Odziani w białe szaty

Kazanie Biskupa Polowego WP wygłoszone w kościele parafialnym podczas Mszy św. pogrzebowej żołnierzy Armii Krajowej zamordowanych przez NKWD zimą 1945 roku,

Odwiedzając w tych dniach cmentarze, mamy niekiedy wrażenie istnienia jakiejś przepaści pomiędzy światem żywych i zmarłych. Wsłuchując się w dzisiejszą Ewangelię o ośmiu błogosławieństwach, o szczęściu ubogich w duchu, smutnych i cichych, może się nam wydawać, że to też jakaś przepaść pomiędzy świętością a codziennym życiem. Uroczystość dzisiejsza wzywa nas do pokonywania tych przepaści, bo bez wiary w świętość trudno podążać drogą prowadzącą ku niebu.
Solecznicki Oddział Związku Polaków na Litwie we współpracy z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zorganizował dziś – 7 listopada 2009 roku – uroczysty pogrzeb żołnierzy Armii Krajowej, zamordowanych przez NKWD zimą 1945 roku. Szczątki żołnierzy, wydobyte przez specjalistów Rady OPWiM ze studni na terenie grodziska Majak pod Ejszyszkami, zostaną złożone w nowo wybudowanej kwaterze na cmentarzu w Ejszyszkach. Krzyże na kwaterze będą upamiętniały żołnierzy Armii Krajowej, którzy spoczywają w bezimiennych mogiłach ziemi wileńskiej i nowogródzkiej, m.in. jednego z legendarnych dowódców Armii Krajowej, por. Jana Borysewicza, ps. „Krysia”.
Tego samego dnia w kwaterze wojennej cmentarza na Rossie złożone zostaną do grobu odnalezione i wyekshumowane przez specjalistów Rady OPWiM szczątki Juliana Szweda, żołnierza Armii Krajowej z Wilna.
Jesienią 2008 roku środowisko byłych żołnierzy nowogródzkiej Armii Krajowej i ich rodzin obiegła informacja o tym, że w zasypanej studni koło miasteczka Ejszyszki (obecnie Litwa) odnaleziono szczątki porucznika Armii Krajowej – Jana Borysewicza ps. „Krysia”. Wiadomość ta zelektryzowała kombatantów z Nowogródczyzny, a przede wszystkim żołnierzy komendanta „Krysi”, jednego z najdzielniejszych i najzdolniejszych partyzantów Armii Krajowej, nie tylko na Nowogródczyźnie, ale zapewne na całych północno-wschodnich Kresach Rzeczypospolitej. „Jego odwaga, spryt, natychmiastowa decyzja, umiejętność zapamiętywania rzeźby terenu i mapy ważne w czasie nocnych pochodów wysunęły go na czoło oficerów partyzanckich średniego szczebla dowodzenia” (J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 229).
„Krysia” poległ 21 stycznia 1945 roku pod wsią Kowalki na Nowogródczyźnie w walce z grupą operacyjną NKWD. Sam ten fakt był wystarczającym powodem, by postać tego dzielnego człowieka przemilczeć w PRL. Pamięć o nim była niewygodna również z innych powodów. Był żołnierzem zawodowym Wojska Polskiego, partyzantem AK. Walczył za Polskę niepodległą, wolną, ale też i całą. Nie taką, jakiej chcieli komuniści – „aż po Bug”, i jaką dziś mamy.
„Ciało Komendanta(…)wozili ze śpiewem po wszystkich jarmarkach i miasteczkach. Chodzili po domach, wypędzali ludzi, aby poznawali, czy to jest naprawdę „Krysia”. Naigrywali się mówiąc „Wasz Bóg, wasz „Krysia”, całujcie jego ręce i nogi” (W. Lisowska, Wspomnienia „Grażyny”, za: K. Krajewski, Na ziemi Nowogródzkiej, Warszawa 1997 r.).
Pośmiertną Golgotę por. Jana Borysewicza „Krysi” wyznaczyły kresowe miasteczka: Nacza, Koleśniki, Raduń, Ejszyszki i „kurhan” Majak. Była ostra zima 1945 roku, grunt na wskroś przemarznięty. Do jednej z trzech studni znajdujących się w fosie średniowiecznego grodziska Majak bolszewiccy bojcy wrzucili zwłoki trzech osób, wiązkę granatów i pocisk moździerzowy. Prawdopodobnie jedną z tych osób był komendant „Krysia”.
Ogłoszone wyniki badań DNA potwierdziły, że komendant „Krysia” faktycznie przez przeszło 60 lat spoczywał w studni na kurhanie górującym nad Ejszyszkami i okolicą. Ile jest w tym symbolizmu! „Krysia” niczym dawny rycerz po śmierci spoglądał i trzymał pieczę nad ziemią, której za życia bronił. Ziemią, którą kochał i za którą oddał życie.
Jan Borysewicz urodził się 12 września 1913 r. w Dworczanach (obecnie Białoruś) w parafii Wasiliszki w powiecie lidzkim, ówczesnej guberni wileńskiej, w rodzinie chłopskiej, osiadłej, jak mawiano, „od zawsze na Kresach”. Mama Jana, z domu Jakubaszko, również pochodziła z okolic Wasiliszek. Rodzice „Krysi” w okresie międzywojennym posiadali dobrze prosperujące gospodarstwo rolne o powierzchni 20 hektarów. Małego Jasia ochrzczono w kościele parafialnym w Starych Wasiliszkach.
Jan, jak wspomina jego rodzony brat Michał, uczył się dobrze. Ukończył z dobrą lokatą szkołę powszechną w Wasiliszkach. Następnie po zdaniu egzaminu został przyjęty do Seminarium Nauczycielskiego w Szczuczynie Nowogródzkim. Niestety, dyplomy seminariów nie uprawniały do wstępu na wyższe uczelnie. Jan po ukończeniu szkoły wybrał więc karierę wojskową.
Służbę wojskową odbył na dywizyjnym kursie Szkoły Podchorążych w Zambrowie. Po jego ukończeniu wstąpił do szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej – Komorowie, którą skończył w 1938 roku. Uzyskał stopień podporucznika i przydział do stacjonującego w Suwałkach 41. pułku piechoty. Był dobrze zapowiadającym się żołnierzem zawodowym i służył w świetnym pułku piechoty. Doświadczenie z okresu służby czynnej w Wojsku Polskim, w tym doskonałe wyszkolenie strzeleckie, jakim odznaczał się żołnierz zawodowy tamtego okresu, zaowocuje w przyszłości, w warunkach partyzanckich. Jan Borysewicz, już jako „Krysia”, będzie przywiązywał ogromną wagę właśnie do szkolenia strzeleckiego, czyniąc tym samym ze swych żołnierzy bojową elitę nowogródzkiej Armii Krajowej.
Nastał tragiczny rok 1939. Żołnierz-oficer wyrusza na front, dowodzi plutonem, a następnie kompanią w 29. Dywizji Piechoty w Armii „Prusy”. Na dziś nasza wiedza o wrześniowych losach Jana Borysewicza ogranicza się do znajomości losów jego macierzystego I baonu 41. pp. Do niewoli nie trafił. Udało mu się wrócić do domu. Na Jana czekała umierająca mama. Nie mając informacji o losach syna, czuła – jak to matka – że żyje. Powtarzała młodszemu będącemu w domu synowi Michałowi, że czeka, by pobłogosławić przed śmiercią obu chłopców. Niestety, śmierć zabrała ją szybciej, niż dotarł Jan. Przybył w kilka dni po śmierci matki – zmarła 23 września 1939 roku.
Podporucznik Jan Borysewicz wiedział, że przegrany wrzesień „39 to dopiero preludium walki o niepodległość, która będzie się toczyć w innych warunkach, ale będzie trwać. Z Paryża nadchodziły drogą radiową komunikaty o tworzeniu się wojska polskiego na obczyźnie. Okoliczności peregrynacji – zresztą nieudanej – Jana Borysewicza do Armii Polskiej we Francji są niejasne. Prawdopodobnie jesienią 1939 roku udało mu się przedostać do Wilna okupowanego przez Litwinów. Niewykluczone, że już tam związał się z polską konspiracją. Wiadomo, że w drugim kwartale 1940 roku dostał się w ręce Sowietów.
Osadzono go w więzieniu w Baranowiczach. Przeszedł tam ciężkie śledztwo. Jak opowiadał później bratu i ojcu, pomógł mu wówczas jeden z funkcjonariuszy NKWD, który – nie wiedzieć czemu, może targany wyrzutami sumienia – powtarzał: „Nie przyznawaj się, jeśli się przyznasz, to po tobie”. Z Baranowicz, wciąż bez wyroku, został przeniesiony do Brześcia. Dotrwał tam do ataku Niemców w czerwcu 1941 roku na swego sojusznika, tj. Związek Sowiecki. Bolszewicy ewakuowali więzienie. Tak zwana ewakuacja polegała na tym, że pędzono wycieńczonych aresztantów, ci, którzy nie mieli sił iść, byli dobijani strzałem w potylicę. Jan wraz z czterema towarzyszami niedoli postanowił „prysnąć”. Udało się trzem, czwartego – polskiego Tatara spod Lidy – dosięgła sowiecka kula. Trójka ocalałych szczęśliwie dotarła do domów. Rozpoczęła się nowa, niemiecka okupacja.
Jan Borysewicz jako jeden z pierwszych wstąpił do ZWZ – AK w Lidzkiem. Przysięgę złożył już w 1941 roku. Rok później sam odbierał przysięgę od swego brata Michała. Do konspiracji prawdopodobnie wprowadził go przyjaciel i jeden z pierwszych partyzantów ziemi nowogródzkiej – por. Jan Skorb „Puszczyk”, „Boryna”. Jan przyjął pseudonim „Krysia”. Objął posadę leśniczego w leśniczówce Czaszcza (leśnictwo Starodworce w gminie Wasiliszki).
W październiku 1941 roku został mianowany dowódcą plutonu w kompanii konspiracyjnej Wasiliszki (kryptonim „Pastwisko”). Kompanią dowodził w tym okresie ppor. Franciszek Stankiewicz „Alinta”. „Krysia” zabiegał o utworzenie oddziału leśnego jeszcze na terenie Wasiliszek (było to na długo przed wyjściem w pole pierwszych oddziałów partyzanckich AK na Nowogródczyźnie).
Jan Borysewicz „Krysia” wcielił w życie swoje marzenia o utworzeniu oddziału czynnego o charakterze osłonowo-kadrowym w czerwcu 1943 roku. Wyprowadził wtedy mały, słabo ostrzelany oddział, który szybko rozrósł się do liczebności zbliżonej do plutonu. Początkowo „Krysia” chronił go przed większymi walkami. Życie żołnierza miało dla niego najwyższą wartość, wiele razy udowadniał to, zyskując przydomek „Tato” lub „Ojciec”. „Krysia” hartował oddziałek w conocnych marszach prowadzonych do kresu sił żołnierzy, bezustannie zmieniał miejsce postoju, stwarzał wrażenie znacznego nasycenia terenu jednostkami partyzanckimi. Sukcesywnie przekształcał oddział nr 314 w pełnowartościową jednostkę bojową. Na zrębach tej formacji stworzył 3. kompanię Batalionu Zaniemeńskiego, z której z kolei wyłonił pluton szturmowy.
Okupacyjna rzeczywistość na Kresach północno-wschodnich całkowicie różniła się od sytuacji panującej w Generalnym Gubernatorstwie czy na ziemiach włączonych do Rzeszy. Oprócz niemieckich władz okupacyjnych i podziemnych władz polskich funkcjonowały też (kolaboranckie) siły litewskie oraz nacjonaliści białoruscy, bolszewicy i związane z nimi leśne grupy żydowskie. W tym istnym tyglu działał oddział „Krysi”.
Oddziały Jana Borysewicza stoczyły ponad 100 walk, sam ich wykaz dotyczący jedynie II batalionu i jego sukcesorów zawiera 87 pozycji. Nie jest to lista pełna, według zestawień za czerwiec 1944 roku oddziały te osiągnęły stan 1050 żołnierzy, a mobilizacja wciąż trwała.
W lipcu 1944 roku Armia Czerwona weszła na teren Nowogródczyzny. Żołnierze z nowogródzkiej AK wraz ze swymi kolegami z Okręgu Wileńskiego przeprowadzili operację pod kryptonimem „Ostra Brama”. Cel – zdobyć Wilno, „miasto miłe” Batoremu, filomatom, Marszałkowi Piłsudskiemu, miasto objawień siostry Faustyny, by wyzwolić je od Niemców przed nadejściem „sojuszników naszych sojuszników”, czyli Sowietów. Nie udało się. Po walkach o Wilno znaczna część oficerów sztabów wileńsko-nowogródzkich została podstępnie aresztowana. Żołnierze AK otoczeni w Puszczy Rudnickiej byli rozbrajani przez „sowieciarzy”. Część z dowódców batalionów i zgrupowań poderwała swych żołnierzy i rozkazała marsz głęboko w Puszczę Rudnicką. Byle nie dać się rozbroić… By trwać i dalej prowadzić walkę.
I właśnie wtedy – w tragicznym czasie rozbrajania oddziałów wileńsko-nowogródzkich AK – „Krysia” wyprowadził z okrążenia, a następnie zwolnił „czasowo” swych podkomendnych z przysięgi, umożliwiając im ukrycie się i uniknięcie sowieckich obozów (do których akowcy byli zsyłani po aresztowaniu przez NKWD czy Armię Czerwoną).
Komendant wrócił do swojego matecznika – w powiat lidzki na północy Nowogródczyzny. Wrócił, by walczyć. Był – tak jak za Niemca – dowódcą Zgrupowania Północ Okręgu Nowogródzkiego. Pod koniec lipca 1944 roku „Krysia” miał pod sobą „kadrowy” doborowy oddział starych wypróbowanych wiarusów, swoich zuchów z II batalionu z czasów okupacji niemieckiej. Rzeczywistość nowej, drugiej okupacji sowieckiej, była wyjątkowo trudna – teren nasiąknięty posterunkami sowieckimi, aresztowania na niespotykaną skalę, agentura. Jednak „Krysia”, używający wtedy nowego pseudonimu „Mściciel”, systematycznie odtwarzał swoją siatkę obejmującą rubieże Puszczy Ruskiej – od miejscowości Nacza, na zachodzie lidzkiego, po gminy Werenów i Bieniakonie na wschodzie. Podlegało mu osiem kompanii konspiracyjnych. Komendant ciągle w polu, zmieniając ustawicznie miejsca postoju, „chodził” – mówiąc po partyzancku – tylko z własną drużyną. Inne oddziały i patrole partyzanckie działały autonomicznie, ale były mu bezwzględnie podległe. „Krysia – Mściciel” zbierał je na tzw. koncentracje – na większe akcje. Jedną z takich spektakularnych akcji był atak na miasteczko Ejszyszki.
W nocy z 6 na 7 grudnia 1944 roku por. „Krysia – Mściciel” zebrał na koncentracji około 150 żołnierzy – były to połączone oddziały komendanta: patrole „Hajduka”, „Groma”, „Zemsty”, „Śmiałego”. Akowcy zaatakowali miasto gminne Ejszyszki. Nie pierwszy raz – niektórzy z tych chłopców brali udział w zdobyciu miasta za Niemca. W brawurowym ataku rozbito areszt NKWD, uwalniając ponad 30 więźniów i niszcząc punkt Związku Patriotów Polskich (komunistycznej jaczejki spod znaku Berlinga i Wandy Wasilewskiej), spalono też dokumentację. Niestety, nie udało się uwolnić ppor. Michała Babula ps. „Gaj” – żołnierza placówki Ejszyszki. Kilka dni wcześniej został przeniesiony do więzienia na Łukiszkach w Wilnie, a następnie zamordowany.
Atak na Ejszyszki był wyjątkowy. W całej historii polskiego podziemia po lipcu 1944 roku na ziemiach zabranych nie było tak skutecznej akcji. „Krysia” zdestabilizował na jakiś czas funkcjonowanie lokalnego aparatu komunistycznego. Uczynił to przy minimalnych stratach własnych. Poległo dwóch żołnierzy.
Eksterminacja sowiecka była coraz silniejsza. „Krysia” widział to i kąsał bolszewików jeszcze mocniej. W końcu sierpnia 1944 roku pod Werenowem dokonał zasadzki na konwój sowiecki. Zastrzelono wtedy dowódcę 143. batalionu zmotoryzowanego NKWD, niejakiego mjr. Konarczuka – „Gieroja Sowieckowo Sojuza”. W ramach akcji rocznicowej – 17 września – patrole „Śmiałego” i „Gaja” zniszczyły mosty na rzece Solczy. Akcje partyzantów „Krysi – Mściciela” można w tym okresie mnożyć. Niemniej za każdą udaną operacją AK szły represje wobec miejscowej ludności i przede wszystkim wobec rodzin żołnierzy komendanta i osób na placówkach – wspierających, karmiących, oddanych bezwzględnie i do końca chłopakom z orzełkami na rogatywkach.
5 grudnia 1945 roku jeden z patroli „Krysiaków”, dowodzony przez Romualda Bardzyńskiego „Pająka”, został zaatakowany przez „sowieciarzy”. Była „zastawa” – jak mówią miejscowi – czyli obława pod Skirejkami. Ranny „Pająk” został odwieziony do konspiracyjnego szpitala na plebanii w Dubiczach. U dzielnego proboszcza Leona Chrystowskiego mieścił się nie tylko szpitalik, ale funkcjonowała również placówka AK. Prowadzono nasłuch radiowy, był też powielacz, na którym odbito ostatni numer partyzanckiego pisma „Szlakiem Narbutta”. Podczas gdy „Pająk” leczył się z ran, komendant „chodził” ze swą drużyną dyspozycyjną. Oddział dyspozycyjny „Krysi” liczył wówczas 9 ludzi i 2 łączniczki.
20 stycznia 1945 roku do oddziału dołączyli „Pająk” i „Bradziaga”. Było ich więc już 11. Nocą z 20 na 21 stycznia oddział kwaterował w Puszczy Nackiej. „Krysia” czekał na przybycie łącznika. Ten w końcu pojawił się. Nie znamy treści rozmowy komendanta z łącznikiem, wiemy natomiast, że natychmiast po tym „Krysia” poderwał oddział. Ruszyli marszem ubezpieczonym w stronę Kowalek. Był wysoki śnieg. Poruszanie utrudniały zaspy. Około północy tzw. szperacze – „Bąk” i „Klin”, zbliżyli się do płotów wioskowych zabudowań. Żołnierze „Krysi” otrzymują ogień zza kamiennych płotów i zabudowań. We wsi są Sowieci. Zasadzka.
Pan Romuald Bardzińskiego „Pająk” tak opisuje tę bitwę: „Byliśmy w białych płaszczach ochronnych, co skutecznie nas maskowało. Zaskoczenie nie spowodowało popłochu w oddziale. Nie było żadnych strat. Odpowiedzieliśmy ogniem na ostrzał sowiecki. Padły krótkie i donośne rozkazy Komendanta. „Rkm ognia! Prawe skrzydło zawijać! Rkm na prawe skrzydło!…” Sowieci rakietami oświetlają teren i kładą nawałę ognia z broni maszynowej i ręcznej. Dodajmy, że „Krysiach” byli, w przeciwieństwie do bolszewików, kompletnie odsłonięci. Znajdowali się w otwartym polu. Czołgając się i skokami w szczerym polu, tyraliera nasza zbliża się do nieprzyjaciela. Nasz ogień – silny – jakby nie robił wrażenia na nieprzyjacielu. Walka trwała ponad godzinę. Już niewiele brakowało do zaatakowania (ich) granatami. Po kolejnym skoku dostałem postrzał w lewe udo i zaryłem w śnieg(…)”.
Komendant był około 20 metrów ode mnie. Pada komenda – „Bradziaga”, wycofać rannego „Pająka”. Z lewej strony podczołgał się „Bradziaga” i zaczęliśmy się wycofywać. Na kilka chwil ogień nieprzyjaciela zamarł. Z prawej strony, w świetle nowej serii wypuszczonych rakiet widzę sylwetkę komendanta w skoku i słyszę gwałtowny ogień. Nadchodzą zapytania po linii z obu skrzydeł naszej tyraliery. Jakie rozkazy?”. Cisza, Komendant poległ. Do zabitego podczołgał się jego adiutant „Szary”.
Inni z żołnierzy, cofając się, starają się zabrać ciało komendanta. Sowieci nie przerywają ognia. Ciała komendanta nie można zabrać. Zostaje ukryte w śniegu. Bez dalszych strat drużyna wycofuje się, licząc, że uda się później wrócić i zabrać zwłoki dowódcy. Niestety, bolszewicy byli szybsi.
Ranny „Pająk” po opatrzeniu został odtransportowany saniami na plebanię w Dubiczach. Po ukryciu go w schronie pod podłogą do domu wpadają bolszewicy. „Gdzie ranny bandyta”! Ksiądz Leon spokojnie odpowiada, że nie ma tu żadnego rannego. Szukali, nie znaleźli. Na szczęście byli bez psów.
Tymczasem na pole pod Kowalkami przyjeżdża wozem miejscowy gospodarz o nazwisku Tamulewicz. Chce zabrać ciało komendanta. Zostaje jednak aresztowany przez bolszewików. Jego dalsze losy są nieznane. Prawdopodobnie był to konspirator z miejscowej placówki AK i najprawdopodobniej został zastrzelony. Według raportów sowieckich, w wyniku operacji przeprowadzonej siłami 105. pułku NKWD w nocy 21 stycznia 1945 roku zastrzelono – oprócz „Krysi” – jeszcze trzech żołnierzy AK. Był wśród nich Józef Kwiecień ps. „Mucha”, prawdopodobnie wymieniony Tamulewicz i ktoś, kogo określa się w statystykach historycznych jako NN.
Wieść o śmierci komendanta dociera do Wilna. Przywozi ją łączniczka „Nowina” (Anna Jarosz-Bardzyńska). Dowódca kompanii „solca” w Zgrupowaniu „Krysi”, ppor. Stanisław Szabunia ps. „Licho” zapytał: „”Nowina”, czy to prawda?” – Tak – odpowiedziała łączniczka. „Licho” zastygł w milczeniu. Usiadł i przez wiele godzin milczał. Nie był w stanie wstać z miejsca.
Pełniący obowiązki komendant Okręgu Nowogródzkiego „Grzyb”, rtm. Jan Skorb ps. „Boryna” wydał rozkaz nr 41. Czytamy w nim: „21 I 1945 r. w potyczce z bolszewikami pod wsią Kowalki poległ dowódca Zgrupowania Północ obywatel „Krysia”(…) Nauczył swoim przykładem setki i tysiące synów ziemi kresowej kochać swe strony ojczyste, swój lud, prawdę życia i sprawiedliwość. Nie umiał służyć Ojczyźnie w celu uzyskania tylko pochlebstw, wpływów i stanowiska. Każdemu był najszczerszym przyjacielem, kto również jak On ukochał ideały w życiu. W najcięższych chwilach nigdzie nie poszedł szukać lepszej doli. Został tu, by oddać swe młode życie, na zawsze zranić serce rodziców, by chwałą okryć żołnierza polskiego i dać świadectwo swym postępowaniem wszystkim tym, którzy razem z Nim i spod strzechy wieśniaczej ziemi kresowej wyszli i wszystkim tym, którzy z dalszych dzielnic Polski przybywali, jak Ojczyznę kochać należy i świętej sprawie służyć (…)”.
„Krysia” odszedł na wieczną wartę. Stoi z legionem kresowych żołnierzy na straży wielowiekowej sekwencji życia naszych przodków, której my jesteśmy dopełnieniem, na straży wszystkiego, dzięki czemu nie rozpłynęliśmy się w rosyjskim morzu i nie utonęliśmy w stalinowskim bagnie (M. Bieńkowicz, M. Wołłejko).
Osiem błogosławieństw to pakiet startowy każdego chrześcijanina – bez tego można mówić tylko o sympatyzowaniu z chrześcijaństwem. Dopiero przyjęcie i realizowanie tych ośmiu i wielu innych podobnych postaw sprawia, że możemy nazywać się chrześcijanami, czyli naśladowcami Chrystusa. Świat dzisiaj ucieka od znaku krzyża i od krzyża w ogóle, bo demon wmówił wielu ludziom, że szczęście jest tożsame z brakiem cierpienia, porażek, trudności. My, którzy wierzymy w Chrystusa chcemy iść razem z Nim aż na krzyż a nie uciekać tak jak apostołowie.
Żyjemy w kulturze znaków – ikon, ikonek, zdjęć, filmów, mody, tautaży – to wszystko są znaki, które coś wyrażają. Znak krzyża na naszym czole uczyniony przez rodziców, kapłana to z jednej strony znak Bożego błogosławieństwa a z drugiej swoisty identyfikator. Bóg stawia ten znak, byśmy nie zagubili się w świecie, w którym różni ludzi noszą różne znaki. Krzyż to znak, który pomoże nam przejść pewnie i zdecydowanie przez życie tą drogą, którą zaplanował dla nas Bóg, abyśmy mogli razem z innymi odzianymi w białe szaty wołać: „Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków!”.
Amen.


+ Tadeusz Płoski

Biskup Polowy Wojska Polskiego

Ejszyszki, 7 listopada 2009 roku

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl