Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski


Pobierz
Pobierz

Elity Unii

Szerokim echem odbiła się wypowiedź szefa Eurogrupy Jeroena Dijsselbloema, który w wywiadzie dla niemieckiej gazety powiedział, że „kraje Europy Południowej wydają pieniądze na alkohol i kobiety, a potem proszą o pomoc”. Z oburzenia zatrzęśli się politycy hiszpańscy i portugalscy, a o greckich jakoś nie słychać.  Domagają się oni nieprzedłużania kadencji Holendrowi, który wypowiedział, ich zdaniem, tak skandaliczne słowa. Zgodnie z Traktatem Lizbońskim, na stanowisko szefa Eurogrupy wybierana jest osoba przez ministrów krajów, które przyjęły walutę euro, czyli przez większość krajów UE. To elitarny krąg w elicie Unii Europejskiej. Unia jako organizacja od początku tworzyła własne elity. Promowała osoby, które stopniowo zajmowały najwyższe stanowiska w jej strukturze. Jednym z pierwszych, zaliczanych do tego kręgu był szef Komisji Europejskiej, Portugalczyk José Manuel Barroso, który urząd swój sprawował przez dziesięć lat. Kariery jego nie zburzyły zarzuty o popieranie ruchu maoistycznego, ani też o niewpisanie do oświadczenia majątkowego luksusowych wakacji na jachcie najbogatszego Greka. Na infamię skazano go dopiero, gdy przyjął pracę w instytucji finansowej Goldman Sachs. Od tego czasu jest personą non grata, niezapraszaną na unijne uroczystości. I pomyśleć, że to do niego nie tak dawno przyjechał prezydent Bronisław Komorowski z pierwszą zagraniczną wizytą.

Następca Barroso, Jean-Claude Juncker, jeszcze nie otrząsnął się z afery LuxLeaks, a teraz bryluje na unijnych salonach. I to dosłownie. Przy włączonych kamerach klepie po twarzy, czy jak mówi młodzież, daje z liścia węgierskiemu premierowi Orbánowi, premierowi Grecji usiłował założyć swój krawat, premiera Belgii pocałował w łysinę, a przemawiając w Parlamencie Europejskim twierdził, że spotkał się z przywódcami innych planet. W tym przypadku szef Eurogrupy jednak nie pyta, na co przewodniczący Komisji wydaje zarobione unijne pieniądze. Nie wypada bowiem pytać o elity. Wszak możemy je tylko podziwiać, jak chociażby byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, który wsławił się powiedzeniem, że jeśli trzeba, to europejskiego ducha będziemy wprowadzać siłą. Tak hałaśliwie nie zachowywał się wybrany jako pierwszy na podstawie Traktatu Lizbońskiego szef Rady Europejskiej Belg Herman Van Rompuy. Jeszcze jako premier Belgii znany był z cichych, ale skutecznych mediacji, ale gdy wszedł w krąg elitarny Unii, określony został przez brytyjskiego europosła Nigela Farage’a jako człowiek z „charyzmą ciepłych kluchów”, co przetłumaczono jako  z „charyzmą mokrej ścierki”.  Po dwóch kadencjach pałeczkę przekazał swojemu następcy Donaldowi Tuskowi, który również, zdaniem większości komentatorów, był prawie niewidoczny. Jednakże udało mu się przebić kilkoma, niestety niefortunnymi  stwierdzeniami. Zaliczyć do nich trzeba wypowiedź przed wyborami w USA, kiedy to przed ostateczną rozgrywką zamieścił wpis na Twitterze, że „jeden Donald wystarczy”, myśląc oczywiście o sobie, a wygrał Donald Trump. Przed szczytem Rady na Malcie zrównał już wybranego Donalda Trumpa z Władimirem Putinem.  Tuż przed referendum brytyjskim w sprawie Brexitu, stwierdził, że potrwa on… siedem lat. Właśnie premier Theresa May formalnie notyfikowała wyjście Wielkiej Brytanii z Unii, która to procedura przewidziana jest na … dwa lata.

W ogóle, odnoszę wrażenie, że znaczenie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej jest w Polsce przeceniane. Mówi się o prezydencie Europy itp. Przypomnieć trzeba, że sam Van Rompuy widział się w tej roli i nawiązując do słynnego pytania Kissingera, uważał, że jest jedyną osobą, z którą powinien rozmawiać prezydent Stanów Zjednoczonych. Zaraz po swoim wyborze, Van Rompuy stwierdził, że czeka na telefon od prezydenta Obamy. Administracja amerykańska wyraziła jednak obawę, że prezydent Barack Obama nie znajdzie czasu, aby do niego zadzwonić.
Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA z gratulacjami zadzwonił Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej. Nasz były premier szczycił się tym wielce, aż się okazało, że Trump go nie skojarzył, myśląc, że rozmawia z kimś innym. No cóż takie mamy elity i aż prosi się skomentować, jaka organizacja, takie elity.

 

prof. Mirosław Piotrowski, europoseł

drukuj