Eureka! Radio Maryja nie gryzie!

Przeczytałam „raport” socjologów z UW i poczułam ulgę. Jak wskazują badania naukowe, w rozgłośni Ojców Redemptorystów nie uświadczysz tego, o co od lat oskarża ją Ministerstwo Prawdy. Jedno niepokoi. Fakty empirycznie sprawdzalne (wystarczy włączyć radio) nie mówią już ludziom z Uniwersytetu Warszawskiego zgoła nic. Nie można ufać uszom ani oczom. Takie czasy. Potrzebny jest rytualny przekład z języka zdrowego rozsądku na język poprawności politycznej. Zdrowy rozsądek okazuje się bezużyteczny, gdy w grę wchodzi instancja wyższa (może wręcz najwyższa?), która mu zaprzecza.

Skoro doświadczenie rozumu przeczy wyroczni delfickiej, to w celu zweryfikowania tez „Wyborczej” trzeba było użyć – cięższej niż własne władze umysłowe – artylerii „aparatury naukowej”.
W konwencji nieco zabawowej („intelekt stanął mi dęba”) wyjaśnia swój udział w tym przedsięwzięciu jego autor, prof. Ireneusz Krzemiński, znany demaskator niezliczonych win Kościoła – w tym moralnie oburzających występków biskupów – na łamach „Rzeczpospolitej”.

„Dobry, otwarty, posoborowy”
Negatywne opinie o Radiu Maryja zbudowane są na filozofii podejrzeń. Coś, co jest przedstawiane jako zagrożenie, musi wzbudzać postawę obronną, czasem wręcz psychozę lęku, podejrzliwości. Przyznaje się do tego prof. Krzemiński, który po opublikowaniu książki „Czego nas uczy Radio Maryja?” (ma ona „obalać wiele mitów” na temat Radia) przystąpił do osobliwej polemiki z samym sobą („Intelekt stanął mi dęba”, „Rzeczpospolita”, 7-8 listopada). Widać nie wszystko, co zostało ujawnione dzięki „badaniom”, da się usprawiedliwić. Jako naukowiec i komentator, zgodnie z obowiązującą w naukach społecznych i w publicystyce linią partyjną, Krzemiński „stawiał tezę”, że: „Radio Maryja jest eksponentem, popularyzatorem tradycji endeckiej, która dla mnie jest ciemna i niedobra, ale której nie można wymazać z historii Polski”. Pan profesor również „podejrzewał”, jak sam mówi, że „choć religijność radia jest jego silną stroną, w przeciwieństwie do jego zaangażowania politycznego”, to „jest to jednak inny typ religijności niż ten, który ja uznałbym za dobry, otwarty, posoborowy”. Ogląd świata oparty na subiektywnych, niesprawdzonych tezach, na „podejrzeniach”, które są niczym innym jak tylko wynikiem osobistych pomyłek i uprzedzeń, musi zastanawiać u osoby z tytułem naukowym, w dodatku nauczyciela akademickiego. Po opublikowaniu książki prof. Ireneusz Krzemiński przyznaje wprawdzie, że w wyniku przeprowadzonych badań jego tezy „posypały się”; z drugiej jednak strony tłumaczy, iż popełnił w swojej książce „błąd”, uznając, że religijność Radia Maryja, którą nazywa „autentyczną”, „płynącą prosto z serca”, jest „zawsze otwarta na innych, nieskłonna do potępiania ich”. Wcale tak nie uważa („zaskoczyło mnie, że można mieć prawdziwe przeżycie religijne i jednocześnie potępiać kogoś w czambuł, że można, żarliwie kochając Pana Jezusa, nienawidzić bliźniego swego”). Pozwala sobie na stwierdzenie, że Radio Maryja się „cywilizuje”, które brzmi tym fatalniej, że sam deklaruje się jako katolik. Jak zamierza podobne sądy łączyć z ganieniem cudzej „nienawiści”, z deklarowanym katolicyzmem? Prawo do nieprzebierającej w słowach krytyki przyznaje jedynie sobie. Na jakiej podstawie? Wygląda na to, że trzeba będzie użyć aparatury naukowej, by profesor socjologii zrozumiał tę najprostszą ewangeliczną prawdę, że nazywanie zła po imieniu nie jest „nienawiścią”. Jest obowiązkiem ludzi wierzących. Z upodobaniem oskarża też prof. Krzemiński Radio Maryja o „przedsoborowość” („dla mnie przedsoborowa jest już ta bardzo hierarchiczna wizja Kościoła, w której wierny jest zawsze podporządkowany kapłanowi. To ksiądz ma ostatnie słowo i kropka”). Krzemiński kwestionuje więc wykształcenie teologiczne księży, neguje Kościół nauczający, odrzuca hierarchię. Zaskakuje go też patriotyzm Radia („…wiara jest zrośnięta z polskością, przeżyciem narodowym… nie da się odróżnić jednego od drugiego”). W sposób kuriozalny zestawia patriotyzm Rodziny Radia Maryja z zaślepieniem ideologicznym ludzi wyznających faszyzm i komunizm.
Jedynym kryterium, czy coś jest dobre, czy złe, jest tu „posoborowa otwartość”. Podział: „przedsoborowy” – „posoborowy”, ujawnia dramatycznie zafałszowane rozumienie Kościoła. To, co „przed soborem”, jawi się jako rodzaj przerażającej otchłani. Dopiero sobór miał przynieść Kościołowi szansę wyjścia ku światłu. I wreszcie kuriozalna pointa wynurzeń prof. Krzemińskiego: „Jako liberał” pragnie on „zobaczyć rzeczy takimi, jakimi one naprawdę są. I wtedy człowiek dostrzega nawet u tych złych, którzy nam szkodzą [podkr. E.P.P.] jakieś pozytywy”. W innym miejscu zauważa z kolei „uczenie”, że Radio Maryja „jest samo o wiele bogatsze w treści niż propagowany przez nie model”. Przypominają się „eksperci” masowo zatrudniani przez ekipę Edwarda Gierka w drugiej połowie lat 70. – przewagę mieli wśród nich ludzie z tytułami docentów – którzy „wyjaśniali świat”, tj. linię partii, maluczkim, nic nierozumiejącym obywatelom. W języku popularnej polszczyzny nazwało się to „tłumaczeniem z polskiego na nasze”, i było wyśmiewaną przez prosty lud pokrętną, bełkotliwą mową frazesów.
Warto zauważyć, że „Gazeta Wyborcza” to nie jedyne środowisko przedstawiające Radio Maryja jako wręcz potwora zagrażającego Kościołowi i Polsce. Rzecznicy „Kościoła” znajdują się też w wielu innych gazetach i wydawnictwach. Stąd być może tak gęste tłumaczenie się autora na łamach „Rzeczpospolitej” z podpisanej nieopatrznie własnym nazwiskiem książki.

Cel: dusza nasączona chrześcijaństwem
Wielu „liberałów”, których udział w debacie publicznej posiada te same cechy, które prezentuje „intelektualnie zdębiały” uczony, nieświadomie lub z rozmysłem, stosuje w swoim – dalekim od logiki – rozumowaniu, zasady wytyczone przez teoretyków Nowej Lewicy. Jednym z głównych instrumentów, jakimi posłużyli się twórcy szkoły frankfurckiej, ideowi potomkowie Gramsciego i Lukacsa, jest tzw. Teoria Krytyczna, która została zdefiniowana jako „zasadniczo niszczycielski krytycyzm wobec wszystkich głównych elementów zachodniej kultury, łącznie z chrześcijaństwem, kapitalizmem, władzą, rodziną, patriarchatem, hierarchią, moralnością, tradycją, ograniczeniami w sferze seksualności, lojalnością, patriotyzmem, nacjonalizmem, dziedzicznością, etnocentryzmem, konwenansami i konserwatyzmem” (Raehm „The Historical Roots of Political Correctness”). W konsekwencji kulturowi marksiści, jak podkreśla Patrick Buchanan w książce „Śmierć Zachodu”, wciąż powtarzają, że to Zachód (jego cywilizacja, kultura, religia) ponosi winę za wszystkie zbrodnie przeciw „każdej kulturze i cywilizacji, z jaką się zetknął”. W ten sposób nagłaśniane są przez media i ośrodki naukowe – niegdyś o wyrazistej tożsamości lewicowej, dziś już „tylko” poprawne politycznie – „dyżurne” tezy o łupieżczych i okrutnych krzyżowcach, ponurej inkwizycji (wszak wydała wojnę heretykom i sekciarzom!), niszczeniu cywilizacji „dobrych” Azteków przez krwiożerczych konkwistadorów, „zaślepionych” przeciwnikach teorii ewolucji, a w Polsce o „antysemickim”, „ksenofobicznym” Radiu Maryja etc., trafiły do wielu odbiorców przez popularnonaukowe filmy i książki, seriale, podręczniki i quizy. „W oparciu o tę teorię powtarza się w kółko, że społeczeństwa Zachodu są największymi w historii lamusami rasizmu, seksizmu, natywizmu, ksenofobii, homofobii, antysemityzmu, faszyzmu i nazizmu”. „Dobre” – z definicji – są kultury pierwotne i egzotyczne. Buddyzm, szamanizm etc. bije na głowę chrześcijaństwo. Protestanci – w poprawnych politycznie mediach – zawsze „lepsi” od katolików. (Pojednanie Stolicy Apostolskiej z tradycjonalistycznymi anglikanami przyjęto w Ministerstwie Prawdy z entuzjazmem, na wynik rozmów z Bractwem św. Piusa X czeka się ze zgrozą i przerażeniem). Jednym z klasycznych przykładów funkcjonowania Teorii Krytycznej jest oskarżanie Piusa XII o współudział w zagładzie Żydów. A sytuacja polityczna? To, co obserwujemy w naszym kraju, jest wręcz modelowym zastosowaniem Teorii Krytycznej. Zalecana przez nią „polityka ataku” polega właśnie na tym, co rozgrywa się na naszych oczach: „podstawione osoby oraz specjaliści od poprawiania wizerunku nigdy nie bronią własnego kandydata, lecz bezustannie atakują opozycję” (P. Buchanan).

Trudno wytrzymać w tym kraju
Twórcy szkoły frankfurckiej nie oczekiwali natychmiastowych efektów. Strategia obliczona była na lata żmudnej pracy. Dziś coraz więcej prestiżowych dzienników i tygodników, wcielających z godną podziwu konsekwencją idee i postulaty Nowej Lewicy, rezygnuje z lewicowej identyfikacji. Określają się jako prawicowe, konserwatywne, centrowe. Zamieszczają od czasu do czasu teksty o wydźwięku tradycyjnym. Wywiady z konserwatystami, recenzje prawicowych książek. Nazywają siebie np. „liberalno-konserwatywnymi”. „Dbają o swój wizerunek”, to określenie ujawnia całkowity rozbrat z kryterium prawdy. Czym innym bowiem może być „wizerunek”, image, czym innym praktyka, nurt działań faktycznych, lecz nie na pokaz. Zostaje „tylko” zamiłowanie do obsceny, pornografii, ujawniane jakby „przypadkowo”, na marginesie – w grafice, ilustracji, propagowanie rozwiązłości w felietonie, „obnażanie” knowań Ojców Redemptorystów przeciwko soborowi etc.. Uczniowie szkoły frankfurckiej nie pozostawiają w spokoju mediów katolickich. Szukają ukrytych dojść. Używają forteli, by wyważać ostatnie drzwi tej osłabionej już fortecy.
Jednym z zaplanowanych następstw stosowania w praktyce Teorii Krytycznej miał być tzw. pesymizm kulturowy wyrażający się w poczuciu beznadziejności („nie ma wyjścia”, „wszystko zmierza do całkowitej klęski”, „osiągamy dno”), alienacji, rozpaczy. „Nawet zamożni i cieszący się wolnością ludzie zaczynają postrzegać społeczeństwo i państwo jako wyzyskujące ich, złe i niewarte ich lojalności i miłości”, przytacza przykład Stanów Zjednoczonych na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia Patrick Buchanan. Dotyczy to zwłaszcza żyjącego w pokoju i dostatku pokolenia lat 60., którego wielu przedstawicieli „przekonało samych siebie, że żyją w piekle nie do zniesienia”. Charles Reich, autor „kultowej” książki „Zieleni się Ameryka”, który już na początku lat 70. zapowiadał rychłe nadejście rewolucji, twierdził z całą powagą, że w amerykańskich uczelniach „panuje atmosfera totalnej przemocy”. Filozof Eric Hoffer z przerażeniem konstatował w tym samym czasie: „Nigdzie nie występuje tak niewyobrażalna nienawiść ludzi wykształconych wobec własnego kraju jak w Ameryce”.
Z pomocą przychodzi zdewaluowany język. Eskaluje się bez żadnej odpowiedzialności słowa oskarżenia, wyrażające najwyższą dezaprobatę i przestrogę przed „złem” wręcz totalnym, jakie niesie świat wartości i przekonania odwołujące się do tradycji, patriotyzmu, katolicyzmu czy pełnej, przed- i posoborowej, stanowiącej niepodzielną całość, wizji Kościoła. To, co jeszcze do niedawna określane było (w „postępowej” prasie, filmie, książce) jako co najwyżej staromodne, budzące lekki uśmieszek wzgardy (tradycyjne wychowanie i klasyczne wykształcenie, chrześcijańska rodzina patriarchalna, dyscyplina), dziś w wielu krajach Zachodu uznaje się za „faszystowskie”, sprzyjające rozwojowi „rasizmu”, „ksenofobii” i niebezpieczne zarówno dla młodego człowieka wychowywanego w takiej atmosferze, jak i dla społeczeństwa. Każdy zaś przeciwnik polityczny może być bez najmniejszych problemów nazwany „chorym umysłowo” oraz „ziejącym nienawiścią”. („Nazywając wroga „rasistą” lub „faszystą” [ostatnio także „homofobem” – E.P.P.] – stwierdza Patrick Buchanan – już nie musisz odpowiadać na jego argumenty. To on musi się bronić”. „Jeżeli faszyzm jest, jak mówi Adorno, „zakorzeniony w kulturze”, my wszyscy, wychowani w starej kulturze lat 40. i 50., kulturze, której podstawowymi elementami były miłość do Boga i swego kraju, potrzebujemy terapii, byśmy mogli rozpoznać w sobie ślady wszystkich tych uprzedzeń i bigoterii, w których duszono nas od urodzenia”, mówi Buchanan. Autor tych słów nazywany jest w swojej ojczyźnie przez liberalnych i lewicowych antagonistów – z reguły nieprzyznających się do lewicowości – „ekstremistą”, „antysemitą”, „nazistą”, „faszystą” i „”reinkarnacją” Hitlera”.
W swojej ostatniej książce Buchanan zauważa: „Edmund Burke napisał kiedyś: „Nie wiedziałbym, jak nakreślić akt oskarżenia wobec całej ludzkości””.
Adorno i szkoła frankfurcka wiedzieli, jak to uczynić, i zrobili to.
To, że Ireneusz Krzemiński nijak nie potrafi zrozumieć związku wiary i patriotyzmu, polskości i modlitwy, to nie jest „wynalazek” kilku naukowców z UW, którzy się naczytali ideologicznych książek. To dziedzictwo fałszywego rozumienia odzyskanej w 1989 r. wolności. Ryszard Legutko w swoim „Eseju o duszy polskiej” pisze, że po roku 1989, gdy okazało się, iż komuniści wcale nie byli naszymi wrogami, bo bronili ich zaciekle ich niedawni pogromcy, trzeba było znaleźć wreszcie jednego wroga aktualnego, przeciwnika, który musiał być pokonany (na tym miała przecież polegać transformacja). I znaleziono go: „Tym wrogiem byliśmy my wszyscy, czyli polski Naród i polskie społeczeństwo”. W związku z tym „cały impet krytyczny i demaskatorski władzy publicznej nie szedł przeciw komunizmowi i komunistom, lecz przeciw narodowi. Prawdziwą przeszkodą dla nowego ustroju stali się sami Polacy”. Dlatego tak trudno dziś przychodzi niektórym ludziom odkręcanie „mitów o Radiu Maryja”. Jest w Polsce wiele takich spraw, od których – nie tylko intelektualistom z UW – język kołowacieje, włos siwieje i umysł dębieje.

Ewa Polak-Pałkiewicz
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl