Problemy „Kościoła otwartego”

Kilka dni temu „Tygodnik Powszechny” ogłosił, że Tomasz Węcławski, znany teolog i były rektor Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu, który niespełna rok temu porzucił stan kapłański, tym razem wystąpił z Kościoła rzymskokatolickiego. Jeszcze jako kapłan Tomasz Węcławski znany był z licznych krytyk wysuwanych pod adresem Kościoła katolickiego oraz poglądów niejednokrotnie budzących wątpliwości co do zgodności z nauczaniem Kościoła.



W oświadczeniu wydanym 23 stycznia br. przez Kurię Metropolitarną w Poznaniu czytamy: „Tomasz Węcławski 21 grudnia 2007 roku publicznie, w obecności proboszcza parafii zamieszkania i dwóch świadków, dokonał aktu apostazji, czyli odstępstwa od Kościoła rzymskokatolickiego. Taki akt jest wyrzeczeniem się wyznawanej przez wspólnotę Kościoła wiary i powoduje zaciągnięcie kary ekskomuniki mocą samego prawa (kanon 1364 Kodeksu Prawa Kanonicznego)”.


Świadectwo


56-letni obecnie Tomasz Węcławski przyjął święcenia kapłańskie w 1979 roku. Po niespełna dwuletniej pracy duszpasterskiej w jednej z parafii archidiecezji poznańskiej w 1980 roku rozpoczął studia na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.

Po studiach, od 1983 roku, wykładał teologię fundamentalną na Papieskim Wydziale Teologicznym w Poznaniu. W latach 1996-1998 był dziekanem tegoż wydziału, doprowadzając go do włączenia w struktury Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 1998 roku, przez następne cztery lata, był dziekanem nowego wydziału teologicznego tegoż uniwersytetu.

W latach 1989-1996 pełnił funkcję rektora Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. W latach 1997-2002 był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej w Rzymie, zaś w latach 2003-2006 zasiadał w Komitecie Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk.

Choć był autorem licznych książek i publikacji, nazwisko Tomasza Węcławskiego stało się powszechnie znane w 2002 roku, po oskarżeniach wysuniętych wobec ks. abp. Juliusza Paetza. Wówczas – jako kapłan archidiecezji poznańskiej – jako jedyny publicznie wypowiedział się w sprawie zarzutów. W rozmowie zatytułowanej „Świadectwo”, a opublikowanej na łamach „Tygodnika Powszechnego”, przedstawił znane sobie fakty i osąd jednoznacznie obciążający ówczesnego metropolitę poznańskiego. Choć tamta wypowiedź budziła liczne wątpliwości ludzi Kościoła, w wielu środowiskach podkreślano wówczas jego „odwagę” i „bezkompromisowość”. Jak w rzeczywistości wyglądała ta odwaga, pokazało wydarzenie sprzed roku i kolejne publiczne wystąpienie przeciw księdzu biskupowi. W dniach 3-4 stycznia 2007 roku na prośbę rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego Tomasz Węcławski wraz ze Zbigniewem Nosowskim i prof. Andrzejem Paczkowskim weszli w skład zespołu mającego „zbadać” dokumenty zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej dotyczące ks. abp. Stanisława Wielgusa. Choć w jednej z wypowiedzi Tomasz Węcławski przyznał, że zadaniem owego zespołu wcale nie było „badanie” dokumentów, a on sam nie posiada na ten temat żadnej wiedzy, „odważnie” przystał na możliwość obciążenia nowego metropolity czynami, których nigdy nie popełnił, nie protestując przeciw wydanemu przez rzecznika praw obywatelskich oświadczeniu w sposób oczywisty naruszającemu wszelkie zasady uczciwości. Jak to się stało, że zaledwie trzy tygodnie wcześniej Tomasz Węcławski miał odwagę zerwać współpracę z miesięcznikiem „Znak” w geście protestu przeciwko stanowisku wydawnictwa o tej samej nazwie, które postawiło ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu niedopuszczalne, zdaniem Węcławskiego, warunki publikacji jego książki, a brakło mu odwagi sprzeciwu wobec nieuczciwości rzecznika praw obywatelskich?


Sprawa sumienia


Niedługo po wspomnianym wyżej wydarzeniu, na początku marca 2007 roku, Tomasz Węcławski ogłosił, że „zakończył i zamknął” swoją działalność kapłańską. W deklaracji przesłanej do Katolickiej Agencji Informacyjnej napisał m.in.: „Po wieloletnim i gruntownym zastanowieniu doszedłem do przekonania, że z racji sumienia nie powinienem już w moim działaniu reprezentować instytucji i wspólnoty kościelnej. (…) Podkreślam wieloletnie przygotowanie, pełną świadomość i niezależność mojej decyzji – decyduję sam, o sobie samym, nie uzależniając się od nikogo i na nikogo nie zamierzając wpływać. (…) O wszystkich istotnych decyzjach, które podejmuję, i o tych, które podejmę w przyszłości, chcę teraz powiedzieć tylko jedno, najważniejsze: moje decyzje są i mam nadzieję będą także w przyszłości takie, że z każdą z nich mogę w każdej chwili umrzeć bez lęku. To jest moja wolność. Nie boję się śmierci. Swoją osobistą prawdę przemyślałem gruntownie. Wybrałem uczciwie, bo w prawdzie wobec własnego sumienia”.

Zarówno w przypadku rezygnacji z „działalności kapłańskiej”, jak i wystąpieniu z Kościoła katolickiego Tomasz Węcławski stwierdził, że podejmując takie, a nie inne decyzje kierował się sumieniem. Nie ma powodów, by w to nie wierzyć. Zawsze jednak pozostaje pytanie o kształt sumienia.


„Reformatorzy”


„Głoszone przez prof. Tomasza Węcławskiego poglądy od dłuższego czasu budziły poważne wątpliwości co do ich zgodności z nauczaniem Kościoła” – czytamy w oświadczeniu Kurii Metropolitarnej w Poznaniu. Zastrzeżenia co do jego działań naukowych zgłaszali liczni teologowie, w tym ks. prof. Lucjan Balter z Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Od dłuższego czasu niepokój mogły budzić nie tylko teorie naukowe, lecz krytyczna postawa wobec niektórych przejawów życia Kościoła. Tomasz Węcławski nie był jedynym ze znanych duchownych, którego charakteryzowała taka postawa.

Jesienią 2005 roku kapłaństwo porzucił Stanisław Obirek. Wstąpił do zakonu jezuitów w 1976 roku. W latach 1978-1980 studiował filozofię na Wydziale Filozoficznym Księży Jezuitów w Krakowie, następnie teologię na Papieskim Wydziale Teologicznym w Neapolu, gdzie w 1983 roku przyjął święcenia kapłańskie. Po nich, w latach 1983-1985, studiował teologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, od 1985 do 1989 roku zaś polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W latach 1994-1998 pełnił funkcję rektora Kolegium Księży Jezuitów w Krakowie. Był wykładowcą w jezuickim Kolegium Świętego Krzyża w Worcester oraz na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Od 1998 roku kierował Katedrą Historii i Filozofii Kultury oraz założonym przez siebie Centrum Kultury i Dialogu przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”.

Od dłuższego czasu znane były jego krytyczne uwagi pod adresem Kościoła katolickiego. Z racji głoszonych przez siebie poglądów, budzących zastrzeżenia co do zgodności z nauczaniem Kościoła, był wielokrotnie upominany przez swoich przełożonych zakonnych. Już w 1998 roku ks. kard. Franciszek Macharski chciał odebrać mu prawo nauczania w imieniu Kościoła katolickiego, gdy ten stanął w obronie krytykowanych przez Kościół dzieł Anthony’ego de Mello.

W 2002 roku, po wywiadzie dla „Przekroju”, w którym mówił o bałwochwalczym stosunku wiernych do Jana Pawła II, Stanisław Obirek na mocy decyzji przełożonych otrzymał polecenie przedstawiania do kontroli dalszych publikacji.

W kwietniu 2005 roku, zaledwie dwa dni po śmierci Jana Pawła II, w wywiadzie udzielonym pismu „Le Soir” Stanisław Obirek mówił o Papieżu z Polski: „Jego nauczanie pełne było jednak elementów irytujących obrońców współczesnej kultury, która wywodzi się z Oświecenia. Myślę tu o jego deklaracjach o 'społeczeństwie bez Boga’ czy o 'cywilizacji śmierci’. Te słowa pozostawiają gorycz. Jednak, jako że zawsze mieliśmy skłonność do selektywnego nauczania Jana Pawła II, środowiska, które wzięły sobie do serca jedynie te elementy potępiające nowoczesność i Europę, przyczyniły się do szkodliwej polaryzacji pomiędzy Kościołem i światem. Dało to wizerunek katolicyzmu egzotycznego, wręcz budzącego zdumienie wśród tych, którzy rozumują w kategoriach kultury (…)”. Porównując Jana Pawła II do „proboszcza na wiejskiej parafii”, mówił o jego „majaczeniu” związanym rzekomo „z doświadczeniem przez niego dwóch totalitaryzmów”. Niedługo po tym wywiadzie prowincjał zakonu jezuitów w Polsce wydał mu roczny zakaz kontaktów z mediami.

W 2007 roku, niedługo po ukamienowaniu ks. abp. Stanisława Wielgusa, kapłaństwo i zakon dominikanów porzucił jeden z czołowych „kamieniarzy” Tadeusz Bartoś. Obecnie na łamach „Gazety Wyborczej” publikuje krytyczne wobec Kościoła artykuły, co nie jest nowością, zważywszy, że czynił to samo jeszcze jako zakonnik dominikański. Nowością jest oferowane przez niego w internecie „doradztwo filozoficzne” po 120 zł za godzinę…

Niemal w tym samym czasie co Tadeusz Bartoś swoją „działalność kapłańską” zamknął Tomasz Węcławski. Dla wielu osób, obserwujących w ostatnim czasie działalność obu duchownych, nie było to zaskoczeniem i nie przywiązywaliby do tego większej uwagi, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze, dla nieprzychylnych Kościołowi środowisk, związanych przede wszystkim z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Gazetą Wyborczą”, otworzyło to możliwość wysuwania abstrakcyjnych tez o odpowiedzialności Kościoła za to, że tak „wybitnym” jednostkom jest w jego strukturach „za ciasno”. Po drugie, żadne z nich nie zamierzało rezygnować z przedstawiania owych głosicieli tez sprzecznych z nauką Kościoła katolickiego jako rzekomo największych autorytetów w sprawach z nim związanych.


Kościół „Tygodnika Powszechnego”


Powyższe postacie przypominam nieprzypadkowo. Łączy je bowiem nie tylko odejście ze stanu duchownego. Jeszcze kiedy w nim trwały, łączyło je kilka innych rzeczy, o których warto w tym miejscu wspomnieć.

Pierwszą z pewnością była ich krytyczna postawa wobec Kościoła, której dawali wyraz w licznych publikacjach. Wszyscy oni nie szczędzili Kościołowi krytycznych uwag, wytykali błędy i przepisywali własne „recepty” na jego „uzdrowienie”. To właśnie ci ludzie ochoczo występowali w środkach przekazu jako „głos Kościoła”, a liberalne media nie szczędziły im pieśni pochwalnych, gdy jako duchowni twierdzili, że „wszystkiemu winni są biskupi”, „archaiczna struktura Kościoła” i „brak jego dostosowania się do realiów współczesności”. Najbardziej smutne było to, że na ogół czynili to z przekonaniem, iż mają więcej racji od całych pokoleń najwybitniejszych teologów i filozofów chrześcijańskich…

Wszystkie wymienione wyżej postacie łączyła jeszcze jedna płaszczyzna. Było nią znane skądinąd środowisko, z którym współpracowali: „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, „Znak” czy „Więź”. I patrząc z perspektywy minionych wydarzeń, trudno sądzić, że to przypadek. To właśnie te środowiska tzw. Kościoła otwartego, uzurpujące sobie priorytet w wyznaczaniu linii Kościoła w Polsce, mają ogromne problemy z grzechem pychy. Widać to było wyraźnie w sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa, choć nie tylko. Ich „Kościół otwarty” w rzeczywistości jest otwarty tylko na tych, którzy myślą lub wydaje się, że mogą myśleć według ściśle określonej przez nich linii. Na całą resztę jest zamknięty i głuchy jak pień.

W tym miejscu jeszcze jeden przykład. We wspomnianym na początku oświadczeniu Kurii Metropolitalnej w Poznaniu czytamy: „Z przykrością należy stwierdzić, że poważne zastrzeżenia budzi też sposób zaprezentowania przez 'Tygodnik Powszechny’ decyzji Tomasza Węcławskiego o apostazji, rozumianej jako wyrzeczenie się wiary w Bóstwo Jezusa. Liczne nieścisłości w tekście Andrzeja Sporniaka, brak ustosunkowania się redakcji do poglądów Tomasza Węcławskiego od strony teologii katolickiej, jak również budzący wątpliwości komentarz redaktora naczelnego, stawiają pod znakiem zapytania sposób wypełniania misji przez katolicki tygodnik społeczno-kulturalny”.

„Komunikat Kurii Metropolitalnej nie precyzuje, na czym polega nasze uchybienie misji katolickiego pisma. Mam nadzieję, że to nie sam fakt poinformowania o apostazji prof. Węcławskiego za takie uchybienie został nam poczytany” – odpowiedział na zawarte w komunikacie zarzuty ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”. W tym miejscu należy się ks. Bonieckiemu wyjaśnienie: priorytetem misji pisma, które nosi w nazwie przymiotnik „katolicki”, z pewnością nie jest promowanie antykatolickich poglądów i antyklerykalnych postaw, co „Tygodnik Powszechny” zdaje się czynić notorycznie. Inna sprawa to fakt, że poglądy, które głosili wyżej wspomniani duchowni, odpowiadały linii tego pisma być może przede wszystkim dlatego, że budziły wątpliwości co do zgodności z nauczaniem Kościoła…


Miejsce w Kościele


Wróćmy do Tomasza Węcławskiego. W tym miejscu ktoś może zapytać o prawo do osądzania bliźniego. Otóż w niniejszej refleksji nie zamierzam osądzać decyzji Tomasza Węcławskiego, bo nikt nie dał mi do tego prawa. Nie wiem, jakie motywy zdecydowały o jego decyzjach i wyborach. O ile jednak nie jesteśmy uprawnieni do osądzania i nie wolno nam potępiać człowieka, o tyle nie można udawać, że nic się nie stało. Jako członkowie Kościoła katolickiego, który ta sprawa tak czy inaczej dotknęła, nie możemy być obojętni na takie rzeczy, gdyż rzutuje to również na wspólnotę, którą tworzymy. Zwłaszcza gdy publiczne skutki konkretnych działań mogą prowadzić do rozmycia prawd niosących ze sobą skądinąd niepodważalną wartość. Warto przypomnieć, że w wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” na początku kwietnia 2002 roku nie kto inny tylko sam Tomasz Węcławski stwierdził, iż „osoba publiczna nie może się dziwić, że o jej działaniach mówi się publicznie”. „Musi też wiedzieć, że oceniane są właśnie publiczne skutki jego działań, a nie jej osobiste zamiary” – podkreślał wówczas.

Jednym z publicznych skutków, o których mowa powyżej, są próby pokrętnego tłumaczenia pewnych sytuacji, z którymi mamy do czynienia. Przykładem niech będzie komentarz, jaki ukazał się w „Gazecie Wyborczej” po decyzji Tomasza Węcławskiego o porzuceniu stanu kapłańskiego. Jego tytuł brzmiał „Kościół traci mądrych księży” i bez wątpienia wiele sugerował. Jakby tego było mało, Jan Turnau, autor komentarza, stwierdził, że „poznański teolog i filozof” był dla niego „jedną z największych postaci polskiego duchowieństwa”. „Kto temu winien, że z szeregów duchowieństwa odchodzą księża wybitni?” – pytał. I choć zaznaczał, że „boi się odpowiedzi jednostronnych”, winą obarczył Kościół, podkreślając, iż „statek nie płynie właściwym kursem”. „Odejścia wybitnych księży świadczą o tym dowodnie” – stwierdził Jan Turnau.

Z kolei po apostazji Tomasza Węcławskiego podobne zdanie wyraził na swoim blogu Krzysztof M. Kaźmierczak, znany z niedawnego oskarżenia ks. bp. Stanisława Stefanka o współpracę z SB. Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” napisał m.in.: „Fakt, że Węcławski nie widzi dla siebie miejsca w Kościele katolickim, nie może dziwić – biorąc pod uwagę to wszystko, czego doznał, będąc jego ponadprzeciętnie aktywnym i zaangażowanym członkiem. (…) Czy władze Kościoła odczytają ten znak-testament Węcławskiego? Jakoś w to wątpię, przeglądając oświadczenie rzecznika poznańskiej kurii, który skupia się nawestiach drugorzędnych…”.

Nie ulega wątpliwości, że dla środowisk nieprzychylnych Kościołowi, a za takie bez wątpienia należy uznać środowiska „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”, każda sytuacja, podobna do wskazanej powyżej, staje się okazją do takiego tłumaczenia, dzięki któremu odbiorca ma się dowiedzieć, że winę za zaistniały stan rzeczy ponoszą księża biskupi i „archaiczna struktura” Kościoła. Jednocześnie ma przyjąć do wiadomości, że czas to zmienić. Że Kościół polski należy „zreformować w duchu soborowym”, że musi być „otwarty”, że potrzeba mu demokracji, że powinni decydować świeccy, że najważniejszy jest dialog, że należy znieść celibat i Pan Bóg wie, co jeszcze.

Tomasz Węcławski nie jest pierwszym i zapewne nie ostatnim człowiekiem ochrzczonym w Kościele katolickim, który wyrzekł się wiary wyznawanej przez tenże Kościół. Nie znaczy to jednak, że za fakt, iż nie potrafił on określić swego miejsca w Kościele, odpowiedzialny jest Kościół. Fakt, że Obirek, Bartoś czy Węcławski mają inne zdanie niż Kościół, nie oznacza, iż myli się ten ostatni.


Sebastian Karczewski
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl