Autorstwa Mateusz Bednarz/Biały Kruk/Public Domain - https://bialykruk.pl/wydarzenia/ukazal-sie-czwarty-tom-dziejow-polski-prof-andrzeja-nowaka-wiek-zloty-ale-trudny-, CC0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=84388553

Prof. A. Nowak w „Naszym Dzienniku”: Powinniśmy pracować nad przekonywaniem Zachodu do tego, by dobrze rozumiał niebezpieczeństwo idące ze strony współczesnej Rosji

Powinniśmy pracować nad przekonywaniem Zachodu do tego, by dobrze rozumiał niebezpieczeństwo idące ze strony współczesnej Rosji, i jednocześnie, żeby odpowiedział na kryzys powrotem do siebie samego, tzn. do źródeł własnej siły duchowej, wypływającej z dziedzictwa chrześcijaństwa i wielkiej spuścizny kultury europejskiej. To jest nasze zadanie – powiedział w rozmowie z red. Małgorzatą Rutkowską z „Naszego Dziennika” prof. Andrzej Nowak, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

 ***

Od początku agresji Rosji na Ukrainę widoczny jest brak jednomyślności przywódców Zachodu w najważniejszej kwestii: czy Moskwa zatrzyma się na Ukrainie, czy może jednak pójdzie dalej. Co jest prawdziwym celem Rosji w tej wojnie?

– Nie możemy zapominać, że od upadku imperium bizantyjskiego w 1453 r., kiedy to Moskwa uznała się za jego spadkobiercę, formułując doktrynę Trzeciego Rzymu, Rosja ma ambicje uniwersalne. Rozmach imperialnej Rosji nie kończy się rzecz jasna ani na Donbasie czy Ługańsku, ani na Krymie, ani na Ukrainie, ani też na Litwie, Łotwie, Estonii, czyli restauracji granic Związku Sowieckiego; ani na granicach dawnej strefy panowania Stalina, czyli tzw. obozie socjalistycznym. Duża część polityków Zachodu uważa, że imperialne aspiracje Rosji są w takim zakresie usprawiedliwione lub zrozumiałe. To jest opinia dużej części pogardzających po prostu naszą częścią świata elit zachodnich we Francji, Włoszech, a także części elit amerykańskich.

I wreszcie pojawia się przekonanie, bardzo często występujące wśród tzw. realistów w Ameryce: to może nie są kraje rosyjskie, ta Litwa, Łotwa, Estonia, czy nawet Ukraina, Polska i Słowacja, ale to są państwa, które tworzą „naturalny” puklerz bezpieczeństwa dla dużego imperium, jakim jest Rosja. A więc tu nie powinno być żadnego NATO, wola tych krajów nie ma żadnego znaczenia, one nie mają prawa decydować o sobie. O tym, co z nimi będzie, musi decydować z jednej strony Rosja, a z drugiej strony umowa z zachodnimi imperiami, które rozumieją, że Moskwa potrzebuje swojej strefy bezpieczeństwa.

Te wszystkie sposoby uzasadniania czy usprawiedliwiania ekspansji rosyjskiej po stronie części elit zachodnich opierają się na przekonaniu, że Moskwa zatrzyma się na granicy Niemiec i dalej nie pójdzie.

Błąd polega na tym, że Rosja wcale nie chce zatrzymać się na żadnej granicy w naszej części kontynentu, ale ma ambicje uniwersalne, a na pewno – dominacji nad całą Europą. Tak jest od czasu doktryny Rosji jako Trzeciego Rzymu: najpierw w postaci prawosławnego imperium „wyzwalającego” cały świat do jedynej „prawdziwej wiary” (czyli oczywiście prawosławia); potem w wersji oświeceniowej, jaką nadali jej Piotr Wielki i Katarzyna II, jako centrum oświecenia „wyzwalała” kolejne kraje (np. Rzeczpospolitą czy kraje Zakaukazia), przejmując pałeczkę modernizacji od coraz słabszego Zachodu, aż do komunistycznej ideologii Moskwy jako Trzeciej Międzynarodówki (ta instytucja została powołana w 1919 r. pod rządami Lenina po to, aby podporządkować cały ruch komunistyczny celom geostrategicznym Moskwy).

Wszystkie te elementy w jakiejś mierze są obecne w ideologii Putina. Putin chce ostatecznie zdominować co najmniej – mówię to z pełnym przekonaniem – całą Europę, a raczej całą północną Eurazję: od Władywostoku do Atlantyku.

Europa Środkowa, wiadomo, ale dlaczego Rosja dąży do podporządkowania sobie Francji, Niemiec, Włoch?

– Słabnąca Europa, pozbawiona swojej siły duchowej, całkowicie z niej wyzuta, jest potrzebna Rosji jako swego rodzaju zapasowa siła do walki o utrzymanie się na mapie świata jako jedno z wielkich mocarstw, obok Stanów Zjednoczonych i Chin. Prezydent Macron, kanclerz Scholz czy inni politycy zachodni, naiwni i jednocześnie cyniczni do szpiku kości, zakładają, że będą mogli handlować z Rosją i w pewnym sensie ją wykorzystać dla swoich celów gospodarczych, politycznych, żeby wygrywać na tym wybory w Niemczech czy we Francji. Ale istota rzeczy jest dokładnie odwrotna: to Putin wykorzystuje te kraje do budowania swojej potęgi militarnej, sieci agentury i wpływów w tych państwach po to, by je ostatecznie sparaliżować, podporządkować, wykorzystywać jako zapasową siłę gospodarczą, finansową potrzebną Rosji do walki o świat w XXI wieku, uzyskując najpierw ich cichą zgodę na moskiewską dominację nad wschodnią połową kontynentu.

To nie przypadek, że projekt Europy od Władywostoku do Lizbony jest często w tych dniach przywoływany przez tuby propagandowe Kremla?

– Ideolodzy rosyjscy po 1991 r. odtworzyli niejako i w pewnym sensie odświeżyli ideę Moskwy jako czwartej Europy.

Co oznacza to pojęcie w języku kremlowskich technologów władzy?

– Oczywiście na początku była Europa łacińska, chrześcijańska, wibrująca siłą twórczą, której symbolem jest czas katedr i wypraw krzyżowych, odkrywanie nowych światów u schyłku średniowiecza. Potem była Europa oświeceniowa, która prowadzi misję dominowania nad światem, ale według ideologii postreligijnej, narzucając ten model europejskiej modernizacji jako wzór dla całego świata. Trzecią Europą jest oczywiście Europa XX-wieczna, pogrążona w kryzysie, zdolna do tworzenia już tylko marnych symulakrów, namiastek swojej dawnej siły i znaczenia. Symbolem tej trzeciej Europy jest oczywiście Bruksela.

Czym ma być Moskwa jako emanacja czwartej Europy?

– Rosja przedstawia siebie jako spadkobierczynię tego, co twórcze, co energiczne w dziedzictwie europejskim, i co będzie w stanie zastąpić słabą, przestraszoną zachodnią Europę, która odcięła się od swoich korzeni. Stąd Moskwa w ostatnich 30 latach odwołuje się do źródeł dawnej siły europejskiej, mówiąc: „teraz ja tylko dysponuję tą energią”. A więc Putin przedstawia się jako ostatni obrońca Krzyża – to brzmi jak przerażające szyderstwo, ale wiemy, że nie tylko rzeczywiście przyjmuje cynicznie taki ton, ale też jest przyjmowany w takim duchu przez część zmanipulowanych środowisk tradycyjnych w Europie Zachodniej. Nad tym zresztą pracuje agentura Kremla od kilkudziesięciu lat. Putin jako „katechon”, który powstrzymuje koniec świata, nadejście antychrysta – dosłownie w takich kategoriach jest przedstawiany i chętnie daje się przedstawiać jako ten, który broni świat przed „zachodnią zgnilizną”.

Jednocześnie Putin mówi: ja reprezentuję ostatnią nadzieję na kontynuację odgórnej modernizacji, oświeceniowego projektu, który opiera się na współpracy europejskich imperiów. Wiadomo, ludzie są oporni na pomysły regulowania ich życia, buntują się – dlatego potrzebna jest współpraca wielkich imperiów, tak jak np. współpracowały trzy „postępowe” imperia przy rozbiorze Polski w XVIII wieku, przedstawianej jako „czarna dziura” na mapie oświecenia. Innym językiem Putin mówi do tzw. środowisk realistycznych na Zachodzie i do części środowisk lewicowych. Dla tych ostatnich ma jeszcze jeden argument: sugeruje, że Rosja stanowi jedyną alternatywę dla najbardziej znienawidzonego na lewicy imperializmu amerykańskiego. Oczywiście Putin daje również środowiskom lewicowym do zrozumienia: moje imperium dziedziczy tradycje Związku Sowieckiego, komunistycznego eksperymentu, który przecież wyszedł z Europy, a myśmy próbowali go wcielić w życie, więc mamy wielkie zasługi w dziele postępu – jeśli postęp identyfikować z marksizmem, z komunizmem.

I wreszcie ostatni argument, który Putin wysuwa: już tylko my w Rosji szanujemy dorobek wielkiej tradycyjnej kultury, którą wy na Zachodzie opluwacie w imię „cancel culture”.

Czy osłabiony Zachód znajdzie w sobie takie moce duchowe, które pozwolą przeciwstawić się zatrutej ideologii putinizmu?

– Myślę, że nie powinniśmy załamywać rąk. Jesteśmy jako Polska częścią wspólnoty europejskiej i powinniśmy podejmować wciąż na nowo wysiłek, żeby Zachodowi czy Europie przypominać o wewnętrznych źródłach siły, która pozwoli się przeciwstawić tej potrójnej pokusie ze strony Moskwy. Przecież do tego wzywał nas Jan Paweł II. We wspaniały sposób również nawiązał do tej tradycji przewodniczący Episkopatu Polski ks. abp Stanisław Gądecki w swoich dwóch fundamentalnie ważnych listach z ostatnich tygodni. Chodzi o list do niemieckiego Episkopatu, ostrzegający przed kryzysem, który niszczy podstawy duchowe Europy, niszczy w dodatku od środka Kościół w największym, najsilniejszym kraju Europy, czyli w Niemczech. I drugi list, adresowany do Cerkwi prawosławnej w Moskwie, do patriarchy Cyryla, z wprost wyrażonym przypomnieniem, co jest podstawą nauki chrześcijańskiej, i napomnieniem, by Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego nie służyła złu politycznemu, które zabija, niszczy. To jest przykład, że nie mamy powodu narzekać, dokonywać tylko krytycznych analiz, ale powinniśmy pracować nad przekonywaniem Zachodu do tego, by dobrze rozumiał niebezpieczeństwo idące ze strony współczesnej Rosji, i jednocześnie, żeby odpowiedział na kryzys powrotem do siebie samego, tzn. do źródeł własnej siły duchowej, wypływającej z dziedzictwa chrześcijaństwa i wielkiej spuścizny kultury europejskiej. To jest nasze zadanie.

Wojna na Ukrainie w jednej chwili zmieniła układ geopolityczny w Europie i na świecie. Czy dla Polski otwiera się jak w 1918 r. okno nowych możliwości, szans niezrealizowanych wtedy na Wschodzie?

– Niezbadane są wyroki Opatrzności, nie wiemy, co nam przyniesie jutro, ale myślę, że powinniśmy zachowywać się tak, jakby ta szansa się dla nas otwierała i z tą nadzieją działać, a nie ulegać pokusie beznadziejności. Niezwykle brutalna agresja, której w tej chwili dokonuje Putin, stawia w trudnej sytuacji jego zwolenników oraz otwartych kapitulantów wobec jego imperializmu, zarówno w Polsce, jak i w krajach zachodnich. Nie jest łatwo teraz mówić: najlepiej byłoby przytulić się do Putina, kontynuować drogę, którą szła kanclerz Angela Merkel, Komisja Europejska czy komisarz Frans Timmermans ze swoim projektem „zielonej Europy”, opartym przez najbliższe dziesięciolecia na rosyjskim gazie. Obecnie tego rodzaju myślenie jest w odwrocie, powinniśmy to wykorzystać, żeby przypomnieć, że możliwości rozwoju Europy leżą znacznie głębiej niż tylko w polityce kolaboracji ze zbrodniczym reżimem, który napada na kolejne kraje i wykorzystuje „gazodolary” czy „petroeuro” dla militarnego poszerzania strefy swojej ekspansji. Okazuje się, że to jednak rozpoznanie Polski (tyle razy oskarżanej o rusofobię, o to, że kierujemy się emocjami, które już dawno powinny znaleźć się na „śmietniku historii”) było bliższe rzeczywistości.

To także stwarza szansę w odniesieniu do naszego sąsiedztwa na wschodzie Europy. To, że Ukraińcy z taką determinacją podejmują walkę w obronie własnego domu, z jednej strony przypomina coś najważniejszego nie tylko dla wschodniej Europy, ale w ogóle dla ludzkości: że istnieje dom i że domu trzeba bronić nawet z narażeniem własnego życia. Wmawiano nam od kilkudziesięciu lat, że żyjemy w świecie posthistorycznym, w którym nie ma potrzeby żadnego zakorzenienia, jest tylko „płynna ponowoczesność”. Ale teraz, kiedy „płynnie” spadają bomby i rakiety o kilkadziesiąt kilometrów od nas, na Ukrainę, kiedy Ukraińcy odpowiadają na agresję nie podniesieniem rąk do góry, tylko walcząc zębami i pazurami w obronie swego niszczonego domu – okazuje się, że to jest tego rodzaju cecha, której żadna utopia dotąd nie wykorzeniła: mamy swoje gniazdo i chcemy go bronić. W pewnym sensie Ukraińcy odnawiają prawdę o istocie człowieczej wspólnoty, którą postmodernizm próbował zamazać.

Odnawiają też nadzieję na duchową, a może więcej niż duchową restaurację dziedzictwa wielkiej Rzeczypospolitej, która przez 400 lat swojego istnienia na terenach dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Litwy zaszczepiła tam idee wolności obywatelskiej, niepodległości. To dziedzictwo Rzeczypospolitej niewątpliwie dzisiaj jest bliższe odnowienia niż kiedykolwiek, przynajmniej od czasu Powstania Styczniowego, które było ostatnim momentem, kiedy trójdzielna tarcza z Orłem Białym, Pogonią i Świętym Michałem Archaniołem stała się symbolem wspólnej walki. Wtedy przegraliśmy, ale teraz mamy szansę wygrać.

W Europie powstała nowa oś: Warszawa – Londyn – Kijów. Pytanie, czy zastąpi oś Berlin – Moskwa, jest w tej chwili raczej na wyrost, jaki więc potencjał tkwi w sojuszu zawiązanym pod presją obecnych wydarzeń?

– Nie liczyłbym na jakąś fundamentalną trwałość osi z udziałem Wielkiej Brytanii. Nie dlatego, żebym chciał krytykować tę współpracę, bo ona w tej chwili jest bardzo potrzebna, ale tak jak mówił brytyjski premier Palmerston, Wielka Brytania nie ma sojuszników, ma tylko interesy. Teraz te interesy są zbieżne z naszymi, i korzystajmy z tego, wzmacniajmy tę oś na tyle, na ile możemy. Trzeba wykorzystywać wspólną płaszczyznę naszych działań, tzn. Polski, Wielkiej Brytanii i jeszcze ważniejszego partnera, czyli USA, do tego, by stopniowo zmieniać politykę europejską, przede wszystkim Berlina i Paryża. To jest bardzo trudne zadanie, ale Polska ma w tej misji poparcie ze strony Londynu oraz Waszyngtonu, i dodatkowo, co ważne – Kijowa. Ukraina nie ma wprawdzie wielkiej mocy gospodarczej, to jasne, ale ma w tej chwili bardzo silną pozycję moralną w debacie politycznej. Wykorzystując te połączone argumenty, Polska może skuteczniej niż kiedykolwiek wcześniej domagać się docenienia przede wszystkim własnej pozycji na wschodniej flance Europy. Choć nie będzie to łatwe, możemy przekonać Zachód, by traktowano nas jak jednego ze współtwórców nowej architektury bezpieczeństwa i przyszłości Europy. Europy, która nie kończy się ani na Odrze i Nysie, ani nawet na Bugu, ale Europy, która powinna jak najszybciej odzyskać swoje granice tam, gdzie one były przed 1667 r., tzn. przed tragicznym dla Rzeczypospolitej rozejmem w Andruszowie, który oddał wschodnią połowę Ukrainy moskiewskiemu imperium.

Nic nie jest zdeterminowane, dane raz na zawsze, karta historii może nieoczekiwanie się odwrócić?

– Zawsze musimy pamiętać, że Panem historii nie jest ani Władimir Putin, ani prezydent Stanów Zjednoczonych, ani nazywający się tak czy inaczej cesarz Chin. Panem historii jest Bóg, i z tą nadzieją możemy realizować to, co wydaje się nam dobre i zgodne z naszą ponad 1000-letnią tradycją chrześcijańską. Oczywiście, w najdalszej perspektywie granice wspólnoty, którą chcielibyśmy obronić i rozszerzyć, powinny otworzyć się i kiedyś także Rosja – choć teraz trudno to sobie wyobrazić – powinna być ogarnięta wspólnotą odnowy naszego życia w duchu chrześcijańskiego braterstwa. To przesłanie powinno nam towarzyszyć, kiedy realizujemy ten cel „etapowy”, jakim jest przesunięcie granicy wspólnoty europejskiej na wschód, do granic Rzeczypospolitej. Ta misja jest teraz najważniejsza, ale za nią będzie szła misja prowadzona z nadzieją na to, że zło nigdy w historii nie zwycięży, że ostatecznie bramy piekielne nie przemogą. Taka nadzieja nas prowadzi w działaniu historycznym tu i teraz.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Rutkowska/”Nasz Dziennik”

drukuj
Tagi: , , ,

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl