Sądy nie boją się już orzekać w sprawie TW

Z Krzysztofem Wyszkowskim, publicystą, działaczem ruchu
niepodległościowego w PRL, niezależnym obserwatorem obrad Okrągłego Stołu,
rozmawia Bogusław Rąpała

Co Pan czuł po ogłoszeniu korzystnego dla Pana wyroku w procesie wytoczonym
przez Lecha Wałęsę za nazwanie go tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie
"Bolek"?

– To dla mnie wielka ulga. W ciągu pięciu lat trwania procesu, w którym
dwukrotnie zostałem skazany, stałem się obiektem ostrych ataków ze strony
czołowych polityków, w tym również Donalda Tuska, oraz większości dominujących
mediów. Przegrana mogła mnie kosztować minimum ćwierć miliona złotych, co dla
mnie i mojej rodziny oznaczałoby finansową ruinę. Przez ten czas miałem poczucie
bycia prześladowanym. To bardzo ciężka sytuacja dla człowieka niemajętnego,
którego przeciwnikiem jest sławny bogacz dysponujący gigantycznymi wpływami.
Wyrok sądu uwalnia mnie od tej udręki.
Przygnębiające jest to, że 20 lat po odzyskaniu niepodległości, wciąż możliwe
były próby forsowania przez sądy kłamstw na temat agenturalności Lecha Wałęsy.
Przecież już od 1992 r. wszyscy wiedzieli, że był on zarejestrowany jako tajny
współpracownik SB, który za pieniądze donosił na swoich kolegów. Zaprzeczanie
tym faktom jest aktem niesłychanej bezczelności i pogardy wobec opinii
publicznej. Na dodatek kłamstwa te są wspierane przez wielu wybitnych polityków,
w tym również szefa rządu. Przynajmniej w tym jednym punkcie wyrok oznacza
koniec panowania kłamstwa. Miejmy nadzieję, że wpłynie na stanowisko opinii
publicznej, która nie będzie dłużej chciała ulegać tej zmowie.

Powiedział Pan, że ten wyrok ma znaczenie historyczne, ponieważ dotyczy
wolności słowa i wolności badań historycznych. Orzeczenie sądu będzie miało
jakieś przełomowe konsekwencje?

– Wyrok jest bardzo ważny, ponieważ Wałęsa wśród celów, które zamierzał
osiągnąć, na pierwszym miejscu postawił zniszczenie mnie, również w aspekcie
finansowym. Następni na tej liście mieli być historycy: Sławomir Cenckiewicz,
Piotr Gontarczyk, Paweł Zyzak, oraz inni ludzie, którzy ujawniali jego
szpiclowską przeszłość. Mam nadzieję, że wyrok uniemożliwi mu realizację tych
planów. Wyrok skazujący mnie otwierałby Wałęsie drogę do wprowadzenia w Polsce
zakazu ujawniania prawdy o jego przeszłości, co w demokratycznym świecie brzmi
absurdalnie. Wyrok negatywny dla byłego prezydenta zdejmuje z historyków, ale
również i dziennikarzy, zagrożenie, że będą ciągani po sądach i skazywani na
nieprawdopodobnie dolegliwe kary.

Pana zdaniem, dobrze się stało, że wyrok zapadł w tym czasie, gdy obchodzono
30-lecie "Solidarności"?

– Myślę, że tak, chociaż jestem przekonany, że sąd wyznaczył ten termin bez
podtekstu historycznego, posługując się wyłącznie własnym kalendarzem prac.
Prosiliśmy o jak najszybszy termin rozprawy. To zakończenie pewnego rodzaju
paranoi, bo przecież IPN uznaje Lecha Wałęsę za tajnego współpracownika i
zgodnie z prawem nie udostępnia mu jego akt. Dla mnie bardzo ważną rzeczą jest
poczucie zobowiązania wobec ludzi, na których Wałęsa za pieniądze donosił. A
donosił na swoich kolegów, przyjaciół, którzy mu ufali. Wskutek jego działań
byli oni represjonowani, przenoszeni na gorsze stanowiska pracy, tracili
zarobki, co oczywiście miało niszczący wpływ na życie ich rodzin. Moja sprawa to
drobiazg w stosunku do nieszczęść, jakie Wałęsa sprowadził na nich. Mam
nadzieję, że ten wyrok otwiera skrzywdzonym przez Lecha Wałęsę drogę do
zmuszenia go, aby przeprosił za swoje czyny. Opinia publiczna powinna się tego
domagać. To, że osiągnął wybitną pozycję, nie oznacza, że nie obowiązują go
powszechnie uznane normy moralne. To nie ma nic wspólnego z dyskusją, czy sława
Wałęsy – wynikająca z jego późniejszych zasług – jest uzasadniona czy nie.
Judasz, jeżeli chce odzyskać szacunek, najpierw musi za swą podłość publicznie
przeprosić.

Czy jeśli się przyzna, będzie oznaczało koniec jego legendy?
– Myślę, że to nie musi być sprzeczne. Przychodzi mi do głowy literacka postać
Andrzeja Kmicica z "Potopu", choć i w rzeczywistości nie brakowało postaci,
które błądziły, ale potem uczciwie się do tego przyznały, przeprosiły i szczerze
żałowały za podłe czyny. Opinia publiczna docenia i rozumie takie postawy. Nie
wydaje mi się, żeby postawa pokory i skruchy, którą Wałęsa powinien okazać,
miały wpłynąć negatywnie na jego mit przywódcy społecznego.

Napisał Pan w swoim blogu, że ten wyrok może przybrać postać kuli śniegowej,
ponieważ uczynił wyrwę w układzie, którego Wałęsa jest symbolem. O jaki układ
Panu konkretnie chodziło?

– Dochodzimy do pytania, czy Wałęsa jest samodzielny w swojej odmowie przyznania
się do agenturalnej przeszłości. Znam go dość dobrze i myślę, że jeśli
zależałoby to tylko od niego, zrobiłby to. Przyznawał się zresztą już kilka
razy, ale zawsze później twierdził, że to nieprawda. Jego nieszczęściem jest to,
że funkcjonuje jako zwornik całego układu esbecko-agenturalnego. To środowisko
zmusza go, żeby się nie przyznawał i nadal zaprzeczał prawdzie. Pełne ujawnienie
jego agenturalności, a także późniejszych uwikłań, otworzyłoby drogę do
stawiania pytań o przeszłość i rolę takich ludzi, jak np. Tadeusz Mazowiecki,
rzekomy pierwszy niekomunistyczny premier, a w rzeczywistości sługa do dzisiaj
reprezentujący interesy układu postkomunistycznego i całej gromady ludzi, którzy
nie myśleli o budowie prawdziwej demokracji, ale o zreformowaniu systemu.
Tacy jak Mazowiecki przymuszają Wałęsę, żeby nie stanął po stronie prawdy, żeby
nie ujawnił kulis niszczenia akt SB i WSW, szczegółów spisku przy Okrągłym
Stole, zamachu na rząd Jana Olszewskiego, żeby swoim przyznaniem się nie
pozostawił ich samych wobec oburzonej opinii publicznej. Można współczuć
ludziom, którzy w przeszłości w różny sposób podejmowali współpracę z reżimem,
można im też wiele wybaczyć i wiele rozumieć, ale nie ma sensu twierdzić, że tak
nie było. Przeszłość ludzi, którzy tworzyli III RP, nadal nią kierują i
odgrywają bardzo ważną rolę, musi zostać ujawniona. Dopiero potem możemy się
zastanawiać, czy ich związki z komunizmem były naganne, i – symbolicznie rzecz
ujmując – eliminują ich z podręczników historii, czy też nie. Ale nie należy
zabraniać prowadzenia badań na ten temat. A temu właśnie miał służyć wyrok
skazujący mnie w tym procesie. Gdyby do tego doszło, to już nikt nie mógłby
badać najnowszej historii Polski, dyskutować na temat korzeni III RP oraz
związków współczesnej elity politycznej z tajnymi służbami PRL.

Twierdził Pan, że Lech Wałę sa spodziewał się niekorzystnego wyroku.
Uzasadniał to Pan tym, że nie pojawił się na większości obchodów 30-lecia
"Solidarności".

– Mój optymizm czerpałem z jego zachowania. Widziałem wyraźnie, że się boi, był
roztrzęsiony i wpadał w histerię. Opowiadał, że nie przychodzi, bo jest
zmęczony, podczas gdy na co dzień dużo podróżuje i prowadzi światowe życie. On
po prostu się bał, że kiedy pojawi się gdzieś publicznie, rozlegnie się
skandowanie: "Bolek, Bolek".

Naprawdę uważa Pan, że Platforma zrezygnuje z dalszego podtrzymywania mitu
Wałęsy? Wspólne złożenie kwiatów pod pomnikiem Poległych Stoczniowców to ostatni
gest pod adresem byłego prezydenta?

– Swoją wiedzę czerpię z poufnej informacji, jaką otrzymałem z kręgów
kierowniczych PO. Nie sądzę jednak, żeby politycy Platformy głośno i wyraźnie
natychmiast odcięli się od Wałęsy, bo to mogłoby im zaszkodzić. Współpracować z
Wałęsą to męka, bo jest człowiekiem chimerycznym i nieobliczalnym. Ale mimo to
opłacało im się to robić, bo jego mit ich chronił. Natomiast teraz, szczególnie
po tym wyroku, stał się obciążeniem dla PO, która więcej traci na związkach z
nim, niż zyskuje. Ale nie należy zapominać o innych byłych agentach, którzy
kierowali "Solidarnością", często pełnili w niej wysokie funkcje. Oni za wszelką
cenę będą bronili mitu Wałęsy, a przez to również samych siebie.

W przeddzień ogłoszenia wyroku napisał Pan: "Jutro o tej porze będziemy
wiedzieli więcej nie tylko o sytuacji w polskim sądownictwie, ale również o tym,
co się obecnie dzieje z Polską, w jakim jesteśmy miejscu demokratyzacji III RP i
jakie możemy mieć nadzieje na najbliższą przyszłość". Potrafi Pan już na te
pytania odpowiedzieć?

– Z pewnością jest to dobry znak. Wyrok skazujący oznaczałby, że wracamy do PRL.
Zakaz mówienia prawdy, prowadzenia badań historycznych i ograniczenie wolności
słowa przyniosłyby niewyobrażalne konsekwencje. Mam nadzieję, że wyrok w mojej
sprawie nie jest wyjątkiem i ta linia orzecznictwa się utrzyma. Myślę, że mamy
do czynienia z okrzepnięciem polskiego wymiaru sprawiedliwości, który już nie
boi się polityków, a na pewno nie chce być organem administracji państwowej.
Sędziowie nie chcą być funkcjonariuszami Donalda Tuska, który grzmi, zakazuje,
chce przy ich pomocy zatajać prawdę. Nareszcie sądy korzystają z własnej
niezawisłości i przestały się bać. Dostrzegam jeszcze inny sygnał pozytywnych
zmian. Otrzymałem wezwanie z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku chcącej mnie
przesłuchać w sprawie dokumentacji, którą Wałęsa zabrał z UOP i nigdy nie
zwrócił. Poprzednio to śledztwo zostało umorzone. Wydaje się więc, że również w
tej sprawie prokuratura zaczyna odzyskiwać swobodę i poprowadzi śledztwo, na
które wcześniej nie było zgody rządzących.
Miejmy nadzieję, że w Polsce, mimo dominacji postkomunistycznych mediów,
niektóre instutucje odważą się na wierność Konstytucji.

Pełnomocnik Wałęsy zapowiedziała odwołanie. Spodziewa się Pan, że wyrok
zostanie podtrzymany?

– Sąd apelacyjny już dwukrotnie obronił mnie przed błędnymi orzeczeniami sądu
okręgowego, więc myślę, że i tym razem nie dojdzie do nadużycia prawa. Tym
bardziej że mam poczucie, iż Lech Wałęsa i jego pełnomocnik nie dali sobie
żadnych szans na apelację, ponieważ bojkotowali właściwie ten proces, nie
uczestniczyli w nim i odmawiali zgody na postępowanie dowodowe. Uważali, że
wyrok powinien być powtórzeniem wyroku Sądu Lustracyjnego. Taką linię obrony już
wcześniej zakwestionował sąd apelacyjny. Dlatego nie wydaje mi się, żeby Wałęsa
miał jakąś szansę. Ale pewnie będzie się odwoływał, choćby po to, by zachować
pozory.

Wróćmy jeszcze na moment do jubileuszowego zjazdu "Solidarności", na którym
wygwizdano premiera. Jak Pan skomentuje głosy, że obecna "Solidarność" nie ma
nic wspólnego z tą sprzed 30 lat?

– Kiedy się patrzy na Bogdana Borusewicza, to też powstaje pytanie, czy ma on
coś wspólnego z sobą samym sprzed 30 lat. To szmat czasu i zmieniają się nie
tylko pojedynczy ludzie, ale również instytucje. Jak można porównywać ruch
antykomunistyczny z 1981 r., kiedy przystąpili do niego wszyscy pracownicy, bo
nie było żadnych innych struktur obrony własnych interesów, z ruchem związkowym
działającym w gospodarce kapitalistycznej?! Próba oskarżania współczesnej
"Solidarności", że się zmienia, jest absurdem i podłością!

A rozumie Pan zachowanie związkowców?
– Doskonale ich rozumiem. Przychodzi Donald Tusk, który w tamtych czasach był
chłopcem, i ubliża ludziom, oskarżając ich, że są rzecznikami nienawiści. I mówi
to człowiek, który sam od lat tę nienawiść uporczywie sieje! Tusk prowokuje,
oskarżając innych o to, że nie są wierni przesłaniu Jana Pawła II itd. Jego
katolicyzm jest doprawdy bardzo propagandowy i nie ma w nim niczego poza czystym
oportunizmem. Tak jak wierność Kościołowi prezydenta Komorowskiego nie jest
większa od jego wierności własnej karierze. W pełni popieram działalność
"Solidarności" i uważam, że robi to, co jest w stanie zrobić w trudnej sytuacji,
w jaką ją wpędzono. A jest bardzo trudno, ponieważ liberalny rząd usiłuje
"Solidarność" zniszczyć i stosuje wszystkie metody, żeby do tego doprowadzić.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl