fot. PAP/Leszek Szymański

M. Citko w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”: Nie dyskutuję z Dekalogiem – jestem przeciw aborcji

Nie dyskutuję z Dekalogiem, w którym jest jasno napisane: „Nie zabijaj”. Pan Bóg jest Panem życia i śmierci. Nie ma „ale”, jestem przeciw aborcji. Dla człowieka wierzącego prawo Boże powinno być na pierwszym miejscu – wskazał Marek Citko, były piłkarz, w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. 

***

Był Pan jednym z najpopularniejszych sportowców w Polsce, m.in. za sprawą bramki strzelonej Anglikom w 1996 roku na londyńskim stadionie Wembley. Czym dziś zajmuje się Marek Citko?

– Nadal związany jestem z piłką nożną jako agent piłkarski. Czekam teraz na wznowienie rozgrywek, oglądam stare mecze i skróty. Przed pandemią jeździłem na mecze oglądać zawodników na żywo. Szukam piłkarzy mających talent i nawiązuję z nimi współpracę. Dzielę się swoim doświadczeniem, podpowiadam, na co mają zwracać większą uwagę. Gdy się rozwijają, szukam dla nich lepszych klubów. Dbam też o wszystkie sprawy poza boiskiem, by mogli skupić się tylko na treningach i grze. Pomagam im również inwestować pierwsze większe zarobione pieniądze. Uczę piłkarzy oszczędzać od pierwszej wypłaty, by mieli za co godnie żyć po zakończonej karierze czy w czasie kontuzji. Kariera piłkarska trwa krótko i ważne jest, by nie musieli na siłę grać w czwartej lidze do 40. roku życia za dużo mniejsze pieniądze.

W klubach piłkarskich jest wielu obcokrajowców. Z czego to wynika? Nie mamy rodzimych młodych talentów?

– Mamy dużo utalentowanej młodzieży w Polsce. Nie potrafimy jednak często zaryzykować, dając im szansę. Trener chce mieć zazwyczaj gracza, który będzie mu od zaraz pomagał osiągać wyniki i wygrywać mecze. Dlatego ściągamy doświadczonych zawodników z zagranicy. Tymczasem młody piłkarz, by pokazać swój potencjał, potrzebuje czasami miesiąc lub dwa, by oswoić się z ekstraklasą. Każdy przypadek jest inny. Ponadto wszystkie kluby polskie są zmuszone sprzedawać zawodników, by funkcjonować. Każdy klub rządzi się swoimi prawami, zależy to od trenera, właściciela klubu.

Podkreśla Pan, że to nie warunki do treningu, a determinacja i pracowi-tość zawodnika wpływają na jego osiągnięcia. Jak nauczyć młodych zawodników, by po każdym upadku wstawali i konsekwentnie realizowali swój cel?

– Ciągle powtarzam, że najważniejsza jest praca. Ona zaowocuje, jak nie za miesiąc, to za pół roku, jak nie za pół roku, to za rok. Cokolwiek się dzieje, zawodnik musi tak samo ciężko pracować. Jak łapie dobrą formę, pilnuję, by nie spoczął na laurach. W takiej sytuacji rolą menedżera, czyli moją, jest zmobilizowanie go do kontynuowania ciężkiej pracy. Porażki uczą, człowiek musi się podnieść i dwa razy więcej trenować, by szybko wrócić na ten sam szczyt, na którym był.

Czego Pana nauczyły życiowe porażki?

– Porażki uczą najwięcej, bo jak mamy same sukcesy, nie widzimy swoich błędów. Kiedy nas wszyscy chwalą, czasami tracimy kontakt z rzeczywistym światem i problemami. Gdy wówczas przyjdzie duża życiowa porażka, nie umiemy sobie z nią poradzić. Niepowodzenia mnie hartowały, uczyły, że w życiu jest coś ważniejszego niż pojedyncze sukcesy czy porażki tu, na ziemi. Celem człowieka wierzącego jest walka o niebo.

Skąd u Pana taka wiara? Pisał Pan w jednym ze swoich świadectw: „Pamiętam mamę z modlitewnikiem, z różańcem w ręku. Miała takie modlitwy, które trzeba było odmawiać przez rok i płynęło na rodzinę i na bliskich wiele błogosławieństw”. Jakie to były modlitwy?

– To była chyba „Tajemnica szczęścia”. Na pewno rodzice przekazali mi taki fundament wiary. W moim rodzinnym domu była modlitwa, Msza św., spowiedź, przestrzegaliśmy 10 przykazań. Nie miałem jednak wówczas żywej relacji z Bogiem, zdarzało mi się, że wychodząc z kościoła, zachowywałem się, jakbym Boga w sercu nie miał. Kolejnym etapem rozwoju mojej wiary była lektura książki Tomasza à Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”. Gdy grałem w Widzewie, zacząłem chodzić na codzienną Eucharystię. Później był czas, że uczestniczyłem tylko w niedzielnych Mszach Świętych, ale teraz znów staram się wrócić do codziennej Eucharystii. Kiedyś też pościłem jedynie w piątki, rezygnując wyłącznie z mięsa. Moja wiara cały czas ewoluuje. Często modlę się z Radiem Maryja, odmawiając Różaniec czy „Anioł Pański”, a także słucham „Rozmów niedokończonych”.

Koledzy z klubów piłkarskich nie rozumieli Pana wyborów i zamiłowania do Biblii. Co Panu pomagało trwać w wierności?

– Grałem w Widzewie, kiedy Pan Bóg zaczął być w moim życiu na pierwszym miejscu. Codziennie uczestniczyłem wówczas w Eucharystii, modliłem się na różańcu oraz Koronką do Bożego Miłosierdzia. Nie bałem się fali, bardzo mocno żyłem wiarą, bardzo dobry byłem również na boisku. Czytałem też książki, które mi pomagały wytrwać w wierze, m.in. o św. Janie Marii Vianneyu, z którego wiary się wyśmiewano, rzucano w niego kamieniami. Ze mnie trochę szydzono, ale się tym nie przejmowałem.

Wiara u progu piłkarskiej kariery pomogła Panu uporać się z hazardem.

– W hazard uwikłałem się z mojej młodzieńczej głupoty i z nudów. Byłem wówczas nieodpowiedzialny, przegrywałem przede wszystkim nie swoje pieniądze, co było najgorsze. Wielu piłkarzy ulega tej pokusie i ciężko z tego wyjść, choć z pomocą Bożą wszystko jest możliwe. Dzięki Bogu udało się mi oprzytomnieć i wyjść z tego nałogu. Dziś tym trudnym doświadczeniem dzielę się z młodymi piłkarzami, ostrzegam, by nie popełniali błędów, które niszczą życie.

Kiedy odkrył Pan Księgę Hioba? Dlaczego stała się Pana ulubionym fragmentem Biblii?

– Gdy miałem 18-19 lat i grałem jeszcze w Białymstoku, uczestniczyłem w rekolekcjach Ruchu Światło-Życie, podczas których była modlitwa i czytanie Pisma Świętego. Słowa z Księgi Hioba zapadły mi wówczas szczególnie w serce. Hiob nigdy się nie poddawał, zawsze chwalił Pana Boga. Uważam, że to najlepsza droga w życiu.

Nigdy nie wadzi się Pan z Bogiem?

– Do tej pory na tyle ufałem Bogu, że przyjmowałem z wiarą wszystko, co przynosiło mi życie.

Kontuzja zakończyła Pana karierę piłkarską, która zapowiadała się fenomenalnie. Okres rekonwalescencji był bardzo owocny. Jakie dobro wówczas zadziało się w Pana życiu, że dziś czuje się Pan spełnionym człowiekiem, choć niespełnionym piłkarzem?

– Bóg, jeśli Mu zaufamy, ze wszystkiego wyprowadza dobro. Zawsze mówię, że gdybym nie miał kontuzji, prawdopodobnie wyjechałbym do Anglii, kupił ferrari i mógłbym rozbić się na pierwszym drzewie, i być kaleką. Dlatego nigdy nie deliberuję nad tym, co było i co będzie w przyszłości. Podczas kontuzji miałem czas założyć rodzinę, przeczytać kilka książek, np. „Trylogię” itd. Wiem, że najtrudniej w życiu jest zaufać na 100 proc., gdy ktoś przez 20 lat niesie krzyż. Każdy musi znaleźć w swoim codziennym krzyżu sens swego cierpienia, jak Hiob, który w każdym położeniu zawsze dziękował Bogu. Dla każdego Pan Bóg ma inny plan. Wielu, patrząc na Nicka Vujicica, zastanawia się, jak żyje taki człowiek bez rąk i nóg. A to szczęśliwy facet mający rodzinę. Pan Bóg wiedział, co robi. Nie wiemy, jak wyglądałoby jego życie, gdyby był zdrowy.

Zawsze w każdej sytuacji staram się znaleźć dobro. Może dlatego moi rówieśnicy są już siwi, a moja małżonka znalazła na mojej głowie tylko dwa siwe włosy (śmiech). Uważam, że i tak żyjemy w dobrych czasach, bo przede wszystkim nie mamy wojny. Często tego nie doceniamy, tak jak nie doceniamy tego, że możemy chodzić, że widzimy, słyszymy itd. Gdy miałem operację i chodziłem o kulach, marzyłem tylko o tym, aby chodzić bosymi stopami po świeżej trawie. Często skupiamy się na narzekaniu, na tym, czego nie mamy, a nie skupiamy się na tym, co mamy. W efekcie ciągle nam jest źle i będzie nam zawsze źle, jeśli nie zmienimy swojego podejścia.

Kiedy lekarze wydali wyrok na Pana syna, sugerując żonie aborcję z powodu wady serca dziecka, buntował się Pan?

– Na pewno był to trudny czas, wówczas jednak skupiłem się na tym, by bardziej kołatać do serca Pana Boga w myśl słów Ewangelii: „Kołaczcie, a będzie wam dane”. Poszedłem drogą walki i prośby na modlitwie. Wierzyłem, że będę wysłuchany, że Konrad będzie zdrowy. Nie pytałem: dlaczego? Jaka wiara, takie cuda. Pan Bóg w Piśmie świętym często mówił: „Idź, jesteś zdrowy, twoja wiara cię uleczyła”.

Kiedy lekarze postawili diagnozę Konradowi, byłem wówczas na kontrakcie w Szwajcarii. Żonę, której lekarze zaproponowali dokonanie aborcji, jak mogłem, wspierałem telefonicznie. Gdy wróciłem do Polski, prosiłem wielu znajomych, księży i siostry zakonne o modlitwę.

Czy jest Pan za tym, by chronić życie każdego poczętego dziecka, a tym samym zakazać aborcji eugenicznej?

– Nie dyskutuję z Dekalogiem, w którym jest jasno napisane: „Nie zabijaj”. Pan Bóg jest Panem życia i śmierci. Nie ma „ale”, jestem przeciw aborcji. Dla człowieka wierzącego prawo Boże powinno być na pierwszym miejscu.

Ma Pan klucz, by wiarę i życie z perspektywą wieczności przekazać młodemu pokoleniu?

– Teraz mamy więcej czasu na rozmowy, na wspólną Eucharystię czy modlitwę. Rozmawiamy o wierze, o cudach, objawieniach. Staram się pokazywać różne przykłady świętych, np. Ojca Pio. Chciałbym, aby dzieci same dojrzały do żywej relacji z Panem Bogiem. Konrad też coraz bardziej docenia dar życia. Staram się bardzo dużo modlić za dzieci, by jak ja uwierzyły w żywego Boga, który jest i nam pomaga, a czasem, jak nam tego potrzeba, dopuszcza cierpienie.

Jak wygląda Pana życie podczas pandemii?

– Jak u większości, każdy chyba już wysprzątał mieszkanie, garaż, ogród. Mamy troje dzieci. Tym, które tego potrzebują, pomagam odrabiać lekcje. To czas stagnacji, ale też cenne chwile budowania relacji z rodziną. Poznajemy się jeszcze lepiej, mamy czas na wspólne gry planszowe, zabawy na podwórku czy oglądanie filmów, czego nam wcześniej brakowało. Bardzo lubię czytać książki i w końcu mam na to czas.

Jakie lektury teraz Panu towarzyszą?

– Czytam teraz dużo o objawieniach Maryjnych w Medjugorie i właśnie skończyłem lekturę o św. Szarbelu.

Myśli Pan, że pandemia zmieni naszą rzeczywistość?

– Nie wiem. Staram się żyć dniem dzisiejszym. Nie ma sensu bawić się w proroka. Często przeżywamy: co było wczoraj, co będzie jutro, a nie czerpiemy radości z dzisiejszego dnia. Powoli uczę się tego, dzięki czemu życie jest spokojniejsze i radośniejsze. Staram się cieszyć każdą chwilą. Pan Bóg nas prowadzi, a On wie, co jest dla nas dobre. W każdym położeniu musimy dziękować i przyjmować to, co dostajemy od Niego. Wtedy jest łatwiej, życie jest spokojniejsze i radośniejsze.

Jakie są najważniejsze życiowe cele Marka Citki?

– Niezmiennie moim najważniejszym celem jest zasłużyć na niebo, a także, by moja najbliższa rodzina znalazła żywego Boga i żebyśmy wszyscy spotkali się kiedyś u Niego.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowa ukazała się w sobotnio-niedzielnym Naszym Dzienniku (16/17.05.2020)
 Karolina Goździewska/Nasz Dziennik
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl