Jak było naprawdę – rozmowa z kapitanem Żeglugi Wielkiej inż. Zbigniewem Sulatyckim, członkiem Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego

Panie Kapitanie, w 1997 r. był Pan członkiem Społecznego Komitetu Ratowania
Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego. Chcieliście ocalić dla Polski kolebkę "Solidarności" i
ważny dla całej gospodarki zakład. Niestety, za rządów AWS Komitetowi uniemożliwiono
zakup stoczni, która została przejęta przez grupę ludzi znikąd – dziś toczą
się wobec nich postępowania prokuratorskie. Sprawa stoczni powraca jeszcze
w innym kontekście – jako atak na Radio Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka. Media
liberalne rzucają oskarżenia wręcz o przywłaszczenie pieniędzy…
– Najtrudniej jest udowodnić, że nie jest się wielbłądem. Polskojęzyczne środki
masowego komunikowania robią wszystko, żeby to, co jest dobre dla Polski, dla
Polaków, przedstawić w złym świetle, wykrzywić. Jedyną alternatywą jest Radio
Maryja i Telewizja TRWAM, wokół których oraz Ojca Dyrektora skupiają się ludzie,
którzy chcą zrobić coś dobrego dla Polski. Dlatego są atakowani. Wystarczy
spojrzeć na wydarzenia ostatnich lat, ile pojawiło się kłamstw pod adresem
Radia Maryja i Ojca Dyrektora.

Dlatego tym bardziej trzeba jeszcze raz przypomnieć sprawę niedoszłego zakupu
Stoczni przez Komitet. Jak to się zaczęło?
– W 1993 r. odszedłem z Ministerstwa Transportu i Gospodarki Morskiej, gdzie
jako wiceminister byłem odpowiedzialny za gospodarkę morską. Wkrótce podniesiono
priorytetową sprawę dla naszej gospodarki: kwestię przyszłości przemysłu okrętowego,
jednej z najsilniejszych gałęzi przemysłu, jaką posiadaliśmy. Podkreślam: przemysłu
okrętowego, a nie stoczniowego, bo przemysł okrętowy to stocznie plus około
dwa tysiące zakładów kooperujących, np. Huta Częstochowa, Zakłady Cegielskiego
i wiele, wiele innych.
Wyjaśnijmy; posiadaliśmy trzy duże stocznie produkcyjne: Stocznię Gdynia, Stocznię
Gdańską (kolebkę "Solidarności") i Stocznię Szczecińską. Do tego
dodajmy stocznie remontowe: stocznię im. J. Piłsudskiego w Gdańsku, stocznię "Nauta" i
Marynarki Wojennej w Gdyni, stocznię remontową w Szczecinie i Świnoujściu.
Stocznie te były należycie wyposażone, posiadały najwyższej klasy kadrę zarówno
inżynieryjną, jak i wysoko kwalifikowanych robotników. Do tego świetne zaplecze
naukowo-badawcze na Politechnice Gdańskiej.
Koniecznie trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że żaden ze statków zbudowanych
w polskich stoczniach NIE ZATONĄŁ!!!
Nie było więc żadną tajemnicą, że od początku tzw. transformacji "wielcy" zajmujący
się przemysłem okrętowym na świecie mieli zdecydowany apetyt na wchłonięcie
tego tak dobrego "kąska", jakim był Polski Przemysł Okrętowy.
Pierwszym szokującym krokiem tzw. "transformatorów" było wykazanie
na papierze, że cały Polski Przemysł Okrętowy to "kupa nic niewartego
złomu" i do tego z olbrzymim zadłużeniem. To oczywiście było nieprawdą.
Specjaliści natomiast wiedzieli, że po tzw. transformacji ustrojowej przemysł
okrętowy może stać się szansą na podniesienie gospodarki polskiej – może być
nawet "lokomotywą", która pociągnie całą naszą gospodarkę.
Po wykazaniu przez "uzdrowicieli", że stocznie można przejąć za "grosze" od
samego początku chętnych na przejęcie tego "kąska" było wielu. Pierwszym
zwiastunem było pojawienie się olbrzymiego koncernu "Kvaernera",
czyli kooperacji niemiecko-brytyjsko-norweskiej, który w najprostszy sposób
chciał wejść w posiadanie największej i najbardziej nowoczesnej Stoczni Gdyńskiej:
nie kupić, a przejąć. W tym momencie powstała grupa specjalistów, w której
ja też się znalazłem, na czele z twórcą przemysłu okrętowego prof. Jerzym W.
Doerfferem.

Jak to się stało, że nawiązali Państwo kontakt z Radiem Maryja?
– Zaczęliśmy alarmować na wszystkie możliwe strony. Nie mając dostępu do żadnej
telewizji, radia, mogliśmy tylko pisać. W pewnym momencie od kolegi dowiedziałem
się, że w Gdyni będzie transmisja Radia Maryja dotycząca gospodarki morskiej.
Zostałem zaproszony do tej audycji i mogłem swobodnie na antenie Radia porozmawiać
ze słuchaczami. Przedstawiłem zagrożenia stojące przed naszym przemysłem
okrętowym, ale i szanse, jakie wciąż stały przed nami, gdybyśmy zachowali
we własnych rękach produkcję statków. Audycja wywołała żywą reakcję. Zaczęli
odzywać się specjaliści.

I co było dalej?
– Po pewnym czasie zostałem wraz z przyjaciółmi ponownie zaproszony na audycję
do Radia Maryja, tym razem do Torunia. W Rozmowach niedokończonych, które
trwały od godz. 21.30 do godz. 4 rano, przedstawiliśmy fakty i perspektywy
dla przemysłu okrętowego. Rozdzwoniły się telefony. Słuchacze bardzo żywo
zareagowali na nasze wystąpienie. Widać było, że los Stoczni Gdańskiej, kolebki "Solidarności" i
całego przemysłu okrętowego, jest im bardzo bliski. Wiele osób prosiło: "Kochani,
zróbcie coś, przecież tak dalej być nie może". Audycja skończyła się,
a my zaczęliśmy się zastanawiać, co możemy zrobić. Pisać? Ale nikt nie był
tym zainteresowany.

Czyli inicjatywa musiała wyjść od ludzi?
– Ponieważ słuchacze prosili, żeby Radio Maryja podjęło ponownie temat Stoczni
Gdańskiej, ojcowie kolejny raz zaprosili nas do udziału w Rozmowach niedokończonych.
Pojawiliśmy się w dość dużym zespole, był wtedy z nami opiekun duchowy ks.
bp Edward Frankowski. Ta audycja miała już inny wydźwięk. Wśród głosów słuchaczy
dominowały telefony, zarówno z kraju, jak i z zagranicy, żebyśmy nie pozwolili
zmarnować wielkiego potencjału stoczni. Był m.in. telefon ze Stanów Zjednoczonych,
od osoby związanej z przemysłem okrętowym. Padła wtedy propozycja: "Zawiążcie
jakiś komitet". Takich głosów pojawiało się coraz więcej. Nie bardzo
wiedzieliśmy, jak to zrobić. Trochę się obawialiśmy, ale skoro powiedziało
się już "a", trzeba powiedzieć "b".

Jakie więc działania podjął Komitet?
– Wiadomo było, że są potrzebne trzy instrumenty: pieniądze, żeby wykupić Stocznię
Gdańską, po drugie – management, czyli stworzenie zespołu, który tym dobrze
pokieruje, i po trzecie – zamówienia na produkcję statków. I znów dzięki
Radiu Maryja mogłem o tym powiedzieć na antenie. I wówczas natychmiast odezwało
się Stowarzyszenie International "Korab" – stowarzyszenie absolwentów
Politechniki Gdańskiej z Wydziału Budowy Okrętów, którzy z różnych względów
wyjechali za granicę i zajmują kierownicze stanowiska w przemyśle okrętowym.
Wówczas taką osobą był m.in. jeden z dyrektorów "Coast Guard" w
Stanach Zjednoczonych. Odezwał się na antenie i powiedział: "Proponuję
wam budowę kadłubów". To już był jakiś początek. Następnie odezwał się
pan Kupras z Rotterdamu, który posiada duże biuro konstrukcyjne budowy okrętów
i powiedział, że pomoże nam zbudować management. Obiecał nam również przygotować
biznesplan.

A jak Komitet rozwiązał sprawę pozyskania pieniędzy na zakup stoczni?
– Długo nad tym myśleliśmy. Od słuchaczy wyszła inicjatywa, że chcą zbierać
pieniądze na wykupienie stoczni. Ta presja była coraz silniejsza. Ale my
nie mieliśmy żadnego konta, nie mogliśmy więc nic zrobić. Ludzie prosili
więc ojca Tadeusza Rydzyka, żeby uruchomił jakieś subkonto, na które można
by zbierać pieniądze. Ojciec Dyrektor bardzo się tego bał i długo nie chciał
się zgodzić. Ale sprawa nabrzmiewała, a – było nie było – chodziło o Stocznię
Gdańską i nie tylko. W końcu, po pół roku ojciec Tadeusz Rydzyk powiedział: "Dobrze,
zrobimy subkonto i będziemy zbierać pieniądze". Wtedy zawiązał się Społeczny
Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego. W jego skład
weszli z jednej strony fachowcy, a z drugiej takie autorytety, jak np. o.
prof. Mieczysław Krąpiec, ks. bp Edward Frankowski.

Wtedy można było odwołać się do hojności Polaków.
– Postanowiliśmy jednogłośnie, że będziemy zbierać środki tylko i wyłącznie
na wykup Stoczni Gdańskiej, a nie na żadną doraźną pomoc dla ludzi. Postanowiliśmy
też, że nie będziemy zbierać pieniędzy do żadnych puszek, ani drukować cegiełek.
Tylko wpłaty imienne, z nazwiskiem, adresem, za pokwitowaniem pocztowym.
Polacy powierzali nam przecież swoje pieniądze, musieliśmy być pewni, że
tutaj się nic nie stanie. Były oczywiście na początku kłopoty, bo ludzie
chcieli dawać nam pieniądze "do ręki", a my mówiliśmy: "Nie".

W takim razie skąd wzięły się te absurdalne zarzuty, że Radio Maryja zbierało
pieniądze na stocznię i nie rozliczyło się z nich?
– W tym samym czasie, co nas bardzo zaskoczyło, "Solidarność" powołała
Stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią Gdańską, które zaczęło zbierać pieniądze
i rozprowadzać m.in. cegiełki na pomoc dla stoczniowców. Akcja była dość silnie
nagłośniona. Wywołało to duże zamieszanie. Do dziś niektórzy zarzucają nam,
że wykupili cegiełki i co z tego. A to przecież nie były nasze cegiełki, tylko
społecznego komitetu "Solidarności", my zbieraliśmy pieniądze za
pokwitowaniem. Bardzo mnie dziwi, że nasi przyjaciele z "Solidarności" dziś
mówią, że z tych pieniędzy nikt nie dostał żadnej pomocy. Jak mógł dostać?
To przecież "Solidarność" zbierała na pomoc dla stoczniowców, a nie
my.

Działał więc Komitet, ludzie, którym nie był obojętny los stoczni, przekazywali
pieniądze, czyli wszystko rokowało pomyślny finał.
– Kiedy zebraliśmy już pewne pieniądze, opracowaliśmy bardzo dokładny biznesplan.
Mieliśmy przygotowany przez naszych przyjaciół specjalistów management, czyli
grupę ludzi, która będzie zarządzała stocznią, oraz gotowe propozycje zakupów.
Mieliśmy w zasadzie wszystkie narzędzia potrzebne do ponownego wykupu Stoczni
Gdańskiej. I wtedy zaczęły się dziać dziwne, niezrozumiałe rzeczy.

Ktoś nie chciał dopuścić, by stocznia pozostała w polskich rękach?
– Już wcześniej miałem dokładne informacje, co czeka stocznię. Stało się tak,
jakby ktoś zaplanował zniszczenie polskiego przemysłu okrętowego. Przypominam,
że w tym czasie rządził AWS. Spotykaliśmy się z najwyższymi osobami w rządzie,
również z panem Krzaklewskim. Obiecywał, że Stocznia Gdańska nie zostanie
sprzedana… Nagle pojawił się pan Szlanta i firma EVIP Progress, która wzięła
się nie wiadomo skąd i nic nie miała. Zdecydowano jednak, że kupi stocznię.
Ze wszystkich stron szły protesty, wiele organizacji alarmowało, że to koniec
kolebki "Solidarności". Nic to nie dało. Nie rozumiem, dlaczego
mając możliwości uruchomienia stoczni oraz społeczne pieniądze, zrobili wręcz
odwrotnie. Dziś prowadzone są postępowania prokuratorskie w stosunku do panów
Szlanty i syndyka Wiercińskiego. Sprzedaż Stoczni Gdańskiej to wciąż niezrozumiała
sprawa, ale wierzę, że kiedyś zostanie wyjaśniona.

W rękach Komitetu pozostały środki przekazane przez ofiarodawców. Co się z
nimi stało?
– Kiedy stocznia została sprzedana, a olbrzymi majątek przejęty przez grupę
ludzi, stanęliśmy przed problemem, co zrobić ze społecznymi pieniędzmi. Po
naradzie Komitet zadecydował, że ponieważ wszystkie wpłaty zostały zarejestrowane,
więc pieniądze oddamy ludziom, którzy o to poproszą. Zwróciliśmy się do ojca
Tadeusza Rydzyka, żeby nam to umożliwił. Przez kilka miesięcy ogłaszaliśmy
na antenie Radia Maryja, że bardzo prosimy wszystkie osoby, które życzą sobie
zwrotu swoich pieniędzy, o powiadomienie nas o tym, a wtedy odeślemy całą sumę.
A kto chciał przekazać pieniądze na inny cel, też mógł to uczynić. W ten sposób
część pieniędzy została zwrócona, a część przeznaczona na inne cele.

Niektóre osoby przekazały też swoje świadectwa udziałowe.
– Owszem, ale wszystko było rejestrowane, nie przyjmowaliśmy ani jednej złotówki
bezimiennie. A były wypadki, że przychodzili ludzie i dawali nam pieniądze.
Nikt nic nie wziął.

Od tamtej pory minęło już siedem lat. Tymczasem raz po raz kręgi niechętne
Radiu Maryja usiłują przypisać działalność Komitetu rozgłośni Ojców Redemptorystów.
– To nie było związane z Radiem Maryja. To trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć.
Chcieliśmy ratować Stocznię i polski przemysł okrętowy, ale nie można było
tego robić, nie nagłaśniając sprawy. Poza Radiem Maryja nikt nie chciał nas
słuchać. Była nałożona jakby opaska na usta, aby nic na ten temat nie mówić.
Byliśmy bardzo wdzięczni Ojcu Dyrektorowi, że umożliwił nam przedstawienie
sprawy ratowania stoczni, że stworzył nam możliwości, że mogliśmy się zorganizować.
Tym bardziej dziwią nas ataki ludzi, którzy dokładnie widzieli, jak było. Dziś
mają czelność publicznie pytać: gdzie są te pieniądze. A najciekawsze, że są
to ludzie, którzy nie dali ani jednej złotówki, lub "ich" adwokaci.
Odpowiadam więc "Wam" po raz kolejny: Zajmijcie się swoimi sprawami.
Nie dopuściliście, żeby polski przemysł okrętowy pozostał w naszych rękach,
zepsuliście wszystko, to teraz dajcie nam i Radiu Maryja spokój.

Panie Kapitanie, czy w nowej sytuacji widzi Pan perspektywy dla dobrej polityki
morskiej?
– Sądzę, że jest jeszcze nadzieja na odtworzenie potęgi polskiego przemysłu
okrętowego. Mam niezłomną nadzieję, że rząd pod przewodnictwem premiera Kazimierza
Marcinkiewicza doceni tę szansę i da zielone światło, czego serdecznie Panu
Premierowi i nam wszystkim życzę.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Rutkowska

Fragment Aktualności dnia z 18.02.2006

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl