Przemówienie papieża Franciszka wygłoszone podczas czuwania z młodzieżą w Parque Tejo

Drodzy bracia i siostry, dobry wieczór!

 

Jak dobrze was widzieć! Dziękuję za podróżowanie, chodzenie i przybycie tutaj! Dziewica Maryja również podróżowała, by dotrzeć do Elżbiety: „Wstała i poszła z pośpiechem” (Łk 1, 39), mówi Ewangelia obecnych Światowych Dni Młodzieży. Można się zastanawiać: dlaczego Maryja wstaje i idzie z pośpiechem do swojej kuzynki? Jasne, właśnie dowiedziała się, że jest brzemienna, ale także i ona jest brzemienna: po co więc iść, skoro nie żądał od niej tego ani anioł, ani Elżbieta? Maryja wypełnia czyn, którego nikt od niej nie żąda, który nie jest wymagany, jedynie dlatego, że kocha, a „Kto kocha – fruwa, biegnie, cieszy się” (O Naśladowaniu Chrystusa, III, 5). Maryja nie czeka, podejmuje inicjatywę: idzie pomóc swojej kuzynce, a przede wszystkim spieszy, by dać jej to, co najcenniejsze: radość. Jest misjonarką radości i dlatego się spieszy. Zdarzyło się wam doświadczyć czegoś tak pięknego, że nie jesteście w stanie zatrzymać tego tylko dla siebie: oto dobry pośpiech Maryi, ten, który pobudza do dzielenia się dobrem z innymi.

 

Maryja wstaje i idzie. Idzie szybko, wiedziona słowami wypowiedzianymi do Niej przez anioła: „Raduj się […], Pan z tobą […] Nie bój się” (Łk 1, 28, 30). To słowa, które przynosi Elżbiecie. Jakże to piękne, gdy ktoś mówi do nas: „Jestem z tobą, nie bój się”. Maryja tak czyni: aby dzielić się pięknem Boga, który jest blisko, sama staje się bliska. Przyjaciele, jeśli tu jesteśmy, to dlatego, że ktoś przyniósł nam bliskość Boga, zapukał do naszych drzwi nie po to, by nas o coś prosić, ale z przepełniającej potrzeby dzielenia się radością Pana. Zwróćmy więc nasze myśli ku tym, którzy sprawili, że w naszym życiu zajaśniało słońce Bożej miłości. Wszyscy mamy osoby, które były promieniami światła: rodzice i dziadkowie, księża i siostry zakonne, katecheci, animatorzy, nauczyciele… Są oni korzeniami naszej radości.

 

Korzenie radości. Zamknijcie na chwilę oczy i wyobraźcie sobie drzewo, piękne duże drzewo… Jakże to drzewo wytrzymuje burze i wiatry, które nim wstrząsają, jakże może trwać mocne? Dzięki swoim korzeniom. Tak samo jest z nami: korzenie dają nam stabilność, jakiej potrzebujemy. Są ukrytymi źródłami duszy. Przyjaciele, stańmy się godni naszych korzeni, tych, którzy dali nam życie, wiarę i miłość! Pomyślmy, że my również możemy być korzeniami radości dla innych.

 

Zastanawiam się jednak: w jaki sposób możemy stać się korzeniami radości? Pokazuje to nam Maryja: pielęgnuje radość w drodze. Mówi nam, że aby wzrastać i pielęgnować radość, musimy nauczyć się sztuki chodzenia. Wymaga to regularnego rytmu, podczas gdy dziś żyjemy szybkimi emocjami, chwilowymi doznaniami, instynktami, które trwają przez chwilę. Nie, w ten sposób nie rodzi się radość.  Maryja uczy nas, że potrzebna jest stałość drogi tego, czego próbę daliście, żeby tutaj dotrzeć. Krok po kroku zajdziesz daleko. Mistrzowie sportu, a także muzycy i naukowcy pokazują, że wielkich osiągnięć nie osiąga się w jednej chwili: jakże wiele treningu kryje się za zdobytym golem, ile pracy za piosenką, która porusza, ileż badań za ważnym odkryciem!

 

Jeśli tak jest w sporcie, muzyce i badaniach naukowych, to tym bardziej jest tak w tym, co najważniejsze, w miłości i wierze. Tutaj jednak ryzyko polega na pozostawieniu wszystkiego improwizacji: modlę się, jeśli mam na to ochotę, idę na Mszę, kiedy mam na to ochotę, czynię dobro, jeśli mi się to podoba… Natomiast sekret tkwi w pielgrzymowaniu, w trwaniu w drodze, dzień po dniu, krok po kroku, śladami już wytyczonymi przez innych, razem. To jest niezwykle ważne: razem. W wielkich rzeczach „zrób to sam” nie działa i dlatego mówię wam: proszę, nie izolujcie się, szukajcie innych, doświadczajcie Boga razem, podążajcie niestrudzenie pielgrzymkami grupowymi. Możesz powiedzieć: „Ale wszyscy wokół mnie są sami ze swoimi telefonami komórkowymi, oglądają seriale telewizyjne, są przywiązani do portali społecznościowych i gier wideo..”. A ty idź pod prąd, bez lęku: weź życie w swoje ręce, włącz się do gry; wyłącz telewizor i otwórz Ewangelię; zostaw telefon komórkowy i spotkaj się z osobami!

 

Mam wrażenie, że już słyszę wasz sprzeciw: „To wymagające, trudno iść pod prąd!”. Spójrzmy na Maryję. Ewangelie mówią nam, że dużo chodzi, ustępując pod tym względem tylko Jezusowi. Ale czy wiecie, co jest stałe w jej przeprawach? To, że praktycznie wszystkie są pod górę: z Nazaretu do górskiego regionu Elżbiety, potem do Betlejem i Jerozolimy, następnie na Kalwarię i wreszcie do Wieczernika. Idzie pod górę, ponieważ tylko idąc w górę można dotrzeć na szczyt. Oczywiście, aby iść w górę, trzeba się zmagać i potrzeba stałego tempa. Ale warto. Tak się właśnie dzieje, gdy idziesz pod prąd: trud i wytrwałość w dobrym są nagradzane. Zdarzyło się wam, że po długim marszu dotarliście na szczyt góry, że musieliście włożyć wiele wysiłku, ale potem macie przed oczami wspaniały widok, który wynagradza wszystkie wysiłki, a wewnątrz czujemy się wolni i niezmąceni.

 

To samo dzieje się, gdy idziemy za Jezusem: nie wszystko jest łatwe i z górki, ponieważ On jest Bogiem przygody, wyjścia, a nie spokojnych spacerów. Nie jest kimś, kto poklepie cię po plecach i odejdzie, ale prawdziwym Przyjacielem, który towarzyszy ci w drodze; a kiedy idziesz, pomaga ci przezwyciężyć lęki i zabiera cię w górę, na szczyty, dla których zostałeś stworzony. On ciebie zna, wie, jak bardzo jesteś cenny wie, że dasz radę. „Ale ja – możesz powiedzieć – nie jestem do tego zdolny: postrzegam siebie jako kruchego, słabego, często upadam!”. Gdy tak się czujesz proszę, „zmień film”: nie patrz na siebie swoimi oczami, ale pomyśl o Bożym spojrzeniu. Kiedy upadasz i poddajesz się, co On czyni? Jest tam, obok ciebie i uśmiecha się do ciebie, gotów wziąć ciebie czule za rękę. Opowiedział nam o tym ksiądz Antonio, ale jeśli chcesz potwierdzenia, otwórz Ewangelię i zobacz, co zrobił z Piotrem, z Marią Magdaleną, z Zacheuszem i z wieloma innymi: cuda z ich słabościami. Bóg nie żywi urazy do naszych błędów, Jego miłość nie zależy od naszego zachowania. Bóg – powiedział nam Jezus – jest Ojcem i kiedy upadamy w trakcie drogi, widzi syna lub córkę, których trzeba podnieść, a nigdy złoczyńcę, którego trzeba ukarać. Jest wierny i na nas liczy. Zaufajmy Mu!

 

Przyjaciele, chciałbym wam powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz o drodze. Tutaj przeżyliśmy razem dni piękne i intensywne, ale po powrocie do domu, jak iść, od czego zaczynać każdy dzień? Niech nam znowu pomoże Maryja, która wstaje i idzie. Oto dwa kroki codziennego chodzenia: wstać i iść.

 

Po pierwsze: wstać. Powstać z ziemi, ponieważ zostaliśmy stworzeni dla Nieba; trzeba stanąć przed życiem, a nie siedzieć na kanapie. Podnieść się ze smutku, by spojrzeć w górę. Powstać, by odpowiedzieć na nieposkromione piękno, którym jesteśmy. Jednym słowem powstać, by przyjąć siebie jako dar. Przyjąć siebie jako dar: uznać nade wszystko, że jesteśmy darem, umiłowanymi i cennymi dziećmi. To nie jest pewność siebie, ale rzeczywistość: to codzienny punkt wyjścia. To pierwszy krok, który należy wykonać rano po przebudzeniu: wstać z łóżka i przyjąć siebie jako dar. W jaki sposób? Dziękując, mówiąc Bogu dziękuję. Poczekaj, zanim zanurzysz się w sprawach, które musisz wykonać i poświęć chwilę, aby Jemu powiedzieć: „Panie, dziękuję Ci za moje życie. Panie, spraw, abym kochał życie. Panie, Ty jesteś moim życiem”. Następnie odmów Modlitwą Pańską, w której pierwsze słowo jest kluczem do radości: mówisz „Ojcze” i uznajesz siebie za umiłowanego syna, umiłowaną córkę. Pamiętasz, że dla Boga nie jesteś „profilem”, ale dzieckiem, że masz Ojca w niebie i dlatego jesteś dzieckiem nieba. Oto nasza siła, która podnosi nas z upadków i stawia na nogi w próbach, jak zaświadczyła Marta. Podnieśmy spojrzenie, wnieśmy nasze serca wysoko!

 

Wstać, a potem, drugi krok, iść. Jeśli życie jest darem, mogę je uczynić darem. Zatem, jeśli pierwszym ruchem było przyjęcie siebie jako daru, drugim jest uczynienie siebie darem. Przyjaciele, nawet jeśli dziś wszystko wydaje się niepewne, niepewność, którą oddychamy, nie może być wymówką, żeby stać w miejscu: nie jesteśmy na świecie po to, by czuć się komfortowo, ale po to, by czuć się niewygodnie, wychodząc na spotkanie tym, którzy nas potrzebują. W ten sposób odnajdujemy siebie. Czy wiesz, dlaczego często gubimy drogę? Ponieważ stale kręcimy się wokół siebie. Natomiast ci, którzy opuszczają swoją orbitę, odnajdują siebie, ci, którzy poświęcają się dla innych, zyskują siebie, ponieważ życie można posiąść tylko poprzez ofiarowanie go. Jak Maryja, która otrzymuje dar od Boga i natychmiast staje się darem dla Elżbiety. Ale jeśli obracamy się tylko wokół naszego „ja”, wokół naszych potrzeb tego, czego nam brakuje, zawsze znajdziemy się z powrotem w punkcie wyjścia, dąsając się, być może z myślą, że wszyscy chcą mnie dopaść. Jakże często padamy ofiarą niespójnego smutku, który wypala naszą najlepszą energię! Nie, nie pozwólmy, abyśmy stali się zakładnikami samotności i by sparaliżowała nas melancholia, ale wyciągnijmy rękę do innych. Wyjdźmy z „dlaczego”, pytając „dla kogo”: komu mogę coś uczynić? Komu mogę poświęcić swój czas, komu służyć?

 

Pomyślcie o tym: nasz Ojciec stworzył wszystko dla nas, ale dla kogo my tworzymy coś pięknego? Żyjemy zanurzeni w produktach stworzonych przez człowieka, które sprawiają, że zatracamy zachwyt nad pięknem, które nas otacza, ale stworzenie zaprasza nas do bycia twórcami piękna, do uczynienia czegoś, czego wcześniej nie było. Tak, życie żąda, by je ofiarować, a nie nim zarządzać; by uniezależnić się od wirtualnego, hipnotycznego świata sieci społecznościowych, który znieczula duszę. Młodzi, nie bądźcie profesjonalistami od kompulsywnego pisania na klawiaturze, lecz twórcami nowości! Modlitwa płynąca z serca, zapisana strona, zrealizowane marzenie, gest miłości wobec kogoś, kto nie może się odwzajemnić: to jest tworzenie, naśladowanie stylu, w jakim Bóg stworzył świat. Jest to styl bezinteresowności, który wyrywa cię z nihilistycznej logiki „czynię, żeby mieć” i „pracuję, żeby zarabiać”. Bądźcie bezinteresownie kreatywni, twórzcie symfonię bezinteresowności w świecie, który żyje z zysków! Wtedy będziecie rewolucjonistami. Idźcie i dawajcie, bez lęku!

 

Młody człowieku, który tutaj jesteś, zmęczony, bo tyle przeszedłeś, ale szczęśliwy, ponieważ rozjaśniłeś swoją duszę, z poczuciem wolności, której nie dają ci rzeczy, wstań: otwórz swoje serce przed Bogiem, podziękuj Mu, przyjmij piękno, którym jesteś; zakochaj się w swoim życiu i odkrywaj każdego dnia, że jesteś miłowany. A potem idź: wyjdź, idź z innymi, szukaj tych, którzy są samotni; nadaj barwę światu swoimi krokami i pomaluj ulice życia Ewangelią. Wstań i idź. Posłuchaj Jezusa, który kieruje to zaproszenie do ciebie. Do tak wielu ludzi, którym pomógł i których uzdrowił, powiedział dokładnie: „Wstań i chodź” (por. Łk 17,19). Musimy to usłyszeć. To właśnie dzieje się teraz, podczas adoracji: patrzymy na Jezusa, a On patrzy na nas. Pozwólmy, by w milczeniu rozbrzmiewał Jego ciepły i łagodny głos, który mówi do serca, pociesza, dodaje otuchy, uzdrawia i posyła. To nie jest spotkanie czysto wewnętrzne, to siła, aby powstać i iść. Autor Władcy Pierścieni, jednej z najbardziej przygodowych powieści w dziejach, napisał do swojego syna: „stawiam przed Tobą jedną wielką rzecz, którą trzeba kochać na ziemi: Najświętszy Sakrament. Tam znajdziesz romantyzm, chwałę, honor, wierność, prawdziwą ścieżkę wszystkich swoich miłości na świecie” (J.R.R. Tolkien, List 43, marzec 1941). Przed Eucharystią odnajdujemy drogę, ponieważ Jezus jest drogą (por. J 14, 6). Odnówmy dziś nasze spotkanie z Jezusem. Powiedzmy Mu: „Panie Jezu, dziękuję Ci i idę za Tobą. Kocham Cię i chcę iść z Tobą”.

drukuj