To robotnicy mieli rację, a nie „eksperci”


Z dr Ewą Rzeczkowską z Katedry Historii Najnowszej Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II rozmawia Paulina Jarosińska

Jak odbiera Pani wrzawę medialną wokół legend i faktów historycznych
dotyczących wydarzeń Sierpnia ’80 przy okazji uroczystych obchodów
30-lecia "Solidarności"?

– Na początku trzeba powiedzieć, że "Solidarność" to wyjątkowy ruch
społeczny, który narodził się w wyniku Porozumień Sierpniowych. Jesienią
1980 roku powołany został pierwszy niezależny związek zawodowy, który w
pierwszych latach swojej działalności zgromadził prawie 10 milionów
osób. W tym roku mija 30. rocznica powstania tego wielkiego ruchu i
wypadałoby, by uroczystości zorganizowane przy tej okazji były godne i
pozbawione prowokacji. Jednak to, co zobaczyliśmy w mediach, można
nazwać sprowokowaną awanturą. Dzięki "Solidarności" nie tylko Polska,
ale i cała Europa Środkowo-Wschodnia odzyskała niepodległość. Krzywdzące
jest obecnie spychanie "Solidarności" do organizacji rzekomo skrajnie
upolitycznionej. Związek płaci cenę za poparcie najpierw Lecha
Kaczyńskiego, a potem Jarosława Kaczyńskiego. Obraz właśnie takiej
upolitycznionej "Solidarności" serwują nam obecnie media.

Wydaje się, że na margines spychani są obecnie ludzie, którzy
odegrali kluczową rolę w 1980 roku, jak Andrzej Gwiazda, Krzysztof
Wyszkowski, a można było odnieść również wrażenie, że Anna
Walentynowicz, która w oficjalnym przekazie nie była specjalnie
wspominana. Próbuje się przypisać wyłączne zasługi ludziom skupionym
później wokół Unii Wolności…

– Nieobecność Andrzeja Gwiazdy, jego żony, Krzysztofa Wyszkowskiego
bardzo dała się zauważyć. To są przecież osoby, które de facto tworzyły
wolne związki zawodowe i należy podkreślić ich niezwykle ważną rolę w
opozycji. W przekazie medialnym tak naprawdę niewiele mówiło się o Annie
Walentynowicz i Alinie Pienkowskiej, które 16 sierpnia zapobiegły
zakończeniu strajku. A z drugiej strony, trudno też powiedzieć, co tak
naprawdę było przyczyną absencji Lecha Wałęsy. Niektórzy uważają, że
wpływ na jego decyzję o nieprzybyciu na uroczysty zjazd ma przegrany
proces z Krzysztofem Wyszkowskim. Trzeba podkreślić, że wielu bohaterów
"Solidarności" obecnie żyje w bardzo skromnych warunkach materialnych i
nie widać ich w telewizji. Nikt nie przypomina ich zasług. To nie tylko
Lech Wałęsa, nie tylko Bogdan Borusewicz, a mówiąc wprost – nie tylko
Gdańsk tworzy "Solidarność". Jeśli chodzi o środowisko Unii Wolności, to
można obecnie zauważyć, że ludzie wokół niego skupieni wracają na scenę
polityczną. Przyjrzyjmy się otoczeniu Bronisława Komorowskiego. To są
przecież ludzie z rodowodem Unii Wolności. Stąd ta gwałtowna reakcja
Tadeusza Mazowieckiego na słowa Jarosława Kaczyńskiego. Spór dotyczy
roli doradców, czyli ludzi z autorytetem, którzy w Sierpniu ’80 przybyli
do stoczni i którzy według m.in. Jarosława Kaczyńskiego kierowali się ku
ugodzie z władzami komunistycznymi. Niewątpliwie właśnie ci eksperci
bali się radykalizmu robotników i próbowali ich tonować. Uważali, że
wolne związki zawodowe to zbyt daleko idący postulat. Z perspektywy 30
lat widać, że to robotnicy mieli rację.

Układ ekspercki zamienił się później w układ okrągłostołowy, który
przez wielu działaczy solidarnościowych był bardzo krytykowany, ponieważ
pod jego wpływem fasada się zmieniła, ale wpływy komunistyczne zostały.
Nie było przecież ani lustracji, ani żadnej ustawy dekomunizacyjnej…

– To środowisko, związane później z Unią Wolności, odegrało pewną rolę
wówczas w 1980 roku. Oni tam byli, doradzali. Jakie były efekty ich
działań, widzimy teraz. "Solidarność" od początku była ruchem ludzi o
różnych poglądach. Na początku łączyła ich wspólna idea walki z
komunizmem. Podziały mocno uwidoczniły się w 1989 roku, podczas obrad
okrągłostołowych. Już samo podjęcie rozmów z komunistami krytykowała
część opozycji, którą nazywa się "radykalną" i która uważała, że o
reformach można będzie mówić dopiero wówczas, gdy władza całkowicie
skapituluje. Żądano wyjścia wojsk sowieckich z Polski, odejścia
Wojciecha Jaruzelskiego. Na porozumienia okrągłostołowe nie wyraziła
zgody również część społeczeństwa polskiego, o czym świadczy wynik
pierwszej tury wyborów.

Wracając do obchodów rocznicy "Solidarności": jak ocenia Pani
wystąpienie Henryki Krzywonos i skuteczne uczynienie z niej w mediach
jedynej sprawiedliwej, która odważyła się skrytykować Jarosława
Kaczyńskiego?

– Wypowiedź Henryki Krzywonos wpisywała się w ton, który nadał premier
Donald Tusk w swoim wystąpieniu. W mojej ocenie, jego wypowiedź była
niedopuszczalna. Szef rządu podzielił związkowców na dobrych i złych.
Zakpił z "Solidarności", pytając, gdzie podziało się te 10 milionów
ludzi. Riposta Jarosława Kaczyńskiego była w tym miejscu bardzo trafna i
miał on absolutne prawo przypomnieć zasługi swojego brata.

Jaka była więc rola Lecha Kaczyńskiego? Wydaje się, że nawet głosy
historyków są w tej materii podzielone…

– Jest polemika, ale niewątpliwie Lech Kaczyński odegrał ważną rolę. W
latach 1978-1980 organizował wykłady z prawa pracy i historii najnowszej
dla robotników. W sierpniu 1980 roku był doradcą Międzyzakładowego
Komitetu Strajkowego, brał udział w redagowaniu Porozumień Sierpniowych.
Mało tego, był szefem Biura Interwencyjnego, kierownikiem Biura Analiz
Bieżących w MKS. Był delegatem na Pierwszy Krajowy Zjazd "Solidarności".
W czasie stanu wojennego był internowany. Te fakty świadczą o jego
ogromnym zaangażowaniu w opozycję. Wracając do wypowiedzi Henryki
Krzywonos, była ona w mojej ocenie nie na miejscu. Nikt nie odbiera jej
zasług, ale jej ostra krytyka była niepotrzebna i dała asumpt do
kolejnych działań części działaczy dawnej opozycji, wspierających obecny
rząd.

Strajk tramwajarzy rozpoczął się podobno kilka godzin przed
zatrzymaniem przez nią tramwaju…

– W ostatnim Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej jest artykuł jednego
z gdańskich historyków, w którym znalazła się informacja, że już o godz.
4.30 pracownicy węzła tramwajowego MPK w Gdańsku zaczęli strajk. Oznacza
to, że w momencie, kiedy pani Krzywonos zatrzymała tramwaj, strajk już
trwał. To nie dyskwalifikuje jej zasług. Ale jej wypowiedź dała – jak
powiedziałam – pretekst do tego, co działo się następnego dnia, czyli
listu działaczy z apelem o organizowanie rocznic "Solidarności" w
kolejnych latach przez władze państwowe. Ten postulat jest gestem
politycznym, ponieważ ci działacze są związani z obecnie rządzącą opcją
polityczną. Jest to według mnie kolejna próba zepchnięcia "Solidarności"
na boczny tor. Może mieć to taki skutek, że do głosu będzie dochodzić
tylko jedna "słuszna" opcja, a jeśli ktoś raczy mieć inne spojrzenie, to
znaczy, że jest "upolityczniony". Próby zawłaszczania przestrzeni
wyrażania poglądów są widoczne nie tylko w "Solidarności". Osobiście
spotykam się z takimi próbami w innych instytucjach życia publicznego.

Opinii publicznej udało się wmówić, że upolitycznieniem jest
sympatyzowanie z inną opcją niż Platforma Obywatelska. Widać to również
w przypadku Lecha Wałęsy, który powiedział wczoraj, że Lech Kaczyński
był "tchórzem i bał się własnego cienia", a poza tym to tak naprawdę nie
odegrał żadnej roli. Dlaczego Lech Wałęsa z uporem powtarza coś, co –
jak Pani powiedziała – nie jest prawdą?

– Często jest tak, że nie wiadomo, o co dokładnie chodzi Lechowi
Wałęsie, i dlatego trudno go komentować. Moim zdaniem, to wynika z walki
o pamięć o Lechu Kaczyńskim. Jarosław Kaczyński stara się pielęgnować
pamięć o swoim tragicznie zmarłym bracie. Wpisuje się w to również walka
o krzyż i postulat wybudowania pomnika przed Pałacem Prezydenckim. To
jest również walka o pewną wizję Polski. Lech Wałęsa nie może pozwolić
na to, aby jego zasługi były umniejszone poprzez podkreślanie zasług
Lecha Kaczyńskiego. Stąd wynikają jego niefortunne czy wręcz
niezrozumiałe wypowiedzi. Mamy tu do czynienia nieustannie z walką o
pamięć.

Dziękuję za rozmowę.

 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl