History, Jewish Religion” (Boulder Colorado, USA 1991, s. 24-25). Dowiedziałby się z tamtej książki również o skrajnych przejawach fanatyzmu antychrześcijańskiego we współczesnym Izraelu, choćby o publicznym rytualnym spaleniu w Jerozolimie setek egzemplarzy Nowego Testamentu przez członków Yad Le’akhim, żydowskiej organizacji subsydiowanej przez władze, a ściślej przez izraelskie Ministerstwo Religii (por. I. Shahak, op.cit., s. 21).

Szczególnie oburzające z powodu ogromnej nieodpowiedzialności i pochopnych oszczerczych uogólnień nagłośnionych w „Wyborczej” było stwierdzenie ks. Musiała stawiające Polakom, broniącym się przed krytyką ich stosunku do Żydów, za wzór Niemcy, Francję czy Włochy, które poszły daleko w „samooskarżaniu się”. To porównanie Polski z Niemcami przekroczyło wszelkie granice. Jak można było porównać Naród, który stracił trzy miliony osób w wyniku niemieckich zbrodni, z najeźdźcą, który te zbrodnie stosował?!

Ksiądz Musiał, powołując się na liczbę zabitych Żydów, opowiedział się za „suwerennym żydowskim Auschwitzem”, za żydowską eksterytorialnością Auschwitzu. Czyż jego zdaniem należało więc zapomnieć o tragedii pomordowanych w Auschwitz wielu dziesiątków tysięcy Polaków, Rosjan, Cyganów etc.? Być może ks. Musiał nie wiedział, że całą historię obozu w Auschwitz można podzielić na dwa okresy: okres polski (1940 – połowa 1942), kiedy to większość deportowanych i ofiar stanowili Polacy, i okres żydowski (połowa 1942 – 1945), kiedy to większość ofiar i deportowanych stanowili Żydzi (por. „Auschwitz. Nazistowski obóz śmierci”, Oświęcim 1993, s. 12). Ksiądz Musiał pisał: „Jestem pewny, że Żydzi zatroszczyliby się o godną pamięć wszystkich zamordowanych, w tym Polaków”. Skąd ta bezgraniczna pewność? Jak dotąd widzieliśmy aż nadto wiele działań zmierzających wyraźnie do zawłaszczenia pamięci o zagładzie dla tylko jednego narodu – Żydów. I to zarówno kosztem Polaków, Rosjan, jak i np. Cyganów – narodu, który podobnie jak Żydzi miał ulec natychmiastowej eksterminacji, choć jego holocaust jest wciąż przemilczany. Przypomnę tu, że znany z ataków na krzyż w Oświęcimiu noblista Elie Wiesel „wsławił się” skrajną wręcz skłonnością do przemilczania tragedii innych narodów, w tym holocaustu Cyganów. Z jakim oburzeniem pisał o tych świadomych przemilczeniach E. Wiesela „tropiciel nazistów” Szymon Wiesenthal.

Ksiądz Musiał mówił o sobie, że zawiódł oczekiwania tych, którzy spodziewali się, iż zostanie profesorem filozofii, stwierdzając: „Jestem tylko kapłanem w zakładzie opiekuńczo-leczniczym”. Brak pozycji naukowej, odpowiedniego przygotowania naukowego i faktyczny ogromny dyletantyzm wcale nie przeszkadzały mu w wytykaniu rzekomych błędów ks. kard. Edwarda Cassidyego – przewodniczącego watykańskiej Komisji ds. Dialogu z Judaizmem, Piusa XI, Piusa XII, ks. abp. Muszyńskiego (bez wymieniania nazwiska hierarchy, ale wyraźnie w odniesieniu do jego stanowiska w sprawie judaizmu). Ksiądz Musiał uważał bowiem, że wie lepiej, a „Gazeta Wyborcza” dała maksymalny wręcz upust jego próżności, przejawiając obojętność na jego skrajne wywody godzące w chrześcijaństwo, Kościół i polskość. Nie zrobiła tego przypadkowo. Uderzanie w chrześcijaństwo mogło z góry liczyć na uznanie walczących z Kościołem redaktorów „GW”.

Antykościelny paszkwil A. Małachowskiego

W „Gazecie Wyborczej” z 6-7 września 2003 r. opublikowany został skrajny paszkwil na Kościół katolicki w Polsce – tekst Aleksandra Małachowskiego pt. „Ten plugawy kąkol”. Był to swego rodzaju rekord kalumnii na temat Polaków i Kościoła katolickiego. Prawdziwy trzon tekstu A. Małachowskiego stanowiły jego rozważania na temat wielowiekowej jakoby antysemickiej postawy wobec Żydów polskiego Kościoła katolickiego oraz jego kleru i rzekomego wielowiekowego „polskiego antysemityzmu”. W tym czarnym obrazie nie znalazło się nawet jedno zdanie przypominające, że właśnie Polska była przez stulecia jedynym schronieniem dla Żydów – paradisus Judeorum (rajem dla Żydów), jak pisano nawet w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej z XVIII wieku. Nie znalazło się również ani jedno zdanie odnotowujące wybitne postacie Kościoła katolickiego w Polsce, które zasłużyły się swymi wystąpieniami w obronie Żydów czy pomocą dla nich. By przypomnieć choćby warszawskiego biskupa Antoniego Sotkiewicza, który w 1881 r. po zapoczątkowaniu fali pogromów w Rosji zdecydowanie przeciwstawił się próbom upowszechniania przez carat antyżydowskich nastrojów w Warszawie. Z kolei interwencja polskiego biskupa Wilna Edwarda Roppa skutecznie zapobiegła w 1905 r. inspirowanym przez władze carskie próbom wywołania pogromu. Jak przypomniał francuski historyk E. Tollet, autor „Historii Żydów w Polsce”, w 1931 r. tylko dzięki interwencji katolickiego biskupa w Tarnowie Franciszka Lisowskiego udało się położyć kres atakom na sklepy żydowskie we Lwowie.

Szczególnie podłą częścią tekstu A. Małachowskiego były jego oszczerstwa pod adresem św. Maksymiliana Kolbego, którego przedstawił jako rzekomego kontynuatora wymyślonej przez siebie tradycyjnej nienawiści do Żydów. Od tego oszczerstwa próbował się dystansować nawet największy filosemita w redakcji „GW” – Jan Turnau, akcentując: „(…) Muszę tylko zaznaczyć, że dla mnie św. Maksymilian nie jest symbolem przedwojennego antysemityzmu katolickiego, (…) są dowody, że próbował hamować nienawiść”. Do najczarniejszych kart paszkwilu Małachowskiego w „GW” należało przemilczenie przez niego tak wielostronnej pomocy duchownych katolickich w Polsce dla ukrywających się Żydów w czasie drugiej wojny światowej.

Swego rodzaju klucz do wyjaśnienia rozmiarów oszczerstw A. Małachowskiego wobec Kościoła katolickiego stanowiła ujawniona o nim pośmiertnie informacja, iż był masonem „uśpionym” po wybraniu na marszałka Sejmu. Informację tę ujawnił w postkomunistycznym „Przeglądzie” z 14 listopada 2004 r. prof. Tadeusz Cegielski, sam pełniący wysokie funkcje masońskie, m.in. Wielkiego Namiestnika WLNP. Warto dodać, że mason Małachowski nawrócił się na łożu śmierci.

„Wyborcza” w obronie kłamliwego filmu o Papieżu

Typowym dla „Gazety Wyborczej” było wystąpienie jej redaktorów ze stanowczą obroną antykatolickiego i antypolskiego filmu o Janie Pawle II w reżyserii Helen Whitney. Deformujący obraz wielkiego Polaka film został wyświetlony w telewizji publicznej akurat w jubileuszowym dniu rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Wywołało to tym większy skandal i protesty licznych duchownych. Sam Prymas Polski Józef Glemp powiedział o obrazie Whitney, iż jest to „bardzo niedobry, nieszczęśliwy i wrogi film”. Bardzo ostro skrytykował go także duszpasterz warszawskich środowisk intelektualnych ks. Wiesław Niewęgłowski. Godne uwagi w tym kontekście było bardzo krytyczne omówienie tego filmu pióra Zofii Głodowskiej z Nowego Jorku pt. „Skandal papieski” w „Tygodniku Solidarność” z 17 listopada 2000 r. Głodowska pisała m.in.: „Trudno się nie zgodzić z zarzutami krytyków, że w wyemitowanym przez TVP 16 października amerykańskim filmie o papieżu Janie Pawle II dominuje punkt widzenia środowisk laickich i żydowskich. Zdumiewa wręcz, że w filmie o Namiestniku Chrystusa nie było prawie wcale wierzących katolików, że o jego przesłaniu i nauce mówili lewicowi profesorowie żydowscy, zbuntowane feministki i rewizjonistyczni duchowni w rodzaju księdza profesora Kinga, jednym słowem – ludzie albo zupełnie nie rozumiejący ducha chrześcijaństwa, albo przeciw niemu zbuntowani. Tego tak bardzo w gruncie rzeczy nowoczesnego i bliskiego ludziom papieża przedstawili jako człowieka pełnego sprzeczności, zacofanego i nie rozumiejącego ducha współczesności. (…) Bez wyraźnego powodu wiele miejsca poświęcono w filmie polskiemu antysemityzmowi, jako jednemu z głównych czynników wychowawczych, który rzekomo papieża ukształtował. Wytknięto mu fakt, że w czasie wojny nie pomagał aktywnie w ratowaniu Żydów, nie biorąc pod uwagę faktu, że (…) był on już wówczas w tajnym seminarium duchownym, a więc w środowisku nieco odizolowanym od reszty społeczeństwa. (…) W całym filmie jedynym przyjacielem Polski był historyk Norman Davies, wszyscy inni mówili o naszym kraju albo nieżyczliwie, albo z całkowitym brakiem zrozumienia naszych realiów i naszej historii”.

Film Whitney znalazł oczywiście natychmiastowe wsparcie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Ordynarne antypolskie i antykatolickie fałsze w nim zawarte nie przeszkodziły redaktorom „GW” w bronieniu go (por. Kościół i film, „Gazeta Wyborcza” z 20 października 2000 r. i Z. Mikołejko, Monopol na Papieża, „Gazeta Wyborcza” z 25 października 2000 r.). Szczególnie gwałtowne było wystąpienie publicysty Zbigniewa Mikołejki, od lat znanego ze swych uprzedzeń antykościelnych. Mikołejko z werwą zaatakował „wrzawę, którą z okazji emisji wzniecili nie tylko prawicowi ekstremiści w Kościele polskim, ale która objęła środowiska poważniejsze, łącznie z częścią Episkopatu”. Mikołejko oskarżył „tradycjonalistyczną część duchownych”, że chcą „demokracji, na straży której stoi Kościół”, zamiast demokracji typu zachodniego. W typowym dla redakcji „GW” stylu Mikołejko wystąpił również z atakami na rzekome próby tworzenia z Kościoła „twierdzy oblężonej i wojującej, skłonnej do demonizacji współczesnego świata”. Atakując ostre słowa księdza Prymasa o filmie Whitney, Mikołejko ubolewał, że władze telewizji zgodziły się na „lękliwe przeprosiny” za pokazanie filmu akurat w dniu rocznicy rozpoczęcia pontyfikatu Jana Pawła II. Mikołejko szczególnie ostro zaatakował ks. Wiesława Niewęgłowskiego, zarzucając mu, że „broni (…) polskiego, narodowo-katolickiego monopolu na wykładnię papieskich nauk i działań”. Ani słowem nie wspomniał natomiast na temat tak wielu jaskrawych fałszów w niektórych częściach filmu Whitney.

„Gazeta Wyborcza” wciąż kontynuowała przedstawianie niezwykle czarnego obrazu niektórych okresów historii Kościoła katolickiego, zwłaszcza w odniesieniu do Żydów. Nader typowy pod tym względem był tekst Heleny Bortnowskiej „Czytając 'My z Jedwabnego'” („Gazeta Wyborcza” z 25-26 września 2004 r.). Znalazły się tam m.in. następujące oskarżycielskie stwierdzenia pod adresem dużej części polskiego duchowieństwa katolickiego: „Wielu duchownych było wychowawcami przyszłych zbrodniarzy. (…) Gruntowali (…) wstręt do Żydów, zawiść i bliską jej nienawiść”. Przedstawiając w tym zdaniu i w innych fragmentach tekstu wyłącznie w ciemnych barwach stosunek Kościoła katolickiego w Polsce do Żydów Bortnowska dziwnie „zapomniała” o polskich duchownych, którzy poświęcili swe życie dla ratowania Żydów, o tym, jak wiele żydowskich dzieci uratowało się w klasztorach tylko dzięki temu poświęceniu.

„Wyborcza” w obronie profanacji

30-letnia malarka Dorota Nieznalska „wsławiła się” w 2003 r. skandalizującym pseudodziełem, umieszczając podobiznę męskiego penisa na krzyżu. Świętokradcza profanacja była aż nadto jednoznaczna. Na Nieznalską wydano wyrok skazujący w sądzie w Gdańsku za profanację najświętszego symbolu religijnego. W „Wyborczej” podniesiono ogromny krzyk, powołując się na rzekome „straszne” zagrożenie dla wolności sztuki. W „Gazecie” z 22 lipca 2003 r. wystąpił z gwałtownym protestem mało znany prozaik Tomasz Piątek (chwytając nagłą szansę zaistnienia w mediach). W tekście pt. „Sacrum i genitaliom” Piątek pisał m.in.: „Założenie, że artystkę trzeba ukarać, ponieważ urażone zostały święte uczucia katolików, zastosowane konsekwentnie doprowadziłoby do tego, że w ogóle musielibyśmy zakazać sztuki. (…). Warto przypomnieć wszystkim, którzy nie interesują się sztuką współczesną, co się właściwie stało. Nieznalska umieściła podobiznę męskiego penisa na krzyżu. Praca była częścią większej instalacji ukazującej samoudręczenie mężczyzn w siłowni. Penis na krzyżu miał symbolizować to, jak bardzo torturuje się macho, który dla męskiego wyglądu gotów jest poddać się męczarniom przyrządów do ćwiczeń. Niestety, nawet takie wytłumaczenie nie pomogło. Artystka została skazana na sześć miesięcy wykonywania 'prac użytecznych społecznie’. (…) Ten barbarzyński wyrok musi zostać uchylony (…) wzywam wszystkich, którzy nie chcą dać sobie wykastrować wyobraźni – róbmy hałas”. I hałas robiono wielce konsekwentnie z pomocą „niedocenionej” w tym względzie „Wyborczej”.

W tej samej „Wyborczej” z 22 lipca 2003 r. zamieszczono list protestacyjny przeciwko skazaniu Nieznalskiej podpisany przez kilkaset osób, w tym Kazimierę Szczukę, znane tropicielki „antysemityzmu” prof. Marię Janion i Magdalenę Tulli, muzyka Zbigniewa Hołdysa. Sygnatariusze listu głosili m.in.: „Skazanie Doroty Nieznalskiej w procesie o obrazę uczuć religijnych jest wstrząsającym dowodem na to, że ustawa zasadnicza nie jest respektowana w kraju, który do niedawna wydawał się być symbolem wolności. Zasada głoszenia wolności poglądów została w całości pogwałcona i czyni artystkę ofiarą zideologizowanej wizji państwa wyznaniowego (…)”. W tymże numerze „Wyborczej” zamieszczono jeszcze solidaryzujący się z Nieznalską list Wandy Nowickiej z Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny pt. „Przepraszam Dorotę Nieznalską”. Nowicka, znana z grubiańskiego wyskoku na konferencji w Pekinie, gdzie zaatakowała wielkiego Papieża Polaka, teraz pisała m.in.: „Wyrok (na Dorotę Nieznalską) jest kompromitacją polskiego wymiaru sprawiedliwości. (…) Wyrok ten jest dowodem porażki i poddania się środowisk liberalnych, które widząc na co się zanosi, nie wystąpiły dość stanowczo w obronie wolności słowa i ekspresji twórczej”.

Na tle zaprezentowanej przez „Wyborczą” hałaśliwej wrzawy w obronie profanatorki tym godniejsze uwagi były mądre i obiektywne oceny na temat wybryku Nieznalskiej, które wyszły spod pióra znakomitego fachowca z dziedziny sztuki Stanisława Rodzińskiego, malarza, profesora i byłego rektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, autora dwóch zbiorów tekstów „Sztuka na co dzień i od święta”. Profesor Rodziński opublikował swój tekst w „Rzeczpospolitej” z 31 lipca 2003 r., akcentując: „Jeżeli ktoś poniewiera kogoś, tworzy jego zohydzony wizerunek, coś mu domalowuje lub doprawia – winien oczekiwać konsekwencji i winien świadomie na te konsekwencje być przygotowany. Tak jest w przypadku pani Nieznalskiej. (…) Sądzę, i to jest moje prywatne zdanie, że jeżeli w Polsce ktoś podejmuje decyzję o pokazaniu w galerii krzyża, w którego formę jest włączona fotografia penisa – winien na miarę wyobraźni być świadomy społecznych konsekwencji swej decyzji. (…) Galeria to nie kościół, powiedział w swoim wywiadzie p. Hołdys. Tak. Ale galeria nie funkcjonuje na Marsie i chodzą po niej ludzie. (…) Galeria (…) nie jest eksterytorialna i pokazywanie w niej np. obiektów szydzących z godła narodowego, symboli religijnych czy z ludzi – nie jest wyłącznie formalną grą czy zabawą. (…) Czy zapomnieliśmy o odpowiedzialności artysty za słowo, za dzieło, za siebie i innych? Wyrok w sprawie p. Nieznalskiej nie jest więc odwetem za obrażenie zapyziałych dewotek, tylko przypomnieniem o odpowiedzialności artysty, że nie może on bezkarnie ładować do szamba wszystkiego, co mu artystyczna indywidualność podyktuje (…).

Fałszywa jest sytuacja, w której działaniom twórczym nadaje się bezkrytycznie nadrzędną rolę i znaczenie. Gorszące jest i to, że obrażanie uczuć i symboli religijnych nie powinno budzić sprzeciwu, gdy dotyczy religii katolickiej. Zakłada się bowiem, że katolik musi być tolerancyjny, a jak nie, to wypomina mu się inkwizycję, skrytą miłość do cenzury i przywołuje się metody realizmu socjalistycznego. Artysta jako świadek dramatycznych czasów to jedna sprawa. Prawo artysty do obrażania ludzi, ich wiary, wreszcie zgoda na bluźnierstwo wyrażone rzekomo w artystycznej formie to kłamstwo i zwyczajne oszukiwanie ludzi (podkr. – J.R.N.). Dziwię się historykom sztuki i intelektualistom, również duchownym, że z taką naiwnością usprawiedliwiają p. Nieznalską, oburzają się na wyrok, który wskazuje, że sztuka nie może być nietykalnym obszarem skandalu i destrukcji.

Współczuję tym, którzy oburzają się na niegodziwości w życiu i chamstwo na ulicy, ale nie dostrzegają tych zjawisk w sztuce (podkr. – J.R.N.). Nie rozumiem sytuacji, w której jedyną reakcją na to, że ktoś mnie obraża, poniewiera symbole mojej wiary, traktując krzyż jako element skandalicznej gry, jest zalecenie, by rzecz załagodzić, co w polskim wydaniu oznacza uznać ją za normalną. Dlaczego reakcją na bluźnierstwo i krzywdę ma być zawsze delikatna i pełna wyrozumiałości rada, by nie brać tego wszystkiego na serio?”.

W obronie skandalistki Szczuki

Kazimiera Szczuka do spółki z Kubą Wojewódzkim pozwolili sobie w Polsacie na dłuższy program drwiący z niepełnosprawnej Magdy Buczek, tylekroć tak pięknie występującej na antenie Radia Maryja i w Telewizji Trwam. Szczuka pozwoliła sobie przy okazji na drwiny z religii, szyderczo naśladując głos Magdy Buczek z modlitw, które odprawiała w Radiu Maryja. Ordynarne szyderstwa z niepełnosprawnej Magdy Buczek, z takim poświęceniem działającej przy organizowaniu dziecięcych kółek różańcowych, spowodowały kilkadziesiąt skarg do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w tym skargi podpisanej przez kilkaset osób. Polsat został ukarany wysoką grzywną za „popisy” Szczuki i Wojewódzkiego. Nawet w bulwarowym „Fakcie” z 15 marca 2006 r. w tekście „Królowa obłudy” z oburzeniem pisano o zachowaniu Szczuki: „Chamstwo! Po tym, jak w niesmacznym programie Kuby Wojewódzkiego (42 l.) Kazimiera Szczuka (39 l.) wyśmiewała się z niepełnosprawnej dziewczyny, wydawało się, że za to przeprosi. Nic podobnego. W rozmowie z 'Faktem’ chorą osobę nazywa 'osobliwością’. Magda Buczek (18 l.) cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Bardzo cierpi, ale nie poddaje się – jest założycielką kółek różańcowych. I o nich mówi w Radiu Maryja i Telewizji Trwam. Ale to nie podoba się Szczuce. Atakuje bezbronną Magdę”.

Tylko „Wyborczą” jakoś nie wstrząsnęło ordynarne zachowanie Szczuki. Pisano w niej m.in.: „Ze wszystkich stron na feministkę spadła krytyka. (…) Gdzie wybaczenie? Skąd zajadłość i nienawiść?” (por. P. Wiejas, Dwie ikony dwóch światów. Magda Buczek i Kazimiera Szczuka, „Gazeta Wyborcza”).

Wcześniej, w 2004 roku, „Gazeta Wyborcza” wystąpiła z żarliwą obroną pełnomocnik rządu SLD-owskiego ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Magdaleny Środy po tym, jak 8 grudnia 2004 r. podczas konferencji w Sztokholmie wypowiedziała bzdurne słowa o rzekomym związku między katolicyzmem a przemocą wobec kobiet. Tak wpływowe w „Wyborczej” postacie jak Helena Łuczywo i Piotr Pacewicz zabrały się za wspólną obronę M. Środy w ironicznym tekście „Zbrodnicza działalność Magdaleny Ś”. („Gazeta Wyborcza” z 10 grudnia 2004 r.). Para autorów pisała z przekąsem: „Jak to dobrze, że wszystkie możliwe polskie autorytety partyjne i kościelne zdemaskowały wczoraj zbrodniczą działalność Magdaleny Środy”. Zaraz potem para autorów przeszła do stanowczej obrony antykościelnych wystąpień p. Środy, akcentując m.in.: „Środa poruszyła realny problem. I chwała jej za to. (…) Środa zapłaciła za to, że dotknęła tabu”.

Nagonki na ks. Henryka Jankowskiego

„Gazeta Wyborcza” parokrotnie odegrała wielką rolę w organizowaniu zmasowanych kampanii zniesławień i pomówień przeciwko księdzu prałatowi Henrykowi Jankowskiemu, począwszy od 1995 roku. Było to tym bardziej oburzające, że naczelny „GW” Adam Michnik w latach 80. niejednokrotnie korzystał z pomocy ks. Jankowskiego. Ksiądz Jankowski wydatnie pomagał wówczas Michnikowi i stwarzał mu możliwości publicznych wystąpień w kościele św. Brygidy. To na plebanii ks. Jankowskiego, przy kościele św. Brygidy, Michnik zyskiwał niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju możliwości spotkań z zachodnimi dysydentami, które później tak świetnie wykorzystał dla swoich celów. Warto przypomnieć, jak późniejszy partner bruderszaftowy Michnika – gen. W. Jaruzelski, uskarżał się w rozmowie z ks. #kard. Janem Królem z USA 10 września 1986 r.: „Niedawno ks. Jankowski zaprosił Michnika do św. Brygidy i ten Żyd zawładnął całym kościołem, wydawało się, że przystąpi do ołtarza i będzie odprawiał Mszę” (cyt. za P. Raina, „Rozmowy z władzami PRL. Arcybiskup Dąbrowski w służbie Kościoła i Narodu”. Warszawa 1995, t. II, s. 133-134). Sam Michnik jeszcze w książce „Między Panem a Plebanem” (op.cit., s. 501) publicznie przyznawał, że ks. Jankowski był jedynym katolickim duszpasterzem, który okazał mu prawdziwą gościnność. W księgozbiorze ks. prałata Jankowskiego zachowały się dwie książki Michnika z jakże wymownymi dedykacjami. Na książce „Z dziejów honoru w Polsce” znajduje się napis: „Kochanemu ks. kanonikowi Henrykowi Jankowskiemu z przyjaźnią oraz wdzięcznością, marzec 1997 roku, Gdańsk, Adam”. Na książce Michnika „Szanse demokracji” jest jeszcze bardziej entuzjastyczna dedykacja: „Kochanemu ks. Henrykowi Jankowskiemu, memu przyjacielowi i Mentorowi z pogańską pokorą, maj 1988 roku, Gdańsk, Adam Michnik”. Wtedy, w 1988 r., była „pogańska pokora” i „kochany przyjaciel i Mentor” ks. Jankowski. Zaledwie siedem lat później, w 1995 r., Michnik udzielił łamów swej „Wyborczej” dla długotrwałej kampanii manipulacji i oczernień ks. Jankowskiego za jego „antysemityzm”, próbując maksymalnie zniszczyć jego autorytet w kraju i na świecie (por. szerzej uwagi w książce J.R. Nowaka, „Ksiądz Jankowski na przekór kłamstwom”, Pelpin 2002, t. I, s. 55-67 i w książce J.R. Nowaka „Spory o historię i współczesność”, Warszawa 2002, s. 313-324). Dwa lata temu „Wyborcza” odegrała szczególnie wydatną rolę w kolejnej kampanii oszczerstw przeciw ks. H. Jankowskiemu, tym razem w fali pomówień o rzekomą pedofilię. Pisałem o tym szerzej w „Naszym Dzienniku”. Oskarżenia okazały się wyssane z palca, ale nikt z „Wyborczej” nie przeprosił ks. prałata Jankowskiego, byłego dobroczyńcy Michnika, na łamach jego gazety. Przypomina mi to fakt związany z dawnym idolem rodziców A. Michnika: byłego członka KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy Ozjasza Szechtera i fałszerki polskiej historii Heleny Michnik. Otóż tym ich głównym idolem był niegdyś Josif Wisarionowicz Stalin. „Wsławił się” on swego czasu dość szczególną interpretacją pojęcia „wdzięczność”. W odpowiedzi na zapytanie usuniętego przez niego i tępionego Grigorija K. Zinowiewa, który kiedyś tak mocno pomógł mu w walce o władzę: „Czy towarzysz Stalin wie, co to jest wdzięczność?”, odpowiedział: „Dobrze wiem. Psie uczucie”. Wygląda na to, że również dla A. Michnika poczucie wdzięczności to tylko „psie uczucie”.

Nagłaśnianie zbuntowanych ideologów i odstępców od Kościoła

Swoistą rolę w podważaniu wiary odegrało w „Gazecie Wyborczej” nagłaśnianie różnych zbuntowanych teologów typu zawieszonego w obowiązkach kapłańskich Eugena Drewermanna. Autorka „Wyborczej” Joanna Tokarska-Bakir w szkicu „Wyklęty prorok z Paderborn” wyraźnie starała się maksymalnie nagłośnić różne heretyckie, godzące w Kościół stwierdzenia Drewermanna, mimo cząstkowych polemik wokół niektórych z nich. Nazwała go „prorokiem w każdym calu”, „przenikliwym i mądrym krytykiem współczesności”. Wyraźna sympatia do Drewermanna przebijała z końcowych stwierdzeń szkicu Tokarskiej-Bakir: „Drewermann jest z pewnością pisarzem kontrowersyjnym. Ton jego książek nie mieści się w ramach krytyki dopuszczanej w życiu publicznym Polski i wielu krajów europejskich. Im gwałtowniej bywa wyklinany, z tym większą siłą przyciąga rosnącą liczbę bezdomnych umysłów religijnych. W Polsce demonstracyjnie go się lekceważy, uważa za szaleńca lub ośmiesza jako 'największego niemieckiego producenta kiczu religijnego’ (określenie Hansa Zandera, najbardziej zagorzałego spośród krytyków Drewermanna, pochodzące z jego książki „Ecce Homo” przełożonej na polski w roku 1992, w niespełna rok po pierwodruku). Ale, by zacytować Czesława Miłosza – 'chyba wszystko, co czyste i genialne, jest zarażone śmiesznością i tylko kiedy rozróżnia się należycie, za co jest płacona cena, przestaje być śmieszne'”. Czysty i genialny Drewermann! Cóż za pochwalna pointa o teologu, którego sama Tokarska-Bakir nazwała wcześniej „najgłośniejszym krytykiem Kościoła katolickiego”.

Z niepotrzebnym nagłaśnianiem w „GW” spotkała się niezasługująca na żadną polemikę ze względu na swój „poziom” książka zbuntowanej teolog Uty Ranke-Heinemann „Nie i amen”. Co prawda nagłaśniający ją ks. Michał Czajkowski już w tytule swego omówienia nazwał ją „Teologiem z magla” i przyznał, że autorka „czyni wszystko, co tylko może”, aby „głos Jezusa przestał być słyszalny”. Równocześnie jednak akcentował: „Podziwiam żywy język, błyskotliwość, dowcip autorki, a także jej erudycję. Nieraz próbuje zachować obiektywizm. Kilkakrotnie podaje lojalnie zmianę stanowiska teologii, obecne poglądy Kościoła. Wśród sądów niesprawiedliwych i złośliwych natykamy się na zdania pełne bolesnej prawdy. Np. Kościół mówi tylko o zranieniu uczuć religijnych. Na takie zranienie zwraca niezwykle bacznie uwagę i z tego powodu zwraca się także nierzadko do sądów. Niestety, nazbyt rzadko zwraca uwagę na zranienie religijnego rozumu”.

Zaraz pomyślałem o głośnej sprawie profanacji wizerunku Matki Boskiej Jasnogórskiej: jestem przekonany, że bardziej Ją obraziła reakcja niektórych Jej obrońców (w prasie, listach, z ambon), aniżeli akcja tygodnika „Wprost”. Trudno ukryć zdumienie taką postawą ks. Czajkowskiego. W sytuacji, gdy ohydna profanacja „Wprost” wymagała jednolitego potępienia, a już w szczególności ze strony duchownych, on podważał krytyki tych profanacji. I robił to w gazecie starającej się maksymalnie usprawiedliwić profanację „Wprost”.

13 września 1995 r. na łamach „Wyborczej” opublikowano tekst Tomasza Platy, nagłaśniającego antykościelne książki niemieckiego pisarza Karlheinza Deschnera, zatytułowany „Krzyż Pański z Deschnerem”. Autor szkicu pisał, że książki Deschnera budzą uczucia ambiwalentne. Z jednej strony, „znakomicie zaspokajają ciekawość czytelnika, który swoją wiedzę chce zasilić garścią pikantnych historii z życia kleru”. Z drugiej strony, „krytyka chrześcijaństwa przeprowadzona przez Deschnera jest powierzchowna”. Jak Tomasz Plata widziałby prawdziwie głęboką, a nie powierzchowną krytykę chrześcijaństwa, możemy domyśleć się z jego końcowych stwierdzeń: „Książka Deschnera nie dotyczy Jezusa. A może ciekawsza byłaby, nawet jeśli skazana z góry na niepowodzenie, próba udowodnienia, że zbrodnie chrześcijaństwa wprost wynikają z nauki Chrystusa?”. Widać, co najbardziej ciekawi autorów „Wyborczej”!

Odstępca od Kościoła Stanisław Obirek, który od dawna w różnych sprawach „wadził się” z Kościołem, ostatecznie odszedł z zakonu jezuitów, tłumacząc: „Moje życie zmieniła kobieta i jest to zmiana na lepsze”. Odejście z zakonu po latach wielu odebrało jako duchową porażkę S. Obirka. Inaczej najwyraźniej oceniono to w „Wyborczej”, która natychmiast zabrała się za skrajną reklamę poglądów eksjezuity. W ciągu krótkiego czasu ukazały się tam aż cztery obszerne teksty na temat poglądów S. Obirka. W dodatku do „Wyborczej” „Duży Format” z 2 stycznia 2006 r. przedstawiono Obirka jako jedną z wybitnych osobowości poprzedniego roku. Dariusz Zaborek pisał o Obirku w tekście „Był taki ksiądz” już w podtytule: „Nie mógł przejść obojętnie wobec ciszy w polskim Kościele. Zaczął zadawać pytania”. W podobnym tonie przedstawił Obirka Adam Michnik w tekście „Wykrzyczeć całą prawdę” („Gazeta Wyborcza” z 14-15 stycznia 2006 r.). Mimo że skrytykował „pomówienie” Obirka wobec jednego z hierarchów, pochwalił go generalnie za mówienie o sprawach z historii Kościoła, które są rzekomo „wstydliwie przemilczane”. Chwalił Obirka za to, że „formułuje też mnóstwo ważnych i przenikliwych obserwacji na temat antysemityzmu w Polsce”. Akcentował: „Cenię odwagę i determinację Stanisława Obirka, zaś jego książkę – ciekawą, wartościową i prowokującą do myślenia – uważam za lekturę ze wszech miar pożyteczną”. Wcześniej w „GW” z 17-18 grudnia 2005 r. wydrukowano obszerny tekst naczelnego redaktora „Więzi” Zbigniewa Nosowskiego „Żal za jezuitą”.

W „Wyborczej” z 21-22 stycznia 2006 r. ukazał się obszerny tekst redaktora miesięcznika „W drodze” Marcina Lisaka OP „Kościół bez dyskusji” na temat książki S. Obirka „Przed Bogiem”. Autor omówienia wybrał dość szczególną konwencję, pisał o bardzo ostro antykościelnej książce S. Obirka, wyraźnie nagłaśniając jego tezy, bez zdecydowanej polemiki. Pisał, że „Obirkowi i jego rozmówcom nie można odmówić trafności we wskazaniu rzeczywistych problemów Kościoła”. Według Lisaka, „Zdaniem Obirka jedną z najważniejszych przyczyn zaciemnienia ewangelicznego przesłania Kościoła jest lęk przed wolnością, a co za tym idzie ukrywanie 'niewygodnej prawdy’. W gorzkich, ale słusznych słowach eksjezuita potwierdza to, przed czym przestrzegał Józef Tischner (…)”. Omawiając krytyki Obirka pod adresem Jana Pawła II, Lisak wyraźnie nagłaśniał bez polemiki obirkowe sądy. Pisał m.in.: „Obirek wypomina też papieżowi niefortunne ustanowienie struktur katolickich 'na terenie Rosji’, wydawanie dokumentów, które ucinały dyskusję teologiczną i 'kneblowały otwarte spory’, zły system nominacji biskupów, rygorystyczną etykę seksualną, utrzymywanie obowiązkowego celibatu kapłanów, zakaz udzielania święceń kobiet. Zarzuca Janowi Pawłowi II brak zrozumienia dla cywilizacji zachodniej, którą Papież nieustannie piętnuje niezrozumiałym terminem 'kultura śmierci'”. Komentując te słowa, pozwolę sobie zapytać, dla kogo naprawdę zwrot Papieża o „cywilizacji śmierci” był niezrozumiały?

W „Wyborczej” wyraźnie nagłaśniano również innego odstępcę od Kościoła – byłego dominikanina Tadeusza Bartosia. Ostro skrytykowano to zachowanie „Wyborczej” w tekście Krzysztofa Świątka „Uderzenie w papieża” („Tygodnik Solidarność” z 10 sierpnia 2006 r.). Redaktor Świątek pisał m.in.: „Były dominikanin Tadeusz Bartoś zagościł na łamach 'Gazety Wyborczej’. Występuje tam z pozycji głównego reformatora Kościoła katolickiego, niczym nowy Marcin Luter. W wypowiedziach i artykułach kreuje swoisty obraz Jana Pawła II: charyzmatycznego duchownego, który miał być jednak zamknięty na jakąkolwiek krytykę. – Nie chciał za bardzo rozmawiać na temat zmian w kościelnych strukturach, władzy, kwestii kobiet, celibatu – uważa Bartoś, i dodaje: – Gdy docierało do niego 'pyskowanie’ współczesnych teologów (…) na temat demokracji w Kościele, mocą swego urzędu zamykał im usta (…)”. Za szkodliwe uważa Bartoś skupienie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej w jednym ręku – Papieża – bo to „potencjalne źródło nadużyć (…)”. Środowisko „Gazety Wyborczej” najwyraźniej ceni krytyków Jana Pawła II. Uhonorowało Tadeusza Bartosia, włączając go do jury swojej literackiej „Nagrody Nike”. 25 lipca 2007 r. wykorzystano dominikanina T. Bartosia do niezwykle agresywnego ataku na Radio Maryja pt. „Radio, co zgorszenie sieje”. Dominikanin, który w niegodny sposób opuścił swój zakon, z werwą piętnował tam tak oddane Kościołowi Radio redemptorystów. Jakże słusznie skomentował zachowanie Bartosia jeden z czytelników „Dziennika” Jerzy Sysak, pisząc: „Tadeusz Bartoś (…) nie gorszy się zgorszeniem, które sam uczynił” (por. J. Sysak, Antyrydzykowe towarzystwo wzajemnej adoracji, „Dziennik” z 26 lipca 2007 r.).

Warto tu dodać, że w całokształcie walki z Kościołem prowadzonej przez „Wyborczą” bardzo wielką rolę odgrywały ataki przeciw Radiu Maryja liczące się dosłownie na setki pozycji. Nie cofano się w nich przed żadnymi kłamstwami. By przypomnieć choćby insynuację dwóch autorów „Wyborczej”: Jacka Hołuba i Marcina Kowalskiego, że „Kardynał Grocholewski odwiedził Toruń, ale nie ojca Rydzyka” („Gazeta Wyborcza” z 19 lipca 2006 r.). W oszczerczym tekście pisano, że kardynał ominął (…) imperium ojca Rydzyka wielkim łukiem. (…) Toruńscy duchowni anonimowo komentują: „To porażka ojca Rydzyka”. Kłamstwo „Wyborczej” szybko zostało obalone przez samego kardynała Zenona Grocholewskiego, który napiętnował „bardzo tendencyjny” artykuł „Wyborczej” w czasie wystąpienia w Radiu Maryja (por. K. Cegielska, Kardynał Grocholewski w Radiu Maryja, „Nasz Dziennik”, 20 lipca 2006 r.).

Propagowanie „antywartości”

Wiele miejsca można by było poświęcić na pokazanie rozmiarów propagowania w „Wyborczej” różnego rodzaju antywartości, diametralnie sprzecznych z wartościami chrześcijańskimi. No cóż, w „Wyborczej” ton nadają heroldowie nieograniczonego permisywizmu moralnego w stylu Adama Michnika. Dość wyraźnie odsłonił on, co mu „w duszy gra”, w tekście opublikowanym 31 grudnia 1992 r. na łamach „Gazety Wyborczej”, stwierdzając: „(…) zwycięski Bill Clinton, który w młodości palił 'trawkę’, nie chciał walczyć w Wietnamie, i ponoć miał pozamałżeńską kochankę, będzie – być może – i dla nas propozycją jakiegoś innego wariantu amerykańskiego mitu, jakiejś innej, bardziej nowoczesnej propozycji cywilizacyjnej”. Rzeczywiście wspaniałe propozycje cywilizacyjne: palić „trawkę” – oto nowoczesność w duchu Adama Michnika.

Nieprzypadkowe wydaje się „wyróżnianie się” „Gazety Wyborczej” liczbę tekstów skrajnie idealizujących, wręcz reklamujących homoseksualizm i miłość lesbijską. Warto przypomnieć w tym kontekście m.in. publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” teksty: „Gej znaczy wesoły” – „Magazyn Gazety Wyborczej” z 11 czerwca 1993 r., i „Zapraszam do życia kobiety” – „Magazyn Gazety Wyborczej” z 27 maja 1994 r. etc. Można było tam przeczytać przeróżne androny na temat szczególnych jakoby walorów homoseksualistów – vide np. opinię: „Czy pani nie zastanawia, że najwybitniejsi ludzie na świecie to homoseksualiści? Albo biseksualiści?”. 6 stycznia 2007 r. w dodatku do „Gazety Wyborczej” „Wysokie Obcasy” opublikowano ogromniasty artykuł Tomasza Kwaśniewskiego „Dwie mamy Jasia” reklamujący miłość lesbijską (od s. 12 do 20).

Prof. Jerzy Robert Nowak
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl