Słaba złotówka ma też swoje zalety

Czy mocne potanienie złotówki jest dla naszej gospodarki korzystne, czy nie? Jakie korzyści, a jakie straty nam przynosi? Niewątpliwie osłabienie złotego spowodowało wzrost cen produktów z importu, ale jednocześnie bardziej opłacalny stał się nasz eksport. Jednak z powodu światowego kryzysu finansowego i gospodarczego możemy tych korzyści doświadczyć w mniejszej skali, ponieważ w wielu krajach spada popyt, a więc i zapotrzebowanie na tanie towary z Polski.

Gdy jeszcze latem ubiegłego roku nasz złoty bił rekordy wartości, bo za 1 dolara płaciliśmy tylko 2 zł, a za 1 euro około 3 zł, wydawać się mogło, że nasza waluta będzie na trwałe tak mocna, ponieważ też nigdy wcześniej nie miała takiej wartości. Mało kto spodziewał się, że zaledwie parę miesięcy później złotówka znowu będzie bić rekordy, ale tym razem w drugą stronę – stanie się najtańsza od kilku lat. Za 1 franka szwajcarskiego płaciliśmy już ponad 3,30 zł, 1 dolar kosztował prawie 3,90 zł, a kurs euro zbliżał się do 5 złotych. Sytuacja stała się na tyle niepokojąca, że Ministerstwo Finansów przeprowadziło nawet interwencyjną sprzedaż euro, aby wzmocnić naszą walutę. Teraz złoty jest już znacznie mocniejszy, bo frank kosztuje około 2,90 zł, dolar – 3,40 zł, a euro jest o złotówkę droższe.

Spadek wartości złotego spowodował dyskusję nad tym, jaka powinna być optymalna wartość polskiego pieniądza z punktu widzenia naszej gospodarki. Jeszcze niedawno padały głosy, że najbardziej korzystne byłoby dla nas, aby za 1 euro trzeba było płacić w granicach 3,50-3,70 złotych. Jesienią ub.r. wicepremier Waldemar Pawlak wskazywał, że najbardziej optymalny kurs dla złotego w stosunku do euro to właśnie około 3,50 zł, co wydaje się wręcz nieosiągalne, jeśli weźmiemy pod uwagę obecne notowania walutowe. Ale znaczna część ekonomistów jest przekonana, że dobry dla gospodarki będzie kurs euro na poziomie 4-4,20 zł, czyli niewiele mniej od obecnego. Nie brakuje opinii, że złotówka jeszcze bardziej się wzmocni. Profesor Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, przepowiada nawet, że już niedługo za 1 euro będziemy płacić tylko 3,90 zł.


Kto stracił?


Niewątpliwie przy obecnym kursie złotówki największe straty ponoszą importerzy. Przy kursie 2 zł za dolara i 3 zł za euro (to dwie podstawowe waluty w naszych handlowych rozliczeniach) przywóz elektroniki, samochodów czy nawet żywności był opłacalny. Jeśli bowiem firma przywożąca produkty z zagranicy płaciła za nie 2 mln dolarów, to w Polsce były one warte tylko 4 mln złotych. Teraz ta sama partia towarów kosztuje już prawie 7 mln złotych. Nie ma więc innego wyjścia, jak podnieść ceny, co powoduje z kolei spadek sprzedaży, bo wielu osób nie stać już na taki zakup. Dlatego zmniejsza się choćby import używanych samochodów. Jeśli bowiem wcześniej auto kosztowało 3 tys. euro, to kilka miesięcy temu firma importująca płaciła za nie 9 tys. zł, a jeśli sprzedała je, powiedzmy, za 13 tys. zł, miała 4 tys. zarobku. Teraz cena wyjściowa takiego samochodu to już około 13,5 tys. złotych. Dlatego ruch na granicy jest coraz mniejszy, a sprowadzanie aut z USA w zasadzie całkowicie ustało.

Drogie euro i dolar oznaczają również wzrost cen – i to znaczny – wycieczek i urlopów zagranicznych, za które firmy turystyczne płacą przecież w twardej walucie i dopiero potem przeliczają je na złotówki. To samo dotyczy osób, które brały w przeszłości kredyty w obcej walucie, głównie hipoteczne, nominowane we frankach szwajcarskich. Skoro więc frank mocno zdrożał, to wzrosła także wysokość miesięcznych rat. Ale nie można panikować, ponieważ z powodu bardzo niskich stóp procentowych w Szwajcarii i tak raty te są wciąż niższe niż w przypadku takich samych kredytów złotowych, a poza tym w ostatnich tygodniach frank zaczął tanieć, więc sytuacja jest już pod tym względem lepsza. Pamiętajmy też o tym, że – jak udowodniono już wiele razy – banki przy rozliczaniu kredytów we frankach są nieuczciwe wobec klientów, manipulując kursami kupna i sprzedaży szwajcarskiej waluty – bardzo tania złotówka jest tylko pretekstem do osiągania dodatkowych zarobków.

Pewną niedogodność związaną z niską wartością złotówki obserwujemy na stacjach benzynowych. W szczycie hossy na rynku ropy, gdy baryłka kosztowała prawie 150 dolarów, litr benzyny na naszych stacjach zbliżał się do 5 złotych. Teraz, gdy ropa kosztuje 1/3 tego co wcześniej, płacimy za paliwo tylko złotówkę mniej, choć był taki okres, gdy litr benzyny kosztował niewiele ponad 3 złote. Spadek byłby większy, gdyby utrzymał się poprzedni kurs złotego. Ale z drugiej strony przy obecnych cenach nie grozi nam raczej podwyżka akcyzy, a zapewne rząd sięgnąłby po taki instrument, aby zdobyć dodatkowe pieniądze do budżetu, gdyby litr paliwa kosztował np. o ponad 50 groszy mniej. Choć akurat w sprawie akcyzy nie można być niczego do końca pewnym.


Szansa dla eksportu


Przy okazji ostatnich zawirowań na rynku walutowym jednym z dyżurnych tematów są opcje walutowe. Pomijając już to, w jaki sposób banki wciągały przedsiębiorstwa w grę na opcjach, warto sobie uświadomić, że opcje nie byłyby problemem, gdyby za mocny złoty nie był tak ogromnym zmartwieniem dla eksporterów. Bo skoro przy kursie z lata ub.r. za towar o wartości 1 mln dolarów, jaką zapisano w umowie z odbiorcą, polski producent dostawał 2 mln zł, to często nie pokrywało to nawet kosztów produkcji. Ceny nie można było podnieść, bo groziło to utratą rynku. I firma szła do banku po opcje, aby się uchronić przed skutkami tak niskiego kursu – wiele przedsiębiorstw było nawet zmuszonych to robić, gdyż nie miały innych możliwości. Teraz, gdy złotówka mocno potaniała, opcje stały się pułapką, a eksporterzy, którzy opcji nie podpisywali, nie muszą się nawet nad nimi obecnie zastanawiać, bo ceny ich produktów w twardej walucie są takie same, a nawet mogą zostać obniżone, skoro w złotówkach znacznie podrożały. Jeśli bowiem firma sprzedała za granicę towar o wartości 10 mln euro, to po zamianie tych pieniędzy w banku dostanie prawie 50 mln złotych. Producent może więc rozważyć obniżenie ceny w euro o kilka procent, aby utrzymać kontrakt, ponieważ i tak osiągnie godziwy zarobek. W sytuacji kryzysu jest to zresztą jak najbardziej wskazane, bowiem zagraniczni odbiorcy w dobie spadku popytu chcą kupować jak najtaniej.

O tym, jak mocna waluta odbija się na gospodarce, świadczy sytuacja w Japonii. Wielu ekonomistów podaje ten kraj jako wręcz książkowy przykład negatywnego wpływu drogiego jena na eksport, a co za tym idzie – także na całą ekonomię Kraju Kwitnącej Wiśni. Rząd w Tokio poinformował, że kondycja gospodarcza Japonii jest najgorsza od ponad 20 lat, a nawet od czasów II wojny światowej. Spadek PKB w czwartym kwartale wyniósł ponad 3 proc., a w styczniu produkcja przemysłowa spadła o 10 proc. – po raz pierwszy odnotowano tak duże wahnięcie w powojennej historii Japonii. Mocny jen spowodował, że bardzo drogie są japońskie samochody czy elektronika. Toyota, która kreowana była jeszcze niedawno na najpotężniejszy i najbardziej zyskowny koncern motoryzacyjny na świecie, ma w tym roku obrachunkowym (kończy się 31 marca) odnotować prawie 4 mld dolarów strat. Nie lepiej wiedzie się Hondzie czy Nissanowi. Zarządy podejmują decyzje o ograniczaniu produkcji i zwalnianiu pracowników. Co ciekawe, te kroki są podejmowane głównie wobec fabryk w Japonii, gdyż produkcja w zakładach w Europie czy USA jest bardziej dochodowa właśnie z powodu kursów walut. Podobne kłopoty mają koncerny elektroniczne, takie jak Sony, Panasonic i Toshiba – druga obok motoryzacji chluba japońskiej gospodarki. Jeszcze kilka miesięcy temu przedsiębiorstwa w Japonii takich strat nie brały pod uwagę, sytuacja jednak błyskawicznie się zmieniła.

U nas sytuacja jest odwrotna. – W obecnych warunkach osłabienie złotówki sprzyja eksportowi. Wcześniej firmy narzekały, że z powodu silnej złotówki mają problemy ze sprzedażą towarów za granicę – komentował wpływ sytuacji na rynku walutowym na handel zagraniczny prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek.

Eksport staje się bardziej opłacalny, tak więc zagraniczne koncerny, które budowały u nas wcześniej fabryki, nie muszą ich zamykać, a wręcz odwrotnie. Niestety, nie dotyczy to sektora motoryzacyjnego, który na całym świecie odczuwa spadek popytu na auta, więc i zakłady zlokalizowane w Polsce mają kłopoty, nie tylko te wytwarzające gotowe samochody, ale także różne części i podzespoły. Ale niewykluczone, że ta sytuacja zacznie się niedługo zmieniać.

Wzrost eksportu jest dla nas ważny, bo w ostatnim kwartale ubiegłego roku odnotowaliśmy aż 8-procentowy spadek sprzedaży za granicę, a przecież we wcześniejszych latach notowaliśmy dwucyfrowy wzrost eksportu. W dodatku mamy przecież i tak od wielu lat ujemny bilans handlowy.


Kupują w Polsce


O tym, jakie korzyści przynosi nam słaba złotówka, niech świadczy kilka innych przykładów. Z oficjalnych danych wynika, że od początku roku zagraniczni nabywcy odebrali z salonów samochodowych w Polsce 20 tys. aut. Dotyczy to zwłaszcza Niemców, dla których nasze ceny wyrażane w złotówkach są bardzo atrakcyjne. Ponieważ koncerny motoryzacyjne w dobie recesji utrzymują ceny na stałym poziomie, to za samochód o wartości 100 tys. zł Niemiec zapłaci w Polsce ponad 20 tys. euro. U siebie musiałby wydać przynajmniej kilkadziesiąt procent więcej.

Nasze sklepy na Podlasiu są z kolei oblegane od kilku tygodni przez kupujących z Litwy. Jeśli bowiem mieszkańcy Wilna przeliczą sobie euro na lity i potem to samo euro na złotówki, to wychodzi im z prostego rachunku, że zakupy w Polsce są o wiele tańsze. Dlatego z naszych sklepów znikają artykuły żywnościowe, chemiczne, elektronika.

To samo zresztą na południowej granicy robią Słowacy, którzy doświadczają już „dobrodziejstw” związanych z posługiwaniem się euro. Dla Polaków jest tam za drogo, a dla Słowaków jest znowu tanio w Polsce, dlatego przyjeżdżają do nas na zakupy, a jeszcze w tamtym roku kierunek migracji był odwrotny. Teraz Słowacy przyjeżdżają do Polski na narty, zamawiają wczasy latem, bo wypoczynek nad naszym morzem i w górach stał się tańszy. To wszystko zaś oznacza nie tylko pracę dla ludzi i zarobek dla firm, ale także większe wpływy podatkowe do budżetu. Nie zapominajmy też o tym, że relatywnie rosną wynagrodzenia w złotych naszych rodaków pracujących za granicą, którzy przecież znaczną część pieniędzy przysyłają rodzinom w kraju.


Zbyt tania złotówka – też niedobrze


Oczywiście, złotówka nie może stracić na wartości zbyt dużo, bo będzie hamowała gospodarkę. Ważne jest też to, że drogie euro powoduje wzrost wartości funduszy unijnych przyznanych Polsce na lata 2007-2013, ale nasze zakłady nie działają przecież w próżni i muszą choćby kupować za granicą różne surowce czy półprodukty. Ich cena rzutuje potem na wartość produktu finalnego, jeśli będzie on droższy, trudniej będzie go sprzedać. Ponadto, jeśli złoty straciłby jeszcze bardziej na wartości, zagranicznym koncernom bardziej opłacałoby się kupować w Polsce surowce i półprodukty niż gotowe wyroby, a to zawsze jest mniej dochodowe dla kraju i mniej korzystne dla gospodarki. Ale na szczęście nie widać, aby złoty miał znów mocno tracić na wartości, jego pozycja wydaje się stabilizować i trzeba to wykorzystać.


Krzysztof Losz
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl