Szukają bliskich do dzisiaj

Owiane złowrogą sławą Jugendamty, które w hitlerowskich Niemczech przejęły w znacznym stopniu kontrolę nad wychowaniem młodzieży „w duchu narodowosocjalistycznym”, a w NRD odbierały potomstwo „elementom wrogim klasowo”, dzisiaj w Republice Federalnej rozbijają rodziny, uprawiając rabunek dzieci na masową skalę.

W niemieckiej prasie pisze się nieustannie o ludziach „nieradzących” sobie z wychowaniem dzieci, których „przerasta rodzicielstwo”. Media kreują patologiczny obraz rodziny – podobna tendencja staje się coraz wyraźniejsza i w Polsce, dość posłuchać wiadomości telewizyjnych. A wszystko po to, by dać państwu moralne prawo do „przejęcia” dzieci i wychowania ich na posłusznych obywateli, niezdolnych do przeciwstawienia się władzy.

W imię „dobra dziecka”, definiowanego zgodnie z obowiązującym systemem wartości, ukształtowanym przez polityków i dziennikarzy wyrosłych z lewackiej rewolty lat 60., trwa proces wychowywania „nowego człowieka”.

Rabunek dzieci

Niech przemówią liczby: Statystyczny Urząd Federalny (Statistisches Bundesamt) podał w sierpniu tego roku, że w 2012 roku instytucje te „otoczyły opieką”, czyli odebrały rodzicom czasowo lub na zawsze, 40 200 dzieci i że liczba ta wzrosła w stosunku do 2007 roku o 43 procent. W prawie 70 proc. przypadków dzieci „musiały zostać od rodziców zabrane ze względu na ich bezpieczeństwo” – pisze „Die Welt” – i skierowane do rodzin zastępczych oraz domów opieki. Jako najczęstszą przyczynę podaje się „przeciążenie” rodziców, co sugerować ma, że są oni „niewydolni” i z wychowaniem dzieci sobie nie radzą.

W marcu 2008 roku prawodawstwo zmieniono tak, by dawało możliwość działania „zapobiegawczego” – w przypadku najmniejszego podejrzenia dzieci są zabierane z domu od razu, a dopiero potem zaczyna się długie postępowanie wyjaśniające. W tym czasie dzieci pozostają bez kontaktu z rodziną w obcym miejscu, wśród nieznanych im ludzi i poddawane są praniu mózgów.

W przypadku rodziców łamana jest konstytucyjna zasada domniemania niewinności –to oni muszą udowodnić, że nie robili dzieciom krzywdy. Działania Jugendamtów (urzędów ds. młodzieży) nie podlegają żadnej niezależnej, neutralnej instytucji, każdy z nich podporządkowany jest bowiem lokalnym strukturom samorządowym. Ich pracownicy kierują się regułami obowiązującymi w konkretnej placówce oraz „własnym sumieniem”. O życiu ludzkim decydują wedle prywatnego osądu państwowi urzędnicy.

Całymi miesiącami nie informuje się zrozpaczonych ludzi, gdzie umieszczono ich dzieci. Listy są cenzurowane, podczas rzadkich widzeń, które traktowane są jako przywilej, nie wolno płakać ani rodzicom, ani dzieciom. Podsłuchuje się rozmowy telefoniczne i przerywa się je, jeżeli urzędnik uzna, że ich temat godzi w „dobro dziecka”. Rodzicom zakazuje się nawet pocieszania dzieci, że wrócą do domu.

Bywa, że maluchom mówi się, że rodzice trafili do więzienia za przestępstwa lub że zmarli, a nawet, że planowali ich zabójstwo. Przetrzymywane przez Jugendamty nie chodzą miesiącami do szkoły, nie wolno im spotykać dziadków i kolegów, zabroniony jest kontakt z kimkolwiek ze „starego” środowiska. Czasem dzieci, które nigdy nie były molestowane, trafiają na terapię, gdzie wmawia im się, że padły ofiarą nadużyć seksualnych. Jeżeli tęsknią wciąż za domem, nierzadko lądują w zakładach psychiatrycznych – wszak przywiązanie do rodziny dowodzi tylko ich „psychicznego uzależnienia”.

Rodzice walczą latami z rosnącym poczuciem bezsilności, przechodzą przez wszelkie instancje sądowe, wielu przedziera się o własnych siłach przez przepisy prawne, bo nie stać ich na opłacanie dłużej adwokatów. Jedni popadają w finansową ruinę, inni, nie wytrzymując psychicznego bólu, tracą pracę, popełniają samobójstwa, zaczynają pić lub trafiają pod opiekę psychiatrów, co daje urzędnikom powód do odebrania im dzieci na zawsze. Jugendamt produkuje więc rzesze okaleczonych psychicznie dzieci i niezdolnych do normalnego życia rodziców walczących o ich odzyskanie.

Niemieccy rodzice bronią się, zakładają grupy wsparcia, szukają pomocy w mediach. W protesty przeciwko zawłaszczaniu dzieci przez państwo angażują się znani publicyści, socjologowie, nawet aktorzy. W 2012 roku złożono do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka ponad 150 skarg przeciwko Jugendamtom.

Rozdzieleni w NRD

Skala zjawiska przerosła opisywane przez lata z oburzeniem przez niemiecką prasę praktyki z czasów Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Po zjednoczeniu odkrywać zaczęto prawdę o Zwangsadoption – tzw. adopcji przymusowej, stosowanej szeroko przez Jugendamty podległe Ministerstwu Oświaty – kierowanemu przez Margot Honecker, żonę szefa partii komunistycznej – wobec „elementów wrogich politycznie”, rodziców podejrzanych o nieprawomyślny stosunek do socjalistycznego państwa. Był to bodaj jeden z najboleśniejszych instrumentów represji, stosowany najczęściej wobec schwytanych uciekinierów, ludzi starających się legalnie o zezwolenie na wyjazd z komunistycznych Niemiec, osób nieokazujących poparcia dla partii.

Aby zalegalizować państwowy kidnaping, Margot Honecker zleciła dokonanie zmian w prawodawstwie: od 1970 roku dostatecznym powodem do zabrania dziecka było uznanie przez Jugendamt, że rodzice „nie potrafią wychować potomstwa w duchu socjalistycznym”.

Do dzisiaj, choć od upadku NRD minęło prawie ćwierć wieku, działają portale ogłoszeniowe dla ludzi poszukujących swoich rodzin, z którymi zostali rozdzieleni. „Szukam syna Marcela, który został mi odebrany przez państwo i skierowany do adopcji – napisała w sierpniu 2008 roku na portalu personen-suche-ddr.de Uta Olschewsky, z domu Krüger. – Także i ja byłam w dzieciństwie adoptowana. Przybrana matka postarała się, by mój syn trafił do domu dziecka. Mąż siedział w latach 70. w więzieniu za próbę ucieczki na Zachód. Wzięłam z nim rozwód, ale syna mi nie oddano – trafił do sierocińca. Początkowo mogłam go widywać w weekendy, potem odebrano mi i to prawo. Zostałam zmuszona do podpisania zgody na jego adopcję. Stasi i Jugendamt groziły mi więzieniem, straszyły, że stanie mu się coś złego. Po niespełna tygodniu był już w nowej rodzinie. Nie wiem o nim nic. Chcę, żeby przeczytał, że przez te wszystkie lata nosiłam go w sercu i że jestem jego prawdziwą matką”.

Poniżej widnieje kolejne ogłoszenie tej samej kobiety – inne są tylko dane dziecka. Tym razem chodzi o Stefanię urodzoną w 1982 roku w Berlinie, starszą siostrę Marcela.

Pod murem sierocińca

Petra Köhler z okolic Gery nie chciała żyć w komunizmie. Usiłowała wyjechać legalnie z NRD, wciąż składała wnioski o paszport. Wpadła w oko ludziom ze Stasi. Na przesłuchaniu powiedziano jej, że ma natychmiast przestać nękać urzędników swoimi podaniami. Wykwaterowano ją z mieszkania, przydzielając zagrzybiony lokal bez łazienki w starej ruinie. Wtedy Petra nie poszła do wyborów. Odebrano jej więc pracę i skierowano przymusowo do klejenia kartonów w fabryce. Gdyby odmówiła, uznano by ją za „element aspołeczny”, a takim dzieci wychowywać nie było wolno. Ponieważ jednak wciąż dawała wyraz krytycznemu stosunkowi do „dyktatury proletariatu”, w 1981 roku Jugendamt odebrał jej syna, Enrica. Przez mur sierocińca usiłowała się z nim skontaktować. Nakryła ją strażniczka, która doniosła do Stasi. – Po 15 minutach już mnie mieli –mówi Petra. 21-letnia kobieta trafiła do więzienia Stasi w Gerze. Zabroniono jej zbliżać się do domu dziecka, grożono wysokim wyrokiem, bito w brzuch. – Powiedzieli, że wybiją ze mnie chęć posiadania dzieci – pamięta. Kiedy w 1984 roku urodziła drugiego syna, w szpitalu od razu zjawili się dwaj mężczyźni ze Stasi. Powiedzieli: – Jeżeli się nie uspokoisz, zabierzemy ci też tego syna.

Wtedy dała za wygraną. Po zjednoczeniu Niemiec zgłosiła się do Jugendamtu, gdzie trafiła na tę samą urzędniczkę, która brała udział w uprowadzeniu jej dziecka. Kiedy kobieta odeszła w 2003 roku z pracy, Petra zaczęła od nowa poszukiwania. I wtedy dowiedziała się, że praw do pierwszego syna zrzekła się dobrowolnie. – W więzieniu podawali mi jakieś środki, traciłam świadomość na całe godziny – tyle pamięta. Złożyła w Urzędzie Pełnomocnika ds. Akt Stasi wniosek o wgląd w swoje dokumenty. Rzeczywiście, był w nich jej podpis. Zgodnie z przepisami, napisała i przekazała za pośrednictwem Jugendamtu list do syna z pytaniem, czy zechce się z nią spotkać. Enrico ma dziś na imię Florian, mieszka w Bawarii. Po 22 latach spotkał się z matką dwa razy. Więcej nie chciał widzieć obcej kobiety.

„Stasi aresztowało moją matkę w ciąży”

Juliane Bachmann w 1982 roku złożyła podanie o wyjazd na stałe do RFN. W odpowiedzi zamknięto ją na 14 miesięcy w więzieniu. Gdy po zwolnieniu znów złożyła papiery, została skazana za „antysocjalistyczne skłonności” na dwa i pół roku. W tym samym czasie urodziła syna Davida. Odebrano jej go jeszcze w szpitalu i umieszczono w domu dziecka. Po odsiedzeniu wyroku odzyskała syna w 1978 roku na krótko – w 1988 roku został jej znów odebrany i skierowany do domu dziecka. Nigdy nie podpisywała zgody na jego adopcję przez inną rodzinę. Ślad po chłopcu zaginął i do dziś matka nie zna jego dalszych losów.

Historia poszukiwań prowadzonych przez Petrę Rodriguez też wciąż czeka na swoje zakończenie. „Szukam współwięźniów mojej matki, Marii Meyer, urodzonej w 1929 roku –napisała Petra w ogłoszeniu na portalu http://zwangsadoptierte-kinder.de – Urodziłam się w 1956 roku w szpitalu więzienia Jerichow. Po pięciu latach zostałam bez zgody moich rodziców umieszczona w domu dziecka. Nie wiem, gdzie spędziłam pierwsze pięć lat życia. Chciałabym poznać okoliczności, w jakich odebrano mnie matce”.

Stasi aresztowało jej matkę pod zarzutem szpiegostwa, kiedy była w ciąży z Petrą. W latach 70. Marie Meyer została „wykupiona” przez władze zachodnioniemieckie i wydalona z NRD. W Hamburgu poślubiła Friedricha Wagnera, wdowca z dziećmi. Po 1990 roku wróciła z nim do rodzinnego Bernburg, niedaleko miejsca zamieszkania córki – obie kobiet żyły przez kilka lat blisko, nic o sobie nie wiedząc. „Matka zmarła w 1998 roku, są świadkowie. Dlaczego w tamtejszym urzędzie stanu cywilnego nie ma świadectwa zgonu?” pyta Petra.

Jej matka wychowywała dzieci swojego męża. „Teraz ich szukam, żeby opowiedziały mi, jaka była. Chciałabym porozmawiać z kimś, kto siedział z nią w jednej celi. Czy o mnie mówiła? Czy mnie chciała odzyskać?” – pisze.

Claudia szuka rodziców

Z września tego roku pochodzą ostatnie wpisy na portalu http://www.adoption.de. „Andre, 43 lata, szuka siostry Manueli Schmidt, ur. w 1969 w Berlinie. Rodzicami byli Gerhard i Rita Schmidt. Przed adopcją przebywała w domu dziecka w dzielnicy Berlina Treptow. Adopcja nastąpiła między 1970 a 1971 rokiem za pośrednictwem Jugendamtu Berlin-Köpenick”.

I kolejne ogłoszenie: „Claudia szuka swoich biologicznych rodziców. Według dokumentów urodziła się w 1973 w Halle, dorastała w Karl-Marx-Stadt (dzisiaj Chemnitz). W wieku około 8-9 lat została przekazana do przymusowej adopcji”.

Sandro, który nie podaje nazwiska, i jego siostra zostali poddani przymusowej adopcji w byłej NRD. Matka odnalazła go po 32 latach. Teraz szuka siostry Manueli Reuter, urodzonej w 1979 roku w Parchim. Oboje zostali zabrani z domu przez Stasi jako małe dzieci, przez krótki czas przebywali w sierocińcu. Sandro został w 1981 roku przeniesiony do domu dziecka w Kuhstorf.

Sprawy komplikują się w przypadkach, gdy rodzice szukają dzieci, ponieważ wówczas do akcji wkraczają Jugendamty. Matka lub ojciec mają jedynie prawo przekazać za pośrednictwem urzędu list do odebranego im dziecka z pytaniem, czy zechce się z nimi zobaczyć. Bywa, że dorośli już ludzie odmawiają. Nie chcą burzyć swego życia, a biologicznym rodzicom nie pozostaje nic innego, jak uszanować ich wolę.

Witajcie w starym świecie

Liczbę „przejętych” przez komunistyczne państwo dzieci szacuje się dzisiaj ostrożnie na 7tysięcy, podczas gdy w dzisiejszych Niemczech odbiera się ich sześć razy więcej w ciągu jednego roku.

Czy po upadku NRD ktokolwiek spodziewał się, że zbrodnicza – bo jak inaczej nazwać kidnaping – działalność komunistycznych Jugendamtów była tylko przygrywką do horroru, który rozpętać się miał w zjednoczonych Niemczech, opanowanych przez lewicową ideologię gender, która za cel postawi sobie zniszczenie rodziny?

Jugendamty były i są niezawodnym instrumentem w ręku państwa niemieckiego, zmierzającego, wraz z innymi państwami Zachodu, do totalitaryzmu – nowego z nazwy, choć budowanego na starych lewicowych założeniach. Pierwsze zwiastuny „nowego wspaniałego świata” pojawiają się w Polsce z zatrważającą prędkością, a zanim się spostrzeżemy, zamienią się w codzienność.

 

Anna Zechenter

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl