Rachunek za pomór

Afrykański pomór świń (ASF) może zrujnować hodowców trzody chlewnej i doprowadzić do bankructwa znacznej części zakładów mięsnych. Niestety, w tym przypadku „państwo nie zdało egzaminu”, o czym świadczy fala protestów rolniczych i żądania pomocy, jakie do rządu i prezydenta ślą producenci i przetwórcy wieprzowiny.

Ujawnienie prawie miesiąc temu dwóch przypadków afrykańskiego pomoru świń u padniętych dzików nie było dla nikogo zaskoczeniem. Ani dla rolników i przetwórców, ani dla weterynarzy, ani wreszcie dla ministra rolnictwa. Wiele razy temat tego zagrożenia wracał, dyskutowano o nim na posiedzeniach sejmowej i senackiej komisji rolnictwa, bo ASF zbliżał się do polskich granic. Najpierw choroba pojawiła się w Rosji i przenosiła się ku wschodnim obwodom. Gdy ogniska pomoru stwierdzono na Białorusi, było tylko kwestią czasu, kiedy pojawi się i w Polsce.

Wszyscy eksperci byli też zgodni co do jednego: afrykański pomór zostanie najpewniej przyniesiony do nas przez dziki. Wynikało to z faktu, że przez polsko-białoruską granicę dzikie zwierzęta swobodnie migrują (przeszkodą nie jest nawet Bug).

Do zatrzymania ASF dobrze przygotowali się rolnicy i służby weterynaryjne. Trzoda chlewna i tak jest trzymana w zamknięciu w chlewniach, a producenci poczynili dodatkowe środki ostrożności, żeby do maksimum ograniczyć ryzyko zarażenia pomorem swoich zwierząt. I można być niemal w 100 proc. pewnym, że dzięki ich zapobiegliwości nie dojdzie do zarażenia ani jednej świni. Niestety, wygląda jednak na to, że najsłabiej do wystąpienia pomoru przygotował się rząd. I teraz cała branża mięsna ponosi tego konsekwencje.

Cios w branżę mięsną

ASF w żaden sposób nie zagraża ludziom, ale jest śmiertelny dla dzików i świń. Jeśli zachorowałaby choć jedna sztuka, trzeba by wybić całe stado w danym gospodarstwie. Ale ponieważ – jak już wspomnieliśmy – środki zabezpieczające podjęte przez rolników powinny być skuteczne, ryzyko zarażenia trzody jest znikome. Jednak obawa ludzi przed chorobami przenoszonymi przez zwierzęta jest na tyle duża, że gdy tylko główny lekarz weterynarii poinformował o pomorze u dzików, na rolników i przetwórców padł blady strach. Już widzieli spadek popytu na tuczniki i co za tym idzie – obniżenie się cen skupu, a poza tym realna była blokada eksportu mięsa na Wschód oraz na inne rynki.

Wiesław Różański, prezes Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Mięsnego, ostrzegał, że w ciągu kilku miesięcy straty sektora wyniosą 1 mld euro. I ten czarny scenariusz zaczyna się realizować. ASF uderza już potężnie w rolników.

Kilogram żywca kosztuje w wielu regionach tylko nieco ponad 3 zł, podczas gdy opłacalność produkcji zapewnia rolnikom cena na poziomie 5-5,5 złotego. Tymczasem ograniczenia eksportowe mogą doprowadzić do jeszcze głębszych spadków cen. Ale w kompletnie beznadziejnej sytuacji są rolnicy z powiatów leżących wzdłuż granicy z Białorusią, które stanowią strefę buforową. W praktyce nie można stamtąd wywozić świń poza wyznaczoną strefę, powinny być one zabijane na miejscu. Ale rolnicy nie mają komu sprzedawać zwierząt, bo nie ma chętnych na ich zakup.

Tymczasem jak wynika z szacunków, w strefie buforowej hoduje się nawet 400 tys. sztuk trzody chlewnej i do rzeźni powinno być sprzedanych około 30 tys. zwierząt, które wciąż są trzymane w chlewniach.

– Rolnicy planują produkcję żywca, mają wyliczone, kiedy świnie powinni sprzedać, aby jakość mięsa była jak najlepsza. Te świnie, które się wywozi, robią miejsce dla następnych. Mamy więc określony cykl produkcyjny i kłopoty ze skupem nim zachwiały – tłumaczy Andrzej Markowski, pracownik firmy zajmującej się skupem zwierząt rzeźnych. – Zakłady mięsne też nie są w dobrej sytuacji, choć żywiec potaniał. Zmalał bowiem popyt na rynku krajowym, a jeszcze dotkliwsze jest ograniczenie eksportu – dodaje Markowski.

Wiesław Różański mówi, że zatrzymanie eksportu polskiej wie- przowiny na rynek rosyjski, białoruski czy japoński oznacza konieczność szukania innych kierunków eksportu, a to nie jest łatwe i nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Tymczasem przemysł mięsny daje zatrudnienie 100 tys. ludzi i już wiele firm informuje, że z powodu kłopotów ze zbytem musiały część pracowników wysłać na przymusowe urlopy lub ogłosić przestoje. Część tych stanowisk może zostać zlikwidowana.

Hodowla zagrożona

Poważnie zagrożony jest też byt wielu gospodarstw prowadzących hodowlę trzody chlewnej. Od wielu lat obserwujemy znaczący spadek pogłowia świń, który jest skutkiem niskiej opłacalności hodowli. Teraz mamy mniej niż 11 mln sztuk tych zwierząt, podczas gdy jeszcze kilka lat temu pogłowie było dwa razy wyższe. Minister rolnictwa Stanisław Kalemba obiecywał, że w ramach funduszy unijnych na lata 2014-2020 jednym z priorytetów ma być wspieranie tego sektora, aby polskie chlewnie znowu zapełniły się tucznikami. Tylko nie wiadomo, czy będą jeszcze chętni, aby po taką pomoc sięgać.

Przy okazji pomoru jesteśmy świadkami kolejnej odsłony wojny handlowej między Polską a Rosją. Eksport mięsa do krajów Unii Celnej (Rosja, Białoruś, Kazachstan) został wstrzymany, a był to ważny dla nas rynek. W 2013 roku eksport polskiej wieprzowiny na tym kierunku wyniósł blisko 85 tys. ton, a jego wartość przekroczyła 800 mln złotych. Każdy dzień zakazu eksportu kosztuje więc branżę kilka milionów złotych.

Ale paradoksalnie to Rosja jest bardziej zagrożona afrykańskim pomorem świń niż Polska. Tam ta choroba występuje już od dawna, stwierdzono w tym czasie kilkaset ognisk ASF. Co więcej, odnotowano też przypadki zarażenia tuczników, więc trzeba było wybijać tysiące świń. Jednak Rosja sytuację w Polsce i na Litwie wykorzystuje do ochrony własnego sektora mięsnego. Bo Moskwa rozwija hodowlę trzody, powstają tu wielkie, przemysłowe fermy, które zapewniają Rosjanom samowystarczalność.

Już dawno w zapomnienie poszły czasy, gdy nasz wschodni sąsiad nie był w stanie się wyżywić i musiał importować mięso. Teraz Rosja może sobie pozwolić na blokowanie przywozu wieprzowiny i robi to w majestacie prawa, nie naruszając gospodarczych układów międzynarodowych – i nie wynika to bynajmniej z troski Kremla o bezpieczeństwo żywnościowe swoich obywateli.

Katastrofalne błędy rządu

Sytuacja na polskim rynku byłaby na pewno o wiele lepsza, gdyby nie błędy rządu. Teraz jak kpina brzmią słowa premiera Donalda Tuska, który obiecywał, że jego gabinet podejmie „poważne decyzje” w sprawie pomoru. Owszem, decyzje były, ale niewystarczające lub spoźnione. Podanie się do dymisji przez ministra Kalembę jest tylko potwierdzeniem nieudolności rządu w tej materii. Jakie błędy popełniono?

Przede wszystkim za szeroka jest strefa buforowa. Ponieważ obejmuje ona wszystkie powiaty graniczące z Białorusią, to miejscami jej szerokość wynosi 40-80 kilometrów. Tymczasem zagrożenie ASF nie jest tak duże, aby stosować tego typu kordony sanitarne. Nawet część polityków koalicji rządowej wskazuje na ten błąd, który pewnie znowu wynikał z nadgorliwości naszych władz w stosowaniu unijnych przepisów.

Gdyby ta strefa była mniejsza, mniejsze mielibyśmy też problemy ze skupem żywca. Ministerstwo rolnictwa co prawda próbuje teraz naprawić ten błąd i skierowało do Komisji Europejskiej wniosek o zmniejszenie strefy buforowej, ale został on odrzucony. Może przy ponownym rozpatrywaniu tej sprawy Bruksela okaże się bardziej wyrozumiała.

Zresztą nie pierwszy raz okazało się, że nasza siła przebicia w UE jest słaba. Rolnicy są przekonani, że gdyby ASF pojawił się w Niem- czech lub Danii, to tamtejsze rządy i KE szybciej i lepiej rozwiązałyby problem.

Rząd nie przygotował się na problemy związane z pomorem i z tego względu, że nie przygotowano mechanizmów zdjęcia z rynku – konkretnie właśnie ze strefy buforowej – żywca i mięsa wieprzowego. Teraz słyszymy narzekania ministerialnych urzędników, że pieniądze na ten cel są, że załatwiono nawet unijne dopłaty do skupu, tylko że zakłady mięsne nie chcą kupować od rolników tuczników. A nie chcą, bo jest to dla nich nieopłacalne, ponieważ przepisy dotyczące transportu zwierząt, ich uboju i sposobów przerabiania wieprzowiny są tak restrykcyjne, że narażają rzeźnie na duże straty.

Było dużo czasu, aby przygotować takie mechanizmy, które z jednej strony zapewniałyby rolnikom wyrównanie cen żywca do rynkowych, a z drugiej – nie zniechęcały zakładów mięsnych do skupowania trzody.

Przetwórcy wskazują na jeszcze jedno zaniechanie rządu, którego skutki teraz odczuwa cała branża. Otóż w Polsce nie ma możliwości wydawania świadectw weterynaryjnych w zależności od zagrożenia regionalnego wystąpieniem afrykańskiego pomoru świń. Gdyby takie świadectwa były, zablokowany zostałby eksport tylko wieprzowiny pochodzącej z części kraju, gdzie stwierdzono ogniska ASF, a nie z całej Polski, jak to jest obecnie. W wielu państwach unijnych taka regionalizacja jest stosowana i to nie tylko w przypadku pomoru, ale także innych groźnych chorób zwierząt.

Zobaczymy, jakie będą efekty działań naszych władz w Brukseli. Polski rząd czeka jeszcze przynajmniej jeden poważny egzamin. UE prowadzi bowiem z Rosją rozmowy na temat zniesienia embarga na mięso wieprzowe. Moskwa już zaproponowała, aby wprowadzić regionalne embargo, tzn. Rosjanie nie przyjmowaliby mięsa z Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, ale możliwa byłaby sprzedaż wieprzowiny z innych państw UE. Bruksela to na razie odrzuca i rząd musi pilnować, aby KE nie zmieniła zdania.

Protesty rozlewają się po kraju

Determinacja hodowców trzody chlewnej z Podlasia, Lubelszczyzny i Mazowsza (powiat łosicki), ale nie tylko ich, jest ogromna. W całej Polsce odbywają się protesty, rolnicy blokują traktorami ruch na drogach, domagają się, aby państwo zaczęło w końcu skutecznie działać. Bo oni swoją trzodę dobrze chronią, natomiast ASF przenoszą „państwowe” dziki i to przez nie mamy kłopoty, więc rząd powinien teraz pomóc rolnikom. Jeśli szybko nie nastąpi poprawa, to wkrótce będziemy również w Polsce świadkami takich protestów, do jakich nieraz już dochodziło w zachodniej Europie: do Warszawy przyjadą transporty z tucznikami i świnie pojawią się przed ministerstwami, kancelarią premiera.

Tej determinacji nie ma się co dziwić, bo przecież tysiące hodowców stoi przed widmem bankruc- twa, często przed utratą dorobku całego życia. Wielu z nich nie spłaciło jeszcze kredytów inwestycyjnych, jakie zaciągnęli na budowę lub modernizację chlewni. Brak skupu trzody oznacza też zwyczajnie brak pieniędzy na życie, utrzymanie rodzin. Złość rolników na pewno potęguje też świadomość tego, że oni nie są winni wystąpieniu afrykańskiego pomoru świń, a najbardziej ponoszą jego konsekwencje.

A jeszcze słyszą od ministra rolnictwa, że jeśli nie uda się uruchomić skupu tuczników, to rząd sfinansuje utylizację przerośniętych świń, które powinny już dawno trafić do uboju. Czyli zostaną one zabite, a ich mięsa spalone lub przerobione na karmę dla zwierząt. Rolnicy mówią, że przecież to grzech marnotrawstwa. Nie mieści im się w głowach, że będziemy utylizować dobre, zdrowe mięso, gdy tymczasem w Polsce tysiące ludzi cierpi niedostatek, dzieci są niedożywione. Gospodarze nie zgadzają się na takie niszczenie owoców ich ciężkiej pracy, oni przecież hodują trzodę po to, aby z mięsa produkowana była żywność dla ludzi.

 

Krzysztof Losz

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl