Trybunał Koleżeński

– Trybunał Konstytucyjny był, jest i będzie organem władzy całkowicie niezależnym – powiedział prezydent Lech Kaczyński na uroczystości powołania nowego prezesa i zaprzysiężenia trzech nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Czy zmiana warty w Trybunale Konstytucyjnym znajdzie odzwierciedlenie w decyzjach tego gremium stojącego jak dotąd na straży status quo III RP? Niezależność Trybunału, co pokazała praktyka ostatnich miesięcy, przekładała się często na działania destrukcyjne przy tworzeniu IV RP. Uznanie ostatnio zgodności z Konstytucją nowej ordynacji wyborczej do samorządów było wyjątkiem potwierdzającym regułę. Sędziowie Trybunału swoimi decyzjami uczynili już przecież farsę z lustracji, bronili kieszeni adwokatów, zapisali się jako obrońcy ładu medialnego skrojonego na potrzeby lewicowo-liberalnego układu, wcielili się w rolę adwokata „męża opatrznościowego” gospodarki III RP Leszka Balcerowicza, potrafili wyjść naprzeciw… „kochającym inaczej”.

Ustępujący prezes TK prof. Marek Safjan w swoim pożegnalnym wystąpieniu w Pałacu Prezydenckim powiedział, że bolały go zarzuty o politycznych motywacjach Trybunału, który zawsze kierował się nie nimi, lecz przesłankami prawnymi. Dość przypomnieć jednak, że w uroczystości 20-lecia orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego w maju br., chociaż zostali na nią zaproszeni, nie wzięli udziału przedstawiciele najwyższych władz państwowych: prezydent Lech Kaczyński, premier Kazimierz Marcinkiewicz i marszałek Sejmu Marek Jurek. I nie był to bynajmniej jakiś afront, ale sprzeciw wobec sypania piasku w tryby PiS przez TK, najpierw przy okazji tworzenia nowego prawa medialnego, a następnie wydania przez Trybunał orzeczenia podważającego znowelizowaną ustawę o adwokaturze, przeforsowaną przez PiS w Sejmie jeszcze w poprzedniej kadencji. Ustawa miała uchylić drzwi do zawodu adwokata młodym zdolnym prawnikom, dzięki czemu w branży pojawiłaby się wreszcie konkurencja, a co za tym idzie – wyższa jakość usług i obniżenie ich księżycowych cen.


Kasa tylko dla „rodzinki”


Trybunał jednak w tym przypadku przychylił się do zarzutów Naczelnej Rady Adwokackiej i innych korporacji, które nie chcąc, by młodzi prawnicy uszczknęli cokolwiek z tego tortu, broniły kiesy własnej kasty pod płaszczykiem troski o „wysoką jakość” usług prawniczych. Jaka to bywa „jakość” usług adwokatów, wie większość z tych, którzy musieli z ich pracy za ciężkie pieniądze skorzystać. Zresztą – dlaczego też miałaby być inna, skoro w zawodzie nie ma konkurencji. A TK zatroszczył się jeszcze, żeby jej nie było, tzn. żeby „konkurencję” stanowili córki i synowie. „Trybunał Konstytucyjny zdecydował się przyjąć taką interpretację Konstytucji, która stawia wąski interes korporacji prawniczych ponad interesy społeczeństwa. Uderza też w dziesiątki tysięcy młodych ludzi, którzy skończyli lub kończą studia, a którym korporacje zamykają drogę do zawodu. W niektórych wypadkach 90 proc., a nawet 100 proc. osób przyjmowanych osób było powiązanych z członkami palestry” – ocenił werdykt Trybunału w sprawie znowelizowanej ustawy o adwokaturze minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

W orzeczeniu z kwietnia br. za niekonstytucyjne Trybunał uznał m.in. przepisy umożliwiające tym, którzy zdali egzaminy sędziowskie, prokuratorskie lub radcowskie, lecz nie pracowali w zawodzie, uzyskanie, bez dodatkowych wymogów, wpisu na listę adwokatów. Prezes TK prof. Marek Safjan szermował pseudoargumentami, że prokuratorzy i sędziowie niemający „praktyki w zawodzie” nagle, co nie daj Boże, postanowiliby rozpocząć kariery adwokatów. Do jakiego nieszczęścia, jak nietrudno się domyślić, mogłoby wtedy dojść z powodu ich niekompetencji! Trybunał uchylił też przepisy, które pozwalały bez aplikacji podchodzić do egzaminu adwokackiego doktorom prawa i absolwentom prawa np. zatrudnionym w kancelariach, z co najmniej pięcioletnim doświadczeniem w doradztwie prawnym, tworzeniu czy stosowaniu prawa. Odbierając szansę łatwego uzyskania wpisu na listę adwokatów sędziom, prokuratorom i notariuszom, którzy mogliby okazać się „niekompetentni”, Trybunał lekką ręką dał ten przywilej… doktorom habilitowanym prawa, ale doktorom to już nie. Bardzo ciekawe, że osoby, które nigdy nie praktykowały, a zajmują się np. historią prawa, miałyby świadczyć „wysokiej jakości” usługi. No i do czego tu habilitacja? Jak się jednak okazuje, Trybunał, na pewno czystym przypadkiem, zadbał o interesy swojego 15-osobowego gremium, w którym aż dwanaście osób to właśnie doktorzy habilitowani prawa. Może zechcą po zakończeniu kadencji zostać… adwokatami? Tylko co może mieć wspólnego stanie na straży interesów kolegów z rolą Trybunału, który jest organem państwowym powołanym do ochrony tak zwanej konstytucyjności prawa?


Czwarta władza dla lewaków


Przypadek z adwokaturą nie był już jednak zaskoczeniem na tle majstrowania przez Trybunał – w odpowiedzi na skargi byłego Rzecznika Praw Obywatelskich Andrzeja Zolla i parlamentarzystów z PO i SLD – przy nowej ustawie o radiofonii i telewizji. Miesiąc wcześniej, w marcu br., Trybunał uznał za niekonstytucyjne m.in. przerwanie kadencji dziewięciu członków starej Rady przed powołaniem ich następców i brak tzw. vacatio legis, wskutek czego przez pięć tygodni KRRiT nie funkcjonowała. Mędrcy z Trybunału zakwestionowali też powiększenie zakresu zadań KRRiT o podejmowanie działań w zakresie ochrony zasad etyki dziennikarskiej i „uprzywilejowanie nadawców społecznych” przy przedłużaniu koncesji. Które z mediów są największymi nadawcami społecznymi? Radio Maryja i telewizja Trwam. I o jakim uprzywilejowaniu mowa, skoro chodzi o media niekomercyjne, nieczerpiące dochodów z reklam i wzbogacające eter wartościowymi treściami.

Orzeczenie dotyczące prawa medialnego Trybunału wydał akurat wtedy, gdy KRRiT przygotowywała się do wyboru nowych rad nadzorczych mediów publicznych TVP i Polskiego Radia, a te z kolei miały powołać zarządy publicznej telewizji i radia. Werdykt TK został wydany w momencie, gdy Elżbieta Kruk, powołana na przewodniczącą KRRiT przez prezydenta Kaczyńskiego, podjęła decyzję o nałożeniu kary finansowej na Polsat za wyemitowanie przez stację programu, w którym Kazimiera Szczuka wypowiadała się obraźliwie na temat niepełnosprawnej Magdaleny Buczek, założycielki Podwórkowych Kółek Różańcowych Dzieci, prowadzącej audycje w Radiu Maryja. Elżbieta Kruk upomniała w tym czasie również Radio Tok FM za obraźliwe wypowiedzi na temat urzędującego prezydenta oraz za szydzenie w jednej z „satyrycznych” audycji z wiary katolickiej.

Ledwie jednak Elżbieta Kruk zdążyła pokazać, że nie lekceważy zapisu w nowej ustawie dającej Radzie prawo egzekwowania od mediów, by zasady etyki dziennikarskiej były w nich przestrzegane, już TK uznał zapis o takich kompetencjach Rady za niezgodny z Konstytucją. Niezgodne z Konstytucją okazało się również powołanie przewodniczącej KRRiT przez prezydenta. – Z chwilą ogłoszenia wyroku w Dzienniku Ustaw traci moc prawną akt powołania Elżbiety Kruk na przewodniczącą – tłumaczył prezes TK Marek Safjan, a SLD zacierał ręce

– Czuję ogromną satysfakcję (…). Uważam, że wszystkie decyzje podejmowane przez nową Radę są nieważne, bo przewodnicząca, która je podpisuje, została wyznaczona niezgodnie z prawem – mówiła z uznaniem o Trybunale eseldowska szefowa starej Krajowej Rady Danuta Waniek.


Bezpartyjni fachowcy a la Ciemniewski


W tym zakamuflowanym podstawianiu nogi PiS przez TK na drodze odzyskiwania mediów publicznych zdominowanych przez czerwono-różowy układ trudno byłoby nie dopatrzyć się wyraźnej intencji politycznej. Wbrew obiegowej opinii Trybunał nie jest wcale apolityczny, nigdy taki nie był ani nawet nie mógł być. Poglądy polityczne sędziów Trybunału nie są przecież inne niż poglądy partii, które udzielają im rekomendacji i następnie ich wybierają, a obecny skład TK to często osoby z nadania SLD. Sędzia Adam Jamróz, którego kadencja upływa dopiero w 2012 r., to były senator SLD; Marek Mazurkiewicz wybrany na kadencję 2001-2010 był posłem SLD, a Bohdan Zdziennicki, też kończący kadencję w 2010 r., za rządów SLD, w latach 1994-1997, pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. W obecnym składzie są też sędziowie rekomendowani przez UW, jak np. kończący w przyszłym roku kadencję Jerzy Ciemniewski, w latach 1991-1998 poseł UD, później UW, który zasłynął przewodniczeniem specjalnej sejmowej komisji ds. zbadania sposobu wykonania uchwały lustracyjnej w lecie 1992 roku. Komisja szukała śladów planów „zamachu” ministra Antoniego Macierewicza i w 1992 r. oskarżyła rząd Jana Olszewskiego o działania, które „mogły doprowadzić do destabilizacji najwyższych organów państwa”. Bo jak każde dziecko wie, Jednostki Nadwiślańskie miały już iść na Warszawę, a Lech Wałęsa miał być internowany w Arłamowie. Komisja Ciemniewskiego na podstawie wyssanych z palca zarzutów stwierdziła w sprawozdaniu, przyjętym przy wotum separatum kilku jej członków, że „istnieją podstawy do rozpatrzenia odpowiedzialności konstytucyjnej” Jana Olszewskiego, Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego.

Czy przy takich bezpartyjnych fachowcach może dziwić polityczny charakter orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego? Sędziów wybiera w końcu Sejm, w partyjnych przetargach na dziewięcioletnią kadencję. W latach 1997-1999 miejsca w TK obsadzały AWS i UW, następnie w latach 2001-2003 „swoich” wprowadził SLD. Efekt jest taki, że „w spadku” po dwu poprzednich kadencjach parlamentu ekipa, która wygrywa wybory, dostaje sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którego wyroki na mocy Konstytucji z 1997 r. są ostateczne.


Dziecko Jaruzelskiego i Okrągłego Stołu


Trybunał Konstytucyjny ustanowiono Ustawą z 26 marca 1982 r. o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, a powołano do życia Ustawą z 29 kwietnia 1985 r. o Trybunale Konstytucyjnym. Utworzony przez ekipę Jaruzelskiego Trybunał działalność orzeczniczą rozpoczął w 1986 roku. Jego pierwsze orzeczenie dotyczyło wysokości opłat, jakie ponoszą lokatorzy mieszkań komunalnych. Trybunał upomniał się o prawa obywateli, co w tamtych czasach mogło się wydawać odważne. Był to jednak wentyl bezpieczeństwa, że oto niby mamy demokrację i instytucje stojące na straży praworządności, które niby kogoś bronią, a za tą zasłoną dymną wszystko zostało po staremu.

Podobnie po 1989 r., wraz z nadejściem III RP, Trybunał nie zmienił co do istoty swojego składu, a co za tym idzie orzecznictwa. Jak pisała „Nasza Polska”: „Po Okrągłym Stole do składu Trybunału, w którym dotąd dominowali reżimowi prawnicy, dokooptowano kilkoro przedstawicieli środowisk opozycyjnych, tyle że głównie z kręgów tworzącej się właśnie Unii Demokratycznej. Główną rolę odegrała tu nieżyjąca już prof. Janina Zakrzewska, wyrzucona z PZPR w marcu 1968 r., gdy jako pracownik Uniwersytetu Warszawskiego stanęła po stronie grupy komandosów Michnika i Szlajfera. Wraz z nią do Trybunału przyszedł (…) prof. Zoll”. Ten uczestnik obrad Okrągłego Stołu, następnie przez cztery lata prezes TK, a ostatnio w latach 2000-2005 pełniący funkcję rzecznika praw obywatelskich, jest modelowym przykładem, jakie to siły opozycyjne zasiliły Trybunał Konstytucyjny po 1989 roku. Andrzej Zoll pod koniec kadencji rzecznika wsławił się zaskarżeniem do Trybunału Konstytucyjnego nowej ustawy o radiofonii i telewizji, stwarzającej szanse wyzwolenia wreszcie mediów spod wpływów lewicy i liberałów; dał się też poznać jako zwolennik „cywilizowanej lustracji”, co w tłumaczeniu z poprawnej politycznie nowomowy oznacza jej przeciwnika.


Na odsiecz kapusiom


Antylustracyjne nastawienie to zresztą chleb powszedni wśród byłych lub obecnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Jednoznacznie dali temu wyraz kilka dni po zwycięstwie wyborczym Lecha Kaczyńskiego w październiku 2005 r. w orzeczeniu, a jeszcze bardziej w uzasadnieniu tego orzeczenia z listopada ub.r., w którym ze statusu pokrzywdzonego zrobili ponurą farsę i zmienili dotychczasową definicję tajnego współpracownika tak, że większość donosicieli mogła poczuć się bezpieczna, ponieważ żeby uznać kogoś za tajnego współpracownika, trzeba by mu udowodnić, że jego donosy były bezpiece przydatne. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego orzekli niezgodność z Konstytucją przepisów, na podstawie których przyznawany jest status pokrzywdzonego, otworzyli dostęp do archiwów wszystkim obywatelom, w tym także dawnym funkcjonariuszom i współpracownikom bezpieki. Dawni donosiciele i ich oficerowie prowadzący z SB zyskali możliwość sprawdzenia, co na ich temat zgromadził IPN, i w zależności od tego np. wypełniać oświadczenia lustracyjne.

„W tej sytuacji oczywiście agenta „Bolka” nie było, a znajdujące się w IPN jego donosy zapewne powinny zostać zniszczone, by nie tworzyć historykom dysonansu poznawczego. (…) Może zresztą zrobi to sam zainteresowany, skoro bowiem ma status pokrzywdzonego, to zapewne uzyska też dostęp do własnych materiałów. Czy wśród nich będą też donosy „Bolka”? No cóż, raz już wypożyczono część z nich do Belwederu, po czym do archiwum powróciła koperta wypchana gazetami” – ironizował Antoni Macierewicz na łamach „Głosu”.

„Prowadzenie działań lustracyjnych na podstawie przepisów dotychczas obowiązującego prawa jest bezprzedmiotowe, i to bez względu na to, czy podejmować je będzie Sąd Apelacyjny (lustracyjny), czy też procedura zostanie przeniesiona do IPN i odbywać się będzie (przynajmniej w pierwszej instancji) w trybie administracyjnym. Nie będzie to miało żadnego znaczenia, gdyż definicje stanów faktycznych, jakie stosować będzie IPN, wyłączą, z powodów narzuconych przez Trybunał konstytucyjny, większość faktycznych agentów z grona „tajnych współpracowników”. Skoro donosiciel ma status pokrzywdzonego, to dlaczego nie ma mieć go Kiszczak? Mamy przecież oświadczenia głośnych i miarodajnych osób, że jest on „człowiekiem honoru” zasłużonym dla demokracji, niepodległości itp. (…) TK stwierdził i (…) nic tego nie może teraz zmienić, że IPN ma stosować przy ustalaniu statusu pokrzywdzonego te same zasady, co Sąd Apelacyjny. A to czyni fikcję z procedury identyfikowania agentury i tym samym dezawuuje status pokrzywdzonego” – pisał Antoni Macierewicz po „ucywilizowaniu” lustracji przez TK w listopadzie ub.r.


Fanklub „Bolka”, Mietka i Lesiaka?


Taką jednak widać TK wyznaje nową, świecką tradycję i niewiele się tu zmieniło (poza zmianami w składzie Trybunału) od 1993 r., kiedy strażnicy praworządności z TK nie zareagowali na szykanowanie – bez przebierania w środkach – w demokratycznym państwie prawa przedstawicieli partii politycznych głoszących m.in. hasła lustracji. Kiedy w marcu 1993 r. Jarosław Kaczyński ujawnił fakt istnienia instrukcji 0015/92, zalecającej inwigilowanie i szykanowanie opozycji antywałęsowskiej, sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych uznała instrukcję za sprzeczną z Konstytucją i zwróciła się w kwietniu 1993 r. do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie „konstytucyjności” instrukcji. Rozpatrywanie sprawy rozpoczęto na niejawnym posiedzeniu 27 maja 1993 r., a tymczasem okazało się, że dzień wcześniej – 26 maja – instrukcja została uchylona. W takiej sytuacji, zamiast zająć mimo wszystko stanowisko, Trybunał pod pretekstem możliwości oceniania tylko przepisów istniejących, a nie uchylonych, sprawę umorzył. – Panowie po prostu z tchórzostwa, skrajnego tchórzostwa i oportunizmu wstrzymali się od zabrania głosu. To haniebny epizod w dziejach tego Trybunału – ocenił później w Sejmie Jarosław Kaczyński „salomonowe” stanowisko Trybunału w sprawie bezprawnego inwigilowania prawicy przez specjalny zespół pułkownika Lesiaka w UOP. To zaś spotkało się ze świętym oburzeniem profesora Marka Safjana – łącznie ze skierowaniem sprawy do prokuratury, która zachowała się rozsądnie i sprawę umorzyła – z powodu rzekomego naruszenia czci konstytucyjnego organu, czytaj: majestatu utrwalaczy PRL bis.


Zielone światło dla „kochających inaczej”


Jednakowoż Trybunał potrafi być wrażliwy na krzywdę ludzką i nie każdego traktuje jak ofiary bezpieki czy zespołu Lesiaka. Gdy w maju 2005 r. prezydent m.st. Warszawy Lech Kaczyński nie wydał zgody na zorganizowanie Parady Równości mającej być demonstracją na rzecz równości grup „dyskryminowanych”, szczególnie „mniejszości seksualnych”, TK w obronie „pokrzywdzonych” stanął na wysokości zadania.

Lech Kaczyński zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zapowiedziami odmówił w czerwcu 2005 r. „kochającym inaczej” wydania zezwolenia na paradę, m.in. na podstawie prawa o ruchu drogowym nie zgodził się na zajęcie pasa ruchu drogowego. Wtedy ruszyli do boju strażnicy praworządności inaczej i rzecznik praw obywatelskich w osobie Andrzeja Zolla skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o kontrolę art. 65 Prawa o ruchu drogowym pod względem zgodności z art. 57 Konstytucji RP. W styczniu 2006 r. Trybunał Konstytucyjny uznał przepisy Prawa o ruchu drogowym za niekonstytucyjne, popierając tym samym promowanie dewiacji. Trybunał stwierdził jednocześnie, że wolność nie może być ograniczana „z powodu przekonań moralnych władzy publicznej” ani z powodu niebezpieczeństwa kontrdemonstracji, wszak obowiązkiem władzy miała być ochrona Parady Równości przed ewentualnym niebezpieczeństwem ze strony kontrdemonstrantów.


Parasol ochronny dla Balcerowicza


Niekonstytucyjne, zdaniem Trybunału, okazuje się także rozliczanie nadużyć postkomunizmu, czemu dał wyraz, uznając za niekonstytucyjną sejmową komisję śledczą ds. banków, przed którą, według sędziów Trybunału, nie powinien odpowiadać jako prezes NBP Leszek Balcerowicz. Trybunał podzielił przy tym zastrzeżenia grupy posłów PO, którzy zaskarżyli zbyt szeroki i nieokreślony zakres działań komisji, obejmujący całość przekształceń systemu bankowego w latach 1989-2006.

„Trybunał uznał, że komisja śledcza nie może badać działalności NBP. Ale jeśli szef NBP, będąc jednocześnie szefem Komisji Nadzoru Bankowego, wydawał decyzje dotyczące prywatyzacji, to może być wezwany na świadka w tej konkretnej sprawie” – uzasadniał konieczność powołania tak czy inaczej Balcerowicza przed komisję jej przewodniczący Artur Zawisza. „To byłoby wyraźne zakwestionowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego, co jest niedopuszczalne w państwie prawa”

– skomentował wtedy, w październiku br., Marek Safjan zapowiedzi szefa bankowej komisji śledczej ponownego wezwania na świadka szefa NBP Leszka Balcerowicza. „Trybunał Konstytucyjny w swoim uzasadnieniu bardzo wyraźnie podkreślił, że komisja śledcza nie może przesłuchiwać prezesa NBP, ale także nie może badać jego działalności jako przewodniczącego Komisji Nadzoru Bankowego. Leszek Balcerowicz pełni tę funkcję jako prezes banku centralnego. Gdybyśmy dopuścili możliwość jego przesłuchania, to byśmy w gruncie rzeczy uznali, że są jakieś aktywności prezesa NBP podlegające kontroli parlamentarnej. A to byłoby niezgodne z tym, co powiedział Trybunał” – wyjaśnił „adwokat” Balcerowicza, Marek Safjan.

Czy również za to prof. Marek Safjan otrzymał Nagrodę Kisiela w kategorii polityk, za stosowanie zasady „dura lex sed lex” („prawo twarde, ale prawo”)? Marek Król, prezes „Wprost”, który od lat jest gospodarzem spotkań kapituły Nagrody Kisiela, powiedział, że Safjan dostał nagrodę jako polityk, bo w ostatnim okresie swojej działalności w TK był bardziej politykiem niż prawnikiem. Rzeczywiście, trudno odmówić zaangażowania politycznego byłemu prezesowi TK na gruncie utrwalania „dorobku III RP”.


Kukułcze jajo?


Obecnie trwa wymiana składu TK. Skończyli właśnie kadencję – na początku listopada br. – dwaj sędziowie mianowani z rekomendacji AWS: były prezes Trybunału prof. Marek Safjan i prof. Marian Zdyb, a także powołana do Trybunału z rekomendacji UW (w 1991 r. kandydowała do Senatu z list Unii Demokratycznej) sędzia Teresa Dębowska-Romanowska. W sobotę, 4 listopada, złożyli ślubowanie nowo wybrani na ich miejsce sędziowie rekomendowani przez PiS: Maria Gintowt-Jankowicz i Wojciech Hermeliński, oraz popierany przez LPR i Samoobronę Marek Kotlinowski. Sejm w najbliższych dniach wyłoni jeszcze dwóch sędziów na miejsce nominatów AWS z 1997 r., którym kadencja upływa 1 grudnia br.: prof. Andrzeja Mączyńskiego, dotychczasowego wiceprezesa TK, sędzi prof. Biruty Lewaszkiewicz-Petrykowskiej i sędziego Wiesława Johanna. W ostatni piątek udało się Sejmowi wybrać jedynie rekomendowanego przez PiS prof. Zbigniewa Cieślaka, który jako jedyny z kandydatów uzyskał bezwzględną większość głosów; pozostali: prof. Bogdan Szlachta (kandydat PiS) oraz zgłoszeni przez PO prof. Stanisław Biernat i prof. Andrzej Rzepliński, nie otrzymali koniecznej większości i Sejm ostatecznego wyboru sędziów dokona na posiedzeniu 5 grudnia. W „spadku” po AWS zostaje jeszcze w TK (do końca kadencji w 2008 r.) nowo mianowany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego prezes Trybunału prof. Jerzy Stępień, były senator z listy Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, w 1995 r. szef Komitetu Wyborczego ubiegającego się o reelekcję Lecha Wałęsy, w latach 1997-1999 wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie AWS – UW.

Czy ta zmiana warty spowoduje, że Trybunał Konstytucyjny będzie w mniejszym stopniu bastionem obrony III RP? AWS też swego czasu rekomendowała sześciu sędziów, a później okazało się, jak niewiele pożytku te nominacje przyniosły. Mogliśmy się o tym przekonać, gdy w tym roku ważyły się losy ustawy o radiofonii i telewizji. Trybunał był jednomyślny, choć było w nim przecież sześciu „prawicowych” sędziów. Zresztą nawet jeśli z rekomendacji PiS nie trafi do Trybunału ani jeden hamulcowy IV RP, to czy i tak nie przesądzi o całości spadek po poprzednim rozdaniu, z poręki SLD i UW, i znów TK nie znajdzie się w pierwszej linii opozycji przeciwko rządowi pod rękę z „Wyborczą”? Papierkiem lakmusowym i tym razem może być lustracja.

Julia M. Jaskólska
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl