P. Szczotko: Kiedy żona leżała w szpitalu i była totalnie rozbita, lekarz z uśmiechem na twarzy zaproponował tzw. aborcję jako „rozwiązanie problemu”. Nie zgodziła się na to i dziecko urodziło się zdrowe
O swoim życiu naznaczonym alkoholizmem ojca oraz walce o życie własnego dziecka opowiadał w programie „Wierzę w Boga” w TV Trwam Przemysław Szczotko, muzyk, mąż i ojciec. „Pierwsza nasza ciąża była zagrożona. To był wirus cytomegalii, który pustoszył nasze dziecko i organizm żony. Grunt się walił pod naszymi nogami. Kiedy żona leżała w szpitalu i była totalnie rozbita, lekarz z uśmiechem na twarzy zaproponował tzw. aborcję jako „rozwiązanie problemu”. Moja żona to absolutny bohater. Powiedziała, że nie zgadzamy się na to. Dziecko urodziło się zdrowe. To był moment, kiedy wiedzieliśmy, że to jest cud” – opowiadał artysta.
Przemysław Szczotko określił siebie jako dorosłe dziecko alkoholika. Pojęcie to ma zobrazować wpływ Pana Boga na wyciągnięcie z bagna osoby, która – jak przyznał sam artysta – „jako dziecko nie mogła połapać się w swoim życiu, była pogubiona w relacji swoich rodziców oraz sytuacji taty, który nie wiedział, kim dokładnie jest. Uciekał w swoim życiu, co objawiło się piciem”.
– Pogubiłem się w tym systemie, straciłem poczucie bezpieczeństwa. (…) Po latach zrozumiałem, że jako dziecko przyjąłem pozycję bohatera rodziny. Byłem utalentowany sportowo i muzycznie, więc łatwo przyszło mi pokazywanie, że w mojej rodzinie jest dobrze. (…) Bycie bohaterem polegało też na tym, że kiedy rozmawiałem z tatą, żeby go „naprawić”, to rozmawiałem w taki sposób, żeby jemu nie stało się nic złego, bo – tak myślałem – nie jestem od manifestowania swoich potrzeb i uczuć, tylko jestem ścierką do wycierania pewnych emocji, brudów. To nie znaczy, że ktokolwiek ze mnie tę ścierkę robił. To ja uwierzyłem w to, że do tego jestem – wspominał muzyk.
Przeżycia z dzieciństwa znacząco wpłynęły na późniejsze życie gościa programu „Wierzę w Boga”. Objawy bycia dorosłym dzieckiem alkoholika coraz mocniej dawały się we znaki. Najbardziej uwidoczniły się na etapie życia wydawałoby się uporządkowanym, a więc w dorosłości, kiedy Przemysław Szczotko miał już żonę i dzieci.
– To był moment, kiedy chciałem wrócić do dzieciństwa i powiedzieć: „Tata, jak mnie teraz nie chwycisz, to ja chrzanię bycie dorosłym, bo nie mam już siły dźwigać tej roli”. Ja jeszcze tam nie załatwiłem spraw, jeszcze tam mnie nie przytuliłeś, jeszcze tam nie byłem beztroski z poczuciem, że nic mi nie grozi. Nie przeżyłem tak dzieciństwa. (…) Może szukanie dziecka w sobie, kiedy jest się dorosłym, jest wstydliwe. Obudziła się we mnie dziwna tęsknota. Czułem w sercu, że bycie właściwym dzieciakiem na ten moment mojego funkcjonowania polegało też na tym, żeby porzucić to niebycie dzieckiem. Przyszedł moment, kiedy musiałem pożegnać się z przeszłością – mówił.
Inną ogromną trudnością w życiu była sytuacja związana z pierwszym dzieckiem, Filipem. Niestety, bardzo szybko okazało się, że ciąża jest zagrożona.
– Grunt walił się pod naszymi nogami. Nie łapaliśmy rzeczywistości. (…) Modliliśmy się o ciążę. Raptem dostaliśmy informację, że coś jest nie tak – opowiadał artysta.
Małżeństwo zostało skierowane do najlepszego patologa w regionie. Był piątek.
– Lekarz zbadał serce. Słyszeliśmy bicie serca naszego dziecka. Biło szybko, jak u królika. Usiedliśmy za biurkiem i usłyszeliśmy, że nasze dziecko nie przeżyje do poniedziałku – powiedział.
To był wirus cytomegalii.
– Opustoszył nasze dziecko i organizm żony. Medycznie było do przewidzenia, że dziecko nie przeżyje. A jakby już przeżyło, to mogłoby mieć wszystkie choroby świata, łącznie z zespołem Downa, chorobami serca albo urodzeniem się i byciem tzw. „roślinką”. To głupie słowo, ale użyłem go celowo – podkreślił Przemysław Szczotko.
Na duchu rodzinę podtrzymywał przyjaciel – ks. Andrzej. Gość Telewizji Trwam wspominał, że duchowny przyjechał do ich domu, po czym „powiedział, żebym położył rękę na brzuchu żony i rozmawiał ze swoim dzieckiem”.
– Mówię: „Jak ja mam rozmawiać?”. Odpowiedział: „Normalnie. Tak, jakby żyło, bo żyje”. To była bardzo trudna rozmowa z moim dzieckiem. Filip przeżył do poniedziałku. Patrycja trafiła do szpitala. Pod moją nieobecność, kiedy żona była totalnie rozbita, lekarz z uśmiechem na twarzy zaproponował tzw. aborcję jako „rozwiązanie problemu”. Moja żona to absolutny bohater tamtego momentu. Powiedziała, że nie zgadzamy się na to. Dziecko żyło dalej – podkreślił.
Przemysław Szczotko wziął udział w spotkaniu rekolekcyjnym, jakie odbyło się w Myśliborzu w domu rekolekcyjnym prowadzonym przez siostry miłosierdzia bożego. Kiedy uczestnicy wydarzenia zbierali się już do odjazdu, artysta został zaproszony przez siostrę przełożoną do gabinetu.
– Kilka minut wcześniej rozmawiałem z żoną przez telefon. Płacząc, mówiliśmy sobie, że jakiekolwiek to dziecko się urodzi, to my je weźmiemy, bo je kochamy. (…) W rozmowie z siostrą przełożoną mówiłem o tym, co przeżywałem. Na koniec powiedziała do mnie: „To jest twój czas”. Wyszedłem z gabinetu i poszedłem do kaplicy, mimo że wszyscy czekali w autokarze. Siedziałem tam pół godziny. Przez pierwsze 20 minut nie umiałem powiedzieć bezpośredniego słowa „Tato”, które zrzuca Pana Boga z tronu i stawia go przede mną. (…) W końcu to zrobiłem. „Tato, chcę, żeby mój syn żył i był zdrowy. Chcę cały pakiet, bo jesteś moim Tatą” – relacjonował jeden z najważniejszych momentów w swoim życiu.
Małżeństwo później trafiło do szpitala w Świnoujściu.
– Pani doktor wzięła nas do gabinetu. Powiedziała do nas krótko: „Zebrałam wszystkie badania, zrobiłam inne i chcę powiedzieć, że Państwa syn jest zdrowy”. To był moment, kiedy wiedzieliśmy, że to jest cud. To było mi potrzebne. Musiała we mnie pęknąć maska syna, który musi grać i zasługiwać na coś – zaznaczył.
Filip urodził się zdrowy. Gość programu „Wierzę w Boga” musiał uporać się jeszcze z innymi myślami – tymi, które nękały go od dzieciństwa. Po jednej ze Spowiedzi św. postanowił pożegnać się z tatą, aby pozostawić za sobą tę przytłaczającą część życia. Rozmowa była szybka, odbyła się w trakcie jazdy samochodem.
– Powiedziałem mu: „Nie wierzę w to, że przestaniesz pić. Bardzo wiele razy mnie raniłeś przez swoje picie, niedotrzymywanie słowa; przez to, co działo się między tobą a mamą i przez to, ile razy się bałem, ile wstydu niosłem na ramionach. Ciągle przeżywam te sytuacje”. Tata zareagował ciszą i łzami w oczach. Nie usłyszałem potem żadnego słowa, ale nie chciałem nic od niego usłyszeć. Chciałem usłyszeć siebie pierwszy raz mówiącego, co mam w sercu i mówiącego to w taki sposób, w jaki chce to powiedzieć. (…) Na koniec powiedziałem: „Nie obchodzi mnie to, czy ty się zapijesz, czy się rozstaniecie z mamą. Mam żonę i dzieci. Żegnam się z tobą, ale chciałbym ci też powiedzieć, że bardzo cię kocham i nic tego nie zmieni”. Nie wiedziałem, że ten moment będzie tak uwalniający dla mnie – podkreślił muzyk.
– Za każdym razem, kiedy spotykam osobę, która jest dorosłym dzieckiem alkoholika, (…) to mówię mu, żeby się pożegnał. Już nigdy nie odzyska się rodzica ze swoich wyobrażeń. Nie będzie tak, jak się myśli. Nie będzie Wigilii, którą sobie wyobrażamy. Im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy wolni. Kto wie, czy kiedyś mile się zaskoczymy – dodał.
Przemysław Szczotko wskazał, że „ciągle chodziło we mnie to, że bycie dzieckiem mojego Taty w niebie to jest żyć pełną piersią. I to nie On próbował mi to odebrać, tylko te stare schematy, wszystko, co mnie kształtowało”.
– Gdyby głos serca nie był taki silny, nie wyrwałbym się z tego wszystkiego. Zrozumiałem, że to Pan Bóg był moim dobrym Tatą, który nigdy się nie napił i był zawsze wierny. Gdyby nie był wierny i nie odpowiedziałbym na to, dzisiaj spałbym pod mostem – podsumował gość programu „Wierzę w Boga”.
radiomaryja.pl