Bombardowanie Libii i co dalej?

Mimo oficjalnego optymizmu sytuacja w Libii staje się coraz trudniejsza.
Naloty sił koalicyjnych na cele wojskowe nie przynoszą realnych efektów. Być
może podjęcie rozmów z libijskim dyktatorem będzie rozsądnym politycznym
wyjściem z sytuacji, która wbrew zapowiedziom uderza w ludność cywilną.

Trwające naloty na obiekty militarne w Libii na razie nie przynoszą konkretnych
rezultatów i nie zapowiadają rychłego zakończenia operacji "Świt Odysei".
Wprawdzie rząd francuski wciąż twierdzi, że operacja ma potrwać tylko kilka
tygodni i "nie będzie drugiego Afganistanu czy Iraku", jednak wielu francuskich
znawców państw arabskich jest coraz bardziej sceptycznych co do szybkiego
zakończenia akcji. Doradca prezydenta Nicolasa Sarkozy´ego Bernard Henri Levi w
wypowiedzi dla państwowej telewizji France 2 uspokajał Francuzów, że
dotychczasowe bombardowania przynoszą efekty, bo zniszczyły potencjał obronny
Kaddafiego i ochroniły ludność cywilną. Teraz trzeba zapewnić wystarczającą
ilość broni rebeliantom, by mogli opanować Trypolis i obalić dyktatora. Levi
przyznał, że sprawa jest dość skomplikowana, bo powstańcy to ochotnicy, którzy
nie umieją obchodzić się z bronią i wymagają przeszkolenia. Na przykład
potrzebowali aż siedmiu dni, by zdobyć miasto Adżdabija na wschodzie kraju,
blokowani przez garstkę wiernych Kaddafiemu żołnierzy. W terenie powstańcy nie
są w stanie podjąć żadnej inicjatywy, a ruch rewolucyjny traci impet. Mimo że
nadal odbywają się manifestacje, nie mają one tego samego rozmachu co wcześniej.

Kaddafi zniszczył państwo
Na złożoność sytuacji w Libii wskazują francuscy eksperci. Zdaniem arabisty i
politologa prof. Gillesa Kepela, złożoność sytuacji w krajach Bliskiego Wschodu
sprawia, że nie można jej analizować z zachodniego punktu widzenia. – W obawie
przed skrytym gdzieś w głębi terroryzmem Zachód zdecydował się na zaatakowanie
libijskich instalacji wojskowych wspierających Kaddafiego. Trzeba jednak dokonać
rozróżnienia między ekstremizmem i wolnościowym zrywem, który wstrząsa obecnie
krajami arabskimi – twierdzi politolog. Wskazuje na rok 1990 i rewoltę, która
miała wtedy miejsce w Libii, ale została szybko stłumiona przez Kaddafiego.
Obecne wydarzenia mają zupełnie inny charakter, są wewnętrznie zdezorganizowane,
nie pozwalają na wyjście ze stadium rewolucyjnego. Gilles Kepel podkreśla fakt
zupełnego zniszczenia przez Kaddafiego struktur państwa na rzecz jego
organizacji plemiennej, będącej w kompletnej opozycji do demokracji
obywatelskiej. Jego zdaniem, stworzona pustka grozi ryzykiem prawdziwej wojny
domowej między różnymi plemionami żyjącymi w Libii. Od końca lat 90. XX wieku
ruchy islamistów były podzielone, o czym najczęściej na Zachodzie się nie
mówiło. Jedne opowiadały się za stosowaniem terroryzmu, a drugie, umiarkowane,
chciały większego politycznego udziału obywateli w rządzeniu państwem. Profesor
Kepel zwraca uwagę, że obecne rewolucje arabskie są przede wszystkim kierowane
przez ruchy pacyfistyczne, w których decydujący wpływ ma młodzież. Z krajów
ogarniętych arabską "wiosną ludów" Egipt ma największą szansę na przekształcenie
się w miarę szybko w kraj demokratyczny, bo bazuje na bardzo silnej organizacji
administracyjnej. Podobnie jest w Tunezji, ale nie w Libii.
Na inny aspekt wydarzeń w Afryce Północnej zwraca uwagę politolog Bernard
Rougier. Twierdzi, że utworzenie demokratycznego Egiptu sprawi, iż Izrael
przestanie być jedyną demokracją w regionie, co stworzy szansę na rozwiązanie
niekończącego się konfliktu z Palestyną. Izraelczycy nie będą mogli twierdzić,
że nie mają z kim rozmawiać, bo są osaczeni przez wrogi im totalitarny świat
arabski. Prawdopodobnie dlatego Amerykanie popierali rewolucje w Egipcie i w
Tunezji. – Byłoby to nawet prawdopodobne, pod warunkiem że ta wizja się ziści,
bo na razie rządzi w Egipcie armia, a brak tradycji demokratycznych i silny
islam nie są najlepszą drogą do demokracji – ripostuje politolog dr Reynald
Secher. Z uwagi na te uwarunkowania, awantura w Libii wygląda na ryzykowne
przedsięwzięcie, tym bardziej że na udział wojsk francuskich nie wyraził zgody
parlament, co zgodnie z konstytucją powinien uczynić. Interwencja może w
konsekwencji skonsolidować świat arabski przeciwko Zachodowi, który mimo apelu
Francji symbolicznie uczestniczy w operacji i przeciwny jest jej rozszerzeniu,
co jednak może okazać się niezbędne. Przeciwna temu jest nawet Turcja, członek
NATO, która wprawdzie wyraziła zgodę na udział swoich okrętów w akcji
przestrzegania embarga na dostawy broni dla Kaddafiego, ale oświadczyła, że
nigdy nie weźmie udziału w wojnie przeciw ludności arabskiej.

Potrzebne są rozmowy
Paryż coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że trzeba za wszelką cenę nie dopuścić
do tego, co stało się w Afganistanie i w Iraku. O ile francuski minister spraw
zagranicznych Alain Juppé stwierdził, że operacja w Libii potrwa tylko kilka
tygodni, o tyle rzecznik prasowy NATO Oana Lungescu natychmiast temu
zaprzeczyła, mówiąc o trzech miesiącach albo i dłuższym czasie. Ze swej strony
prezydent Nicolas Sarkozy powiedział w Brukseli, że "w Libii trzeba rozwiązania
politycznego, a nie tylko wojskowego". Może to oznaczać, że w przypadku
załamania się ofensywy rebeliantów trzeba będzie podjąć rozmowy z Kaddafim, dla
którego byłyby one wyjściem z twarzą z obecnej sytuacji. Chęć takich
pertraktacji wyraziła Libia drogami dyplomatycznymi w Wiedniu, Londynie i
Paryżu. Zdaniem Rogera Tamraza, biznesmena z Bliskiego Wschodu mającego również
dobre kontakty z Trypolisem, Libię reprezentowaliby w nich Saif al Islam
Kaddafi, syn dyktatora, i Abdullah Senussi, szwagier Kaddafiego. Na razie rządy
USA i krajów europejskich podchodzą bardzo ostrożnie do oferty takich rozmów,
ale całkowicie ich nie odrzucają. Wszystko prawdopodobnie będzie zależało od
tego, jak potoczą się wypadki w Libii.
Być może negocjacje są jedynym rozsądnym politycznym wyjściem, zważywszy na
realny skutek koalicyjnych bombardowań. Wbrew temu, co twierdzi oficjalna
wojenna propaganda, nie chronią one cywilów. Mówił o tym 24 marca w wywiadzie
dla telewizji Euronews arcybiskup Trypolisu ks. Giovanni Martinelli. – Ludzie są
zagubieni. W czasie bombardowań nie idą do biur, nie pracują. Próbują się gdzieś
ukryć. Ci, którzy mogą, uchodzą w inne miejsca, jak najdalej od frontu. Z powodu
nalotów ludzie nie śpią, w dzień też nie widać wielu osób na ulicach. Zakupy
można robić w ściśle określonym czasie – opowiadał hierarcha, dodając, że
otwarte są tylko nieliczne szkoły. – Dzieci się boją! – alarmował ks. abp
Martinelli.
– Nie widzimy zmiany w rządzie, bo nie wierzę, by było to możliwe, ponieważ
Kaddafi wzmacnia opór swoich zwolenników wobec rebeliantów – oświadczył
hierarcha. Jego zdaniem, opór ten był zaprogramowany od początku rozruchów i
pułkownik nie ustąpi, tak samo jak jego zwolennicy. – Dlatego wojna nie może być
rozwiązaniem – deklarował arcybiskup Trypolisu.

 

Franciszek L. Ćwik

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl