Felieton „Myśląc Ojczyzna”: Od polskiego patriotyzmu jesteśmy my


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Powoli dobiega końca moja podróż po Ameryce. Przedostatnim przystankiem na trasie tej podróży jest Waszyngton, skąd nadaję ten felieton. Waszyngton nie bez powodu uchodzi za jedną ze stolic, a może nawet za najważniejszą polityczną stolicę świata. Będąc stolicą niewątpliwie najpotężniejszego państwa, przypomina starożytny Rzym, chociaż w odróżnieniu od niego, a nawet innych współczesnych miast amerykańskich, sprawia wrażenie spokojnego, żeby nie powiedzieć – sennego. Gdzie mu tam do nowojorskiego tempa, gdzie mu tam do chicagowskiej ruchliwości… A jednak ten senny spokój to tylko pozory, bo skrywa on potęge, której decyzje odczuwane są w wielu zakątkach świata. Dlatego też wokół Białego Domu stale dyżurują dziennikarskie ekipy telewizyjne w oczekiwaniu na wiadomość, która może zmienić bieg historii.

Jest tutaj bodaj że 160 ambasad, bo chyba tylko Korea Północna i Iran nie mają tu swego przedstawicielstwa.Co i rusz pzybywa z wizytą jakiś cudzoziemski dygnitarz, a nawet kilku jednocześnie, co od wszystkich przygotowujących takie wizyty wymaga wzmożonej czujności. Rutyna bowiem nie zawsze pomaga, o czym świadczy przypadek pewnego amerykańskiego urzędnika, który przybywającego z wizytą przewodniczącego UNESCO skomplementował: o, tak, tak… Wiem… To wprawdzie mały, ale bardzo dzielny naród!

Będąc w Waszyngtonie osoba prywatną, doceniam zalety tego statusu, ale przecież, jakże tu, w stolicy światowej polityki, nie porozmawiać o Polsce? Dzięki życzliwości polskich i amerykańskich znajomych udało mi się taką rozmowę odbyć i tak się akurat złożyło, ze usłyszałem tam opinię bardzo, jak sadzę, aktualną. Akurat bowiem w przeddzień odbył się w Warszawie Marsz Solidarności Kobiet, przeciwko zmianie konstytucji, przewidującej wprowadzenie prawnej ochrony życia od poczęcia. Mój amerykański rozmówca z całą pewnościa o tym nie wiedział, ale właśnie on z naciskiem podkreślił, że we współczesnej polityce perspektywę wyznacza z jednej strony gospodarka, a z drugiej – demografia. Właściwie gospodarka ma demografii służyć, a skoro tak, to demografia wysuwa się na plan pierwszy. Niby to wiemy, bo w końcu interes narodowy polega przecież na tym, żeby naród się rozwijał, a nie zwijał, ale zawsze miło usłyszeć potwierdzenie takich opinii z wpływowych ust i w dodatku w stolicy światowej polityki.

Z tej rozmowy, podobnie jak z innych kontaktów amerykańskich wyniosłem przekonanie, ze jeśli Polska zdecyduje się na opcje amerykańską w polityce zagranicznej, to nasi politycy muszą nauczyć się harmonizowania polskich interesów państwowych z interesami amerykańskimi. W przeciwnym razie nie będziemy potrafili wykorzystać możliwości, wykorzystać szans, jakie dla polskich interesów państwowych stwarza związanie Polski z polityką amerykańską. Mówię oczywiście o interesach państwowych, a nie o zabiegach o posadę sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych po zakończeniu prezydenckiej kadencji w Polsce. Takie harmonizowanie interesów polskich z amerykańskimi pozwoli równierż mieszkającym w Ameryce Polakom na odpowiednie wykorzystanie w tutejszej polityce potencjału, jakim dysponują, bez obawy o uchybienie lojalności wobec amerykańskiej ojczyzny.

Ale musimy pamiętać o zeczy właściwie elementarnej i oczywistej. Że politycy amerykańscy nie są patriotami polskimi. Oni są patriotami amerykańskimi i troszczą się przede wszystkim o interesy amerykańskie. O polskie interesy powinni troszczyć się politycy polscy i oni własnie powinni być polskimi patriotami, a więc – po pierwsze – umieć wyartykułować polski interes państwowy, a nastepnie – zharmonizować go z interesem amerykańskim, bo wtedy szansa na osiągnięcie celu wydatnie się zwiększa.

Niby są to oczywistości, ale trzeba jednak o nich przypominać i powtarzać, bo aktywność polskiej dyplomacji w Waszyngtonie, zwłaszacza na tle aktywności innych państw naszego regionu, wydaje się niedostateczna. Nie mówię o europejskich mocarstwach, ale o Estonii, a nawet Słowacji, które prowadzą tutaj aktywny lobbing, podczas gdy o polskim – jakoś nie słychać. Toteż nic dziwnego, że nie wykorzystujemy możliwości, jakie stwarzają sojusznicze związki ze Stanami Zjednoczonymi i udział Polski w różnych amerykańskich przedsięwzięciach. Zabieganie o własny interes państwowy nikogo tu nie dziwi, nikogo tu nie gorszy, ani nie jest uważane za objaw prowincjonalizmu, jak to uważa wielu półgółwków w Polsce. Przeciwnie – odniosłem wrażenie, że szanują tutaj tylko takich, co potrafia myśleć o sprawach własnego kraju i skutecznie zabiegać o jego interesy. A zatem – musimy się tego nauczyć, jeśli chcemy zasiadać do gry z takim mocarstwem. Nadzieja, jak zwykle, w młodych, ktrych mimo ostatniej emigracyjnej fali, przecież nie brakuje.

Szczęść Boże!

Stanisław Michalkiewicz

drukuj