Felieton „Myśląc Ojczyzna”: Bierzmy sprawy w swoje ręce


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Jedną z charakterystycznych cech polskiego życia publicznego jest to, ze nic u nas nie dzieje się naprawdę. Można powiedzieć, ze większość spraw jest zaledwie markowana – ot, żeby się nazywało, że jest załatwione, ale tak naprawdę nikt nie traktuje tego serio. Weźmy, dajmy na to, taką konstytucję. Teoretycznie jest ona najwyższym prawem, ale to oczywiście fikcja, bo znacznie ważniejsze jest to, co Polsce każe zrobić Bruksela. Jest to zresztą zapisane w konstytucji, iż prawo brukselskie ma pierwszeństwo przed ustawami polskimi. Przed ustawami – to jasne, ale czy również przed konstytucją?

Ale ż oczywiście! Wprawdzie polska konstytucja zakazywała ekstradycji polskich obywateli, ale mimo to Sejm uchwalił ustawę o tzw. europejskim nakazie aresztowania, według której Polska zobowiązywała się do… wydawania polskich obywateli obcym państwom nawet jeśli czyn im zarzucany nie jest u nas uważany za przestępstwo. Dotyczyło to m.in. ksenofobii, która w Unii Europejskiej przekształca się w narzędzie terroru, przy pomocy którego rządzący Unią faszyści podporządkowują sobie europejskie narody swoim bzikom i fantasmagoriom. Zapewne wielu ludzi słuchając o tych „faszystach” żachnie się z niedowierzaniem; jacy znowu „faszyści” i w dodatku – w Unii Europejskiej? Niestety – tak. Faszyzm bowiem nie polega na mordowaniu ludzi, ale na narzucaniu im obowiązujących poglądów i karaniu za głoszenie poglądów własnych. A z tym właśnie w Unii Europejskiej mamy do czynienia.

Więc Sejm uchwalił ustawę o europejskim nakazie aresztowania, jak gdyby nigdy nic. Kiedy na skutek skargi adwokackiej Trybunał Konstytucyjny uznał sprzeczność przepisów o europejskim nakazie aresztowania z konstytucją, Sejm w podskokach… zmienił konstytucję! Jakoś nie przypominam sobie, by ktokolwiek stanął w obronie polskiej ustawy zasadniczej, którą zaledwie7 lat temu naród przyjął w referendum. A mówimy przecież o ludziach, któtrzy na wierność konstytucji składają ślubowanie! Owszem, składają, ale najwyraźniej nie przywiązują do tego najmniejszej wagi.

W rezultacie państwo pogrąża się w nierządzie, w każdym znaczeniu tego słowa. Brak szacunku do zasad sprawia, że poszczególne władze państwowe przekraczają swoje kompetencje, co powoduje galopującą inflację szacunku dla prawa.

Najlepszym przykładem takiej anarchii jest wczorajszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, uznający za niezgodne z konstytucją przepisy ustawy przewidujące utratę mandatu samorządowego w przypadku opóźnienia złożenia oświadczenia majątkowego. Problem w tym, ze Trybunał wcale nie wykazał sprzeczności tych przepisów z konstytucją, mimo sofistycznej ekwilibrystyki i oczywistych krętactw, natomiast rzeczywistym powodem stwierdzenia nielegalności była okoliczność, że regulacja ta zwyczajnie się Trybunałowi nie spodobała. Uznał on bowiem, że sankcja w postaci utraty mandatu jest zbyt surowa. Tym samym jednak wkroczył w kompetencje ustawodawcy, maskując tę inwazję wspomnianą ekwilibrystyką. A co było powodem tej inwazji? Ano, cóż by innego, jeśli nie konieczność ratowania posady prezydenta stolicy dla pani Hanny Gronkiewicz-Waltz? Jestem przekonany, ze gdyby prezydentem Warszawy był, dajmy na to, polityk Ligi Polskich Rodzin, wyrok Trybunału Konstytucyjnego byłby zupełnie inny. Większość sędziów bowiem, to politycy, którzy dla niepoznaki poprzebierali się w togi.

Wspominam o tym nie bez powodu, ponieważ grupa dziennikarzy, głównie ze środowiska „Gazety Wyborczej”, ostentacyjnie zbuntowała się przeciwko obowiązkowi składania oświadczeń lustracyjnych. Wprawdzie krzyczą o urazonej godności, ale gołym okiem widać, ze w ramach solidarności, co to „wszyscy za jednego”, chronią w ten sposób najważniejszą JEDNOSTKĘ. Wiele nie ryzykują, bo sprawą ustawy lustracyjnej ma wkrótce zająć sioę Trybunał Konstytucyjny. Gotów jestem się założyć, że stwierdzi niezgodność lustracji z konstytucją, uzupełniając w ten sposób działania pana prezydenta, który swoją nowelizacją ustawy, lustrację de facto zablokował.

Widać zatem wyraźnie, że jeśli idzie o ujawnienie agentury i w strukturach państwa i w mediach, to nie możemy liczyć na żaden organ państwowy. Cóż w tej sytuacji przystoi nam czynić? Ano, musimy przestać oglądać się na państwo, bo obsiedli je ludzie, którzy myślą tylko o sobie, jakby tu wypić i zakąsić na rachunek Rzeczypospolitej. Jest to zresztą recenzja uprzejma, bo mniej uprzejma, a za to bliższa prawdy byłaby taka, że państwo nasze obsiedli ludzie, którzy myślą, jakby tu najkorzystniej dla siebie Rzeczpospolitą przehandlować. Więc mniejsza już o nich – niechże się nawet uduszą we własnym sosie, a my musimy sami pomyśleć o sobie.

Jeśli dziennikarze „Gazety Wyborczej” nie chcą się lustrować, to oczywiście zmusić ich do tego nie możemy tym bardziej, że i Sejm takiej sytuacji przezornie nie przewidział, uchwalając prawo całkowicie bezsilne. Możemy jednak powstrzymać się od kupowania gazety, w której piszą dziennikarze uchylający się przed lustracją. Bojkot ekonomiczny „Gazety Wyborczej”, zwłaszcza gdyby przyniósł pożądane rezultaty w postaci wyraźnego spadku sprzedaży, pokazałby kandydatom na samozwańczą szlachtę, ze nie wolno lekceważyć publiczności i że każdy, kto chce prześwietlać innych, musi najpierw sam zostać prześwietlony. Bojkot ekonomiczny „Gazety Wyborczej” jest metodą bardzo demokratyczną, bo ludzie głosują własnymi pieniędzmi, co wydaje się przedsięwzięciem nawet bardziej poważnym od wyborów parlamentarnych i samorządowych, w których możemy sobie wybrać albo takich albo takich naszych ciemięzców, którzy w ustawie o referendum odmówili obywatelom prawa do samodzielnego określania wysokości obciążeń podatkowych. Zatem spróbujmy nauczyć rozumu autorytety moralne z „Gazety Wyborczej” i przypomnijmy im, skąd wyrastają im nogi.

Szczęść Boże!

Stanisław Michalkiewicz


drukuj