fot. PAP/Maciej Kulczyński

Ekstraklasa. Górnik zapewnia sobie utrzymanie, cztery kluby z nożem na gardle

Walka o spadek, z której zasłynął swego czasu Franciszek Smuda, nabiera rumieńców. Co prawda z wyścigu wypisał się już Górnik Zabrze, który zapewnił sobie utrzymanie, ale Arka Gdynia, Śląsk Wrocław, Miedź Legnica i Wisła Płock nadal gnieżdżą się w przedziale dwóch punktów.


Śląsk Wrocław – Wisła Płock 2:1 (1:1)
Mateusz Cholewiak 9’ Marcin Robak 83’ – Alen Stevanović 27’

Na talerz jako pierwsze danie z grupy spadkowej trafił się mecz we Wrocławiu. Śląsk i Wisła Płock musiały przypatrywać się Arce w jej wczorajszym starciu, bo obie ekipy pokazywały od początku, że chcą się utrzymać. Gdynianie zgnietli Zagłębie, które nie walczyło już o nic i oddali masę strzałów na bramkę rywali. Wrocławianie i płocczanie łącznie uderzali 31 razy. Mocną stroną gospodarzy były dzisiaj stałe fragmenty gry, bo to właśnie po nich zdobywali gole. Pierwszy na listę strzelców już w 9. minucie zapisał się Mateusz Cholewiak.

Goście nie chcieli pozostać dłużni i po ugaszeniu płomienia emocji, który pojawił się po utraconym golu, wzięli się do pracy na tyle skutecznie, że futbolówkę do siatki wpakował w końcu Alen Stevanović. Zadowoleni z remisu i potencjalnego punktu przyjezdni nie kwapili się po przerwie do szukania prowadzenia. Inny sposób gry prezentował natomiast Śląsk. Miejscowym zależało na rozstrzygającym trafieniu, ale długo bili głową w mur. Sprawę zwycięstwa w samej końcówce rozstrzygnął Marcin Robak, który – podobnie jak Cholewiak – trafił głową po centrze z kornera.

Miedź Legnica – Górnik Zabrze 0:1 (0:0)
Paweł Bochniewicz 69’

Nie inaczej z zaangażowaniem było w Legnicy, gdzie utrzymanie zapewnił sobie Górnik Zabrze. Pozostanie w Ekstraklasie było na Śląsku wyczekiwane na tyle, że trener Marcin Brosz cieszył się po końcowym gwizdku tak, jakby wygrał trofeum. W pierwszej odsłonie nic nie zapowiadało większych emocji, ale działo się za to po przerwie. Prowadzenie przyjezdnym dał Paweł Bochniewicz, który brawurowo wjechał w pole karne na dośrodkowaną piłkę, uprzedził ciężkich jak głazy defensorów rywala i z bliska posłał futbolówkę tuż przy samym słupku.

Goście grali zachowawczo i próbowali kontrować. Sprawę trzech punktów mógł rozstrzygnąć Jesus Jimenez. Hiszpan miał przed sobą położonego na ziemi golkipera i cztery metry do bramki, ale trafił prosto w bramkarza. Chwilę później czerwoną kartkę ujrzał Kornel Osyra, jednak siły szybko się wyrównały, bo arbiter wyrzucił także Jimeneza. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry w poprzeczkę trafił Joan Roman.

Sport.RIRM

drukuj