[TYLKO U NAS] Dr J. Hajdasz: Dziwnie się dzieje, że kłopoty z wpisami w mediach społecznościowych mają o wiele częściej ludzie o poglądach konserwatywnych. Ich konta znikają nie wiadomo kiedy, to oni tracą zasięgi
Cenzura w mediach społecznościowych jest zaprzeczeniem wolności słowa. Platformy takie jak Twitter, Facebook czy Google miały być idealnymi narzędziami do szerzenia wolności słowa, bo w przeciwieństwie do tradycyjnych redakcji miały nie dokonywać żadnej selekcji, pozwolić każdemu opublikować to, co uważa za stosowne. (…) Tymczasem tak nie jest. (…) I jakoś tak się dziwnie dzieje, że kłopoty z wpisami w mediach społecznościowych mają o wiele częściej przedstawiciele prawicy, ludzie o poglądach konserwatywnych. To ich konta znikają nie wiadomo kiedy, to oni tracą zasięgi i wyłączana jest im możliwość monetyzacji – mówiła dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, w swoim felietonie z cyklu „Myśląc Ojczyzna” dla Radia Maryja.
Dr Jolanta Hajdasz odniosła się do przejęcia Twittera przez miliardera Elona Muska, co spotkało się z dużym zainteresowaniem mediów. Jedną z pierwszych decyzji Muska było zwolnienie części pracowników tego portalu społecznościowego.
– Konserwatyści i tzw. prawa strona sceny politycznej cieszyła się, że Elon Musk będzie zmierzał w stronę równości, obcinając skrajnie lewicowe i nazistowskie konta czy komentarze. Potem nowy właściciel podwyższył opłatę za jedną z głównych usług platformy i postanowił blokować użytkowników, którzy specjalnie lub dla żartu podszywają się pod inne osoby. Wielu przyjęło to z aprobatą. Ale to, co było aktualne i spektakularne w pierwszej dobie urzędowania, przestało obowiązywać po 2 dniach. W poniedziałek media poinformowały, że prośbę o powrót do Twittera skierowano do dziesiątek pracowników zwolnionych w piątek. Zwalniano ich zresztą mailami, więc część osób podobno zwolniono przez pomyłkę, a inne okazują się niezbędne do funkcjonowania firmy, o czym jej władze zorientowały się podobno dopiero teraz – zwróciła uwagę felietonistka Radia Maryja.
W reakcji na zaistniałą sytuację swoje odejście z Twittera zapowiedzieli reklamodawcy, tacy jak np. General Motors, koncern Audi czy koncern farmaceutyczny Pfizer.
– Ta specyficzna gra ideałów, biznesu i wolności słowa może nam jednak pokazać – ukryte na co dzień – mechanizmy sterowania mediami we współczesnym świecie. Kluczowa więc także dla nas będzie odpowiedź na pytanie, czy miliarder będzie w stanie wprowadzić w życie deklarowane przez siebie idee związane z wolnością głoszenia poglądów, także tych będących sprzeciwem wobec poprawności politycznej, czy też nie. Globalna wioska, jaką stał się współczesny świat, sprawia, że to, co dzieje się za oceanem, ma przecież przeogromny wpływ na wszystkie kraje, także i na Polskę – wskazała dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
Twitter to platforma, z której chętnie korzystają politycy, aby w krótkiej formie wyrazić swoje opinie na dany temat. Dużym echem odbiła się sytuacja ze stycznia z 2021 roku, gdy dożywotnio zablokowany na Twitterze został były prezydent USA, Donald Trump.
– Była to w czystej postaci cenzura – kontrowersyjna, bo nikomu i niczemu nie podlegająca. Po prostu wielka korporacja medialna pokazała, kto ma większą władzę od urzędującego prezydenta światowego mocarstwa w tak newralgicznej dziedzinie, jaką we współczesnym świecie są media. Od tamtych wydarzeń minęło blisko dwa lata. Póki co niewiele się zmieniło. Niczym nieuzasadnione blokady kojarzonych z prawicą kont w mediach społecznościowych – szczególnie na Facebooku i YouTube – zdarzają się regularnie. W Polsce w październiku na przykład koncern Google Inc. wyłączył nagle i bez uzasadnienia konto telewizji katolickiej EWTN Polska na platformie YouTube. Zablokowany został nawet kanał adoracyjny, czyli nadawana na żywo 24 h/7 dni w tygodniu transmisja adoracji Najświętszego Sakramentu z kaplicy w Niepokalanowie. Po nagłośnieniu sprawy w mediach tradycyjnych bez jednego słowa wyjaśnienia konto zostało przywrócone – zwróciła uwagę dr Jolanta Hajdasz.
W przypadku, gdy sprawa zablokowania konta danej instytucji zostaje nagłośniona w tradycyjnych mediach, udaje się przywrócić kontro. W dużo trudniejszym położeniu znajdują się osoby prywatne, które nie mogą liczyć na takie wsparcie.
– Cenzura w mediach społecznościowych jest zaprzeczeniem wolności słowa. Platformy takie jak Twitter, Facebook czy Google miały być idealnymi narzędziami do szerzenia wolności słowa, bo w przeciwieństwie do tradycyjnych redakcji miały nie dokonywać żadnej selekcji, pozwolić każdemu opublikować to, co uważa za stosowne. Jeśli więc chcą kogoś cenzurować, powinny funkcjonować tak jak każde medium i odpowiadać za to, czego nie ocenzurują, czyli za publikowane treści, które są niezgodne z prawem, które są szkodliwe, albo wręcz przestępcze, czy które kogoś zniesławiają. Tymczasem tak nie jest – za obrażający wpis w mediach społecznościowych odpowiada jedynie autor – nigdy platforma, która do publikacji dopuściła – zaznaczyła felietonistka Radia Maryja.
– I jakoś tak się dziwnie dzieje, że kłopoty z wpisami w mediach społecznościowych mają o wiele częściej przedstawiciele prawicy, ludzie o poglądach konserwatywnych. To ich konta znikają nie wiadomo kiedy, to oni tracą zasięgi i wyłączana jest im możliwość monetyzacji, czyli zarabiania na prowadzonym przez siebie koncie. I jakoś dziwnym trafem informacje o tym nie interesują organizacji pozarządowych stojących na straży wolności słowa – podsumowała dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
Cały felieton dr Jolanty Hajdasz można odsłuchać. [tutaj]
radiomaryja.pl