Misja druha Witolda

Witold Pilecki znalazł się w niemieckim obozie koncentracyjnym i
obozie zagłady Auschwitz-Birkenau dobrowolnie, w wyniku świadomie
podjętej decyzji uzgodnionej z dowódcami konspiracyjnej Tajnej
Organizacji Wojskowej, której był współzałożycielem. Zważywszy na fakt,
czym było Auschwitz, decyzję Pileckiego – powziętą w interesie braci i
sióstr cierpiących głód, ból i upokorzenie – należy uznać za heroiczną.
Można powiedzieć więcej: to była decyzja człowieka świadomie dążącego do
świętości – co by potwierdzały ostatnie lata życia i męczeńska śmierć.
Człowieka działającego jako narzędzie Bożej Opatrzności.

W
czwartek, 19 września 1940 r., „Witold” (takiego pseudonimu używał w
organizacji) dał się schwytać Niemcom podczas łapanki w Warszawie przy
al. Wojska Polskiego 40. Miał przy sobie pieczołowicie przygotowane
fałszywe dokumenty. Teraz był Tomaszem Serafińskim, byłym polskim
żołnierzem. Swojego nowego „życiorysu” uczył się starannie na pamięć, by
nie przyłapano go i niczego nie podejrzewano. Życiorys musiał być
„zrównoważony”: nie taki, za który mogli zabić, i nie taki, by
wypuścili… Musiał być w sam raz. Ot, taki, by zasłużyć na obóz i
niemiecką „resocjalizację”.
Tu pojawia się refleksja: przez całe
lata miliony Polaków pasjonowały się zmyślonym życiorysem sowieckiego
agenta występującego jako Hans Kloss z tandetnym scenariuszem tej
bzdurnej opowieści („Schowaj, durniu, tę pukawkę” – i on chował…).
Zmyślony Kloss ma dziś swoje muzeum i tysiące bezmyślnych fanów
licytujących się, który z nich spędził najwięcej godzin, oglądając
swojego idola. Podobno rekordzista obejrzał serial ponad 50 razy…
Rotmistrz Witold Pilecki „Druh” miał życie przypominające gotowy
scenariusz filmu – prawdziwego, niekonsultowanego z Głównym Zarządem
Politycznym sowieckiego wojska polskiego ani z Głównym Urzędem Kontroli
Prasy Publikacji i Widowisk. Jednak Pilecki nie ma w wolnej Polsce ani
muzeum, ani dobrego filmu fabularnego (poza schematycznym, pozbawionym
wyrazu i nieprawdziwym w wielu sprawach spektaklem TVP, o którym mało
kto pamięta). Ulice rotmistrza Pileckiego trzeba radnym w Koszalinie i
we Wrocławiu „wyrywać z gardła”. Wolą Gwardię Ludową czy pruską
promenadę, bo bulwar rotmistrza Witolda Pileckiego „nie brzmi
apetycznie” – jak się wyraził pewien internauta cytowany przez Tadeusza
M. Płużańskiego.

W otchłani zła

W obozie groziła mu
śmierć nie tylko z ręki kapo czy z powodu choroby wywołanej
niedożywieniem, ciężką pracą i warunkami pobytu. Ryzykował rozpoznanie,
co też oznaczałoby natychmiastową śmierć. Wielu ludzi znało przecież
„Druha” (jego drugi pseudonim) z widzenia i z nazwiska.
Trafił do
Auschwitz w nocy z soboty na niedzielę 21/22 września 1940 roku. To była
najczarniejsza niedziela w jego dotychczasowym życiu. Tak ją wspominał:
„Transport wtacza się na bocznicę kolejową w Oświęcimiu. Noc. Wagony
zostają otwarte. W świetle reflektorów za pomocą bicia pałkami opróżnia
się wagony. Wokół stoją Niemcy w czarnych mundurach. Krzyki Niemców,
jęki bitych i szczutych psami więźniów, strzelanina. Wydawało mi się, że
znalazłem się w samym piekle”.
To było piekło i koniec świata dla
jego współtowarzyszy. Jego siłą była natomiast misja. Mimo piekielnego
otoczenia miał świadomość, że ta niedziela jest dopiero początkiem nowej
drogi, tej najważniejszej w całym dotychczasowym życiu. Był żołnierzem z
krwi i kości, żądnym nowych wyzwań i – co tu dużo mówić – chwały
również. Był harcerzem. Nie lekceważyłbym doświadczeń harcerskich
naszego „Druha”. Ksiądz Wincenty Stefan Frelichowski, również harcerz,
tak jak Pilecki więzień obozu koncentracyjnego, tyle że w Dachau,
napisał kiedyś w porywie serca: „Państwo, którego wszyscy obywatele
byliby harcerzami, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że
kto przejdzie przez jego szkołę, to jest typem człowieka, jakiego nam
teraz potrzeba”. Prorocze słowa! Obydwaj druhowie poświęcili się służbie
dla upokorzonych i uciemiężonych, bo pomoc słabszym to właśnie zadanie
harcerza.
Druh Witold przybył do Auschwitz w ramach tzw. drugiego
transportu warszawskiego złożonego z 1705 więźniów Pawiaka. Przybył we
wczesnej fazie istnienia obozu, jeszcze nierozbudowanego do monstrualnej
sieci miejsc pracy niewolniczej i miejsca zagłady. Planowanego wówczas
jeszcze przede wszystkim dla Polaków, a nie dla Żydów. Ledwie 3 miesiące
wcześniej, 14 czerwca 1940 r., przybył przecież do obozu pierwszy
wielki transport polski z Tarnowa – 728 więźniów politycznych.

Tajna
siatka

Witold Pilecki vel Tomasz Serafiński, więzień nr
4859, rozpoczął swoją misję w warunkach ekstremalnych, wymagających
hartu ducha i heroizmu na co dzień. Musiał znaleźć odpowiednich ludzi do
pracy konspiracyjnej, a jednocześnie spełnić podstawowy warunek: nie
dać się zabić…
Nadrzędnym celem jego działania było założenie
tajnej organizacji, która miała stworzyć wśród więźniów samopomoc;
ratowanie ich – zwłaszcza tych niezbędnych w pracy konspiracyjnej –
przed śmiercią, chorobą, dekonspiracją miało podtrzymywać ducha
wytrwania i oporu. W decydującym momencie, w sprzyjających warunkach,
organizacja miała opanować obóz, by nie pozwolić na jego „likwidację”,
czyli masowy mord na więźniach.
Zwraca uwagę dość wymowna nazwa:
Związek Organizacji Wojskowej (ZOW). Kojarzy się ona z przedwojennymi
jeszcze pracami Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza dotyczącymi dywersji
pozafrontowej na wypadek przegranej wojny. Przewidywano w tej sytuacji
tworzenie tajnych organizacji wojskowych. Rotmistrz Pilecki był więc
żołnierzem Wojska Polskiego nawet w obozie! W listopadzie 1941 r.
dowódca główny AK, gen. Stefan Rowecki „Grot”, awansował go do stopnia
porucznika (awans na rotmistrza w listopadzie 1943 r.) za gorliwą służbę
i perfekcyjne wykonanie zaplanowanych działań. Za wypełnienie ważnych
zadań o znaczeniu wojskowym w obozowym pasiaku i na chwiejących się
nogach!
Druh Witold i jego współtowarzysze niedoli w obozowych
warunkach powołali do życia organizację tworzoną przez ludzi z całego
obozu, bez których późniejsza ucieczka Pileckiego byłaby niemożliwa.
Organizacja przygotowywała raporty dla Armii Krajowej o sytuacji w
obozie. Raporty, z których na Zachodzie zrobiono niewielki użytek, ale
na to determinacja i siła ducha konspiratorów nie miały już żadnego
wpływu.
Sprawozdania-meldunki dotyczące zbrodni ludobójstwa w
Auschwitz organizacja Witolda Pileckiego przesyłała do Warszawy przez
obozowe pralnicze komando i do zachodnich aliantów przez komórkę „Anna” w
Szwecji. Także za pośrednictwem uciekinierów, jeśli były to ucieczki
zaplanowane przez ZOW, takie jak np. Wincentego Gawrona i Stefana
Bieleckiego w maju 1942 r. oraz Eugeniusza Bendera, Kazimierza
Piechowskiego i Stanisława Jastera miesiąc później. W kwietniu 1943 r.
przyszła pora na ucieczkę Pileckiego razem z Janem Redzejem i Edwardem
Ciesielskim. Pora najwyższa, groziła mu bowiem dekonspiracja. Misja
druha Witolda była wypełniona, do wykonania reszty zadań pozostawiał w
obozie rozwiniętą, skutecznie działającą sieć konspiracyjną.

Po
drugiej stronie drutów

Józef Garliński ps. „Long” z Komendy
Głównej AK był także więźniem Auschwitz. Przeżył. Po wojnie napisał:
„Mogłoby się wydawać, że Oświęcim był ostatnim miejscem, w którym mógłby
powstać ruch oporu. Któż bowiem mógłby do niego należeć? Zagłodzeni,
popędzani kijami, wiecznie głodni, słaniający się na nogach ludzie,
których jedynym marzeniem była dodatkowa łyżka zupy i ukradziona godzina
snu?”. Tak, tacy też mogli do niego należeć. Pod warunkiem, że mieli
przewodników, którzy w wieku młodzieńczym przyjęli za swoje słowa
przyrzeczenia, że „harcerz służy Bogu i Polsce”, że „w każdym widzi
bliźniego”, że „postępuje po rycersku”, że „jest czysty w myśli, mowie i
uczynkach”… Którzy w wieku męskim przyrzekali walkę „aż do ofiary
życia mego”.
„Mam opisać możliwie suche fakty, jak tego chcą moi
koledzy” – pisał już po ucieczce z obozu rotmistrz Pilecki,
rozpoczynając swój „Raport Witolda”. „Spróbuję więc, lecz człowiek
przecież nie był z drewna. Już nie mówię z kamienia – chociaż wydawało
się, że i kamień nieraz musiałby się spocić. Czasami więc wśród
podawanych faktów będę jednak wstawiał myśl wyrażającą to, co się czuło.
Nie wiem, czy koniecznie ma to obniżać wartość napisanego. Nie było się
z kamienia – często mu zazdrościłem. Miało się jeszcze ciągle bijące,
czasem w gardle, serce, kołaczącą gdzieś myśl, czasami łapałem ją z
trudem”… Bez tego serca Witold nie byłby Witoldem.
Druh Witold
kończył swój raport wrażeniami z wolności. Nie żałował gorzkich słów. Tę
część raportu należałoby dedykować każdemu z nas – ludziom żyjącym
prawie 70 lat później – bo nic nie straciły na aktualności: „Teraz
chciałem jeszcze powiedzieć, co czułem w ogóle wśród ludzi, gdy się
znowu pomiędzy nimi znalazłem, wracając z miejsca, o którym naprawdę
można powiedzieć: 'Kto wszedł, ten umarł. Kto wyszedł, ten się narodził
na nowo’. Jakie wrażenie odniosłem nie wśród tych najlepszych lub
najgorszych, lecz w ogóle w całej masie ludzkiej po powrocie do życia na
ziemi. Czasami wydawało mi się, że chodząc po wielkim domu, otworzyłem
nagle drzwi do jakiegoś pokoju, gdzie są same dzieci… Tak, był
przeskok zbyt wielki w tym, co dla nas było ważne, a co za ważne uważają
ludzie, czym się kłopoczą, cieszą i martwią. Lecz to jeszcze nie
wszystko… Zbyt widocznym stało się teraz powszechne jakieś krętactwo.
Biła wyraźnie w oczy jakaś praca niszcząca nad zatarciem granicy
pomiędzy prawdą a fałszem. Prawda stała się tak rozciągliwa, że
naciągano ją, przysłaniając wszystko, co ukryć było wygodniej. Skrzętnie
zatarto granicę pomiędzy uczciwością a zwykłym krętactwem. Nie to jest
ważne, co napisałem dotychczas na tych kilkudziesięciu stronach,
szczególnie dla tych, co będą je czytać li tylko jako sensację, lecz
tutaj chciałbym pisać tak wielkimi literami, jakich nie ma, niestety, w
maszynowym piśmie, żeby te wszystkie głowy, co pod pięknym przedziałkiem
mają wewnątrz przysłowiową wodę i matkom chyba tylko mogą dziękować za
dobrze sklepione czaszki, że owa woda im z głów nie wycieka – niech się
zastanowią głębiej nad własnym życiem, niech się rozejrzą po ludziach i
zaczną walkę od siebie, ze zwykłym fałszem, zakłamaniem, interesem
podtasowanym sprytnie pod idee, prawdę, a nawet wielką sprawę”…

***********************

KL Auschwitz-Birkenau był największym niemieckim obozem
koncentracyjnym i obozem zagłady na świecie. Zgładzono tu ponad milion
ludzi z Polski, Austrii, Belgii, Czechosłowacji, Danii, Francji, Grecji,
Holandii, Jugosławii, Luksemburga, Niemiec, Norwegii, Rumunii, Węgier,
Włoch, Związku Sowieckiego, Hiszpanii, Szwajcarii, Turcji, Wielkiej
Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Polska organizacja oporu działała –
dzięki druhowi Witoldowi – już od jesieni 1940 roku. To dzięki Polakom
powstała także później, od roku 1943, tajna organizacja międzynarodowa.
Auschwitz-Birkenau jest obecnie Pomnikiem Męczeństwa Narodu Polskiego i
Innych Narodów. Jest międzynarodowym miejscem pamięci, z Międzynarodowym
Pomnikiem Męczeństwa. Tylko dla druha Witolda ciągle brakuje tam
godnego miejsca, zresztą tak w całej Polsce, jak i w „zjednoczonej”
Europie, która nie życzyła sobie, by wymieniać jego nazwisko przy okazji
rezolucji potępiającej totalitaryzmy odpowiedzialne za nieszczęścia II
wojny światowej i za zbrodnie powojenne. Trzeba go nieustannie
przypominać i upominać się o należne mu miejsce. Trzeba, by był w
naszych sercach.

Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl