Jedyny taki lot

Wolna, odzyskana, nasza Polska! W 1994 roku nadal tak czuły miliony polskich
serc w radości, że zrzuciliśmy jarzmo reżimu i teraz nagle nasze życie ma pełny
sens. W kwietniu 1994 roku podjęłam się restrukturyzacji redakcji programów
wojskowych. Tu rozpoczyna się ta sensacyjna opowieść, niebywała akcja, ten lot,
jedyny w dziejach, dotąd…

Wolność. Jan Paweł II mówił nam wtedy o sensie wolności m.in. tak:
"(…) zadanie wolności (…) spełnia się wedle programu Chrystusa (…),
spełnia się na gruncie prawdy. Być wolnym to znaczy… działać w prawdzie. Być
wolnym to znaczy umieć siebie poddać, podporządkować prawdzie, a nie –
podporządkowywać prawdę sobie, swoim zachciankom, interesom, koniunkturom".
Wszystko, co umiałam, jako dziennikarka, filmowiec, pragnęłam poświęcić dla
własnego kraju, wykorzystać możliwości, jakie ta wolność nagle przed nami
otwierała. Szybko.
W 1993 roku ukończyłam Podyplomowe Studium Operacyjno-Strategiczne w Akademii
Obrony Narodowej. Moją dziennikarską pasją stała się tematyka szeroko
rozumianego bezpieczeństwa narodowego. To nie tylko "czołgi, karabiny", ale
bezpieczeństwo publiczne, socjalne, bezpieczeństwo rodzin, edukacja, wszystko,
co może służyć odbudowie mentalności narodowej, polskiej.

Jak to: ukryć Polaków?
Z racji zawodowych wzięłam udział w jakimś spotkaniu w Urzędzie Rady Ministrów.
Wychodząc, usłyszałam rozmowę dwóch wysokiego szczebla polityków. Mówili głośno:
"Mamy problem z tymi Polakami w Kazachstanie, jest ich tam podobno ze 100
tysięcy, wypisują listy do prezydenta Wałęsy i tu do nas, setki listów, chcą
polskich paszportów, prawa do przyjeżdżania tutaj! Musimy to jakoś przykryć,
uciszyć, bo nie damy sobie rady z taką ilością, a i z innych republik też by
chcieli tego samego, za ich śladem. Nie damy rady, jakby się nam tu na głowę
zwalili, ponieślibyśmy klęskę! A wybory prezydenckie za rok". Drugi z decydentów
odpowiedział: "No to stosujmy zakaz informowania mediów! A te ich listy
zostawiać bez odpowiedzi, jakoś da się tych Polaków ukryć!".
To był szok. Jak to "ukryć" tych Polaków, którzy wycierpieli tam gehennę, którzy
prawa do udokumentowania swojej polskości wyczekiwali jak zbawienia?
W tym czasie na wolność od ZSRS wybił się Kazachstan. Wprowadzano paszporty,
każdy obywatel musiał zdecydować, kim chce być. Wybór miał prosty: albo dostaje
paszport Kazacha, albo Rosjanina. Opcji polskiej nie przewidziano. Ale można
było przecież ją stworzyć. Polacy chcieli jedynie zachować wpis w kazachskich
paszportach: narodowość polska. Albo mieć podwójne obywatelstwo, polski paszport
jako drugi, a choćby Kartę Polaka. I my mielibyśmy teraz postępować tak, jak
kiedyś Sowieci podczas potwornych zsyłek w czasie II wojny światowej, gdy
usiłowali rusyfikować zesłańców, szczególnie te osierocone tam dzieci, cudem
żyjące w głodzie i bezdomnej tułaczce. Za samą zgodę wyrzeczenia się polskości
mogły dostać dach nad głową i chleb, a za odmowę – często tylko śmierć… Wiele
takich dzieci tułaczych spotkałam, gdy po latach nagrywałam ich wstrząsające
świadectwa miłości do Polski, za cenę życia. Nie mieściło mi się to w głowie.
Wróciłam do redakcji z gotowym pomysłem.

Stanąć na stepach Karagandy
Trzeba nagłośnić na cały kraj fakt istnienia tam, w Kazachstanie, tysięcy
spragnionych prawa do polskości zesłańców, cudem przecież tam ocalałych i
żyjących w tragicznym ubóstwie. Pierwszy pomysł to film dokumentalny, w trakcie
kręcenia zdjęć poznam dokładnie, jaka jest prawda o tamtych ludziach, ich
potrzeby, mentalność. Takiego filmu pragnął też pewien siedemdziesięcioparolatek,
pan Czesław Zychowicz, działacz Stowarzyszenia Polskich Kombatantów (SPK) w
Londynie. Jego ostatnim marzeniem życia było stanąć raz jeszcze na stepach
Karagandy, tam, gdzie jako mały chłopiec własnymi rękami darł ziemię, by jakoś
pochować swoich rodziców, rodzeństwo, ciotki, dziadków umierających tam z głodu
i chorób. Tylko on ocalał, tylko on z gen. Andersem, przygarnięty przez polskie
wojsko, chory z głodu, gdy ciało odchodziło już od kości, uratowany. Dowieziono
go do szpitala polowego w Pahlevi w Persji, a tam zaopiekował się nim "druh
Zdzisio" i przygarnął jak braciszka. Ten "druh" to późniejszy ks. prałat prof.
Zdzisław Peszkowski, kapelan pomordowanych na Wschodzie. Pan Czesław przyjechał
specjalnie do redakcji, prosił, by zabrać go tam, do Kazachstanu. I tak mieliśmy
już oficjalnie potwierdzony udział SPK z Londynu jako współorganizatora
pierwszej w dziejach akcji "Most Pomocy Polakom w Kazachstanie". Był jeszcze
jeden argument – Caritas Polska wtedy, w 1994 roku, odzyskała pełnię praw do
działania zgodnie ze swoim powołaniem, stała się pełnoprawną organizacją
ogólnopolską i międzynarodową, potrzebne było nagłośnienie jej działalności. Tak
mało Polacy wiedzieli o Caritas, cenzura komunistyczna pół wieku nie dopuszczała
do informowania o tak długo skazanej na niszowość wielkiej organizacji
pomocowej. To wszystko składało się w jedną, wyjątkową całość: wspólnotę serc i
potrzeb organizacyjnych.
Tylko co ma pomoc Polakom w Kazachstanie do tematyki restrukturyzowanej redakcji
wojskowej w TVP? Przecież zesłańcy to także ofiary mordu katyńskiego!
W czasie tygodnia zdjęć do filmu w Kazachstanie, gdzie towarzyszył mi jako
główny bohater pan Czesław Zychowicz, a u jego boku stał dawny jego opiekun,
"druh", ks. prałat Peszkowski, poznaliśmy nuncjusza papieskiego w Ałma-Acie,
księży na polskich misjach, m.in. księdza, który przyjechał budować kościół w
Karagandzie, a także odwiedziliśmy domy dziecka i szpital miejski w Karagandzie.
Dno ubóstwa, ofiarna praca personelu medycznego codziennie dokonującego cudu
ratowania dzieci, starszych, najsłabszych, bez leków, bez środków medycznych, za
to sercem, czułością, często jakby jedynym lekarstwem, jakie posiadali. Rozmowa
z dyrektorem szpitala w Karagandzie była decydująca – tu potrzebne były każde
leki, nawet te, które w Polsce kończyłyby ważność za miesiąc czy dwa i zostałyby
zutylizowane. Byle je przywieźć. Ale jak? W Karagandzie było tylko przestarzałe
lotnisko dla wewnętrznych, małych samolotów, z dziurawymi, zarastającymi trawą
pasami startowymi, jakieś pordzewiałe hangary. Kazach, szef lotniska, zapewnił
mnie: "My tu umiemy sprowadzić każdy samolot. Jeśli w nim będą lekarstwa nie
tylko dla Polaków, ale dla wszystkich potrzebujących, to tylko podniesie rangę,
prestiż polskich zesłańców. My ich tu cenimy, są wykształceni, wierzą w Boga,
jak i my grzebali swoich zmarłych, a my chronimy ich cmentarze, ślady po
zakopywanych w stepach setkach tysięcy zesłańców. A każdy naród, który zachowuje
pamięć o swoich zmarłych, dba o cmentarze, to naród godnych ludzi, przetrwaliśmy
tu wspólnie!".
Tylko skąd wziąć samolot? Jak tam dolecieć? Takie wysokie koszty! Przeczytałam,
że pewna organizacja charytatywna, świecka, ma gotowe 1200 paczek dla Polaków na
Boże Narodzenie ´94, ale nie ma jak ich dostarczyć. Zaproponowałam udział w tej
akcji.
Wracałam jesienią 1994 roku z jakiejś lotniczej podróży, o zmierzchu samolot
dość długo lądował na Okęciu, kołowanie przeciągało się i nagle zauważyłam, że
stoi samolot, Ił-18, na płycie wojskowego lotniska, ale ma cywilne oznaczenia,
wielki napis z nazwą prywatnej firmy. Dowiedziałam się, że zarówno samolot, jak
i cała firma właściciela są zadłużone w MON, że nie ma jak ściągnąć tych długów,
więc samolot stoi niczym zakładnik na lotnisku wojskowym. Ówczesny minister
obrony, choć z oporami, podjął pomysł, by dać samolot do dyspozycji.

Jest samolot
Aż na 4 dni. Wszelkie inne opłaty, tj. paliwo, praca załogi, pilotów, ich diety
i delegacje, zakwaterowanie w Karagandzie, to miał być już nasz problem.
Podpisaliśmy porozumienie między Caritas Polska, SPK i Urzędem ds. Kombatantów,
na antenie Programu 1 TVP ruszyły w listopadzie 1994 roku krótkie programy na
żywo, ze studia, po 5-7 minut na antenie. Niby nic ciekawego się nie działo,
scenografia wprost nędzna. Ot, ławeczka, na niej kilka osób, piloci wojskowi,
dowódca Jednostek Nadwiślańskich, ktoś ze Straży Granicznej, lekarz, byli
zesłańcy w biało-czerwonych opaskach, dyrektor departamentu kadr MON,
przedstawiciele SPK z Londynu albo szef Urzędu ds. Kombatantów obok księdza –
dyrektora Caritas, i ks. Peszkowskiego. Pojawiła się też szefowa tej fundacji,
której chcieliśmy pomóc, by zawieźć te "gotowe 1200 paczek", o jakich pisała
gazeta, że leżą w magazynie. Przystąpiła do akcji Wspólnota Polska, od której
otrzymaliśmy duże dofinansowanie na pokrycie kosztów przelotu. Wszyscy
zaproszeni do studia opowiadali o Polakach-zesłańcach, o wielkich zsyłkach,
Katyniu i dalszym udręczeniu rodzin pomordowanych oficerów. Jedyną "grafiką" w
tych wejściach antenowych był numer konta bankowego Caritas Polska. Ruszyła
wielka zbiórka środków na paliwo i na lekarstwa dla szpitala w Karagandzie, na
pomoc dla Polaków, według wskazań nowo powstających tam parafii.
W ciągu kilku dni na konto wpłynęło kilkanaście milionów złotych. Oglądalność
tych tak skromnie realizowanych programików sięgnęła 40 procent, wielkości
nieznane w dziejach TVP. Polska tak złakniona była tej do niedawna zakazanej
wiedzy o zesłańcach, sybirakach.
Dary i wpłaty przynoszono także do redakcji wojskowej, było wiele przejmujących
rozmów z ofiarnymi widzami – pamiętam do dziś 80-letnią, z trudem chodzącą
panią, która przyniosła w darze 2 tys. dolarów. Byliśmy przerażeni, że może
ogołaca siebie i rodzinę z oszczędności życia, ale złożyła zapewnienie na
piśmie, w obecności świadków, że ten dar jest zamiast na pomnik cmentarny dla
brata, z którym była na zesłaniu, i tam, pod Karagandą, gdzieś w stepie, go
pochowała. Prosiła, by te pieniądze posłużyły najuboższym zesłańcom zamiast tego
krzyża, który chciała postawić w stepie, nie wiedząc, gdzie i jak dojechać. Albo
przyszli też dwaj 8-letni chłopcy, zebrali w całej swojej podstawówce po 10
groszy z kieszonkowego od każdego ucznia, przynieśli więc spory woreczek
grosiaków, w sumie niemal 2 tys. złotych.
Zbieranie darów, skrzyń z lekami to oddzielny rozdział tej historii. Największa
pomoc – od wojska z Wrocławia – kilkanaście ton leków. Załadunek rozpoczął się
po północy, wykonywali go żołnierze Jednostek Nadwiślańskich i SG. Pojechałam do
domu spakować śpiwór, himalajskie ubrania na przelot dla siebie. Wylot miał być
ok. czwartej rano. Już o pierwszej telefon od dowódcy JN: "Jakaś pani, szefowa
jakiejś fundacji, siedzi na skrzyniach, zakazała je wnosić do samolotu, udziela
wywiadu do 'Dziennika TVP’, mówi, że ten samolot teraz nie poleci, że premier
dał go jej do Jugosławii!". Pognałam na lotnisko. W magazynie szokujący obrazek
– taki, jak opisał mi przez telefon oficer. W ostatniej chwili organizacja owej
"działaczki pomocowej" dopakowywała owe "paczki", których jakoś nigdy wcześniej
gotowych nie było! Nad ranem jednak wystartowaliśmy.

Polska na Boże Narodzenie
Lecieliśmy w promieniach wschodzącego słońca przez ośnieżone pustkowia,
zamarznięte rzeki, kominy domów ledwie widoczne spod śniegów. Lądowanie w
Uralsku. Mam iść sama, z plecakiem pełnym pieniędzy i butelką Chopina. Przez
zalodzoną płytę lotniska, nieodśnieżaną. Uzgadniamy ceny, pytam: "Pan podobno
uwielbia muzykę? Szczególnie Chopina?". I poszło bez trudu, cena spadła do
ustalonej, oficjalnej. Pobieramy paliwo. Start przed zachodem słońca. Minus 40
stopni mrozu. Gdy nadlatujemy nad Karagandę, jest ciemna noc, zamieć śnieżna,
tumany śniegu, wicher, minus 45 stopni. Na płycie Polacy, kierowcy ciężarówek,
kilka kobiet opatulonych w grube chusty, płaczą: "To pierwszy raz pomyśleli o
nas w Ojczyźnie na Boże Narodzenie! To już o nas w kraju będzie wiadomo! Że tu
żyjemy! Że czekamy, aż Ojczyzna o nas się upomni!".
Rozładunek. Dyrektor szpitala czekał z personelem w pogotowiu od paru dni.
Zrywają się z łóżek, pędzą z rozmaitych punktów miasta otwierać szpital. W tę
zamieć, w środku nocy. To dzieje się na naszych oczach: dyrektor otwiera z
łańcuchów i kłódek drzwi szpitala, zjeżdżają się pielęgniarki, rodziny dowożą
pacjentów, bo są leki, środki opatrunkowe, można zrobić kilka najpilniejszych
operacji! Pacjenci to Kazachowie, Rosjanie, Polacy… Za kilka dni będą
świętować razem Boże Narodzenie. Leków starczy na miesiąc. Potem znowu przyjdzie
im zamknąć szpital. Za dwa dni odlatujemy, o świcie.
Samolot pusty, nie ma siedzeń, wymontowane zostały w Warszawie. Natrafiam na
pudełko insuliny, zostało, zapomniane, przemarzło na postoju w Karagandzie. I w
Uralsku młoda celniczka rekwiruje te leki, straszy, że nie wypuści samolotu. Nie
mamy prawa nic wieźć w powrotną stronę… nie chcę jej wydać tej paczki, leki są
zmrożone, mogą być szkodliwe. Zostałyśmy same, wtedy celniczka rozpłakała się:
"Proszę, niech pani mi da te leki! Tu nic nie ma, a moja mama umrze bez
insuliny! Kupowałyśmy ją tylko na bazarze, za złoto, nie mam już w domu nic do
sprzedania". Oddaję jej te leki, pod przysięgą, że upewni się u lekarza, iż mogą
być jeszcze stosowane. Biorę w tajemnicy przed funkcjonariuszami od dziewczyny
adres, telefon. Z Polski, zaraz po przylocie, posłaliśmy jej dwie kolejne paczki
z insuliną, ale nigdy nie doszły do adresatki, jej mama wkrótce umarła.
Lądowanie w Warszawie, w nocy. Na płycie czekał ks. Peszkowski i starszy pan,
uczestnik Powstania Warszawskiego, z bukietem i pudełkiem czekoladek dla
pilotów. Tylko gazety londyńskie napisały, że taki lot się odbył. Ale dzięki
telewizji, już wtedy publicznej, choć od niedawna, cała Polska się dowiedziała,
że Caritas jest, a jej znakomity wówczas dyrektor, ks. prof. Wojciech Łazewski,
ma w planie kolejną akcję, Pomoc Kościołowi i Polakom na Wschodzie. I znowu
wpłynęły ogromne fundusze, ksiądz zaczął budować kościoły, głównie w
Kazachstanie, i regularnie wysyłać tam pomoc medyczną i edukacyjną. Cała Polska
się dowiedziała, że nasi zesłańcy czekają, aż ich Ojczyzna przywróci im prawo do
obywatelstwa.

 

Anna T. Pietraszek
 

Autorka jest dokumentalistką filmową TVP, współpracowniczką IPN.
Prezydent RP Ryszard Kaczorowski odznaczył Annę T. Pieraszek w 1995 r. Złotym
Krzyżem Zasługi Światowej Federacji Stowarzyszeń Polskich Kombatantów za
zorganizowanie tego pierwszego lotniczego transportu darów dla Polaków w
Kazachstanie oraz pierwszą transmisję z Lasu Katyńskiego. Za to samo Prymas
Polski ks. kard. Józef Glemp przyznał jej Złoty Krzyż Zasługi dla Kościoła i
Narodu Polskiego.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl