Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

Wiosna potrafi uderzyć do głowy! W narodowej dyskusji nad genderyzmem, a zwłaszcza w wypowiedziach zatroskanych o losy narodu przywódców pospolitego ruszenia przeciwko seksualizacji najmłodszych ujawnia się wiele prawdy o stosunku Polaków do ludzkiej seksualności. Ponure perspektywy co do efektów narzucanej nam ideologii wielu napawają smutkiem i zniechęceniem, dokładają się do odczuwanego na własnej skórze tragicznego dla zwykłego Polaka dorobku pierwszej dekady Polski w Unii Europejskiej. A tu jeszcze chcą nam zdeprawować, wykoleić i wygubić naszą wspólną przyszłość – najmłodsze pokolenie. Wydaje się, że przyparci do muru powinniśmy bez wahania sięgnąć po inne niż biadolenie sposoby rozwiązywania narodowych problemów. Ustalić listę priorytetów i skupić się na realizacji celów najważniejszych. Owszem, propaganda kolonizatorów i rodzimych geszefciarzy będzie nas odciągać od wytyczonej drogi do narodowego celu, ale czy inaczej było za czasów rozbiorów i za poprzedniej niemieckiej okupacji? Jak wtedy tak i teraz chodzi po prostu o przeżycie.

Przekuwając zło w dobro, genderowe prowokacje dyktatorskiej władzy PO – PSL potraktujmy jako okazję do wyprostowania krętych dróg, które jeszcze przed atakiem ideologii gender zaprowadziły nas na manowce katastrofy demograficznej. Czy dotychczas najludniejsze na świecie państwo katolickiego narodu, ojczyzny Jana Pawła II, potrafi udowodnić sobie i światu, że nie słowa a czyny są dowodem prawdziwej wiary? Że nie agenturalność, sprzedawczykostwo i korupcja na najwyższych szczeblach władzy spowodowały, że znikamy z powierzchni ziemi, a codzienne, czy też raczej conocne decyzje zapadające w każdej sypialni. Czy dzietność na poziomie 1,32 dziecka przypadającego na jedną osobę płci żeńskiej w wieku od 15 do 49 r. ż. stawiająca nas wg ocen CIA za 2013 rok na pozycji 212 wśród 224 krajów i terytoriów świata jest dowodem na pobożność Polaków, na przestrzeganie wymogów wiary, korzystania z przebogatych nauk Jana Pawła II? Czy może przesłanką do podejrzenia o traktowanie religii jak folkloru, tak jak w PRLu. Gdyby to wymierał tylko homo sovieticus, nie byłoby sprawy. Jest jednak odwrotnie. Paradoksalnie ten bezbożny gatunek ma się dobrze, mnoży się i tuczy na coraz to obfitszych żerowiskach. Pozostali, którzy finansują zielone wyspy dobrobytu w oceanie biedy, brak dzieci tłumaczą nędzą, ubóstwem, brakiem pracy i płacy za pracę, mieszkania, opieki zdrowotnej, socjalu, przedszkola, transportu, możliwości spłacenia kredytów, perspektyw. I oczywiście mają rację. Kto by rodził dziecko w takich warunkach. W warunkach skrajnie wrogiego państwa. Nasuwa się jednak małe pytanie.. A jakie państwo było za Stalina, kiedy Polacy bili rekordy dzietności? Powojenna kompensacja ubytków populacji nie stała by się tak owocna, gdyby nie polityka ludnościowa tzw. ludowej ojczyzny. Tzw. prawica w najbliższych miesiącach starająca się o poparcie wyborców zamiast brać udział w zawodach plucia na komunę, co nie jest już żadnym bohaterstwem, niech podszkoli swoich kandydatów w zakresie realnych planów odbudowy populacji w okręgach wyborczych. Poakcesyjne ubytki ludności wymagają umiejętnego oszacowania. Także po to, aby rozświetlić ciemną liczbę martwych dusz na listach wyborców i ograniczyć rozmiar kolejnych fałszerstw.

W metropoliach państw kolonialnych, ciężary prokreacyjne z niekłamaną satysfakcją dźwigają imigranci. Wysoki socjal premiuje religijność, zwłaszcza muzułmańską, ale też przecież i katolicką np. Polaków na Wyspach. U nas religijność nie wystarczy, aby rodzić dzieci przeciwko tyranii.

Wydaje się, że usilne zachęcanie do płodzenia i rodzenia dzieci powinno stać się przesłaniem numer jeden nowej ewangelizacji i innych działań misyjnych Kościoła katolickiego wśród Polaków i pozostałych wymierających narodów Europy, która obecnie bardziej niż Afryka woła o niezłomnych misjonarzy. Personalizm katolicki w konfrontacji ze jego zdegenerowaną karykaturą kłamiącą o absolutnej wolności wyboru ponosi klęski w Europie i na całym świecie głównie z powodu słabej argumentacji, zasklepionej w języku elit, nieczytelnej dla mas.

A ludziom, zwłaszcza młodym, tym, którym przygotowania do prokreacji dosłownie spędzają sen z powiek, potrzebna jest zachęta przez nich łatwo zrozumiała, instynktownie rozpoznawalna jako prawdziwa, wynikająca ze wspólnych doświadczeń, koleżeńska, przyjazna. Rzetelna, ale nie strasząca, a ukazująca korzyści płynące z godziwych wyborów dla dobra wspólnego. Korzyści przede wszystkim doraźne. Skoro dla nastolatka trzydziestolatek to już starzec, ludziom będącym w wieku optymalnym dla zakładania i rozwijania rodziny, czyli właśnie pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia łatwiej niż bogoojczyźnianą, przyjąć argumentację hedonistyczną w szerokim tego słowa znaczeniu. Jaka by to nie była władza, płodzenie i rodzenie dzieci jest prywatną sprawą pary dwojga ludzi mających się ku sobie. A miłość, zwłaszcza namiętna, może góry przenosić. Aby chcieli mieć dzieci i wspólnie je wychować, młodzi nie mogą wchodzić w dorosłe życie z negatywnym nastawieniem do seksualności własnej i innych, z wrogim, podejrzliwym lub wykolejonym podejściem do płciowości normalnej, a mimo to potępianej przez samozwańcze autorytety moralne, choć nie mające nic wspólnego ze zdegenerowanym światem filmu i literatury, to głoszące herezje w oparciu o osobiste awersje, czy perwersje.

Szatan w ulubionej roli oskarżyciela sieje spustoszenie nie tylko w religijności dorastających chłopców i dziewcząt, ale i w postawach prokreacyjnych młodych dorosłych, którym popsuto naturalny proces dojrzewania do owocnych i trwałych więzi rodzinnych. Kierując się troską, oczywiście. Kto przygląda się dzietności w katolickiej Polsce, za prymasem Polski i Litwy, JE ks. arcybiskupem Ignacym Krasickim może powtórzyć „wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły”.

Z Panem Bogiem

dr Zbigniew Hałat

drukuj