Wywózki z Kresów 1939-1941

Michał Kurkiewicz, IPN Centrala

Ekssybirak Fiodor Dostojewski określił Syberię mianem „martwego domu”, zaś jeden z ważniejszych funkcjonariuszy policji carskiej w XIX wieku nazwał ją „więzieniem bez dachu”. Państwo rosyjskie dość wcześnie, bo już od końca XVI stulecia, zaczęło ją wykorzystywać jako miejsce odosobnienia dla swoich różnych wrogów. W każdym razie już w XVI i zwłaszcza w XVII wieku na Sybir trafiali polscy jeńcy, którzy dostali się do niewoli moskiewskiej w trakcie wojen prowadzonych przez Rzeczpospolitą ze wschodnim sąsiadem. Szacunkowo po konfederacji barskiej (1768-1772) zesłano w głąb Rosji, z czego część na Sybir, co najmniej 5500 polskich patriotów. Kolejne fale zsyłek wiązały się z polskimi powstaniami przeciw Rosji: kościuszkowskim (1794), listopadowym (1830) i styczniowym (1863). Po tym ostatnim deportowano ponad 20 tysięcy osób, z czego około 4 tysięcy otrzymało wyroki syberyjskiej katorgi. Po likwidacji autonomii Królestwa Polskiego (1832) władze rosyjskie mogły skazywać na zsyłkę także Polaków z Kongresówki (a nie, jak wcześniej, tylko z Ziem Zabranych). Wtedy, poza okresami narodowych bądź rewolucyjnych buntów, gros zesłańców stanowili osądzeni za przestępstwa kryminalne. Trzeba też pamiętać, że na przełomie XIX i XX wieku wielu Polaków (kupców, lekarzy, inżynierów) trafiło na Syberię za chlebem – w 1910 roku było to około 50 tysięcy ludzi, wśród nich tylko część stanowili zesłańcy, którzy nie mieli dokąd wracać po odbyciu kary.

Zupełnie nową sytuację stworzył niemiecko-sowiecki pakt Ribbentrop – Mołotow (23 sierpnia 1939 r.), który był podstawą sowieckiej agresji na Polskę (17 września 1939 r.) i w dalszej kolejności włączenia wschodnich ziem II Rzeczypospolitej do sowieckich republik: białoruskiej, ukraińskiej i, nieco później, litewskiej. Sowiecki satrapa Józef Stalin uznał się za pana życia i śmierci ludności tych obszarów. Wprowadzono na nich nowe, sowieckie porządki, których istotą były walka z religią (nie tylko katolicką), upaństwowienie gospodarki i rugowanie z tych ziem polskości. Temu wszystkiemu miał służyć terror, a zwłaszcza „oczyszczenie” kresów II RP z ludzi „niepotrzebnych”. Od 17 września 1939 r. do ataku Hitlera na ZSRS (22 czerwca 1941 r.) były cztery fale deportacji z województw kresowych II RP. Pierwsza – 10 lutego 1940 r. – objęła 140 tysięcy osób. Wywożono osadników wojskowych, urzędników, pracowników służby leśnej i PKP. Wśród wywiezionych było ok. 70 proc. Polaków, pozostali to głównie Ukraińcy i Białorusini, obywatele II RP. Deportowanych – uznanych za „specprzesiedleńców” – przewieziono do północnych obwodów Rosji europejskiej, lecz także Jakucji, Baszkirii, Kraju Krasnojarskiego i Ałtajskiego, gdzie z racji klimatu, obozowej dyscypliny i pracy ponad siły panowała bardzo wysoka śmiertelność.

W trakcie drugiej deportacji (od 13 kwietnia do maja 1940 r.) zesłano – głównie na przymusowe osiedlenie do Kazachstanu – około 61 tysięcy osób. Byli to członkowie rodzin osób represjonowanych przez NKWD i inni „wrogowie ustroju”: polscy urzędnicy, nauczyciele, sklepikarze czy policjanci. W trakcie trzeciej wywózki, która zaczęła się 29 czerwca 1940 r., deportowano około 80 tysięcy osób – głównie uchodźców z Polski Centralnej i Zachodniej, którzy uciekli przed Niemcami na teren okupacji sowieckiej. Wśród tych kierowanych na północne obszary Rosji azjatyckiej i europejskiej „specprzesiedleńców” znaczną cześć stanowili Żydzi. Czwarty, ostatni przed wojną niemiecko-sowiecką etap wywózek zaczął się w nocy z 21 na 22 maja 1941 r., kiedy to z tzw. Ukrainy Zachodniej wywieziono przeszło 12 tysięcy osób. Łącznie w czasie tej wywózki, mimo trwającej już wojny, deportowano około 90 tysięcy osób z województw kresowych II RP.

Z powyższych danych publikowanych przez historyków po otwarciu archiwów rosyjskich na początku lat 90. wynika, że w latach 1939-1941 Sowieci deportowali mniej niż 400 tysięcy obywateli polskich. Wcześniej polska historiografia na ogół podawała liczbę około półtora miliona osób deportowanych, która wynikała z szacunkowych danych zebranych przez służby Armii Polskiej w ZSRS dowodzonej przez gen. Władysława Andersa. Dodatkowa trudność „statystyczna” to losy obywateli polskich aresztowanych i uwięzionych na Kresach w latach 1939-1941 – przypuszczalnie było ich około 110 tysięcy. Ponadto z różnych szacunków wynika, że blisko 150 tysięcy osób – już jako obywateli ZSRS – wcielono do Armii Czerwonej. Tu z pewnością czekają nas jeszcze nowe odkrycia naukowe, zresztą od „statystyki” ważniejsze są relacje świadków, które pozwalają lepiej poznać tamtą rzeczywistość.

Warto pamiętać, że ofiarami stalinowskich wojennych deportacji byli nie tylko obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, ale i inne narody: Czeczeni, Ingusze, Karaczajowie, Bałkarzy, Kałmucy, Tatarzy krymscy, Koreańczycy z Dalekiego Wschodu, Niemcy nadwołżańscy, jak również obywatele Litwy, Łotwy i Estonii czy rumuńskiej do wojny Mołdawii. Masowe deportacje ludności trwały w ZSRS aż do 1952 roku. Dopiero w ramach Chruszczowowskiej destalinizacji „odpuszczono” im, choć nie wszystkim, realne bądź rzekome przewinienia wobec Imperium Sovieticum i część z nich mogła wrócić do domów.

Wanda Kocięcka, Oddajcie mi Świętego Mikołaja. Wspomnienia z dzieciństwa na Kresach Wschodnich w latach wojny, Poznań 1999, s. 7-41

„Działo się to na Kresach Wschodnich… Wileńszczyzna, małe miasteczko w pobliżu największego wówczas w Polsce jeziora Narocz. (…) W pamięci mojej pozostał osobliwy obraz przygotowań mojej rodziny do transportu, jak też i atmosfera im towarzysząca oraz okrutna bezwzględność grożącej deportacji. Otóż gdy tylko przedostała się do nas wiadomość, że lista osób przeznaczonych do deportacji jest już przygotowana, natychmiast, nie rozgłaszając nikomu, rozpoczęliśmy przygotowania do drogi. Atmosfera w domu była przygnębiająca. Zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę z tego, że mróz i ogromne zaspy śniegu mogą pogłębić katastrofę całej rodziny. Szczególnie martwiliśmy się o Dziadków, którzy nie przetrwaliby transportu. (…) Na gwałt gromadziliśmy żywność i ciepłą odzież. Pieczono chleb i suszono suchary, do dzbanów pakowano tłuszcz i stałe produkty, jak fasolę i mąkę. Cebula była na wagę złota! Słowa 'szkorbut’ – 'cynga’ były coraz częściej powtarzane wśród oczekujących deportacji. Biżuterię Mamy zapiekano w małych chlebkach, miano je trzymać na piersi. (…) Około połowy lutego 1940 r., tuż po północy, zbudziły mnie ciche, lecz prowadzone syczącym szeptem rozmowy dorosłych. Zerwałam się na równe nogi sądząc, że to 'już’ i boso podbiegłam do okna, przy którym stali ubrani Rodzice i Babcia. Drogą sunęły podwody. Było ich kilka. Szerokie sanie wymoszczone słomą. Na ostatnich trzech siedziały już zabrane rodziny, po 4-5 osób, okutanych w kożuchy lub szare burki. Na dworze była zamieć i śnieg przysypywał ich skulone sylwetki. (…) Nazajutrz trzeba było iść do szkoły i o dramacie przeżytym tej nocy nie wolno było zdradzić się żadnym słowem. (…) Tego dnia nie przyszedł do szkoły mój przyjaciel Mustafa [chłopak z tatarskiej rodziny, którego ojciec był gajowym – MK]. Nie było go także w ciągu następnych dni. Po tygodniu wychowawczyni oznajmiła, że Mustafa nie będzie już uczęszczał do naszej szkoły. Po prostu nie ma go. Od tej pory słuch o nim zaginął, lecz ja wiedziałam, że został wywieziony wraz z rodziną, właśnie tym transportem, do Kazachstanu”.

Kazimierz Flisek, Wspomnienia młodego łagiernika, „Biuletyn IPN” 2003 nr 11

„Mieszkaliśmy na stacji kolejowej Peronówka, przed Lwowem. Ojciec pełnił tam funkcję naczelnika stacji. (…) Na wiosnę tegoż [1940] roku, nad ranem przyszli do nas Rosjanie. Kazali nam się 'załadować’ na furę, która należała do ukraińskiego chłopa. Nie wiedzieliśmy, co mamy brać ze sobą, gdyż pozamykali szafy. Obudził mnie żołnierz, stojący nade mną z karabinem. W ich mniemaniu byłem dorosłym mężczyzną, a ja miałem wtedy zaledwie czternaście lat. Pewien sierżant, który najprawdopodobniej był Polakiem albo Żydem, bo bardzo dobrze mówił po polsku, kazał mi się ubrać. Ja mu odpowiedziałem, że nie mam w co się ubrać, dopiero wtedy otworzył szafę. Włożyłem na siebie mundur ojca i jego palto. Starałem się włożyć na siebie jak najwięcej rzeczy. Po mieszkaniu chodził jeden żołnierz, który mówił: 'Nie bierz takich rzeczy, będziecie mieli piękne mieszkanie, zabierz tylko jakieś firanki, żeby je sobie jakoś umeblować’. Lecz jeden z nich, wyższy oficer, kazał mu się zamknąć i mówił: 'Wiesz chłopcze, gdzie jedziesz? To zabierz jak najwięcej ciepłych rzeczy’. (…) Dojechaliśmy do Nowosybirska, tam zaprowadzono nas do łaźni i dezynfekcji. Kazano nam rozebrać się do naga, nie zwracano uwagi na płeć. Wszystkim kazano wejść do bani. (…) Jeszcze tego samego dnia ładowano nas na barki i rzeką Ob płynęliśmy na mokradła Zachodniej Syberii. Nasza barka nazywała się 'Feliks Dzierżyński’. Wysadzano po kilka rodzin w małych osiedlach nad Obem. Nasze osiedle nazywało się Tinkielinka. Kiedy nas wysadzili dostaliśmy dwa worki mąki i nic więcej. Początkowo stłoczono nas w jednej izbie. Tam od samego początku dokuczały nam komary i tzw. moszka, malutkie muszki, które były istną plagą”.

Hanna Świderska, relacja w książce „W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali”. Polska a Rosja 1939-1942, Warszawa 1990, s. 77-78

„Mieszkaliśmy przed wojną w Białowieży, gdzie Tatuś był inspektorem lasów państwowych. (…) Dn. 11 lutego 1940 roku zaczął się ruch. 'Sowieci’ drogi prowadzące do puszczy obstawili wojskiem, aby żaden 'polski pan’ nie mógł zwiać. Zimy tej było dużo opadów śnieżnych, mróz dochodził do 30 kilku stopni. Przyszło do nas dwóch 'lejtienantów’ i milicjant. 'Lejtienańci’ ubrani byli po wojskowemu, a na wierzchu mieli polskie cywilne płaszcze. Każdy z nich był zaopatrzony w rewolwer. Dali nam pół godziny czasu na spakowanie rzeczy i zrewidowali cały dom. Pognali nas na stację i wepchnęli do wagonu, gdzie już było przepełnienie. Pierwszy raz jechaliśmy w bydlęcym wagonie. Wywieźli wtedy całą administrację Puszczy Białowieskiej. Przez cały miesiąc drogi wypuszczono nas 2 razy. W wagonach często brakło wody. Na stacjach miejscowi przychodzili prosić o chleb z wyrazem twarzy dużo mówiącym. Gdy jechaliśmy w 'nieznane’, oni już wiedzieli jaki los nas czeka. (…) Dn. 8 marca 1940 roku przywieźli nas na 'posiołek’ Oktiabrski, woj. Nowosybirskie, pow. Tisulski, 600 km od granicy mongolskiej, 150 od stacji Tiażyn. 'Posiołek’ położony był w tajdze, gdzie były kopalnie złota. Dorośli pod przymusem musieli chodzić do pracy, gdyż inaczej nie mieli prawa kupna chleba. Dzieci pognano do szkoły sowieckiej, gdzie trzeba było słuchać bredni na temat Polski i wiary”.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl