Środkowoeuropejska federacja wobec Moskwy i Berlina

Półmetek kadencji prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Dr Mieczysław Ryba

Koncepcja polityki zagranicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego swe historyczne zakotwiczenie ma niewątpliwie w przedwojennych koncepcjach piłsudczykowskich. Wielokrotnie tego typu odniesienia deklarował prezydent, a jeszcze bardziej szef Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Wizja piłsudczykowska ma kilka zasadniczych dogmatów, z których najważniejszy wydaje się dogmat o wszechobecnym zagrożeniu rosyjskim oraz o potrzebie jego zniwelowania.

Zacznijmy zatem od kontekstu historycznego. Relacje polsko-rosyjskie już od czasów rozbiorów stały się szczególnie napięte nie tylko z racji ściśle politycznych, ale i cywilizacyjnych. Zbliżona do Azji w swym ustroju życia publicznego Rosja nijak nie pasowała do mentalności polskiej, budowanej przez wieki wokół programu złotej wolności szlacheckiej. Policyjno-agenturalne metody zarządzania okupowanymi ziemiami sprowadzały powszechną niechęć do Moskali. Poza tym Rosja dzierżyła największą część ziem polskich, zatem powstania wybuchały głównie przeciwko Moskwie. Pokonanie Rosji było głównym celem polityki Piłsudskiego zarówno w czasie I wojny światowej (działalność legionowa i peowiacka), jak i po jej zakończeniu (wojna polsko-bolszewicka). Drugim elementem, który miał ostatecznie zabezpieczyć Polskę przed zagrożeniem rosyjskim, była chęć zorganizowania wokół Polski sfederowanych państw, przede wszystkim Ukrainy, Białorusi i Litwy.


Rosyjskie zagrożenie


Kiedy przyjrzymy się działaniom prezydenta Kaczyńskiego w przestrzeni polityki wschodniej, znajdujemy zupełnie podobne cele. Mamy przede wszystkim do czynienia z bardzo silnym przekonaniem o zagrożeniu rosyjskim. Dotyczy to tak kwestii agenturalnych (chęć likwidacji postkomunistycznych wpływów agenturalnych w nowej Polsce), jak i bezpieczeństwa energetycznego. Widzimy również ożywione działania w celu reaktywacji pomysłu środkowoeuropejskiej federacji. Różnica polega jednak na tym, że jej elementem ma być wprowadzenie Ukrainy do Unii Europejskiej. I w tym miejscu koncepcja prezydencka różni się znacząco od przedwojennej koncepcji Piłsudskiego.

Idąc po kolei, warto przeanalizować niechętny stosunek Pałacu Prezydenckiego do Rosji. Rzeczywiście, ma on realne podstawy. Okres komunizmu w sposób niezwykle głęboki pokazał obcość cywilizacyjną panowania rosyjskiego w środkowej Europie. Oprócz kwestii ideologicznych (komunizm) powszechne oburzenie i zgorszenie budziły enkawudowskie i kagiebowskie metody zarządzania Polską. Skutki dominacji zainstalowanych przez Moskwę służb odczuwamy do dzisiaj. Problem polega jednak na tym, że przekonanie o dominującym zagrożeniu rosyjskim nieco osłabia nasze widzenie zagrożenia ze strony Niemiec. Pałac Prezydencki z zapałem uczestniczy we wspieraniu wyzwolicielskich tendencji politycznych na Kaukazie (Gruzja), ale z drugiej strony akceptuje „konieczność dziejową” w postaci traktatu lizbońskiego, pogłębiającego dominację niemiecką w Unii. Może się zatem okazać, że nasze konsekwentne dążenie do rozszerzenia UE na Wschód ziści się po iluś latach, ale Unią w Europie Centralnej niepodzielnie może rządzić Berlin. W ten sposób zrealizowana zostanie nie tyle piłsudczykowska koncepcja federacji w Europie Centralnej, ile budowa Stanów Zjednoczonych Europy, przy marginalizacji mniejszych państw, w tym Polski. Oczywiście o tym wszystkim doskonale wie Pałac Prezydencki. Ma on jednak nadzieję, że bliskie stosunki, które budujemy dzisiaj z krajami na wschód od Bugu (Ukraina, Litwa), zaowocują później sojuszem środkowoeuropejskim w UE, który to sojusz wzmocni unijną pozycję Polski. Zatem negocjacje z Niemcami co do kontynuacji procesu ratyfikacji traktatu lizbońskiego, które z kolei prowadzi rząd, są połączone z targiem w sprawie tzw. Partnerstwa Wschodniego. Miałoby to być preludium do wprowadzenia Ukrainy do UE. Problem tylko w tym, że Niemcy, wykorzystując również instytucje unijne, inaczej widzą partnerstwo na Wschodzie. Chodzi im nade wszystko o zbudowanie silnych więzów z Moskwą. Ten sojusz przyjmuje realny kształt (Gazociąg Północny), podczas gdy nasze projekty budowania więzów gospodarczych z Ukrainą, poza Euro 2012, nie przynoszą realnego efektu (przykład: przedłużenie rurociągu Odessa – Brody pozostaje od wielu lat nawet nie w fazie projektów, ale pustych zapowiedzi).


Sojusz bez korzyści


Aby polskim projektom środkowoeuropejskim nadać rozmachu, prezydent Lech Kaczyński naszym głównym sojusznikiem uczynił Stany Zjednoczone. Dobitnie o tym mówią wizyty w Waszyngtonie czy Tel Awiwie. Za ów sojusz płacimy od wielu lat wysoką cenę, uczestnicząc w wojnie w Iraku i Afganistanie. Co ciekawe, w żaden sposób nie widać wdzięczności Waszyngtonu w postaci wspierania środkowoeuropejskiej federacji. Wprawdzie ludzie tacy jak George Soros wspomagali „pomarańczową rewolucję” na Ukrainie, ale postać wielkiego amerykańskiego finansisty-spekulanta nie powinna budzić w polskich ugrupowaniach prawicowych pozytywnych skojarzeń. Jeśli chodzi o nasze środkowoeuropejskie interesy, to Amerykanie nie wspomogli nas w żadnej formie. Nie widać bowiem amerykańskiego kapitału, pragnącego uczestniczyć w polsko-ukraińskich projektach energetycznych. Nie widać zaangażowania finansowego w budowę infrastruktury łączącej oba kraje. Co więcej, widać próby rozgrywania państw środkowoeuropejskich. Przypomnieć tu trzeba ostatnie zapowiedzi o ewentualności przeniesienia elementów tarczy antyrakietowej z Polski na Litwę. Posługiwanie się metodą „dziel i rządź” wobec sojuszników to żaden dobry prognostyk amerykańskiego wsparcia dla środkowoeuropejskiej wspólnoty. O faktycznym stosunku Amerykanów do Polski świadczą np. ostatnie doniesienia „New York Timesa” (artykuł na pierwszej stronie gazety) o rzekomym istnieniu w Polsce tajnych więzień CIA, gdzie torturowano członków Al-Kaidy. Komentatorzy uznają, że ów artykuł został opublikowany po to, aby postawić Polskę w niezręcznej sytuacji w kontekście negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej. Dodać warto, że w artykule tym wypowiadają się oficerowie CIA dyskredytujący Polskę. Zatem widać wyraźnie, że nasze kontakty z Waszyngtonem dalekie są od relacji partnerskich i Polska może liczyć na amerykańskiego sojusznika w sposób, delikatnie mówiąc, umiarkowany.

Czy zatem realizacja neopiłsudczykowskiej koncepcji za pośrednictwem Unii Europejskiej ma szanse powodzenia? Czy nie okaże się np., że o wiele szybciej Niemcy zaproponują wschodnie partnerstwo Moskwie niż Kijowowi? Nie jest wszak wykluczone perspektywiczne wejście Rosji w jakieś unijne struktury. Wtedy w sposób naturalny plan budowy antyrosyjskiej, środkowoeuropejskiej siły w oparciu o Brukselę legnie w gruzach. Wielka polska polityka wschodnia jest możliwa pod warunkiem wytworzenia siły gospodarczej naszego kraju, na bazie której moglibyśmy finansować projekty np. w perspektywie stosunków polsko-ukraińskich. Do wytworzenia takiej siły potrzebny nam jest czas oraz pełna sterowność własnej polityki, z pełną gamą możliwości zawierania różnorakich sojuszy (nie wykluczając taktycznych porozumień z Rosją). Brak siły własnej może narazić Polskę na kreowanie marzycielskiej polityki wschodniej, a więc nieskutecznej, narażającej nas na różnorakie niebezpieczeństwa.

Problem realizacji współczesnej federacji środkowoeuropejskiej, tak bliskiej prezydentowi Kaczyńskiemu, napotyka jeszcze jedną, bardzo poważną barierę. Chodzi tu o politykę historyczną lansowaną przez obóz tzw. pomarańczowej rewolucji. Budowanie świadomości historycznej Ukraińców w oparciu o dziedzictwo Ukraińskiej Powstańczej Armii budzi w Polsce naturalny opór. Ludobójstwo na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, jakie miało miejsce w czasie II wojny światowej, w żaden sposób nie może zostać zapomniane. Próba zaś budowania pojednania polsko-ukraińskiego na niepamięci (na przemilczeniach) może się w perspektywie czasu skończyć dramatycznie. Niestety, współczesna ekipa rządząca Ukrainą jednoznacznie buduje swoją historię na afirmacji drugowojennych „dokonań” OUN-UPA. Jest to problem historyczny, mający jednak jednoznaczne przełożenie polityczne. Można sobie np. wyobrazić, że Ukraińcy znajdą partnera w Niemcach, również dążących do rewizji wielu ocen dotyczących II wojny światowej.


Wobec dominacji Berlina


Pytanie, które w tym miejscu należy postawić, musi dotyczyć ewentualności zmiany wektorów polityki zagranicznej realizowanych przez Polskę, w tym prezydenta RP. Główny problem to możliwość wmontowania pewnych elementów tradycji polityki narodowej do działań bieżących. Przypomnę, że Narodowa Demokracja lansowała tezę o pierwszeństwie zagrożenia niemieckiego dla interesów Polski. Jest to z dzisiejszej perspektywy ważne z uwagi chociażby na geopolityczne położenie naszego kraju. Polska posiada obecnie granice piastowskie, w poważnym stopniu odzyskane od Niemiec dopiero po II wojnie światowej. Poza tym cały państwowy i gospodarczy organizm Rzeczypospolitej jest włączony w struktury Unii Europejskiej. Zatem władztwo nad Unią w dużym stopniu pokrywa się dzisiaj z władaniem Polską. Jeśli zatem np. na mocy traktatu lizbońskiego Niemcy zwiększają siłę swojego głosu w stosunku do Polski o połowę, to o tyle mniej więcej poszerza się ich decyzyjność co do naszych losów w przyszłości. Zaangażowani w batalie wschodnie odpuściliśmy zupełnie kwestie zachodnie. Widać to wyraźnie chociażby dzisiaj, kiedy po odrzuceniu traktatu przez referendum irlandzkie nie ma w Polsce woli, by wykorzystać precedens i ostatecznie pogrzebać Lizbonę. Wręcz przeciwnie, przyłączamy się do głosu tych, którzy widzą potrzebę kontynuowania procesu ratyfikacji. Nie przyłączyliśmy się chociażby do deklaracji prezydenta Czech Vaclava Klausa, który uznał kontynuowanie ratyfikacji za bezprzedmiotowe. Wydaje się, że aż się prosi zawiązać środkowoeuropejską solidarność w wymiarze polityki unijnej. To trudne zadanie, ale w dalszej perspektywie jest możliwe. Byłaby to realizacja neoendeckiej koncepcji zabezpieczania Polski przed dominacją Berlina. W dzisiejszej perspektywie władztwa Unii nad małymi państwami jest to wręcz konieczność. W innym przypadku możemy, walcząc z wpływami rosyjskimi w dalekiej Gruzji, kapitulancko polec w bitwie z dominacją zachodnią na polach współczesnego Grunwaldu.

Wydaje się, że elementy myśli neoendeckiej powinny być wzięte pod uwagę jeszcze w jednym przypadku. Otóż chodzi o ewentualne porozumienie polsko-rosyjskie. Z pozoru jest ono dziś niemożliwe przede wszystkim ze względu na silny związek Moskwy z Berlinem. Pamiętajmy jednak, że polityka jest dynamiczna i mogą wystąpić na tej linii duże zmiany. Dla Polski, a szczególnie dla ludzi wywodzących się z opozycji antykomunistycznej, do których z pewnością zalicza się prezydent Lech Kaczyński, takie porozumienie jest niezwykle trudne – wszak wprost kojarzy się z dominacją sowiecką, z ubeckimi metodami sprawowania rządów itp. Jednakże idąc tropem myśli narodowej, naturalna niechęć do metod moskiewskich może być pozytywnym kapitałem dla przyszłego porozumienia. Wedle Romana Dmowskiego, porozumienie z Rosją nigdy nie miało przyjąć charakteru cywilizacyjnego (zakładano ciągłe zmagania), a tym bardziej nie miało polegać na politycznym poddaństwie. Wręcz przeciwnie – narodowcy głosili potrzebę ucinania wszelkich wpływów międzynarodówki komunistycznej w Polsce. To porozumienie miało być oparte na wspólnych interesach geopolitycznych. Do takiego porozumienia mogą paradoksalnie doprowadzić jedynie ludzie, którzy w sposób wiarygodny zwalczali dominację sowiecką w czasach PRL i z równą determinacją czynili to w latach tzw. III RP. Wynika to nie tylko z wiarygodności takich osób dla społeczeństwa polskiego, ale również z przyczyn czysto pragmatycznych (realnego porozumienia nie mogą wszak zrealizować byli agenci Moskwy, gdyż byłoby ono osnute zdradą i zakończyłoby się katastrofą). Uważam, że należałoby przemyśleć i ten wątek naszej zagranicznej polityki, gdyż zacieśniające się porozumienie niemiecko-rosyjskie coraz bardziej ciąży nad środkową Europą. Dlatego należy szukać wszelkich sposobów, żeby je osłabić lub po prostu rozerwać. Wszystko to po to, aby dać Polsce szansę gospodarczego skoku i geopolitycznego pokoju.

Środkowoeuropejską solidarność należy z pewnością budować i dobrze, że taki stawiany jest cel przed polską polityką zagraniczną. Jednakże ów sojusz powinien nas bronić przede wszystkim przed naporem Berlina i Brukseli – ze względu na nasze granice i nasze polityczne i gospodarcze powiązania. Obrona przed zagrożeniem wschodnim, również kluczowa dla Polski, nie może nas znieczulić na rzeczy najważniejsze z narodowego punktu widzenia.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl