Samotny galijski Kogut

Korzystne dla Polski pęknięcie spoistości tandemu niemiecko-francuskiego,
będące skutkiem wyborczego zwycięstwa François Hollande´a, jest szansą, ale
tylko szansą. By ją wykorzystać, trzeba ją dostrzec. Trzeba mieć też odwagę i
kompetencje, by podjąć grę polityczną, której możliwości zarysowują się w tej
nowej sytuacji. Niewiele lub zgoła nic nie wskazuje na to, by walory te
posiadali obecni kierownicy polskiej polityki państwowej.

Gdy w lipcu 1933 r. podpisano Pakt Czterech (Francja, Niemcy, Włochy i Wielka
Brytania), w jednej z gazet polskich opublikowano satyryczny komentarz rysunkowy
ukazujący galijskiego koguta w towarzystwie berlińskiego niedźwiedzia, rzymskiej
wilczycy i brytyjskiego lwa z podpisem: "Co ty, kurczaku, robisz między tymi
drapieżnikami?". Był to wyraz niechęci Polaków do koncepcji europejskiego
koncertu mocarstw, uzurpującego sobie prawo do decydowania o losach kontynentu
bez udziału Rzeczypospolitej i innych narodów spoza klubu czterech potęg. Akces
do jego budowy Francji, sojuszniczej wówczas wobec Polski, przyjęty więc został
z rozczarowaniem. Ówczesna Polska dysponowała bowiem klasą polityczną i
komentatorską (mężami stanu, dziennikarzami i ekspertami), która rozumiała
interes kraju i potrafiła w przystępny sposób objaśnić go polskiej opinii
publicznej. Uległa ona jednak zagładzie i bardzo nam jej dziś brakuje. Koncepcja
wznowienia koncertu mocarstw jest natomiast znów żywa, choć występuje pod inną
nazwą. Polacy w swej masie albo nie dostrzegają jej odrodzenia, albo uważają, że
Polska niczym "galijski kogut" powinna wejść między owe "drapieżniki",
porzucając sąsiadów z regionu, albo też sądzą, że słabość Rzeczypospolitej jest
tak głęboka i nieusuwalna, iż najrozsądniej jest znaleźć dla niej możnego
protektora i podążać za jego wskazówkami. Postawa pierwsza jest ślepotą
polityczną bądź naiwnością. Druga wiedzie do izolacji Polski i jej samotnej
konfrontacji z silniejszymi państwami, co musi skończyć się porażką. Ostatnia
zaś jest receptą na uprzedmiotowienie Rzeczypospolitej i podporządkowanie jej
interesów interesom protektora, mającego w tej sytuacji otwartą opcję
handlowania nimi z państwami trzecimi.

Jak rodzi się koncert mocarstw?
RFN i Francja były "motorem" integracji europejskiej od jej zarania i od
początku nieformalnie dominowały we wspólnotach, a potem w Unii. Wielkie
rozszerzenie UE z 15 do 27 państw, które dokonało się w latach 2004-2007, i
równoległe wyłonienie się proamerykańskiej i nieufnej wobec Rosji "nowej
Europy", uwidocznione w 2003 r. w trakcie konfliktu wokół interwencji USA w
Iraku, wykazało jednak tak Francuzom, jak i Niemcom, że 2:15 nie równa się 2:27.
Utrzymanie dotychczasowego modelu integracji europejskiej groziło zatem redukcją
wpływów obu największych państw jej kontynentalnego rdzenia. Podjęły więc one
próbę zmiany systemu politycznego UE i sięgnięcia także po dominację formalną w
jej strukturach.
To wskutek ich starań, począwszy od gry politycznej wokół traktatu
konstytucyjnego dla Unii Europejskiej, zakończonej fiaskiem w roku 2005, poprzez
przeforsowanie traktatu lizbońskiego z nowym systemem głosowania w Radzie UE,
faworyzującym duże państwa (2007), a kończąc na próbie przyjęcia paktu
fiskalnego (2012), wykluczającego z procesu decyzyjnego kraje spoza strefy euro,
system podejmowania rzeczywistych decyzji w łonie Unii Europejskiej ewoluował w
kierunku wytworzenia dyrektoriatu niemiecko-francuskiego (słynny duet "Merkozy").
Kryzys strefy euro podkopał polityczną pozycję zadłużonych krajów południowych
(Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Włoch) oraz Irlandii, co prowadzi do dalszego
wzmocnienia "twardego rdzenia" UE, złożonego z obu zachodnioeuropejskich
mocarstw kontynentalnych i Beneluksu. W połączeniu ze strategicznym partnerstwem
unijno-rosyjskim, deklarowanym przez Paryż i Berlin, w efekcie wiedzie to do
wyłonienia się nowego europejskiego koncertu mocarstw, złożonego z Niemiec,
Francji i Rosji, prowadzącego do izolacji Wielkiej Brytanii, marginalizacji i
uprzedmiotowienia Europy Środkowej oraz redukcji wpływów Stanów Zjednoczonych na
naszym kontynencie. Tendencja ta, skorelowana w czasie z promowaną przez Baracka
Obamę polityką zmniejszenia amerykańskiego zaangażowania w Europie i "resetu" w
relacjach z Rosją, wytworzyła szczególnie złą koniunkturę dla Polski. Jest ona
dodatkowo pogłębiana dryfem polityki zagranicznej Rzeczypospolitej pod przewodem
rządu PO – PSL, pozostającej w "głównym nurcie polityki europejskiej" – tzn.
wspierającej niemiecko-francusko-rosyjską politykę sprzeciwu wobec
jednobiegunowego świata, w którym Waszyngton zapewnia stabilność Pax Americana.
Jednobiegunowość, oznaczająca hegemonię amerykańską, ma być zastąpiona
wielobiegunowym systemem koncertu mocarstw, oznaczającym w jego europejskim
wymiarze dominację trójkąta Berlin – Paryż – Moskwa, z de facto słabnącą rolą
Francji, a wzrastającą Niemiec i Rosji.

Czy "Merkolland" zastąpi "Merkozego"?
Upadek Sarkozy´ego i objęcie fotela prezydenta Francji przez François Hollande´a
utrudnia realizację tego scenariusza. Jest więc dla Polski korzystny.
Socjalistyczne barwy nowego szefa Republiki Francuskiej nie powinny być zatem
dla nas punktem odniesienia dla oceny znaczenia jego zwycięstwa wyborczego dla
interesów Rzeczypospolitej. Te bowiem nie polegają na takim czy innym odcieniu
politycznym sterników francuskiej nawy państwowej, lecz na złamaniu współpracy
francusko-niemieckiej w dziele arbitralnego zarządzania Unią Europejską przez
Paryż i Berlin. Dla Polski jest przy tym rzeczą drugorzędną, z jakiego powodu
współpraca ta ustanie.
Wybór Hollande´a na stanowisko prezydenta Republiki stawia pytanie o to, czy
duet "Merkozy" zostanie zastąpiony przez tandem "Merkolland". Nadzieje tego typu
prezentują liczni zwolennicy utrzymania niemiecko-francuskiego "przywództwa" w
UE. Nie jest to jednak wcale takie pewne. Na ile podobne kalkulacje są wynikiem
rzeczywistej oceny sytuacji, a na ile przejawem myślenia życzeniowego, zwanego
chciejstwem, pokaże dopiero przyszłość. Obietnice wyborcze nowego lokatora
Pałacu Elizejskiego, wzywającego do polityki pobudzania wzrostu gospodarczego, a
nie zaciskania pasa, mogą naturalnie okazać się jedynie obietnicami, ale
przynajmniej do czasu wyborów parlamentarnych we Francji (10 czerwca br.) trudno
mu będzie od nich odstąpić bez narażenia socjalistów francuskich na dotkliwą
utratę poparcia elektoratu. Niemcy tracą więc Francję jako partnera
wspomagającego je w forsowaniu polityki surowych oszczędności budżetowych,
narzucanych państwom strefy euro i sygnatariuszom paktu fiskalnego spoza niej.
Możemy się spodziewać wzrostu presji Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Komisji
Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego na RFN w kwestii zgody Berlina na
przynajmniej częściowe uwspólnotowienie długu na poziomie państw strefy euro.
Angela Merkel, która wielokrotnie zdecydowanie wypowiadała się przeciw
euroobligacjom (a zatem solidarnemu spłacaniu długów strefy euro), nie może
ustąpić z tego stanowiska, nie zaprzeczając swej dotychczasowej polityce i nie
tracąc twarzy wobec własnych wyborców, niechętnych przyjmowaniu przez Niemcy
kolejnych zobowiązań finansowych wobec zadłużonych współużytkowników unijnej
waluty. RFN zaś też czekają wybory parlamentarne, mające się odbyć na jesieni
2013 r., a klęska CDU w wyborach lokalnych w Nadrenii Północnej-Westfalii (13
maja br.) stanowi poważne ostrzeżenie, które pani kanclerz musi brać pod uwagę.
Konflikt pomiędzy interesami i potrzebami politycznego zaplecza prezydenta
Hollande´a i szefowej rządu niemieckiego jest więc oczywisty. Osiągnięcie
kompromisu i powrót do wspólnej francusko-niemieckiej presji na oszczędności
jawią się zatem jako mało prawdopodobne. Tandem niemiecko-francuski, prący do
europejskiego dyrektoriatu i marginalizujący pozostałe państwa UE, może więc
pęknąć, co zwiększa pole manewru Polski i tworzy okazję do jej wejścia do
licytacji politycznej. Ewentualny spór niemiecko-francuski zmusza bowiem obie
jego strony do poszukiwania poparcia państw trzecich, to zaś otwiera możliwości
przetargu dyplomatycznego – tzn. licytowania w górę ceny takiego poparcia. Gdyby
istniał w Polsce rząd zdolny do podjęcia tej gry, jej wynik mógłby być
obiecujący.

Złamać dyrektoriat – ale z kim?
Choć Sarkozy był najważniejszym przeciwnikiem dopuszczenia krajów spoza strefy
euro (a zatem i Polski) do pełnoprawnego uczestnictwa w procesie decyzyjnym
państw stron paktu fiskalnego, jego odejście nie będzie zapewne oznaczać zmiany
stanowiska Francji w tym względzie. Sygnatariusze paktu niebędący członkami
grupy euro są z niemiecko-francuskiego punktu widzenia "dostatecznie
europejscy", by żądać od nich wkładu finansowego w jej stabilizację, ale "nie są
godni" uzyskania głosu stanowiącego ani nawet pozycji stałego obserwatora w
procesie decyzyjnym systemu, na utrzymanie którego mają płacić. Premier Tusk,
jadąc do Brukseli 30 stycznia br., jeszcze obiecywał zawetowanie przez Polskę
paktu, "o ile będzie on dzielił UE na dwa kluby", odbierając części państw, w
tym Rzeczypospolitej, miejsce przy stole, przy którym zapadają decyzje.
Dojechawszy tam, natychmiast zaakceptował taki właśnie podział. Ewentualne
pęknięcie niemiecko-francuskie umożliwia wznowienie gry o rozbicie systemu
dyrektoriatu europejskiego. By ją podjąć, Polska powinna mieć rząd zdolny do
wchodzenia w starcia polityczne z oboma mocarstwami unijnego rdzenia i do
zbudowania wspierającej ją koalicji mniejszych sąsiadów. Gabinet Tuska obawia
się jednak kosztów wizerunkowych sporu z Niemcami i Francją. Niedojrzały
mentalnie i pełen kompleksów niższości wobec "prawdziwej Europy" elektorat PO
mógłby to wszak uznać za awanturnictwo. Współpraca z sąsiadami (Bałtowie,
Czechy, Węgry, Rumunia) była zaś przez obecny rząd RP od wielu lat nierozsądnie
co najmniej zaniedbywana, a często składana na ołtarzu "ocieplenia stosunków z
Rosją", co słusznie wytknęła mu w Chicago prezydent Litwy Dalia Grybauskaite,
skądinąd niemająca racji w odniesieniu do natury polsko-litewskich napięć na tle
braku poszanowania praw Polaków na Wileńszczyźnie. Polska jest zatem obecnie
izolowana w regionie i musi dopiero odbudowywać swe kontakty. Zmieniający co
chwila zdanie rząd, deklarujący walkę do końca, po to, by dzień później ustąpić,
nie nadaje się jednak na ośrodek konsolidacji grupy państw środkowoeuropejskich.
Jakiż rozsądny obcy polityk zaufa mu i zaryzykuje starcie polityczne z Niemcami
i Francją, nie obawiając się, iż Polska pod obecnymi rządami nie zostawi go na
lodzie i nie porzuci sprawy przy pierwszym pomruku niezadowolenia mocarstw?

Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski
Katedra Teorii Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Łódzkiego

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl