Takie jak my

One tam, w Afganistanie, są takie jak my. Afgańskie kobiety. Matki, żony,
córki, uczennice, dziewczynki z wiosek, góralki, pasterki, handlarki… I
wdowy. Podobno
wdów jest w Afganistanie ponad 2 miliony.
Jak poruszyć wyobraźnię europejskiego czytelnika? Ot, taka Warszawa – gdyby
zamieszkiwały ją tylko kobiety, te 2 miliony mieszkanek to byłyby samotne
wdowy. Afgańskie
wdowy nie mieszkają w mieście z wodą z kranu ani w otoczeniu zasobnych
marketów… One nie mają co jeść, nie mają dachu nad głową. Nie mają nawet
wyobrażenia, jak
mógłby poprawić się ich los.

Wojna trwa
Krwawa, straszliwa, wyniszczająca wojna w Afganistanie rozpoczęła się od najazdu
armii sowieckiej w 1979 r. Cały naród afgański stanął do walki partyzanckiej
z potęgą militarną ZSRS. Przez 16 lat nie wypuszczali z rąk broni. Potem
w zrujnowanym kraju rozszalał się terror talibów… Od 2001 roku kolejna
inwazja – "pokojowa" – wojsk amerykańskich, NATO-wskich. Dziś z ogromnym
trudem powstają ślady normalizacji życia Afgańczyków, przy zagranicznej pomocy
odbudowują się niektóre miasteczka. Ale do normalnego rytmu życia kraju wolnego
od wojen i obcych armii daleka droga. Talibowie są wszędzie, obce wywiady
podsycają wciąż nowe ogniska konfliktów zbrojnych wewnątrz Afganistanu. Utrzymywanie
tego kraju w wiecznym zagrożeniu, w absolutnej degradacji życia narodu wydaje
się wciąż wielkim interesem dla obcych, dla wrogów…
Krajobraz Afganistanu mówi przybyszom wszystko o możliwościach poziomu życia
ludzi. Skaliste pustynie ciągnące się kilometrami albo łańcuchy wysokich gór
wzdłuż granicy z Pakistanem. To szczególna granica: ponad 2000 km górskiego
muru, a najwyższe szczyty sięgają powyżej 7 tys. m n.p.m., za niskie uchodzą
góry o wysokości 5-6 tys. m! Wielokilometrowe lodowce, niedostępne, dzikie,
skaliste doliny. I tam, w tych zawieszonych pod niebem dolinach, mieszkają
najdzielniejsi z dzielnych partyzantów – górale afgańscy. Są to przeważnie
pasterze owiec i kóz, bardzo ubodzy rolnicy żywiący rodziny z maleńkich poletek
położonych na stromych stokach, gdziekolwiek jest woda, strumyczek czy potok
górski. Lodowcowe rzeki – w wyższych partiach – to absolutny żywioł, głębokie,
rwące, wciąż na nowo podcinają skaliste brzegi, niosą spod lodowców mnóstwo
drobnych kamieni i olbrzymie, wielotonowe głazy. Taką mają siłę. Znacznie niżej
rozlewają się w drobne strumyczki i giną w skalistych terenach bez śladu. Uprawy
w Afganistanie są więc ubogie, skromne. Ale nigdy kraj nie doświadczał powszechnego
głodu; mąki na "non", czyli na placki chlebowe, wystarczało zawsze. Było pod
dostatkiem cebuli, czosnku, morwy, winogron. Był ryż. Nigdy za dużo i do syta,
skromnie. Afgańczykom to wystarczało. Mięso? Tak, z kóz czy baranina, pyszne
szaszłyki. Teraz, po latach, widziałam w centrum Kabulu, wzdłuż ulicznego kanału
(tam nie ma kanalizacji, są otwarte odpływy wzdłuż chodników, tzw. dżuje) grupki
dzieci przeszukujące odpadki wypływające z domostw… Na większym wysypisku
mężczyzna, jak cień, jak wyobrażenie mego ojca, gdy wrócił z obozu koncentracyjnego
– szkielet ludzki, blady, półomdlały… A przy nim trójka dzieci, może 8-letnie,
5- i 3-latek, wpatrzone w swego tatusia, z rozpaczą w oczach i przeraźliwym
lękiem. Przeszukują pospiesznie wysypisko, do którego wciąż z domostwa coś
się wylewa, może z kuchni… ot, odpadki, ale oto wypada rozgotowana marchewka,
jakieś resztki jedzenia po zmywaniu garnków. Dzieci łapią marchewkę, ociupinkę
dostaje najmłodszy, a tę większą zdobycz podają wygłodniałemu ojcu, po kawałku,
do ust, bo on już nie ma siły gryźć. Kilkaset metrów dalej, pod murem ulicznym
– kolejka mężczyzn czekających na jakąkolwiek pracę. I znowu groza: większość
tych postawnych hindukuskich górali to kaleki, inwalidzi wojenni albo ofiary
min pozostawionych przez wojska, nie mają nóg, palców u dłoni, rąk… A wokół
Kabulu czy innych miast (jest tylko kilka nieco większych skupisk) widać ciągnące
się po horyzont obozy powracających uchodźców. Setki tysięcy ludzi żyją w obozowiskach,
często bez wody, bez kanalizacji, w niby-namiotach, niekiedy w wojskowych pałatkach
z darów organizacji charytatywnych, ale najczęściej w szałasach własnej konstrukcji,
zrobionych ze starych szmat, worków. Tysiące ludzi bez środków do życia, gotowych
do każdej pracy, na pewno nie biernych, przeciwnie – jak to Afgańczycy, od
pokoleń zahartowani w najcięższych, surowych warunkach, imają się każdego zajęcia,
by zarobić choć kilka groszy na chleb, na "non" dla rodzin… Ale zanim kiedyś
odbuduje się miasto z ogromnych wojennych zniszczeń, zanim odbuduje się jakiś
przemysł i zanim zostaną rozminowane poletka w górach czy stepy, pustynia,
miasteczka, wsie – musi minąć 150 lat, jak szacują saperzy z polskiego wojska
stacjonujący pod Kabulem i krok po kroku rozminowujący afgańską ziemię, na
razie jednak wokół wojskowego lotniska… Miny są w Afganistanie wszędzie.
Dosłownie wszędzie. Tam, gdzie toczyły się walki – z Rosjanami albo z talibami,
albo w końcu już wszystkich ze wszystkimi. Malutkie pudełeczka, jak po papierosach,
kremie, cukierkach – takie niewinne "śmieci", niewidoczne dla oka wśród kamienistej
ziemi, w kurzu. Wystarczy stąpnąć nieuważnie – grozi urwaniem nogi, stopy,
dłoni. Rażenie zostało obliczone na ludność cywilną – na rolnika, na osadnika,
na dzieci. Aby już nigdy nie imali się broni. Aby nigdy nie byli sprawni. Aby
mniej mogli angażować się w odbudowę kraju. Góry także są zaminowane – nie
pojadą tam wyprawy alpinistyczne, które kiedyś, już prawie 30 lat temu, przyjeżdżały
zdobywać te piękne szczyty, a zostawiały ogromne pieniądze w wioskach, skąd
pochodzili tragarze, przewodnicy. W tych górach najwięcej szczytów zdobywali
Polacy, w latach 70. tam był "polski stadion" wspinaczkowy, tam wolno nam było
wyjeżdżać z komunistycznego kraju, bo przecież któż by miał tamtędy uciekać
i dokąd? To tam wspinali się Wanda Rutkiewicz, Anna Czerwińska, Dobrusia i
Kostek Miodowiczowie, Andrzej Zawada, Jurek Kukuczka – przyszli zdobywcy najtrudniejszych
szczytów w Himalajach.
To tam, przez afgańskie góry, wiodła jeszcze jedna trasa polska do wolności
– bo w Afganistanie wielu z nas, alpinistów, po raz pierwszy mogło bez kłopotów
paszportowych wyrwać się na szeroki świat, zetknąć się z odmienną kulturą,
religijnością narodu, patriotyzmem… I zdawało się nam, że nikt nas tam nie
kontroluje. To był mój kraj. Druga ojczyzna. Pierwszy raz pojechałam tam jako
bardzo młoda dziewczyna, z wyprawą sportową, wspinać się na swój wymarzony
5-tysięcznik. Był niezdobyty przez nikogo. Miał lodową stromą ścianę. Taki
był cel mojej pierwszej wyprawy do Afganistanu. Sam kraj był mi zupełnie obcy.
I tylko ciocie przestrzegały mnie, jasnooką blondynkę, bym trzymała się grupy,
bo "muzułmanie to porywają takie natychmiast do swoich haremów". I wtedy, w
1973 roku, w Kabulu większość kobiet zakrywała twarze i siebie same – długimi
plisowanymi błękitnymi zawojami, z kratką na oczy, a gdy powiał wiatr, to odsłaniały
się i krótkie spódnice, i szorty… Studentki chodziły z odkrytymi twarzami,
w dżinsach, ale zwykle z chustkami na ramionach. Kobiety w górach na widok
wyprawy – moich kolegów – kryły się za murami domostw. W wiosce, w której nocowaliśmy,
przed pierwszą karawaną z tragarzami w góry pod lodowiec kobiety nie wytrzymały
z ciekawości, wymogły na wójcie wsi, by ten zaprosił mnie do nich na kolację.
Poszłam z drżeniem serca, czy jeszcze kiedyś mnie stamtąd wypuszczą. Na pięknych
dywanach rozłożono obrusy, tace z winogronami, ryżem, "nonem", herbatą. Kilkadziesiąt
kobiet siedziało wokoło – wszystkie żony wójta, córki, synowe, kuzynki. Rozmawiałyśmy
w dwóch obcych językach, wszystkie na raz, machałyśmy rękoma, gestykulowałyśmy,
patrzyłyśmy sobie uważnie w oczy i – daję słowo – rozumiałyśmy się świetnie,
jak to kobiety otwarte na radość, ciekawe ludzi. Od najstarszej żony wójta
(islam dopuszcza 4 żony, z tym że pierwsza ma decydujący głos w rodzinie) otrzymałam
dar na drogę w góry: pierścień z rubinem, ręcznie wykonany z blachy, a rubin
znaleziony pod wysokim szczytem Hindukuszu… Mam go do dzisiaj. Zdobyłam swoją
wymarzoną górę, widziałam najpiękniejsze obrazy świata, wspaniały Afganistan.
Zawiązały się przyjaźnie w wioskach, z tragarzami. Gdy wracałam po dwóch miesiącach
z gór, z ranami na stopach, po ciężkiej drodze z lodowca, górale wysłali po
mnie jeźdźca z najpiękniejszym koniem we wsi, by ułatwić mi dotarcie w dół.
W Afganistanie posmakowałam najpiękniejszych przygód, przyjaźni, zaufania do
ludzi. Dumni Afgańczycy prowadzili mnie do swoich domów, karmili, gościli,
chronili. Pokazywali swoje najpiękniejsze meczety, opowiadali dzieje rodów.
Od urodzenia zawsze noszę medalik. Nigdy tam, w muzułmańskich krajach, z tego
powodu nie spotkała mnie żadna przykrość (w Polsce – tak). Przeciwnie – często
był to powód do wielogodzinnych rozmów o religii, przy ognisku, herbacie, w
muzułmańskich domach. Najintymniejsze rozmowy przyjaciół. Byłam tam pewnie
kilkanaście razy, po kilka razy w roku, aż do najazdu sowieckich wojsk. Ze
zdumieniem obserwowałam dziwne zjawiska, coraz częściej spotykane w końcówce
lat 70. na trasie dojazdu do Afganistanu przez ZSRS. Grupy handlarzy, tak Rosjan,
jak i Polaków, z bazarów w Rembertowie i z wielu polskich miast, jechały po
afgańskie kożuchy, jakieś drogie kamienie. Stamtąd wieźli wódkę, spirytus,
tandetne zegarki… Zmieniali się też błyskawicznie urzędnicy afgańscy, z godnych
muzułmanów w odrażających, rozpitych, skorumpowanych i niebezpiecznych… Już
trzeba się było pilnować w grupie przed atakami, złodziejami. Zachwiano wartościami
narodowymi płynącymi z tradycji, z głębokiej i poważnie traktowanej religii…
Nie wiedzieliśmy wtedy, że to był zaplanowany podstęp – tak przygotowano grunt
afgański na wkroczenie armii sowieckiej. Niemal bez boju zajęto Kabul. Walki
partyzanckie rozpoczęły się w górach. Rzeki lodowcowe ćwierć wieku spływały
krwią…

Czekają na pomoc
Kobiety afgańskie są takie jak my. Kochają swoje dzieci, rodzina to dla nich
świętość. Wiele kobiet straciło na wojnie całe rodziny – same nie mają domów,
nie mają zawodów, nie mają nic. Nikt się nimi nie zajmuje, nie troszczy się
o nie. By przeżyć, żebrzą na ulicach miast, albo umierają po cichutku z głodu,
pod murem, jak bezpańskie psy.
Młodsze kobiety, urodzone w czasie wojny, nieznające spokoju, bezpieczeństwa
domu, rodziny, bywają wykorzystywane do przemytu. Pod swoimi zawojami, czadorami,
noszą przez góry z Pakistanu broń, amunicję, części do rakiet albo narkotyki…
Muzułmanie wykorzystują obowiązującą w islamie zasadę: obcemu mężczyźnie
nie wolno zbliżyć się do cudzej kobiety. Tym bardziej że jest wdową czy sierotą,
jest cudza, obca. Tym bardziej że "opiekun" uzależnia ją całkowicie od siebie.
Więc wędrują te afgańskie mrówki, boso, przez górskie przełęcze, szmuglując
najgroźniejszy towar, za bezcen, za kawałek chleba dla siebie, dla dziecka,
dla starej matki… Trzy lata temu w Kabulu poszłam z kamerą do osiedla bloków,
gdzie przed laty mieszkały moje kilkunastoletnie koleżanki, miałam nadzieję,
że może któraś z nich ocalała. Ale nie było tam nic, tylko rumowisko. Ostrzelane
fragmenty ścian. Na tych gruzach – rodzina, złożona z samych kobiet: babcia,
matka, córka i jej kilkoro dzieci. Wszystkie te dzieci pochodziły z kolejnych
gwałtów. Nikt tych kobiet nie strzeże. Bo kto ma to robić? Wszystkich ich
mężczyzn
pozabijali albo Rosjanie, albo talibowie… Te kobiety nie mają nic. Czasem
któraś wyprosi jakieś chwilowe prace w tych domach, które się odbudowują.
Zrobiły mi jednak herbatę – w filiżance znalezionej na śmietniku, w czajniku
z puszki
po konserwie. Siedzimy w ruinach domu. Zatęchłe powietrze, kurz, brak wody.
Otoczyły mnie. Mają smutne twarze. Puste spojrzenia oczu, które widziały
wszystko, co najstraszniejsze w ludzkim życiu, w życiu kobiet. I co z nami
będzie dalej?
– pytają. – Czy ten kraj kiedyś znowu będzie żył? Czy to możliwe? Zaczynam
opowiadać im… historię moich rodziców, warszawiaków, którzy w Powstaniu
Warszawskim stracili wszystko. Jak ojciec po powrocie z obozu koncentracyjnego
na ruinach
domu w centrum wypalonego miasta odnalazł moją mamę z synkiem, moim bratem…
Jak gołymi rękami z ruin odbudowywali zaczątek domu, drukarni, rodziny…
A potem przyszli "szurawi" (Sowieci). I tak jak Afganistanowi odebrali Polsce
wolność, ale krok po kroku Polska się odbudowywała, powstawała z ruin, bracia
skończyli studia, ja zostałam dziennikarką… Mam mieszkanie, a w nim kran
z bieżącą wodą! Kobiety słuchają, przytulają się do mnie, chłoną opowieść,
oczy zaczynają im błyszczeć, pytają jedna przez drugą: a chleb masz? ile
chcesz?!
każdego dnia?! a masz drzwi w swoim mieszkaniu? Gdy nie rozumiem tego pytania,
objaśniają: – Nie tak jak my, musimy stać jedna przy drugiej w nocy na straży,
z nożem w ręku, no a ty możesz po prostu zamknąć na klucz drzwi i nikt tam
nie wejdzie. Kobiety Afganistanu – głodne, poniżane, wyzyskiwane, opuszczone.
Nikt ich nie leczy, nie dociera do nich pomoc. Bezradne. Analfabetki. Potrzebna
im każda pomoc. Przede wszystkim w opiece nad ich dziećmi, tymi z gwałtów,
ale i tymi, które rodzą się we względnym pokoju wysoko w wioskach Hindukuszu,
w najtrudniejszym klimacie. Potrzebna edukacja w opiece nad noworodkiem.
Wystarczy nauczyć setkę góralek, a one przekażą to już innym kobietom…
Mam już takie
lekarki, tu, w Polsce, neonatolożki, jest i śliczna pielęgniarka z oddziału
noworodków szpitala w Toruniu. Są gotowe jechać z pomocą Afgankom. Tak jak
kiedyś moi rodzice przetrwali głód w zrujnowanej po wojnie Warszawie dzięki
paczkom z pomocą. Lekarstwa dostawali z darów od przyjaciół… Dzięki tym
darom i ja żyję. Czy możemy pozostawić afgańskie kobiety – opuszczone, w
nędzy, w
cierpieniu, osamotnione? Jak możemy im pomóc? Sumienie nie daje spokoju,
tęsknota za muzułmańskimi przyjaciółkami wciąż wraca. I widok grobów – po
horyzont,
na afgańskiej pustyni, na stokach najpiękniejszych gór Hindukuszu. A tyle
tam szczytów zdobytych kiedyś przez Polaków.

Tekst i zdjęcie Anna T. Pietraszek

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl