Pociągi na Ukrainę nie odjeżdżają puste; jedni wracają do domu; inni po rodziców albo by walczyć
Rozkładowe pociągi na Ukrainę nie odjeżdżają z Przemyśla puste, choć pasażerów nie ma wielu. Jedni wracają do swoich domów, inni jadą po starszych rodziców, a jeszcze inni, by walczyć o wolność kraju.
Wszystkie rozkładowe pociągi, które z Ukrainy przyjeżdżają do Przemyśla (Podkarpackie), wracają do swoich stacji początkowych z pasażerami.
„O wyjazdach zgodnych z rozkładem nie ma co marzyć” – mówi jeden z wolontariuszy, który pracuje przy kolejowym punkcie odpraw granicznych. Przypomina, że na Ukrainie tory kolejowe mają szerszy rozstaw i wszystkie pociągi trzeba przestawiać.
„W sytuacji, gdy na linii do Przemyśla jeździ wiele pociągów specjalnych, czas oczekiwania się wydłuża” – tłumaczy.
We wtorek wieczorem pociąg ze Lwowa przywiózł kolejną już grupę uchodźców. Gdy oni wysiadają i przechodzą kontrolę graniczną, przed punktem odpraw gromadzi się grupa osób, które chcą jechać na Ukrainę.
Wśród nich wyróżnia się wysoki mężczyzna z plecakiem, śpiworem. Na imię ma Jonasz, jest obywatelem Szwajcarii, jednak mówi dobrze po polsku.
„Moja mam jest Polką, a ojciec Szwajcarem. Za to moja babka pochodziła z obecnej Ukrainy” – wyjaśnia.
Jonasz jedzie na wojnę.
„Ukraińcy mają prawo do wolności, samostanowienia” – podkreśla. Mężczyzna nie jedzie w ciemno. Już skontaktował się z ukraińską armią. Otrzymał informację o punkcie, w którym ma się stawić.
Jonasz przeszedł przeszkolenie wojskowe.
„W Szwajcarii to oblig” – podkreśla.
Na pytanie, czy nie boi się, że może nie wrócić do domu, odpowiada z przekonaniem w głosie: „Jestem człowiekiem wierzącym, dla mnie życie nie kończy się tu na Ziemi.”
Do Jonasza podchodzi postawny mężczyzna w cywilu. Spod kurtki wystaje mu kabura pistoletu. Prosi o paszport, wypytuje o cel podróży. Pyta, czy w plecaku nie ma broni, noża, pałki.
„Żebyś wrócił żywy” – mówi i odchodzi bez pożegnania.
W kolejce do odprawy czeka również niewielka staruszka w okularach o grubych szkłach.
„Wracam do domu” – wyjaśnia 70-letnia pani Ołeksandra. Mieszka na wsi w obwodzie donieckim. Była w Polsce trzy dni. Przywiozła wnuczka, bo tu mieszka i pracuje jej córka.
„Muszę wracać do domu, zostawiłam tam kurki, kto im da jeść? Sąsiadka, która się nimi teraz opiekuje, ma dosyć swojej roboty i zmartwień” – tłumaczy.
Do Lwowa wybiera się również Tatiana Stadnichen. Mieszka od wielu lat w Świnoujściu. Jedzie po swoich rodziców. Oni uciekli z Dniepropietrowska w środkowo-wschodniej Ukrainie.
„Od wczoraj są we Lwowie. Mam nadzieję, że jutro, albo pojutrze będziemy już razem bezpieczni w Polsce” – podkreśla.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę do Polski przyjechało już ponad 1,2 mln uchodźców.
PAP