Nowe fałsze Grossa (18): Inne sfery stalinizacji

Akcentowałem już jako jeden z najbardziej ordynarnych fałszów Grossa jego próbę maksymalnego pomniejszenia roli żydowskich komunistów w sowietyzacji Polski, dokonaną w ponad 50-stronicowej części „Strachu” poświęconej „żydokomunie”. Gross skupił się tam wyłącznie na manipulacyjnych działaniach dla kłamliwego zbagatelizowania roli Żydów w MBP i UB. Warto przypomnieć, że kilka lat wcześniej w tekście zamieszczonym w wydanej w 2000 r. w Princeton pracy zbiorowej „Politics of Retribution” (p. 73 do s. 125) Gross kłamał w tej sprawie szczególnie bezczelnie, pisząc, że liczba osób żydowskiego pochodzenia w aparacie represji w Polsce mieściła się w granicach „kilku tuzinów”, co było „bez znaczenia” (w oryginale „trivial”).

Przypomniałem już Czytelnikom „Naszego Dziennika” nazwiska kilkudziesięciu Żydów z władz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wiceministrów i dyrektorów departamentów. Warto tu jednak dodać dane z wydanej przez M. Piotrowskiego książki „Ludzie bezpieki” – przedruku tajnego informatora opracowanego w 1978 r. przez zespół oficerów Biura „C” – Ewidencji i Archiwum MSW. Znajdujemy tam m.in. – jak policzyłem – nazwiska 105 naczelników wydziałów narodowości żydowskiej w różnych departamentach MBP. Podaję tu tylko tych, którzy zadeklarowali narodowość żydowską, bo niektórzy – jak Guttenbaum czy Schonborn – deklarowali narodowość polską. W wykazie opracowanym przez Piotrowskiego nie znalazły się też liczne osoby narodowości żydowskiej z wywiadu i kontrwywiadu, bardzo silnie opanowanych przez komunistów żydowskich. Dodajmy do tego jeszcze rozlicznych pracowników Wojewódzkich i Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa narodowości żydowskiej, by zobaczyć, jak bardzo zaniżona była liczba „kilku tuzinów Żydów”, podana przez Grossa z typową dlań „ścisłością”. Przy okazji muszę dodać jeszcze jedną uwagę. Wyrażałem w jednym z odcinków cyklu wątpliwości co do wiarygodności podanej przez Grossa uwagi o żydowskim pochodzeniu Adama Humera. Okazało się jednak teraz, że Humera zaliczył do grupy bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia również prof. IPN Jerzy Eisler w nowej książce „Polski rok 1968” (Warszawa 2006, s. 99). No cóż, Jerzy Eisler znany jest z eksponowania racji żydowskich w różnych spornych kwestiach z tematyki polsko-żydowskiej. Jeśli więc on, profesor IPN, twierdzi teraz, że Humer był Żydem, to na pewno ma dostateczne dowody na to.

Wspomniałem już, że Gross, świadomie oszukując amerykańskich czytelników, przemilczał jakże wielką rolę żydowskich komunistów w sowietyzacji innych dziedzin polskiego życia. Opisałem już, przynajmniej skrótowo, rozmiary stalinizacji kultury, nauki i mediów przez żydowskich komunistów, ich rolę w reżimowej propagandzie. Dziś chciałbym przypomnieć rolę żydowskich komunistów w stalinizacji innych sfer polskiego życia, począwszy od gospodarki, po MSZ, wojsko czy wymiar sprawiedliwości.

Stalinizacja gospodarki

Szczególnie szkodliwe skutki dla Polski przyniosła polityka gospodarcza Hilarego Minca, jednej z trzech osób wywierających największy wpływ na rządy w Polsce doby stalinizmu (obok Bermana i Bieruta). Minc, dyktator gospodarczy, „wsławił się” m.in. przeprowadzeniem tzw. bitwy o handel. „Bitwy”, która w katastrofalny sposób zdruzgotała polski handel i prywatną inicjatywę. To Minc wywarł decydujący wpływ na wprowadzenie we wrześniu 1948 roku nowej, skrajnie sekciarskiej polityki rolnej, niszczącej szansę realnego rozwoju wsi. Maria Dąbrowska zapisała w swym dzienniku pod datą 8 września 1948 r. następujący komentarz do głoszącego całkowitą zmianę polityki wobec wsi referatu Minca: „(…) Dziś znów Hilary Minc wypowiedział wielką wojnę „bogatym chłopom”. W mowie tej pełno niewiarygodnych głupstw, nienawiści do Polski, bałwochwalczej czci dla Rosji, pełno takich kłamstw o tym kraju, że koń by się uśmiał (…)” (M. Dąbrowska: „Dzienniki powojenne 1945-1949”, Warszawa 1996, s. 278).

Wyjątkowo szkodliwy dla kraju realizowany pod kierownictwem Minca tzw. plan 6-letni, ze skrajnie zawyżonymi, nierealnymi zadaniami, które wciąż podnoszono pod hasłem umocnienia „obronności” kraju przed „imperialistami”. W rezultacie wyciskano z ludności wszystko, co tylko się dało, w przyspieszonym tempie spadała stopa życiowa, a zwłaszcza konsumpcja przetworów zbożowych i mięsa. Coraz powszechniejsze wówczas nastroje totalnego przygnębienia i frustracji w społeczeństwie dobrze wyrażał popularny wśród śląskich górników dwuwiersz:

„Panie Truman, spuść ta bania

Bo tu nie do wytrzymania!”.

Szkoły i internaty obiegał inny popularny dwuwiersz:

„Wieczór kasza, rano kluski.

Naród polski, a rząd ruski”.

Niszczący gospodarkę polską dyktator Minc konsekwentnie stosował w praktyce jedną zasadę – otaczania się na każdym kroku „swoimi” narodowościowo towarzyszami. Dominowało dość szczególne kryterium awansów, o którym tak wspominał cytowany już przeze mnie publicysta żydowskiego pochodzenia Andrzej Wróblewski w książce „Być Żydem”: „(…) Sztab Minca, jego otoczenie składało się w większości z ludzi pochodzenia żydowskiego. Jednym z jego wiceministrów był pan, którego rozpoznano jako syna jakiegoś wielkiego przedsiębiorcy z Sosnowca. (…) Być może jego fabrykanckie doświadczenie stanowiło gwarancję kompetencji, ale przedwojennych przemysłowców, menedżerów big businessu, niekoniecznie Żydów, było w Polsce więcej. Wciągnięci do przemysłu realizowaliby narzucone im zadania z równą, jeśli nie wyższą znajomością rzeczy. Dlaczego człowiekiem zaufania mógł zostać syn wielkiego przemysłowca i dygnitarza sanacyjnego Wacława Wiślickiego, a odmawiano tego zaufania przedwojennemu dyrektorowi Zakładów Starachowickich? Złośliwi odpowiadali ironicznie: decydowało nie pochodzenie klasowe, lecz rasowe (…)” (A. Wróblewski: „Być Żydem…”, Warszawa 1992, s. 166).

Protegowanie „swoich” Minc zaczynał od własnej rodziny. Zbigniew Błażyński pisał w książce „Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii” (Londyn 1985, s. 40), że jeden z braci Hilarego Minca – Bronisław – wylądował jako dyrektor zakładu Nauk Ekonomicznych w PAN, inny brat, dr Henryk Minc, był posłem PRL w Budapeszcie, a żona Hilarego Minca – Julia – szefową PAP.

Popieranie za wszelką cenę „swoich” pochodzeniowo jako dużo godniejszych zaufania od polskich „krajowców” miało swoisty efekt w totalnym zdewastowaniu polskiej gospodarki w czasie tzw. planu 6-letniego przez Hilarego Minca i jego ekipę. Do najgorszych szkodników gospodarczych należał podopieczny Minca Eugeniusz Szyr (teść Marcina Święcickiego, byłego sekretarza KC PZPR, a później prezydenta Warszawy z ramienia Unii Wolności; por. J.R. Nowak: „Czerwone dynastie”, Warszawa 2004, s. 19-20). Szyr był wiceministrem przemysłu i handlu w latach 1946-1949, później, w latach 1949-1953, zastępcą przewodniczącego Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego (PKPG), w latach 1954-1956 zaś przewodniczącym PKPG. Instytucja ta okazała się nader szkodliwa dla Polski, przyniosła skrajne umocnienie biurokracji i centralizacji gospodarki. Szyr „wyróżnił się” m.in. bardzo groźnym w skutkach apelem o jak najsurowsze karanie tzw. sabotażystów w gospodarce. Pisał na łamach teoretycznego organu KC PZPR „Nowe Drogi”, iż „gospodarka to także front walki partyjnej. W walce tej należy użyć wszelkich drastycznych środków (do kary śmierci włącznie)”.

Nader wielkie szkody w niszczeniu inicjatywy gospodarczej przyniósł jeden z czołowych ówczesnych przywódców komunistycznych Roman

Zambrowski, członek Biura Politycznego KC PZPR i sekretarz KC PZPR. Od listopada 1945 r. do grudnia 1954 r. stał on na czele Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Przypomnijmy, co pisał na temat tej Komisji i R. Zambrowskiego Zbigniew Błażyński, z ramienia Radia Wolna Europa rozmówca byłego wicedyrektora departamentu w MBP Józefa Światły, komentujący jego wyznania radiowe. Według Błażyńskiego, w 1945 r. „Rząd Tymczasowy wydał dekret oficjalnie tworzący (…) tzw. Komisję Specjalną. Komisja rozpoczęła akcję terroru pod przewodnictwem Romana Zambrowskiego. Komisja mogła skazać na nieokreślony przeciąg czasu na pracę przymusową każdego, którego działalność sprzeczna była z socjalnym interesem państwa. Wyłącznie członkowie aparatu bezpieczeństwa wyznaczeni przez Zambrowskiego decydowali, kto będzie oskarżony, i oni precyzowali, co podpada pod pojęcie „socjalnego interesu państwa”. Oskarżony nie miał prawa obrony (…)” (por. Z. Błażyński, op.cit., s. 116). W książce Bohdana Urbankowskiego „Czerwona msza” (Warszawa 1995, s. 248-249) czytamy o kierowanej przez Zambrowskiego Komisji: „Dekret o Komisji Specjalnej przewidywał utworzenie obozów dla „przestępców gospodarczych” (…) i do roku 1949 Komisja zajmowała się przeważnie walką na tym froncie – „bitwą o handel”, wywożeniem do obozów kupców, działaczy spółdzielczych i chłopów. Od roku 1949 Komisja Specjalna zajmuje się głównie sprawami politycznymi, uzupełniając działania represyjne UB – m.in. przez administracyjne zsyłanie do „obozów pracy” tych podejrzanych, przeciwko którym ubowcy nie zgromadzili dowodów winy. (…) W obozach przebywały również kobiety – nawet ciężarne i z niemowlętami. (…) Jeśli w pierwszej połowie (do roku 1949) działalności Komisja skazała na obozy 16,5 tysiąca więźniów, to w drugiej – ponad 10 razy tyle, ponad 180 tysięcy. Ogółem wydano 460 tysięcy wyroków, co oznacza, że co 50. Polak był ofiarą Komisji Specjalnej”.

Do znaczących dewastatorów polskiej gospodarki należał komunista żydowskiego pochodzenia Julian Kole, od 15 grudnia 1948 r. do 5 czerwca 1951 r. kierownik wydziału ekonomicznego KC PZPR i wiceminister finansów od czerwca 1951 r. do stycznia 1969 r. Warto dodać, że żona Kolego, Magdalena Tremblińska, „wsławiła się” od 1945 r. nadzorowaniem specjalnej tajnej grupy likwidacyjnej działającej przy KC PPR. Zadaniem tej grupy było likwidowanie „niewygodnych” członków partii komunistycznej, członków PPS i oczywiście PSL. Sprawę szerzej opisał J. Światło w swych wyznaniach dla RWE (por. Z. Błażyński: op. cit., s. 77-78, i P. Siergiejczyk: Opowieść o prawdziwym stalinowcu, „Nasza Polska”, 23 grudnia 1998).

Wśród wpływowych niszczycieli polskiego życia gospodarczego warto wymienić pierwszego przewodniczącego Państwowej Komisji Cen (od kwietnia 1953 r. do sierpnia 1968 r.) Juliusza Strumińskiego. Warto tu zacytować również fragment dość znamiennego wyznania jego syna, Władimira Strumińskiego, opublikowany w 1987 r. na łamach anglojęzycznej gazety izraelskiej „Jerusalem Post”. Zdaniem Strumińskiego: „(…) Polska powojenna nie była gruntem pod żydowskie domy. Dotyczy to także żydowskich urzędników i pracowników komunistycznej administracji, rządu, partii i środków masowego przekazu – krótko mówiąc: rządzącej kasty, do której należeli także moi rodzice. Ale udział w rządach nie zastąpi domu. Władza polityczna była dla wielu żydowskich urzędników azylem, ściany ich biur były jeszcze jednym gettem, a ich praca – najsilniejszą, być może nawet jedyną prawdziwą (podkreślenie J. Rema) więzią z krajem, w którym mieszkali (…)” (cyt. za J. Rem (J. Urban): Brudzenie białej plamy, „Polityka”, 20 czerwca 1987). Rem (J. Urban) cytował te słowa W. Strumińskiego, by je skrytykować, twierdząc, wbrew prawdziwemu morzu faktów, jakoby w latach 1944-1968 wewnątrz grupy komunistów żydowskiego pochodzenia przebiegał „proces narastającego wzmacniania się więzi z Polską i polskim interesem narodowym”.

Dziwnym trafem na towarzyszy żydowskiego pochodzenia natrafiamy bardzo często przy najskrajniejszych, najgłupszych przejawach praktyki polityki gospodarczej doby stalinizmu. Zachowywali się jak słonie w składzie porcelany w różnych dziedzinach pracy, do której byli kierowani. Ogromną niekompetencję bardzo często nadrabiali wielką pewnością siebie i butą. Ich „uszczęśliwiające” działania szczególnie odczuli na swej skórze chłopi. Na przykład Jan Kozłowski (pierwotne nazwisko Spiegel) był sprawcą najohydniejszego bezprawia na wsi, znanego pod nazwą „sprawy gryfickiej”. Kozłowski, gdy był pierwszym sekretarzem KW PZPR na terenie województwa koszalińskiego, chciał zabłysnąć w całej Polsce tempem rugowania gospodarstw indywidualnych i tzw. uspółdzielczań wsi. W tym celu patronował nagminnemu stosowaniu terroru i gwałtu wobec opornych chłopów, zwłaszcza w powiatach drawskim i białogardzkim. Wywołało to tak powszechne wzburzenie ludności, że przerażono się nawet w KC PZPR i uznano za konieczne publicznie odciąć się od bezprawia Kozłowskiego. Jego samego pospiesznie odwołano ze stanowiska pierwszego sekretarza KW, a później uchwałą KC PZPR z 15 czerwca 1952 r. wykluczono z partii. Nie przeszkodziło mu to jednak w zajmowaniu w następnych latach kierowniczych stanowisk w przemyśle spożywczym.

W terroryzowaniu wsi szczególnie złą sławę zyskał współodpowiedzialny za tzw. sprawę gryficką Henryk Grossinger. Wysłano go jako pełnomocnika KC PZPR na powiat gryficki, z wielkimi kompetencjami i przy wsparciu funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa. Dążąc do przyspieszenia kolektywizacji wsi, Grossinger stosował wobec chłopów najskrajniejsze represje, niszcząc ich dobytek. Wobec tych, którzy „marudzili” z wstępowaniem do spółdzielni, ludzie Grossingera stosowali zawalanie pieców w ich domach. Pod wpływem masowego oburzenia chłopów centralne władze partyjne musiały publicznie odciąć się od organizatorów akcji.

W terroryzowaniu chłopów haniebną rolę odegrał wcześniej przez lata działający jako satrapa prasowy (kierownik wydziału prasy KC PZPR) Stefan Staszewski (Gustaw Szusterman). Kiedy mianowano go pełnomocnikiem KC w Poznańskiem, „organizował” przymusowy skup zboża od tamtejszych chłopów. W ramach zastraszania aresztowano tam 8 tysięcy chłopów (por. rozmowa ze S. Staszewskim w: Torańska, Oni, s. 90-91). Jego fanatyczne i pełne barbarzyńskiej wręcz niekompetencji decyzje znacząco ułatwiał fakt, że nie miał zielonego pojęcia o rolnictwie. Nie przeszkodziło mu to w byciu przez ponad półtora roku (od stycznia 1954 r. do września 1955 r.) wiceministrem rolnictwa. Sam wyznawał (T. Torańska, op. cit., s. 89): „(…) zostałem wiceministrem rolnictwa, zupełnie nie znając się na rolnictwie, jak typowy mieszczuch i że żona mnie uczyła odróżniać żyto od pszenicy (…)”.

Szkoda że Gross, tak szeroko i kłamliwie rozpisujący się na temat grabienia mienia żydowskiego przez Polaków, nie wspomniał nawet jednym zdaniem o rozmiarach szkód wyrządzonych polskiej gospodarce przez H. Minca i jego sztab oraz innych żydowskich komunistów, sowietyzujących Polskę.

Od MSZ do wojska

Bardzo wielkie wpływy uzyskali działacze żydowskiego pochodzenia w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i przy obsadzie placówek dyplomatycznych. Żydowski publicysta ze Stanów Zjednoczonych Jonathan Kaufman pisał: „Lata tuż po wojnie były wspaniałym okresem dla komunistów żydowskich. Żydów i innych lojalnych komunistów usadowiano na czołowych stanowiskach w całym kraju, pomimo tego, że niektórzy z nich mieli niewiele ponad dwadzieścia lat. Żydzi specjalizowali się w handlu zagranicznym i sprawach międzynarodowych, dlatego że spośród znających języki obce byli jedynymi ludźmi uważanymi za godnych zaufania” (por. J. Kaufman: „A Hole in the Heart of the World. Being Jewish in Eastern Europe”, New York 1997, s. 109).

Dowodem tego wyjątkowego zaufania do towarzyszy żydowskich było obsadzanie przez nich najwyższych stanowisk w MSZ. Warto przypomnieć w tym kontekście m.in. świadectwo jednego z czołowych przywódców Polski podziemnej w dobie wojny, delegata rządu RP w Londynie na kraj Stefana Korbońskiego, odznaczonego w 1980 r. przez Yad Vashem odznaczeniem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W książce „Polacy, Żydzi i Holocaust” (Warszawa-Komorów 1999, s. 95) pisał on: „Najważniejsze stanowiska w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zajmowali Żydzi, często przyjmując polsko brzmiące nazwiska. Wincenty Rzymowski, Polak, był osobą z pierwszego rzędu, ale faktyczną kontrolę sprawował Zygmunt Modzelewski”. Sam Modzelewski (Fischer) później również pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych w latach 1947-1951. O żydowskim pochodzeniu Modzelewskiego pisał również Marek J. Chodakiewicz w książce „Żydzi i Polacy 1918-1955” (Warszawa 2000, s. 399-539). Inny żydowski komunista, Stanisław Skrzeszewski, syn Oskara Fokenmana i Rozalii Majewskiej, zajmował stanowisko ministra spraw zagranicznych po Modzelewskim w latach 1951-1956. Jego żona, Bronisława z domu Mandelbaum, pracowała w bezpiece. Do najbardziej wpływowych komunistów żydowskich w MSZ należał płk Stefan Wierbłowski, wiceminister spraw zagranicznych od kwietnia 1951 r. do września 1954 r. (poprzednio m.in. wiceminister informacji i propagandy w 1945 r.). Wierbłowski należał do fanatycznych nacjonalistów żydowskich. Jeden z najrzetelniejszych żydowskich badaczy stosunków polsko-żydowskich Feliks Mantel z przekąsem pisał o tym nacjonalizmie, iż Wierbłowski „u siebie w praskim poselstwie urządził małą placówkę zakamuflowanych współwyznawców” (F. Mantel: „Wachlarz wspomnień”, Paryż 1980, s. 220). Do najbardziej wpływowych komunistów żydowskich w MSZ należał Juliusz Katz-Suchy, przez lata przedstawiciel Polski w ONZ, skądinąd znany z niekompetencji i zafałszowania braków w wykształceniu. Także w tej sferze życia patrzono jednak przez palce na rażące nawet braki zaufanych żydowskich towarzyszy.

Rozmiary wpływów oficjeli żydowskich w MSZ, poza czołowymi stanowiskami ministerialnymi, ilustrowała skierowana do kierownictwa PZPR „Notatka o stanie kadr MSZ i wnioskach w sprawie zmian personalnych”. Wynikało z niej, że „na 8 urzędujących dyrektorów departamentów było 5 Żydów, na 4 urzędujących wicedyrektorów – 3, na 28 urzędujących naczelników wydziałów – 18” (cyt. za: Andrzej Paczkowski: „Żydzi w UB: próba weryfikacji stereotypu”, w: „Komunizm. Ideologia, system, ludzie”, Warszawa 2001, s. 204). Żadnych zmian nie dokonano.

W wojsku bardzo duże wpływy komunistów narodowości żydowskiej zaczęły się już w czasie formowania pierwszych polskich jednostek wojskowych przy armii sowieckiej w 1943 roku. Szczególnie zdominowane przez nich zostały funkcje w aparacie politycznym armii tworzonej w ZSRS, gdzie błyskawicznie zdobywali wyższe stopnie oficerskie, od kapitanów i majorów do podpułkowników i pułkowników. Sytuacja ta utrzymała się w następnych latach. Marek J. Chodakiewicz przytacza raport oficera Armii Czerwonej oddelegowanego do „ludowego” Wojska Polskiego z 1944 roku: „Zgodnie z dyrektywą (szefa Zarządu Politycznego podpułkownika Mojżesza Bobrowickiego vel Mieczysława Mietkowskiego) wszyscy Żydzi pracujący w aparacie politycznym (a Żydów w aparacie politycznym jest zdecydowana większość) podają w ankietach i wszędzie prezentują się jako Polacy. W niektórych przypadkach Żydzi – pracownicy polityczni chodzą nawet do kościoła na nabożeństwa i żegnają się (…). W sprawozdaniach, które Mietkowski przesyła do organów kierowniczych, fakt przesycenia aparatu politycznego Żydami również jest starannie ukryty. W rzeczywistości skład narodowościowy aparatu (politycznego) Armii Polskiej na dzień 1 czerwca 1944 roku wygląda następująco: na 44 oficerów Zarządu Politycznego (łącznie z redakcją gazety wojskowej i kierownictwem Domu Armii Polskiej) – 34 Żydów, 5 Polaków z ZSRR oraz 5 Polaków z Polski, przy czym wszystkie stanowiska kierownicze (szef Zarządu Politycznego, jego zastępca, szefowie wydziałów, redaktor gazety) są obsadzone przez Żydów. Zastępcami dowódcy dywizji oraz brygad są Żydzi, z wyjątkiem jednego Polaka. (…) W wydziałach politycznych dywizji na 28 odpowiedzialnych pracowników politycznych – 17 Żydów, na 43 pracowników politycznych na szczeblu pułku – 31 Żydów. W pułkowym aparacie politycznym poszczególnych pułków (…) nie ma ani jednego Polaka. Na 86 zastępców dowódców batalionów – 57 Żydów. (…) Nauczycielka ludowa Józefa Kancarówna (…) w rozmowie ze mną 3 czerwca zaznaczyła, że Polaków – pracowników politycznych wyżej niż kompania na stanowiska nie mianują, ponieważ wszystkie stanowiska zajęte są przez Żydów (…) (M.J. Chodakiewicz: op. cit., s. 392-393; za: G.A. Bordiugow i in.: „Polska – ZSRR: Struktury podległości. Dokumenty WKP (B) 1944-1949”, Warszawa 1995, s. 75-76).

M.J. Chodakiewicz pisał (op. cit., s. 399), że „Żydem z pochodzenia był generał Karol Świerczewski”, co z kolei budziło wątpliwości paru moich rozmówców. Wśród bardziej wpływowych dowódców pochodzenia żydowskiego był m.in. Leszek Krzemień (Maksymilian Wolf, ojciec Edwarda Krzemienia z „Gazety Wyborczej”). Pełnił on kolejno funkcje: szefa Wydziału Wojskowego ZPP, szefa Gabinetu Wojskowego Bieruta i pełnomocnika do spraw pobytu wojsk sowieckich w PRL. Został generałem brygady. Szczególnym epizodem w jego karierze było ekspresowe skończenie studiów (uzyskał tytuł magistra historii po kilkutygodniowej nauce na kursach w szkole leninowskiej w Moskwie).

Jak bardzo atmosfera owych czasów sprzyjała przyspieszonym awansom osób pochodzenia żydowskiego, najlepiej świadczy źródłowa analiza Zbigniewa Palskiego „Kadry organów Informacji Wojska Polskiego”, opublikowana w „Przeglądzie Historycznym” (z. IV z 1993 r., s. 464-465). Pokazuje ona, w jak wielkim stopniu w kierowniczych organach Informacji WP (kontrwywiadu) usadowili się oficerowie pochodzenia żydowskiego. Uznano ich za najbardziej godnych zaufania dla zastąpienia oficerów sowieckich, którzy opuścili Polskę w latach 1945-1948. Przypomnijmy, że Informacja Wojskowa była najbardziej szkodliwą strukturą w wojsku, służącą do „tropienia wrogów ludu” w interesie Sowietów. Według Palskiego, doszło do następujących zmian na czołowych stanowiskach w Głównym Zarządzie Informacji (GZI) Wojska Polskiego:

– szefowie GZI – płk. Kożuszkę zastąpili kolejno: płk J. Rutkiewicz (pochodzenia żydowskiego) i płk Stefan Kuhl (pochodzenia żydowskiego),

– szefa Wydziału (Oddziału I) – płk. Curanowa zastąpił płk Aleksander Kokoszyn (pochodzenia żydowskiego),

– szefa Wydziału (Oddziału II) – płk. Gajewskiego zastąpił płk Ignacy Krzemień (pochodzenia żydowskiego),

– szefa Wydziału (Oddziału III) – ppłk. Prystupę zastąpił płk Jerzy Fonkowicz (pochodzenia żydowskiego),

– szefa Wydziału (Oddziału IV) – płk. Malkowskiego zastąpił płk Władysław Kochan (narodowości polskiej),

– szefa Wydziału (Oddziału V) – płk. Zajasznikowa zastąpił ppłk Wincenty Klupiński (pochodzenia żydowskiego).

Zdaniem Palskiego, tego typu nominacje wynikały z „alienacji władz komunistycznych, które kluczowe stanowiska (m.in. w kontrwywiadzie) musiały obsadzać ludźmi pewnymi, rekrutującymi się akurat spośród członków tej grupy narodowościowej”.

W ministerstwie

sprawiedliwości

Dominującą rolę w resorcie sprawiedliwości odgrywali żydowscy komuniści na czele z wiceministrem sprawiedliwości Leonem Chajnem, który faktycznie, w niczym nie licząc się z ministrem figurantem H. Świątkowskim, trząsł całym resortem. Jak wspominał Wacław Barcikowski w swych wspomnieniach z owych lat „W kręgu prawa i polityki” (Katowice 1988, s. 142): „(…) faktycznym kierownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości był Leon Chajn”. Chajn, który samowolnie podporządkował sobie sądy i prokuratury, ponosi ogromną odpowiedzialność za dyktowanie bezwzględnych wyroków w sfabrykowanych procesach. Nader typowe pod tym względem były jego kategoryczne stwierdzenia w broszurce wydanej w 1947 r.: „Są jeszcze prokuratorzy, którzy zdradzają zbytek gorliwości formalnej przy przetrzymywaniu zbirów z NSZ. Najwyższy czas skończyć z tym marazmem i dobrym sercem w stosunku do bratobójców!” (L. Chajn: „Trzy lata demokratyzacji prawa i wymiaru sprawiedliwości”, Warszawa 1947, s. 76-77). Zaiste, ładna była to demokratyzacja!

Aby przerwać „niepotrzebne” liczenie się ze zbędnymi formalnościami (czytaj: regułami prawa), Chajn wzywał do przyspieszonych czystek. Już w kwietniu 1946 r. podczas dyskusji w KRN gromko piętnował to, że w polskim sądownictwie jest zbyt wiele starych kadr sędziowskich i prokuratorskich, akcentując: „Chcielibyśmy (…) wprowadzić do sądownictwa nowy strumień krwi społecznej” (cyt. za: A. Rzepliński: „Sądownictwo w PRL”, Londyn 1990, s. 31). I rzeczywiście wprowadzono całą masę nowych sędziów „dokształcanych” w przyspieszonym trybie, którzy bez skrupułów wydawali krwiożercze wyroki zgodnie z życzeniami zwierzchników. W latach 1946-1952 prawie 440 nowych sędziów dołączyło do wymiaru sprawiedliwości po ukończeniu piętnastomiesięcznych kursów sędziowskich. Jeszcze w 1969 r. 100 sędziów posiadało jedynie wykształcenie średnie (tamże, s. 34). Dodajmy, że i tak bardzo zdziesiątkowanych podczas wojny pracowników wymiaru sprawiedliwości poddano w pierwszych latach po wojnie kolejnym represjom. By przypomnieć choćby, co zrobiono w Kielcach. Według Marii Turlejskiej, sowiecki komendant kielecki wezwał wszystkich pracowników wymiaru sprawiedliwości na rzekome spotkanie z przedstawicielem rządu tymczasowego. Jak pisała Turlejska: „Tłumnie przybyli sędziowie, prokuratorzy, urzędnicy, aplikanci, adwokaci, notariusze, nawet woźni sądowi. Wszyscy zostali wyaresztowani i wywiezieni. To samo spotkało magistraturę radomską” (M. Turlejska: Przyczynek do losów prawników polskich w latach 1935-1953, „Zeszyty Historyczne” 1996, nr 115, s. 28). Sama M. Turlejska była donosicielką do bezpieki w czasach stalinowskich i jedną z najbardziej dogmatycznych postaci w środowisku historyków. Później, począwszy od lat 80., starała się zacierać swą dawną przeszłość tekstami rozliczeniowymi ze zbrodniami stalinizmu.

Na miejsca opróżnione przez uwięzionych wchodzili nowi towarzysze, chcący jak najgorliwiej wprowadzać idee sowieckiego sądownictwa i wzorzec rozpraw z wrogami ludu, zgodny z koncepcjami stalinowskiego oberprokuratora Andrieja Wyszyńskiego. Jaskrawym przykładem takiego „prawnika” z awansu był Marian Muszkat, pułkownik WP żydowskiego pochodzenia (wyemigrował do Izraela w 1968 r., a w 1992 r. opublikował pełną oszczerstw książkę o rzekomym polskim „antysemityzmie” w dobie powojennej). Stefan Korboński opisał w swej znakomitej książce „W imieniu Kremla” wystąpienie Muszkata na walnym zgromadzeniu Zrzeszenia Prawników Demokratów. Muszkat stwierdził tam, że sąd winien zrozumieć, iż do każdego przepisu należy stosować marksistowską wykładnię, według której dobro demokracji ludowej jest naczelnym nakazem i jeśli pewien przepis temu warunkowi nie odpowiada, to nie może być stosowany. Muszkat zażądał wyposażenia prokuratury w nadzwyczajne uprawnienia w nowej rewolucyjnej sytuacji. Według Korbońskiego, w myśl koncepcji Muszkata prokuratorzy mieli zostać panami życia i śmierci każdego człowieka. Adwokat zaś winien zapomnieć o przedwojennej zasadzie, że jego zadaniem jest obrona oskarżonego przed karą. W ludowym wymiarze sprawiedliwości miał on teraz stać się – obok sądu i prokuratury – trzecim organem, którego zadaniem jest wykrycie przestępcy, choćby był nim jego własny klient! Adwokat miał więc stać się pomocniczym funkcjonariuszem policji śledczej (por. S. Korboński: „W imieniu Kremla”, Paryż 1956, s. 181).

Godne przypomnienia są również haniebne „innowacje” prawne wyszłe spod pióra Leona Schaffa, młodszego brata osławionego stalinizatora polskiej nauki, filozofa Adama Schaffa. Leon Schaff wystąpił z szeroką wykładnią terroru wobec wszystkich warstw i klas uznanych za niechętne wobec komunistycznego reżimu. W wydanym w 1950 r. podręczniku „Polityczne założenia wymiaru sprawiedliwości w Polsce Ludowej” L. Schaff postulował „pozbawienie tych klas praw obywatelskich” i jak najszersze zastosowanie wobec nich „metod pozasądowych”. Leon Schaff był również żarliwym zwolennikiem stosowania „procesów pokazowych” wobec „wrogów ludu”. W cytowanej już pracy z 1950 r. akcentował: „Tego typu procesy jak grup byłej AK, NSZ, WiN, jak proces Doboszyńskiego, demaskowały istotne oblicze polskiej reakcji. Procesy te ujawniały nikczemną rolę tych ugrupowań, wykazały ich bezideowość polityczną, wykazały ich ścisły związek z obcym wywiadem. Procesy te spełniały niewątpliwie doniosłą rolę w zakresie mobilizacji społeczeństwa; wzrostu jego czujności politycznej, odizolowały reakcję od mas ludowych”.

Inny żydowski teoretyk prawa i zarazem sędzia Najwyższego Sądu Wojskowego płk Leo Hochberg „wsławił się” jako twórca prawa, według którego szeptaną propagandę uznano za zbrodnię stanu. Upowszechniał w Polsce „nowinki prawne” rodem z ZSRS, przede wszystkim prace A. Wyszyńskiego, głoszące m.in., że „przyznanie się oskarżonego do winy może stanowić decydujący dowód winy” (por. T.M. Płużański, Prawnicy II RP, komunistyczni zbrodniarze, „Najwyższy Czas”, 27 października 2001, w nawiązaniu do uwag J. Poksińskiego o roli Hochberga, wyrażonych w książce „TUN”). Sam Leo Hochberg należał do najbezwzględniejszych komunistycznych zbrodniarzy – wydał 27 wyroków śmierci (wg: Zbrodniarze w togach, „Głos”, 13 stycznia 2001). Tym bardziej szokujące było publikowane po śmierci L. Hochberga stwierdzenie w apologetycznym wspomnieniu zamieszczonym w Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego (kwiecień-czerwiec 1978 r. nr 2/1061): „Odszedł od nas wybitny erudyta, mądry doradca (…) człowiek wielkiego serca i dobroci”. Tę wielką dobroć miał ucieleśniać kat, który wydał 27 wyroków śmierci w sfabrykowanych stalinowskich procesach!

Przypomnijmy, że Gross, tak wiele piszący o okrucieństwach Polaków wobec Żydów, ani zdaniem nie wspomniał o działalności „pełnych dobroci” katów Polaków narodowości żydowskiej.

prof. Jerzy Robert Nowak

Kolejna część cyklu ukaże się w przyszłym tygodniu.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl