Bezpieka zgarnęła całą rodzinę

Z Krzysztofem Bukowskim, synem por. Edmunda Bukowskiego ps. „Edmund”, rozmawia Marcin Austyn

Wśród trzech ofiar komunizmu spoczywających na Łączce zidentyfikowanych przez IPN jest Pana ojciec.

– Zupełnie się tego nie spodziewałem. Szanse na zidentyfikowanie ojca były niewielkie i wiele zależało tu od losu. Wystarczyło przecież, by ekshumacje rozpoczęto w innym miejscu, a już sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Stąd też nie spodziewałem się tak szybko takiego rozwiązania. Muszę jednak przyznać, że odczuwam dużą satysfakcję i bardzo się cieszę z tego, że ja już wiem. Jestem niezmiernie wdzięczny władzom IPN za podjęty trud. Szczególnie że i dziś tego rodzaju inicjatywy wymagają odwagi.

Edmund Bukowski został stracony wiosną 1950 roku. Pana rodzina wiedziała, gdzie został pochowany?

– Nie zostaliśmy o tym poinformowani. Jedyny „pisany” dowód śmierci ojca pochodzi z Urzędu Stanu Cywilnego na Woli, który wydał nam w tej sprawie stosowne zaświadczenie. Nie ma w nim jednak nic o okolicznościach śmierci ojca. Chociażby tego, że było to wykonanie wyroku. Z tego, co wiem, nawet data na tym dokumencie różni się od tej z protokołu, jaki udało się IPN wyciągnąć z więzienia na Rakowieckiej, gdzie ojciec został stracony.

Przez wszystkie te lata mieli Państwo nadzieję na odnalezienie grobu „Edmunda”?

– Ta nadzieja była słaba, tym bardziej że starania mojej mamy w tym zakresie niewiele przyniosły. Zresztą mama przesiedziała w więzieniu do 1956 roku z wyrokiem 15 lat pozbawienia wolności, więc jej działania były początkowo niemożliwe. Bardzo ciężko było cokolwiek na ten temat uzyskać. Bliżej lat 60. wiele osób zasłaniało się czy to niepamięcią, czy wręcz nie chciało o sprawie rozmawiać. Później, kiedy można było mówić więcej i w sposób bardziej otwarty, ubywało z kolei świadków. Mama dokładała starań, działała na własną rękę, ale współpracowała też np. z panią Małgorzatą Szejnert, gdy pisała książkę „Śród żywych duchów”. Jednak możliwości były ograniczone i nie doprowadziły do niczego konkretnego. Efektem były jedynie podejrzenia, że miejscem pochówku ojca może być Łączka (co się obecnie potwierdziło), że może być to cmentarz służewski albo jeszcze kilka innych miejsc w więzieniu mokotowskim. Kilku z nich dziś już nie ma, jak kartoflarni, albo je wybrukowano, jak część podwórza, więc trudno było dotrzeć tam do jakichś śladów. Wskazywany był też korytarz między budynkami, który pozostał, ale nie było jasnych wskazań. Miałem okazję zwiedzić ów korytarz ze świadomością, że tu gdzieś może leżeć mój ojciec. Ale dowodów na to nie było. Efekt dały dopiero działania IPN. Choć trzeba powiedzieć, że i dziś przez panującą, moim zdaniem źle pojętą, polityczną poprawność, ta sprawa pozostaje tematem tabu, a przynajmniej jest to temat, którego lepiej nadmiernie nie poruszać.

Pamięta Pan swojego ojca?

– Niestety nie. Miałem osiem miesięcy, kiedy został aresztowany.

Jak przechowywana była pamięć o nim? Wiedział Pan, kim był „Edmund”, czym się zajmował, za co i jak zginął?

– Początkowo dziadkowie, którzy wychowywali mnie podczas nieobecności mojej mamy, tak zorganizowali mi dzieciństwo, że nie przeżywałem wielkich stresów. Później mama potrafiła mi wszystko przekazać we właściwy sposób. Tak więc wiedziałem, co się stało. Czciliśmy pamięć ojca. Niestety, bez możliwości tego fizycznego jej ukazania w postaci nawiedzania jego grobu. Był jedynie grób symboliczny ojca w miejscu, w którym obecnie spoczywa mama, na cmentarzu Powązkowskim.

Reperkusje w związku z działalnością ojca były mocno odczuwalne?

– Aresztowano braci taty, siostry mamy. W sumie represjami było objętych 16 osób z bliższej i dalszej rodziny. Po 1956 roku (mama i jej siostry zostały dopiero wówczas zwolnione) większych represji nie było, ale wiadomo, że ślady „odsiadki” pozostały, trzeba było o tym informować. Z pewnością nie przyczyniało się to do jakości notowań w „kadrach”.

Niedługo kolejne ofiary komunizmu przestaną być bezimienne i doczekają się godnego pochówku. Powinny spocząć razem?

– Moim zdaniem – i wiem, że jest to postulat zbieżny z propozycją IPN – zainteresowane rodziny mogłyby zrezygnować z prawa do pochówku szczątków swoich bliskich w rodzinnych grobach. Z uwagi na szacunek i pamięć tych ofiar lepiej będzie, jeśli spoczną one we wspólnej mogile żołnierskiej – tak jak los złączył ich śmiercią. Jeśli te osoby zostaną pochowane w oddzielnych grobach, rozsianych po całym kraju, a może i świecie, to za kilka lat ktoś, kto nie trafi na taki grobowiec, na którym inskrypcja musi być ograniczona, nie zapamięta ich ofiary – i cała sprawa powoli ulegnie rozmyciu. Jeśli będzie jeden wspólny pomnik, do tego na cmentarzu Wojskowym, który jest prestiżowym miejscem, często odwiedzanym także przez osoby postronne, to będzie to mocny wyraz pamięci. Myślę, że warto dla tej wartości zrezygnować z przysługującego indywidualnego pochówku w rodzinnym grobie.

Oczywiście wola rodziny zawsze będzie tu wiążąca. Ale wydaje mi się, że moje przemyślenie ma pewną szansę na realizację. Taki symboliczny pomnik z nazwiskami pochowanych będzie dobrym świadkiem historii. Wydaje mi się, że lepszym niż kilkaset rozrzuconych po świecie indywidualnych grobów.

Czynności identyfikacyjne trwają, a to oznacza, że na taki wspólny pochówek trzeba będzie poczekać.

– Jestem na to gotowy i mogę przekonywać wątpiących do takiego rozwiązania. Te szczątki przez tyle lat przetrwały w ziemi, teraz przechowywane są bezpiecznie w chłodni. Nie wiem, jak dalej potoczą się badania, ale już ekshumowanych ciał jest ponad sto, a na wiosnę ruszą dalsze prace. Wiele zapewne zależeć będzie od zgromadzonego materiału porównawczego. W przypadku tych trzech zidentyfikowanych osób ów materiał pochodził od dzieci, ale zapewne są przypadki, w których ten stopień pokrewieństwa jest dalszy, więc i badania mogą być trudniejsze. Mam tę świadomość, że na wyniki trzeba będzie poczekać.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Austyn

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl