Homilia wygłoszona podczas Spotkania Rodziny Radia Maryja w Sanktuarium Matki Bożej Niepokalanej i św. Maksymilian M. Kolbego w Niepokalanowie


Pobierz Pobierz

Nie gaście ducha św. Maksymiliana

Czytania: 1Kor 13, 1-8.13;

J 15, 12-13, 18-21

Przeczytane przed chwilą słowa z Ewangelii św. Jana są trochę na przekór naszym oczekiwaniom i pragnieniom. Przecież lubimy, gdy nas świat chwali. Dumni jesteśmy, gdy znajdziemy nasze zdjęcie w gazecie. Szczycimy się wywiadem, który przeprowadzono z nami w telewizji. Chętnie informujemy wszystkich, choć o to nie proszą, o wzmiance w internecie. Ileż to twarzy i życiorysów codziennie obnosi się w kolorowych magazynach! Kimże są ci bohaterowie jednego dnia, jednego miesiąca? To bardzo często ludzie wierzący. Katolicy. Parafianie. Pozostali, którym nie dane było dostać się na łamy czy też przed kamery, muszą zadowolić się sławą na miarę kościelnej gabloty. Tam poszukują swych nazwisk w nadziei, że ich pochwalą. Tam szukają swoje sławy.

 

 

Św. Maksymilian – jak widać – nie należał do żadnej parafii. To był dziwny człowiek. Nie łasy na oklaski. Nie dbał o siebie, o swoją sławę i zdrowie. Nie pchał się na szpalty ani przed kamery. Zawsze na pierwsze miejsce „wypychał” niejako Niepokalaną – na łamy gazet, na fale w eterze, i przed kamery. On szedł za Nią. Przenajświętsza Maryja na swój sposób „zacieniła” go i wszystko, co czynił – czynił, jakoby Ona sama czyniła: „Bogu na chwałę, ludziom na pożytek”. Niczym Jej drugi Oblubieniec, schowany w warsztacie pracy nad człowiekiem – w Niepokalanowie – z mozołem wykonywał pracę cieśli z Nazaretu. Ociosywał grube pnie ludzkich grzechów i prześwietlał człowiecze dusze. Niewiele mówił. Więcej pisał… wieczorami, gdy wszyscy dawno już spali i tylko przeciwnik ludzkości – diabeł, jak lew ryczący krążył szukając kogo by pożreć (por. 1P 5, 8). Trwał na modlitwie bez świadków i kamer. Sługa nieużyteczny, który przyoblekł się w pokorę. A Pan wywyższył go w stosownym czasie.

Mocny w wierze. Cierpliwy i łaskawy dla przyjaciół i nieprzyjaciół. Nigdy nie cieszył się z nieszczęścia przeciwników. Nie unosił się gniewem ani nie pamiętał złego. We wszystkim co czynił nie szukał swego imienia, lecz Jej – Niepokalanej. Wszystko znosił. Wszystkiemu wierzył. Bo – w Niepokalanej pokładał całą swoją nadzieję.

A świat? Cóż, świat nie kochał go. Oczerniał. Pisał paszkwile. Zatrzymywał paczki z „Rycerzem” na peronach. Okradał przekazy pieniężne… Świat go nienawidził. Ale św. Maksymilian wiedział, że nie jest ponad swego Mistrza. Jeżeli ludzie prześladowali Syna Bożego, to przecież tym łatwiej przychodziło im prześladować Jego ucznia, ubogiego franciszkanina. Jego Matka – Niepokalana – i siostra Bieda dawały mu wsparcie i dodawały ducha; były mu tarczą i mieczem. Z radością przyjmował upokorzenia i posądzenia. A to, że był „nawiedzony”, że robił biznes i nie płacił podatków, że przymuszał braci do niewolniczej pracy, że był antysemitą… A jednak, to właśnie ten człowiek – rzekomy fantasta i przedsiębiorca, domniemany antysemita – zdobył się na gest miłości, na który nie zdobył się żaden humanista ani kosmopolita, żaden poprawny politycznie członek komanda „krwawego Krotta”. Tylko on – numer 16 670. Dlaczego?

Ojciec Kolbe był jakby personifikacją „Hymnu Miłości”. Miłość z natury jest zaprzeczeniem pychy i brzydzi się tchórzostwem. Nie potrafi cieszyć się z niesprawiedliwości ani gniewać. Wybacza bezwarunkowo. Raduje się z prawdy. Miłość to szczególny rodzaj empatii; to zdolność wczuwania się w drugiego człowieka, umiejętność przyjęcia jego sposobu myślenia, spojrzenia z jego perspektywy na rzeczywistość. To współodczuwanie, czyli realne odczuwanie bólu innych osób. Taki był Ojciec Maksymilian. W przeciwnym razie stałby „ślepy” i „głuchy” na placu apelowym, nie potrafiłby ocenić ani dostrzec kłębiących się w sercu i umyśle skazańca emocji.

Empatia jest pochodną miłości. To jej płomień sprawia, że człowiek staje się stworzeniem na obraz i podobieństwo Boga. Jezus Chrystus na Golgocie odczuwał nie tylko fizyczny ból ukrzyżowania, ale znosił cierpienia spowodowane przez upodlające każdego człowieka grzechy – grzechy całego świata. Było to wręcz kosmiczne współodczuwanie, kosmiczna zbawcza empatia. Promieniejąca miłość Boga-Człowieka.

Sześć lat temu mieliśmy okazję doświadczyć tej tajemnicy. Cierpiący Papież na oczach świata. Dźwigający brzemiona wszystkich. Umierający. Błogosławiony.

Od tej płonącej miłości Boga zapalili swe serca i umysły: bł. Jan Paweł II i św. Maksymilian.

Nie gaście ducha o. Maksymiliana. Ojciec Kolbe stał się nie gasnącym ogniem, czymś na kształt betlejemskiego światła. Choć sam „schowany” za Niepokalaną, to przecież płomień jego miłości widoczny był dla wszystkich, którzy zbliżyli się do skromnego i jakże silnego Rycerza Niepokalanej. I nie zdarzyło się, żeby ktoś, kto choćby raz przybliżył się do owego płomienia, nie odczuł ciepła łaski Bożej.

Wydaje się, że dziś płomień ten w ludziach zaczyna wygasać; wygasa w chrześcijanach miłość. I w nas wygasa ogień o. Kolbego. Umiera duch św. Maksymiliana.

Współcześni chrześcijanie są zazdrośni i zawistni. Cieszą się z niepowodzeń bliźniego. Są pamiętliwi i podejrzliwi. Nikomu nie wierzą. Są często bezwstydni. Szukają poklasku pośród gawiedzi, oczekują na swoje „pięciu minut”. Są niecierpliwi, żądni natychmiastowego sukcesu. Niewytrwali. Nie mają w poważaniu nadziei. Nazywają ją matką głupich. Przygasł w nich ogień Ewangelii, zapodział się gdzieś duch Pocieszyciela. Nawet wśród – czcicieli św. Maksymiliana.

Tymczasem, to właśnie do nich przed laty wołał Ksiądz Kardynał, Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan Wyszyński: „Nie gaście ducha o. Maksymiliana!”. Nie gaście tego ognia! Bo zostanie tylko popiół, który wiatr historii rozwieje. Nie pozostanie po nim żaden ślad. Nikt nie domyśli się nawet, że kiedyś w tym miejscu było ognisko – ognisko miłości domowej, małżeńskiej, parafialnej, narodowej.

Nie gaśmy więc ognia, który zostawił nam Prometeusz XX wieku, św. Maksymilian. Podsycajmy jego żar, aby był zewsząd widoczny. Nie zamykajmy się w zakrystiach naszych serc, ani nie chrońmy się w podziemiach różnego rodzaju grup modlitewnych czy katechumenatów, w pobożnych kołach i kółkach, w wyspecjalizowanych duszpasterstwach – lecz wyjdźmy na ulice naszych miast i poza wiejskie opłotki, aby nas widzieli! Aby zobaczyli ponownie tamte języki ognia nad każdym z nas, aby usłyszeli raz jeszcze szum gwałtownego uderzenia wichru z Wieczernika. Żeby te ognie i wiatr Ducha napełniły cały nasz dom, całe nasze parafie, cały nasz naród.

Jak to zrobić? – zapyta niejeden. Bardzo prosto. Potrafił o. Dyrektor z Niepokalanowa, my także potrafimy. Zapaloną pochodnię miłości – w Rzymie, Krakowie, Grodnie, Niepokalanowie – trzeba nieść do innych miejsc. Wszędzie. Dziś także widać z daleka ten ogień. Wielu nie podoba się to „ognisko”. Ale czy kiedykolwiek Ewangelia podobała się wszystkim? Wielu przecież zgorszyła postawa Jezusa wobec Syrofenicjanki, którą przyrównał do psa (Mk 7, 27), albo kiedy zabronił pogrzebać ojca swojemu uczniowi (Mt 8, 21-22), albo gdy „zbluźnił” oświadczając wobec czcigodnych kapłanów, że jest Synem Boga żywego.

Zarzuca się też i obecnym protagonistom tamtego ognia niejasne interesy, oskarża o szerzenie różnego rodzaju fobii i antysemityzmu. Z jakąż ironią i uśmieszkiem świeckie media wypowiadają takie nazwy jak: Radio Maryja, Telewizja „Trwam”, „Nasz Dziennik”? Dla-czego? Bo są to niejako w pierwszej linii „krewni” przedwojennego Niepokalanowa. Pod pozorem formalnych niedociągnięć bądź niewłaściwej linii programowej chcą zgasić ogień wiary w narodzie. Ileż radości nieprzyjaciołom Ewangelii przynoszą statystyki, według których maleje liczba czytelników, słuchaczy i widzów katolickich mediów.

Nie łudźmy się, współczesna laicyzacja i ateizacja ma wpływowych i możnych protektorów. Wczorajszy ateizujący socjalizm to bagatela wobec ateizmu czasów ponowoczesnych, w których nadobfitość dóbr i wartości z jednej strony dezorientuje mieszkańca „globalnej wioski”, a z drugiej nie pozwala na zgodną koegzystencję krzyża z gadżetami nowoczesności. Krzyż – zda się – ma moc niszczącą, wypalającą istotę „nowego świata”, który obchodzi się bez Boga. Ale ten świat bez Boga jest zimny, nieprzyjazny dla tradycyjnego mieszkańca ziemi, który nad złoto przedkłada miłość. Zatem, w istocie ludzie nowocześni boją się ognia miłości. A przecież ten ogień jest gwarancją oczyszczenia ludzkości, jedynym sposobem „obróbki” rzeczy nowych, jeszcze „surowych”. To jest ten sam ogień z Wieczernika i płomień trzystuletniego martyrologium, średniowiecznego Asyża i przedwojennego Niepokalanowa – w nowej formie. W formie niewygodnych dla zwolenników New Age`u Katolickich stacji radiowych i telewizyjnych oraz chrześcijańskiej prasy. Ale bez tej „niewygody” światu i ludzkości grozi zagłada.

To prawda, współczesny ogień wiary jest ledwie nikłym płomykiem, ledwie widocznym i narażonym na „przygaszenie” ogarkiem. Dokonał się w krótkim czasie swoisty przewrót. Tak niedawno żyliśmy zapewne biedniej, ale godniej. Żyją przecież świadkowie, którzy uczyli się religii z niebieskiego katechizmu Niepokalanej, w którym ewangeliczne i franciszkańskie „dobro i pokój” były aż nadto widoczne – na peronach, w pociągach, w sanatoriach, w wiejskich chatach i robotniczych osiedlach. Co stoi na przeszkodzie, by wczorajsze światło rozświetlało mroki współczesności? Brak funduszy? Chyba, że na katolickie pisma … . Bo na kolorowe udaje się wysupłać przysłowiową „ostatnią złotówkę”.

To nie brak funduszy gasi dziś ów płomień – to brak miłości obraca w popiół naszą wiarę i staje się syndromem naszej inercji i niemocy.

Nie gaśmy zatem – powtórzę raz jeszcze – ducha o. Kolbego, nie gaśmy ognia miłości św. Maksymiliana. Jest to w naszym własnym interesie. Nie wstydźmy się imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa, znaku krzyża, gdy przechodzimy przed kościołem czy figurą. Niech wiara nasza stanie się tematem naszych rozmów z dziećmi, z sąsiadami, przyjaciółmi i nieznajomymi. Niech to nie będzie temat tabu.

To pierwszy wymiar naszej wiary. Jest jeszcze drugi – nasze życie. Ono ma być równie czytelne jak nasze słowa. Świat przyglądając się wierzącym nie może pomylić się, z kim ma do czynienia. Jeśli nas akceptuje, oznacza to często, że i my akceptujemy jego reguły gry. Paradoksalnie sprawdzianem chrześcijańskości jest stopień nienawiści tego świata do nas. Jezus zapewnia: „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20).

Świat tak naprawdę zazdrości nam naszego wybraństwa, tego że nie jesteśmy już sługami, ale przyjaciółmi Boga; zazdrości nam tego ognistego Ducha, który na co dzień rozpala w nas wiara, nadzieja i miłość. One stanowią o naszej wielkości.

Wiara, nadzieja, miłość. Te trzy wystarczą, aby cieszyć się pełnią życia już tu na ziemi; żeby nie być niewolnikiem jakichkolwiek poprawności, nie być uzależnionym od któregokolwiek gadżetu nowoczesności. Chrystus powiedział: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!” (Łk 12, 49). Amen.

drukuj