fot. Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego

Ks. prof. W. Chrostowski w „ND” o bł. ks. kard. S. Wyszyńskim: Aby tak odważnie mówić, trzeba mieć autorytet. Ksiądz Prymas zapracował na autorytet swoją odwagą i jasnością wyrażania poglądów, a przede wszystkim wiernością Ewangelii

Aby tak odważnie mówić, trzeba mieć autorytet, ale autorytet nie jest czymś, co można narzucić, lecz czymś, co się zasłużenie zdobywa. Ksiądz Prymas zapracował na autorytet swoją odwagą i jasnością wyrażania poglądów, a przede wszystkim wiernością Ewangelii. Po jego śmierci w Kościele w Polsce nie było postaci, które dorównywałyby mu mądrością i niezłomnością. Poza tym w ostatnich latach dokonał się w Polsce bezwzględny zamach na autorytety – wskazał w rozmowie z red. Dariuszem Pogorzelskim z „Naszego Dziennika” ks. prof. Waldemar Chrostowski.

***

Blisko ludzi pracy

Ksiądz Profesor osobiście znał Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, od niedzieli już błogosławionego. Jakie wydarzenie z udziałem Prymasa Tysiąclecia szczególnie Ksiądz zapamiętał?

– Tych wspomnień jest wiele, a najważniejsze dotyczy okresu, zanim przyjąłem święcenia kapłańskie. Najbardziej zapamiętałem rozmowę z maja 1976 r., która przesądziła, że wkrótce po niej mogłem przyjąć święcenia. Moja droga do święceń nie była łatwa i ksiądz Prymas postawił mi krótkie pytanie: „Chcesz być księdzem?”. Odpowiedziałem z pełnym przekonaniem: „Tak!”. „To nim będziesz!”. Kiedy miałem od niego wychodzić, powiedział coś, na co potrzebowałem czasu, by to lepiej zrozumieć: „Kiedy rzucają kamienie pod nogi, to trzeba tak żyć, żeby z tych kamieni zbudować schody, którymi człowiek może piąć się coraz wyżej”. Patrzył z ogromną życzliwością, a kilka tygodni później, 6 czerwca 1976 r., z jego rąk przyjąłem święcenia kapłańskie.

Bardzo pouczające są te słowa, nie tylko dla kapłana.

– One są pouczające i budujące. Ksiądz Prymas zawarł w nich mądrość, która wypływała z jego osobistego doświadczenia. Jako młody człowiek, a później kapłan, biskup i Prymas Polski napotykał wiele przeciwności, które nie tylko go nie załamały, lecz pozwalały wspinać się coraz wyżej, w najlepszym – bo duchowym – tego słowa znaczeniu.

Ksiądz Prymas Wyszyński był wzorem dla przyszłych kapłanów?

– Tak! Stanowił dla nas przykład, bo był człowiekiem niezłomnym, prawym, mającym zasady, w każdych okolicznościach pozostawał im wierny. Widzieliśmy w nim człowieka, który podczas uwięzienia w czterech różnych miejscach własnym życiem zaświadczył, że Ewangelia jest zawsze dla niego fundamentem i drogowskazem. Zaskakujące było to, że kilkanaście lat po uwolnieniu z Komańczy – czyli wtedy, gdy odbywała się nasza formacja seminaryjna – w jego psychice nie było widać śladów prześladowania ani cierpiętnictwa. Był człowiekiem pogodnym, optymistycznie nastawionym do życia i ludzi. Dziwiliśmy się, że wyszedł z niezwykle trudnych opresji tak obronną ręką.

Trudnych chwil nie brakowało też i po uwolnieniu. Na księdzu Prymasie ciążyła ogromna odpowiedzialność za Kościół w Polsce i za Naród. Mimo to zachował pogodę ducha i otwartość na ludzi.

– Działo się tak, ponieważ posługa biskupia i prymasowska sprawiały mu prawdziwą radość. On w tym wszystkim był sobą. Bóg dobrze przygotował go do tej roli i on się w nią doskonale wpisywał. Było widać, że to człowiek, który we wszystkim, co robi i czego naucza, daje wyraz temu, kim jest. To było piękne i jednocześnie bardzo wiarygodne.

Co w opinii Księdza Profesora zdecydowało, że Papież Pius XII wybrał właśnie zaledwie 47-letniego biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego na Prymasa Polski i następcę czcigodnego ks. kard. Augusta Hlonda?

– Trudno powiedzieć, co przeważyło, bo panowały inne warunki niż te, jakie mamy dzisiaj. Przypuszczam, że pomostem do tej nominacji był kardynał August Hlond, który miał udział we wskazaniu lubelskiego biskupa Stefana Wyszyńskiego na urząd metropolity warszawskiego i gnieźnieńskiego. Papież Pius XII zapewne szukał człowieka, który w niezwykle trudnej powojennej sytuacji, w okresie narzucania Polsce i Polakom ideologii komunistycznej, znalazłby odpowiedni sposób działania Kościoła. Z perspektywy lat widać, że Pius XII był wizjonerem. Prymas Stefan Wyszyński doskonale wypełnił misję, którą mu powierzono, i nie zawiódł nadziei, którą w nim pokładano.

Czy na tę decyzję Piusa XII miało wpływ doświadczenie społeczne biskupa Wyszyńskiego, w tym jego przedwojenna posługa wśród robotników we Włocławku?

– Nie wiem, czy Ojciec Święty znał szczegóły działalności księdza Wyszyńskiego w diecezji włocławskiej w latach 20. i 30. XX wieku. Nie ulega jednak wątpliwości, że jego praca na niwie społecznej potwierdzała dużą wrażliwość młodego kapłana na potrzeby robotników oraz ich trudne warunki życia.

Jednocześnie ksiądz Wyszyński miał świadomość szerzącej się wśród robotników oraz innych środowisk ideologii komunistycznej. Ostrzegał przed nią. Napisał bardzo ważną pracę „Inteligencja w przedniej straży komunizmu”.

– Ksiądz Wyszyński z jednej strony zdecydowanie sprzeciwiał się komunizmowi, który zbierał śmiertelne żniwo w Związku Sowieckim i przenikał do Polski, także do Włocławka, gdzie funkcjonowała Fabryka Celulozy. Z drugiej strony był świadomy ogromnych niesprawiedliwości społecznych istniejących w przedwojennej Polsce. Mówił o nich tak otwarcie, że zarzucano mu nawet komunizowanie, co na pewno go bolało, ale nie zszedł z właściwej drogi.

Skąd brała się u młodego księdza taka wrażliwość społeczna?

– Urodził się w rodzinie wiejskiego organisty, mającej tradycje drobnoszlacheckie. Na postawy młodego kapłana miały na pewno wpływ doświadczenia i przeżycia wyniesione z rodzinnej Zuzeli, gdzie codziennie patrzył na życie ludzi prostych i nawykłych do ciężkiej pracy. W 1960 roku wspominał: „Patrzyłem w swoim rodzinnym domu – dawne to czasy – jak wyrabia się chleb w dzieży. Do dzieży spływał pot z czoła, człowiek się uczciwie napracował, zanim wyrobił chleb”. Wychował się w tym środowisku i był mu wierny zarówno wtedy, gdy został kapłanem, jak i wówczas, gdy otrzymał na KUL-u doktorat z prawa kanonicznego za rozprawę poświęconą roli Kościoła w wychowaniu dzieci i młodzieży („Prawa Kościoła do szkoły”). Informacje o zaangażowaniu księdza Wyszyńskiego w sprawy społeczne docierały do biskupów polskich. Po II wojnie światowej, kiedy duchowieństwo polskie było wykrwawione, bo tysiące księży zostało zamordowanych przez Niemców i Sowietów, szukano człowieka, który byłby dynamiczny i skuteczny, a zarazem mądry i rzetelny oraz miałby wyczucie religijne i społeczne niezbędne do sprostania wyzwaniom wynikającym z nowej sytuacji.

Jako profesor seminarium we Włocławku ksiądz Wyszyński uwrażliwiał kleryków na niesprawiedliwości społeczne. Opowiadał się za sprawiedliwą reformą rolną polegającą na parcelacji dużych majątków ziemskich, przeprowadzoną za odpowiednim odszkodowaniem. Dostrzegał problem głodu ziemi na wsi.

– Przypominam sobie wydarzenie z drugiej połowy lat 80. Byłem wtedy w jednej z parafii diecezji włocławskiej na tzw. odpuście. Byli tam obecni starsi księża pamiętający księdza Wyszyńskiego. Opowiadali o zdarzeniu z lat 30., gdy został zaproszony na podobny odpust. Po skończonym nabożeństwie urządzono wystawne przyjęcie dla księży i miejscowych zamożnych osób, które wspierały parafię i jej potrzeby. Obok plebanii stała gromadka żebraków proszących o jedzenie albo datki. Jeden z uczestników tego obiadu zasugerował, żeby odpędzić natrętów, bo przeszkadzają. Na to ksiądz Wyszyński powiedział: „Dajcie im jeść, dajcie im to, czego potrzebują, bo jeżeli im nie damy, to oni przyjdą i sami wezmą!”. Ksiądz Prymas dobrze widział przeogromne dysproporcje społeczne w ówczesnej Polsce. Słowa młodego kapłana zostały zapamiętane, lecz o ile trafiły do jednych, o tyle drudzy odebrali je jako faworyzowanie komunizmu. Wielu miało księdzu Wyszyńskiemu za złe tak wyraziste angażowanie się po stronie biednych, mówiąc, że oni zawsze byli, są i będą. A on już wtedy postanowił być ich rzecznikiem.

Praca z robotnikami we Włocławku była specyficzna. Będąc zaangażowany w Chrześcijańskie Związki Zawodowe nie prowadził działalności czysto związkowej, nie skupiał się tylko na organizowaniu pomocy materialnej dla biednych, lecz przede wszystkim angażował się w pracę uświadamiającą, formacyjną. Prowadził m.in. Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy, na zebrania którego przyprowadzał kleryków z ostatniego roku. Te spotkania miały na celu duchowe i intelektualne podniesienie robotników.

– Na tym również polegała jego wielkość. Praca z robotnikami była też wynikiem doświadczenia księdza Wyszyńskiego wyniesionego z podróży, którą odbył po Europie Zachodniej na przełomie lat 20. i 30. Miał okazję zobaczyć napięcia ekonomiczne i społeczne w tamtych krajach i sposoby zaradzania im przez Kościoły lokalne. Poznał również stosowane tam rozwiązania społeczne i tę wiedzę przenosił na grunt polski.

Praca z robotnikami znalazła odzwierciedlenie w publikacji „Duch pracy ludzkiej” z 1946 roku. Ksiądz Wyszyński oddał szacunek pracy człowieka zarówno tej fizycznej, jak i intelektualnej oraz duchowej.

– Jego mądrość i wrażliwość polegały na tym, że ukazywał głęboki duchowy sens pracy fizycznej. Praca fizyczna to nie tylko trud i zmęczenie, lecz także przejaw tego, co w człowieku najcenniejsze i najbardziej wartościowe, mianowicie wyjścia z egoizmu na rzecz miłości bliźniego, która wydaje owoce pracy przeznaczone dla innych. „Duch pracy ludzkiej” – już sam tytuł znaczy bardzo wiele. Te myśli zostały później podjęte i rozwinięte przez Jana Pawła II, który ukazywał wielką godność każdej pracy fizycznej.

„Duch pracy ludzkiej” ukazał się 9 lat przed słynnym „Traktatem o dobrej robocie” prof. Tadeusza Kotarbińskiego.

– Przemyślenia księdza Wyszyńskiego miały wpływ na myśl katolicką i to, co działo się w Kościele, lecz wychodziły również daleko poza Kościół. Nawet ci, którzy znajdowali się na obrzeżach Kościoła albo się z Kościołem nie identyfikowali, widzieli wartość refleksji wydobywającej najgłębszy sens ludzkiej aktywności, choćby tak „przyziemnej”, jak praca fizyczna rolników i robotników.

Czy ta publikacja wytrącała argument nowej władzy niosącej ideologię walki klas, że Kościół nie broni ludzi pracy?

– Długofalowe oddziaływanie tej publikacji było właśnie takie. Ale ksiądz Stefan Wyszyński nie podejmował tych wątków ze względu na konfrontację. Jego refleksja wyrastała z Ewangelii i była przeznaczona głównie dla kapłanów, żeby zmieniać ich świadomość odnośnie do godności pracy ludzkiej. Chodziło o to, żeby te treści pojawiały się na ambonie i w konkretnym nastawieniu duchowieństwa względem ludzi pracy. Po II wojnie światowej dokonała się radykalna zmiana ustrojowa, która potrzebowała równie głębokiej zmiany świadomości i nastawienia wewnątrz Kościoła. Komuniści zobaczyli, że gdy Kościół dowartościował pracę fizyczną, to partia nie ma monopolu na przewodzenie klasie robotniczej i chłopom.

Jak Ksiądz Profesor ocenia stosunek księdza Prymasa do zmian, które zaistniały po II wojnie światowej? Część z postulatów, jakie podnosił przed wojną, stała się rzeczywistością. Przeprowadzono reformę rolną, która odbyła się jednak z wielką krzywdą dla byłych właścicieli majątków, bo komuniści nie wypłacili im odszkodowania. Grabiono własność prywatną…

– Ksiądz Prymas, jak wszyscy ci, którzy wówczas odpowiedzialnie sprawowali władzę w Kościele, miał dylemat. Istniało napięcie między tym, czego dokonywali komuniści pod sztandarem zaprowadzania społecznej sprawiedliwości, a narzucaną przez nich ideologią i praktyką, które ze sprawiedliwością nie miały nic wspólnego. W postawie i nauczaniu księdza Prymasa widać, że umiejętnie zachował niezbędną równowagę. Z jednej strony dostrzegał to, co wychodziło naprzeciw potrzebom biednych, a z drugiej ostrzegał przed tymi aspektami ideologii komunistycznej, które niosły ze sobą naciski ateizujące i bezbożnicze.

Czy Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego można nazwać, poza programem religijnym, także programem społecznym, sformułowanym przez księdza Prymasa Wyszyńskiego?

– Oczywiście, że tak! Co więcej, był to nawet bardziej program społeczny niż religijny, bo stawiał konkretne wymagania właśnie na płaszczyźnie społecznej. Trzeba pamiętać o ścisłych związkach tego, co dzieje się w polityce i życiu społecznym, z moralnością. Komuniści próbowali oderwać życie społeczne od moralności, a może inaczej: chcieli narzucić nowy styl moralności, któremu obce były wartości chrześcijańskie, z których przecież wyrosła tożsamość Polski i Polaków.

Forsowano tak zwaną moralność socjalistyczną.

– Ta moralność socjalistyczna otwarcie sprzeciwiała się moralności chrześcijańskiej. Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego wyznaczyły program, który zobowiązywał do pracy nad sobą, bardzo osobistej, która jest warunkiem właściwego ułożenia życia społecznego. Wielka Nowenna przygotowująca Naród i Kościół do obchodzonego w 1966 roku Tysiąclecia Chrztu Polski miała precyzyjny układ. Na każdy rok wyznaczono konkretne zadania, które dotyczyły życia osobistego, małżeńskiego i rodzinnego oraz obowiązków wobec społeczeństwa i Ojczyzny. Rozmaite wymiary życia społecznego wymagały wnikliwego rachunku sumienia i przebudowy. Nikt nie mówił tego tak jasno i tak odważnie jak ksiądz Prymas, i na tym polega jego największy wkład w dzieło przeorania sumień milionów katolików w Polsce. Nasz Kościół w tamtym czasie stał się też istotnym punktem odniesienia dla sąsiednich Kościołów tego regionu Europy.

Ksiądz Prymas bardzo mocno stawiał na rodzinę i obronę życia. W rozmowach z władzami komunistycznymi, w tym z Władysławem Gomułką, mówił wprost, że w Polsce powinno być jak najwięcej mieszkańców, aby Polska była silna. Ale tego zrozumienia nie było u I sekretarza KC PZPR.

– Problem życia i liczebnej odbudowy Narodu Polskiego stawiał ksiądz Prymas nie tylko w rozmowach z Gomułką. Widział w tym przede wszystkim wielkie zadanie dla Kościoła i katolików. Konsekwentnie przypominał i podkreślał wartość każdego ludzkiego życia. Uwypuklał znaczenie obrony rodziny i zasad moralnych oraz powinności, jakie wyznawcy Jezusa Chrystusa mają wobec Ojczyzny, życia i Boga. Wynikało to z dojrzałego patriotyzmu i żarliwej wiary Prymasa Tysiąclecia. Mówił to wszystko wkrótce po niszczycielskiej II wojnie światowej. Wiedział, że abyśmy mogli przetrwać w nowych realiach geopolitycznych, musi być nas coraz więcej.

Była też troska o młodzież. Szósty rok Wielkiej Nowenny był poświęcony wychowaniu młodych. Po które myśli z nauczania księdza Prymasa adresowanego do młodzieży powinniśmy sięgać? Dziś mamy chyba jeszcze większy problem, jeśli chodzi o rozwój duchowy, religijny, moralny dzieci i młodzieży, niż wówczas…

– Wychowanie dzieci i młodzieży to najbardziej wiarygodny probierz aktualnego stanu społeczeństwa. Jest to bowiem probierz tego, kim są rodzice i jak wypełniają oni swoją rolę. Ksiądz Prymas powtarzał, że młodość jest darem i „przywarą”, z której szybko się wyrasta. Troska o wychowanie dzieci i młodzieży to nic innego jak troska o przyszłość Polski. Sądzę, że tym, czego możemy się nauczyć od wielkiego Prymasa Tysiąclecia, jest umiejętność przewidywania. Wiedział, że jeżeli podejmiemy pracę nad sobą, której pochodną jest szlachetne wychowanie dzieci i młodzieży, to nawet z największych zagrożeń wyjdziemy obronną ręką. I przeciwnie: jeżeli zaniedbamy obowiązki wychowawcze, przyłożymy rękę do pogarszania się stanu duchowego i tym samym gorszej przyszłości tych, którzy przyjdą po nas. Patrząc w przeszłość i oceniając teraźniejszość, Prymas Tysiąclecia wyciągał wnioski, które wykorzystywał do kształtowania przyszłości. Właśnie na tym polega jego profetyczna funkcja. To, czego nauczał w sprawach społecznych w latach 20. i 30, było niezwykle aktualne znacznie później. Choćby wtedy, gdy na przełomie lat 70. i 80., pod koniec życia księdza Prymasa, powstała „Solidarność”, a on w styczniu 1981 roku mówił do jej przedstawicieli: „Nie jest łatwo przebijać nowe tory, nowe szlaki w gęstym lesie. Trzeba rozglądać się na prawo i lewo, aby dobrze rozeznać, co można zrobić. Co można zrobić dzisiaj, co dopiero jutro, później, w dalszym rzucie, aby drogę, na którą weszliście, utrzymać”. Ksiądz Prymas widział nie tylko pożytki i dobre strony tego, co się wówczas działo, ale również zagrożenia i niebezpieczeństwa – w tym wszystkim też okazał się prorokiem. Powinniśmy go naśladować w umiejętności trzeźwej oceny rzeczywistości i chrześcijańskiego kształtowania przyszłości.

Ksiądz Prymas bardzo jednoznacznie i odważnie wypowiadał się w wielu sprawach. Tak było od początku. Chyba najbardziej zapamiętaliśmy jego słowa: „Non possumus”. Dziś można mieć wrażenie, że brakuje takiego głosu w wielu ważnych sprawach. Dlaczego tak się dzieje?

– Aby tak odważnie mówić, trzeba mieć autorytet, ale autorytet nie jest czymś, co można narzucić, lecz czymś, co się zasłużenie zdobywa. Ksiądz Prymas zapracował na autorytet swoją odwagą i jasnością wyrażania poglądów, a przede wszystkim wiernością Ewangelii. Po jego śmierci w Kościele w Polsce nie było postaci, które dorównywałyby mu mądrością i niezłomnością. Poza tym w ostatnich latach dokonał się w Polsce bezwzględny zamach na autorytety. Czasami zadaję sobie pytanie, co by było, gdyby Prymas Tysiąclecia żył dzisiaj. Na pewno jego nauczanie wyglądałoby tak samo, ale na każdym kroku i bez żadnych hamulców moralnych podważano by jego autorytet, urządzając przed Domem Arcybiskupów Warszawskich bezwstydne i bluźniercze demonstracje. Dobrze więc, że beatyfikacja kardynała Stefana Wyszyńskiego stawia mocno sprawę potrzeby i wartości autorytetu karmionego mocą i mądrością Ewangelii.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj