Zbigniew Bródka: Mam priorytety

Ze Zbigniewem Bródką, złotym i brązowym medalistą olimpijskim w łyżwiarstwie szybkim, rozmawia Piotr Skrobisz.

Ile waży olimpijskie złoto?
– Odpowiednio dużo (śmiech). Pod względem sportowym byłem przygotowany na jego ciężar, natomiast jeśli chodzi o całą otoczkę, to – szczerze mówiąc – spodziewałem się, że będzie trochę lżej. Nie do końca jeszcze odnajduję się w całym szumie, staram się jakoś wszystko układać, lecz nie jest to łatwe.

Pana życie wywróciło się do góry nogami?
– W jakimś sensie tak. Doba nadal ma tylko 24 godziny, a przydałoby się, by miała dwa razy tyle. Zawsze po sezonie skupiałem się na rodzinie, która jest dla mnie absolutnie najważniejsza, teraz też miałem podobny zamiar, jednak mistrzostwo olimpijskie złożyło na moje barki nowe obowiązki i tego czasu jak brakowało, tak brakuje nadal. Proszę oczywiście nie wysuwać tezy, że narzekam i jest mi z tym źle. Na każdym niemal kroku spotykam się z sympatią ludzi, tych znanych i nieznanych, ulicą niezauważony nie przechodzę, co chwilę ktoś do mnie podchodzi i gratuluje. To miłe, podkreślające wagę tego, co osiągnąłem w Soczi.

Sukces, taki wielki, nie tylko wywraca życie, ale i często zmienia człowieka. Jak pozostać po nim sobą?
– Ja mam na to prosty sposób. Wyznaczyłem sobie w życiu priorytety i się ich trzymam. Wiem, dokąd zmierzam, gdzie chciałbym dojść i robię wszystko, by tak się stało. Rodzina jest na pierwszym miejscu, nie mogę jej zawieść, czyli nie mogę się zmienić jako człowiek. To przede wszystkim. Nie myślę nawet o zmianie pracy, jak byłem strażakiem, tak chcę nim pozostać, na takich samych warunkach. Pewnie, teraz trochę celebruję olimpijskie złoto, częś- ciej wyjeżdżam, spotykam się z kibicami, jednak w pewnym momencie będę musiał zastopować, zakasać rękawy i rozpocząć przygotowania do kolejnego sezonu. Tak jak to czyniłem do tej pory.

Gwiazdą się Pan nie czuje?
– Nie, to pojęcie z innej galaktyki. Zresztą słowo „gwiazda” ma dla mnie trochę negatywne znaczenie. Bo kto nią jest i dlaczego? Ja się nie zmieniłem, nie mam zamiaru prowadzić życia celebryty, to nie dla mnie. Chcę pozostać normalnym człowiekiem.

Znamy sportowców, którzy po odniesieniu sukcesu na dużej imprezie wręcz „wyskakiwali z lodówki”, wszędzie ich było pełno. Pana natomiast, choćby w telewizji, za dużo nie ma. To świadomy wybór?
– Częściowo tak. Mam zbyt dużo obowiązków, by się rozdrabniać, jeździć od stacji do stacji, z każdym rozmawiać, pokazywać się, promować. Zresztą to nie dla mnie. Na ile możliwe, gdzieś się pokazałem, ale bardziej w programach sportowych, bo chcę być z nimi kojarzony. Nie mam zamiaru przebudowywać wszystkiego pod media, zmieniać swojego życia, priorytetów. Dopuszczam jedynie jednorazowe akcje promocyjne bądź reklamy sponsorów, z którymi współpracuję, bo to niejako mój obowiązek.

Bycie strażakiem pomaga Panu stawać się lepszym człowiekiem, pokonywać bariery, także sportowe?
– Przede wszystkim cieszę się z tego, że mam pracę. Pracę, która mnie rozwija, stanowi pewną odskocznię od sportu. Dzięki niej nie jestem zmęczony ciągłym myśleniem o wyniku, daje mi psychiczny spokój. Teraz, po Soczi, znalazłem się na szczycie, wszystko się poukładało. Ale sport bywa brutalny, przyjdą porażki, ludzie o mnie zapomną. Dlatego powiedziałem sobie kiedyś, że muszę mieć także inny cel. Alternatywę. Normalną pracę, dzięki której będzie mi łatwiej trenować. Łatwiej, bo bez presji konieczności uzyskania wyniku.

Ale wybrał Pan pracę wyjątkową. Jedną z najbardziej szlachetnych.
– Rodzice wychowali mnie w takim duchu, że nie jestem na świecie sam. Że są też inni ludzie, którym trzeba pomóc, że nigdy nie można przejść obojętnie wobec czyjegoś nieszczęścia. Ma pan rację, bycie strażakiem kształtuje charakter i zdrowe podejście do życia, wolne od egoizmu i zapatrzenia w siebie. Teoretycznie to ja niosę pomoc, ale proszę mi wierzyć, ratując innych, wiele też zyskuję osobiście. Taką trudną do wytłumaczenia motywację do pracy i stawania się lepszym.

Są granice, których Pan nie pokona?
– Pewnie tak. Do każdej sprawy, każdej rzeczy podchodzę indywidualnie, każdą staram się po kilka razy przemyśleć, przeanalizować. Rzadko idę na „żywioł”, może poza wyścigami, gdzie muszę w ułamku sekundy podjąć decyzję co dalej, czy przyspieszyć, czy biec swoim tempem itp. Choć i te momenty wynikają z wcześniejszych ustaleń, treningów, przygotowań, świadomości możliwości i dyspozycji. Podobnie wygląda praca w straży, gdzie działamy według konkretnego planu i harmonogramu. Aczkolwiek nie ma dwóch takich samych akcji, do każdej trzeba podejść inaczej.

Pytałem o te granice, bo pokonanie Holendrów w Soczi było jak wyjście na K2. I to zimą.
– Tak, to było coś wielkiego. Wierzyłem w medal, w to, że jestem w stanie to zrobić. Wiedziałem, że przy odrobinie szczęścia mogę nawet wygrać, choć musiało się na to złożyć parę spraw. Zatem krótko mówiąc – byłem przygotowany na medal, byłem przekonany, że go zdobędę, ale złoty… już niekoniecznie. Holendrzy są w łyżwiarstwie szybkim wyznacznikiem poziomu, potęgą dyktującą warunki, opierającą szkolenie na wspaniałych, wieloletnich tradycjach i niedoścignionym systemie. W Soczi zdobyli 23 medale, to niewiarygodna liczba. Pokazali, że jedną tylko dyscypliną można zawojować igrzyska.

Ale Panu rady nie dali. Jest Pan sportowcem spełnionym?
– Tak, bo zdobyłem olimpijskie złoto, a potem dołożyłem jeszcze brąz w drużynie. Każdy sportowiec marzy o medalu igrzysk, zdobywając go, ma prawo czuć się spełniony. Złoto stanowi szczyt szczytów. Jednak nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Wciąż mam ambicje, by wygrywać, walczyć o najwyższe cele. Muszę tylko odpowiednio poukładać i dograć sprawy kluczowe, czyli rodzinę, sport i pracę zawodową.

Gdyby dwa lata temu ktoś Panu powiedział, że w niedalekiej przyszłości wygra Pan Puchar Świata i zostanie mistrzem olimpijskim…
– …Pomyślałbym, że to bardzo ambitne i śmiałe marzenia, ale warto marzyć, bo tylko w ten sposób dokonuje się niemożliwego.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl