Destrukcyjna opozycja PO

VADEMECUM WYBORCZE

Platforma Obywatelska jest dość szczególnym zbiorem wyjątkowo cynicznych polityków, którzy faktycznie nie mają żadnego innego programu, poza dorwaniem się za wszelką cenę do władzy. Ich mottem mógłby być słynny kuplet ze „Słówek” Boya o pewnym galicyjskim polityku: „Żadnych politycznych nie ma on przesądów, każda partia dobra, byle dojść do rządów!”.

Cynizmowi kameleonów z Platformy towarzyszyły przez minione dwa lata skrajnie destrukcyjne działania w opozycji, niechęć do popierania postulatów najbardziej nawet niezbędnych dla kraju, jeśli tylko wychodziły one ze strony członków rządu. Tę destrukcyjną opozycyjność posunęli politycy PO do niepojętych wręcz rozmiarów. Moja teza wywoła na pewno gwałtowne sprzeciwy platformowych propagandystów. Postaram się więc ją udowodnić w oparciu o rozliczne świadectwa publicystów, celowo wybierając na początek postacie z lewicowo-liberalnej flanki.

Umysłowa nędza Platformy

Zacznijmy od przytoczenia oceny „Gazety Wyborczej” z 23 grudnia 2006 r., a więc gazety tak szczerze nienawidzącej głównego rywala Platformy – Prawa i Sprawiedliwości. Tam właśnie ukazały się jakże szczere słowa jednego z najbardziej znanych publicystów „Wyborczej” Jarosława Kurskiego na temat nędzy umysłowej platformersów. Kurski pisał 23 grudnia 2006 r. w tekście pod jednoznacznym tytułem: „PO – szlachetne ubóstwo myśli i czynu” m.in.: „Platforma w najważniejszych sprawach nabiera wody w usta. Milczy gabinet cieni, który miał recenzować każde posunięcie rządzącej koalicji. Jedyne, co potrafi robić PO, to reagować świętym oburzeniem na bieżące skandale. (…) Jeśli o PO słychać, to tylko w kontekście jej własnych problemów. A to o samowoli Jana Rokity, który poparł Ryszarda Terleckiego, a to o zamordystycznych praktykach Donalda Tuska i jego dworu, a to o tym, czy będzie rozłam, czy nie. Tymczasem realne dylematy przechodzą niezauważone. (…) Kiedy poznamy jakiekolwiek stanowisko PO w sprawie polskiej polityki zagranicznej? (…) Mimikra, unikanie stanowiska w jakiejkolwiek sprawie i zerkanie na słupki sondaży – oto taktyka PO. Siedźmy cicho i czekajmy, aż PiS powinie się noga. A wtedy dopaść i za gardło. Jak macie być taką opozycją, to lepiej, żeby was w ogóle nie było”.

Wręcz druzgocące dla PO były stwierdzenia publicystki postkomunistycznej „Polityki” Janiny Paradowskiej, skądinąd z prawdziwym fanatyzmem nienawidzącej PiS i innych patriotycznych środowisk politycznych. Nawet ona zdobyła się jednak w „Polityce” z 13 stycznia 2007 r. na wypowiedzenie jakże gorzkich słów o wizerunku PO, pisząc: „To partia nieustannego konfliktu i bałaganu, przeżywająca kryzys przywództwa, zagubiona, niemrawa, kierowana przez lidera, którym rządzi wyłącznie jego własna ambicja zostania prezydentem kraju. Dla tej ambicji gotowy jest porozumieć się przede wszystkim z lewicą, porzucając solidarnościowe korzenie i wielkie wizje prawicowych koalicji”.

Jakże wymowne były stwierdzenia dyrektora Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk prof. Henryka Domańskiego na łamach „Rzeczpospolitej” z 28 grudnia 2006 roku. Profesor Domański ostro skrytykował: „(…) uporczywe negowanie przez PO każdej inicjatywy rządowej, bez liczenia się z konsekwencjami dla stosunków społecznych i sfery publicznej. Opozycyjność w wydaniu liderów PO od początku ograniczała się do destruktywnej krytyki bez elementów twórczego wysiłku. Konstruktywna krytyka jest cnotą, ale bicie głową w mur naraża na śmieszność. Negatywnym aspektem destrukcyjnej opozycji jest erozja struktur państwowych”.

Z kolei prawicowy liberał Rafał A. Ziemkiewicz pisał na łamach „Rzeczpospolitej” z 8 grudnia 2006 r., że Platforma nie ma nic do przeciwstawienia projektowi IV Rzeczypospolitej, „jedynemu wyrazistemu projektowi w polskiej polityce”.

Nader krytycznie oceniali politykę Platformy i Tuska różni obiektywni naukowcy – socjologowie i politolodzy. Na przykład znany politolog Marek Migalski pisał na łamach „Rzeczpospolitej” z 9 października 2007 r., iż grzechem nr 1 Platformy jest niekonsekwencja. Według M. Migalskiego: „Donald Tusk porusza się od ściany do ściany, miotany kolejnymi sondażami i podpowiedziami swoich kolegów. Zamiast jasno trzymać się obranej strategii, co rusz zaskakuje wyborców kolejnymi woltami, wypowiadając sprzeczne komunikaty”.

Partia oligarchów i pogrobowców Okrągłego Stołu

Za okazywaną na co dzień skrajną bezprogramowością i nijakością PO kryje się skrzętnie ukrywane prawdziwe, jakże kompromitujące oblicze tej partii. Jakże celnie wypunktował ten fakt już 20 września 2005 r. w „Naszej Polsce” znany ekonomista Janusz Szewczak, stwierdzając: „Platforma nie może mieć programu gospodarczego, bo nie jest reprezentacją interesów ogólnonarodowych, tylko maleńkiej grupki najbogatszej części, 1-2 proc. polskiego społeczeństwa. I tak jest od lat, od czasu Kongresu Liberalno-Demokratycznego, określanego mianem aferałów, powołującego się na zasadę, że 'pierwszy milion dolarów trzeba ukraść’ (…)”.

Dodajmy do tego jakże druzgocącą diagnozę stanu PO, która wyszła spod pióra jednego z najwybitniejszych publicystów, współpracownika „Niedzieli” i „Najwyższego Czasu!” – Mariana Miszalskiego. W jego ocenie: „Platforma Obywatelska stała się więźniem własnej przeszłości: pookrągłowego rodowodu, KLD-owskiego aferalstwa, politycznego współżycia Unii Wolności z żydowskim lobby politycznym, i tego wszystkiego, czym ta miła, łatwa i przyjemna symbioza z czerwono-różową sitwą po drodze jeszcze obrosła. Powinna mieć pretensje głównie do samej siebie. Może przydałoby się jakieś 'przewartościowanie’, jakiś kongres 'rozliczeniowo-obrachunkowy’?” (por. M. Mieszalski: Sss… sss… sss…, „Najwyższy Czas!” z 28 stycznia 2006 r.).

Jarosław Kaczyński stwierdził już 26 kwietnia 2006 roku w wywiadzie dla „Życia Warszawy”, że: „Platforma Obywatelska stała się Sojuszem Lewicy Demokratycznej Anno Domini 2006”. Warto w tym kontekście przypomnieć opinię publicysty Michała Karnowskiego. W tekście „Rewolucja kontra restytucja” („Dziennik” z 5 października 2006 r.) Karnowski stwierdził m. in.: „Było coś symbolicznego w szatańskim tańcu pod Sejmem połączonych sił młodzieżówek związanych z PO i SLD, prowadzonych przez Piotra Tymochowicza i Mieczysława Wachowskiego”. Pisząc o nagłym „odnajdywaniu przez PO wspólnego języka z SLD”, M. Karnowski pisał: „To już niemal jawny sojusz w imię restytucji III RP. Co ciekawe, odnajdują się w nim i Donald Tusk, i Paweł Śpiewak, Joanna Senyszyn i Władysław Frasyniuk. Wspólny mianownik sprzeciwu wobec PiS jest silniejszy niż rodowodowe i światopoglądowe różnice”.

Ewentualny triumf wyborczy PO oznaczałby rzeczywiście triumf polityki restytucji przegniłego status quo III Rzeczypospolitej. Oznaczałby całkowite przekreślenie szans na gruntowną lustrację, deubekizację, dekomunizację i lustrację majątkową. Oznaczałby również ostateczne przekreślenie szans na zmniejszanie dysproporcji między warstwami ludzi bogatych i biednych w Polsce, które się tak patologicznie nasiliły w ostatnich kilkunastu latach. Platforma jako partia oligarchów jest zainteresowana dalszym powiększaniem tych różnic, zamiast ich pomniejszaniem. I nie pomogą w zatarciu tego faktu krokodyle łzy wylewane przez liderów PO w ostatnim okresie, w ramach żalów hipokrytów nad losem najbiedniejszych warstw w Polsce – losem tych, którzy najsilniej ucierpieli od polityki aferałów, począwszy od 1989 roku.

Lobby antynarodowe

Platformę Obywatelską szczególnie mocno obciąża fakt, że wielu czołowych przedstawicieli tej partii przez lata konsekwentnie grzeszyło przeciw polskim narodowym interesom i polskości. W tekście „Donald Kłamliwy” („Nasz Dziennik” z 12 października 2007 r.) pisałem już szerzej o wystąpieniach przeciw polskości samego D. Tuska, jego szkodzeniu polskim interesom gospodarczym (vide osławione wystąpienie w Starachowicach w 1993 r., głoszące, że polskie przedsiębiorstwa są „mało albo nic niewarte”). Warto przypomnieć jednak choć skrótowo liczne inne przykłady wystąpień czołowych działaczy PO lub kandydatów z listy PO, które godziły w polskie interesy narodowe lub w polską historię. Warto przypomnieć m.in., że jeden z trzech współzałożycieli PO, Andrzej Olechowski, „wyróżniał się” wciąż skłonnością do maksymalnego podporządkowania polskich interesów narodowych Unii Europejskiej, a jako minister finansów „wsławił się” fatalnie niekorzystną dla Polski umową z Fiatem. Były minister przekształceń własnościowych, a dziś europoseł z ramienia PO Janusz Lewandowski, jak wiadomo, wielokrotnie przeprowadzał prywatyzacje arcyszkodliwe z punktu widzenia polskich interesów (vide osławiona prywatyzacja za bezcen zakładów papierniczych w Kwidzynie, naruszenia prawa przy prywatyzacji krakowskich spółek: Techmy i Krakchemii i in.). Warto tu dodać, że deptanie przez J. Lewandowskiego interesów narodowej gospodarki szło w parze ze skrajnymi fobiami antynarodowymi i antykościelnymi. Obnażył je kiedyś otwarcie Lech Mażewski, w swoim czasie przywódca prawego skrzydła Kongresu Liberalno-Demokratycznego, mówiąc, że Lewandowski jest „dziedzicem francuskiego Oświecenia. Kościół, naród – to według Lewandowskiego – reakcja, przeżytek, nacjonalizm, ksenofobia” (por. „Przegląd Tygodniowy”, nr 45 z 1992 r.).

Inny polityk PO, były premier-nieudacznik, a później minister, Jan Krzysztof Bielecki, „zasłynął” szczególną czołobitnością w podporządkowywaniu interesów polskiej gospodarki interesom Brukseli. Jako minister do spraw integracji J.K. Bielecki „wsławił się” szokującą wypowiedzią, że „Polska jest zbyt dużym krajem, aby mogła się skutecznie zintegrować z Europą, dlatego musimy podzielić się na regiony” (por. rozmowa z J.K. Bieleckim: Rozbiór Europy, „Wprost” z 14 marca 1993 r.). Znaliśmy już w przeszłości różne pomysły na regionalizację Polski. Były nawet aż trzy w XVIII wieku – wtedy nazywano je rozbiorami. Znamienne, że nikt nie uważał, że na przykład Francja czy Hiszpania są „zbyt duże”, i nie wymagał dzielenia ich na regiony, jeśli chcą zostać przyjęte do Unii Europejskiej. Z taką inicjatywą w odniesieniu do Polski wystąpił natomiast J.K. Bielecki jako minister do spraw integracji (!). Przypomnijmy, że jako premier Bielecki „wyróżnił się” grą w piłkę, reklamując na koszulce zagraniczny produkt – niemieckie Muller Milch (wraz z nim grali w takich samych koszulkach m.in. D. Tusk i J. Lewandowski). Gdyby tego typu sprawę ujawniono w jakimś kraju na zachodzie Europy, to premier złapany na reklamowaniu obcego produktu zostałby natychmiast pozbawiony stanowiska. Polacy są jednak dziwnie „wielkoduszni”.

Inna czołowa działaczka Platformy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, ponosi szczególnie wielką odpowiedzialność za prywatyzację polskich banków, oddając ich przeważającą część w obce ręce. „Wsławiła się” również poleceniem – wbrew jakiejkolwiek logice – drukowania polskich banknotów w Anglii. Za swoje „usługi” doczekała się wynagrodzenia w postaci wielce intratnej posady w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, gdzie poleciała jak na skrzydłach, rezygnując z dużo mniej opłacalnego stanowiska prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Przeciw narodowej historii

Kandydatem PO na senatora na Śląsku jest znany anty-Polak – reżyser filmowy Kazimierz Kutz. Jest on m.in. autorem szczególnie podłych wypowiedzi zamieszczonych w książce J. Staniszkis, K. Kutz w rozmowie z J.S. Macem (znanym skandalistą) pt.: „To nie to… nie tak miało być” (Warszawa 2004). W książce tej K. Kutz kilkakrotnie „popisał się” m.in. obrzydliwym porównaniem Polski do „wiejskiej wywłoki” (s. 9, 11, 13, 14). Na s. 21 zaś można było przeczytać wyjątkowo głupawe wynurzenie Kutza, sugerujące, że cały dorobek polskiego życia umysłowego w XIX wieku „nadaje się do kosza”. A więc – wg Kutza – należałoby wyrzucić do kosza Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego i Sienkiewicza (!). Przypomnijmy, że wielki Papież Polak Jan Paweł II uznawał ten tak sponiewierany przez Kutza polski dorobek umysłowy XIX wieku za największy w naszej historii kultury. Bo rzeczywiście był największy, zdecydowanie większy niż w XX wieku. I to wszystko jest szkalowane przez anty-Polaka Kutza, który nigdy nie powinien się znaleźć w polskim parlamencie.

Do najskrajniejszych działaczy PO godzących w polskie uczucia narodowe należy poseł Platformy V kadencji, profesor socjologii Paweł Śpiewak. Ten tropiciel rzekomego polskiego „nacjonalizmu” i „antysemityzmu” należy do najfanatyczniejszych reprezentantów opcji żydowskiej w podejściu do stosunków polsko-żydowskich. „Wyróżnił się” rozlicznymi, prymitywnymi oszczerstwami na ten temat. Pisałem o nich bardzo szeroko w tekście „Kłamstwa Pawła Śpiewaka” na łamach „Naszej Polski” z 26 sierpnia 1998 r. i w książce „Spory o historię i współczesność” (Warszawa 2000, s. 292-300). W styczniu 2005 r. prof. Śpiewak splamił się czymś szczególnie haniebnym, nazywając jednego z największych Polaków XX wieku – Romana Dmowskiego – „łobuzem ideologicznym”. Pomimo protestów różnych środowisk polskich Śpiewak nie zdobył się dotąd na publiczne przeproszenie za znieważenie pamięci słynnego polskiego polityka i myśliciela politycznego, tak zasłużonego dla ukształtowania polskich granic w Wersalu w 1919 roku. Nie przeszkadzało to jednak rzekomo „dumnemu z Polski” Tuskowi w umieszczeniu P. Śpiewaka w 2005 r. na drugim miejscu listy wyborczej PO w Warszawie. Jako poseł PO Śpiewak „popisał się” jednym z najbardziej skandalicznych „donosów na Polskę”, i to w prasie niemieckiej. Dokonał tego w paszkwilanckim wywiadzie dla niemieckiego „Die Welt” z 24 stycznia 2007 r., atakującym polską politykę zagraniczną. Do najpodlejszych należało wystąpienie P. Śpiewaka atakujące rząd PiS i prezydenta L. Kaczyńskiego stwierdzeniem, że jest to prezydent i rząd narodowo-socjalistyczny, czyli powtórka zbrodniczego hitlerowskiego NSDAP. Nic dziwnego, że publicystka „Tygodnika Solidarność” (nr z 25 listopada 2005 r.) nazwała Śpiewaka w odpowiedzi za ten jego wybryk „pierwszym pałkarzem Platformy Obywatelskiej”.

Szkodnictwo Leona Kieresa

Jednym z najbardziej skandalicznych dowodów wspierania przez kierownictwo Platformy lobby antynarodowego jest fakt, że we Wrocławiu z listy PO kandyduje na senatora osławiony Leon Kieres. Przypomnijmy, że związany „od zawsze” z Unią Wolności Kieres w 1992 roku stanowczo wypowiadał się przeciwko lustracji i dekomunizacji. Przyznał to po latach, stwierdzając: „Uważałem, że Polska powinna jak najłagodniej przejść przez Rubikon – wraz z ludźmi dawnego układu. I że takie rozwiązanie będzie mniejszym złem niż dekomunizacja” (cyt. za tekstem T.M. Płużańskiego w „Najwyższym Czasie!” z 5 stycznia 2002 r.). Mimo że w swoim czasie Kieres nie był entuzjastą ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, został przeforsowany dzięki umiejętnym zabiegom Unii Wolności na prezesa IPN. Stało się tak pomimo bardzo nikłego dorobku naukowego L. Kieresa. Przypomnijmy, że głównym jego „dziełem” pozostaje wydana w 1978 roku w Wydawnictwie Prawniczym nudna jak flaki z olejem prokomunistyczna cegła „Zalecenia RWPG w sprawie koordynacji narodowych planów gospodarczych i ich realizacja w RWPG”. Kieres sławił wówczas RWPG, tę żelazną obręcz na szyjach Polski, Węgier czy Czechosłowacji – eksploatującą Polskę w interesie Związku Sowieckiego. Przypomnijmy, że właśnie wówczas w ramach RWPG dokonywano największego oszustwa kosztem interesów gospodarczych Polski – wysyłaliśmy do Sowietów statki w zamian za bezwartościowe ruble transferowe, statki budowane za cenę wielkiego wsadu dolarowego Polski. A p. Kieres sławił instytucję RWPG eksploatującą Polskę!

Jako prezes IPN L. Kieres odegrał niezwykle szkodliwą rolę, na tle Jedwabnego przyczyniając się do umocnienia czarnego obrazu Polski w świecie. Jeszcze na długo przed wydaniem werdyktu IPN w sprawie Jedwabnego Kieres starał się jednoznacznie przesądzić sprawę na niekorzyść Polaków, wielokrotnie gardłując na ten temat na forum krajowym i międzynarodowym. Stał się też głównym sprawcą haniebnego przerwania ekshumacji w Jedwabnem w momencie, gdy okazało się, że jej dokończenie może obalić kłamstwa Grossa, negujące udział Niemców w zbrodni jedwabieńskiej. Kieres i jego poplecznicy obawiali się, że w czasie rozkopywania terenu pod stodołą będzie można znaleźć ciała lub głowy Żydów przestrzelone niemieckim kulami, co ostatecznie przesądzi o decydującej roli Niemców w jedwabieńskiej zbrodni.

Jako prezes IPN L. Kieres okazał się głównym hamulcowym w wykrywaniu prawdy o zbrodniach komunistycznych. Nieprzypadkowo powiedział kiedyś w Senacie: „Ja nie odcinam się od PRL, to było przecież kiedyś moje państwo” (cyt. za tekstem L. Kieresa w „Gazecie Prawnej” z 9 marca 2004 r.). Podczas swej kadencji L. Kieres szczególnie mocno i konsekwentnie zabiegał o poparcie postkomunistów właśnie poprzez hamowanie śledztw w sprawach komunistycznych zbrodni. W „Tygodniku Solidarność” z 10 maja 2002 r. zarzucono Kieresowi wręcz, że kierowana przez niego instytucja najwyraźniej pracowała w tempie właściwym dla tzw. strajku włoskiego. Znamienne było m.in. to, co napisała redaktor Anita Gargas na łamach „Ozonu” z 15 marca 2006 r.: „IPN w czasach prezesa Leona Kieresa wiedział o wojskowych oprawcach stalinowskich, którzy otrzymali wyroki za swe czyny. Tacy żołnierze powinni stracić wojskowe świadczenia. Ale IPN nie powiadomił MON-u o wyrokach”.

Kieres ponosi szczególną odpowiedzialność za to, że zmarnowaliśmy szansę na pełne wyjaśnienie sprawy winnych zbrodni katyńskiej. Jak pisał w „Życiu Warszawy” z 4 sierpnia 2004 r. red. Wojciech Duda-Dudkiewicz: „Zdaniem historyków i członków Rodzin Katyńskich, prezes IPN Leon Kieres wybrał się do Moskwy o kilka lat za późno”. Profesor Tomasz Strzembosz zarzucił Kieresowi, że udał się do Moskwy w sprawie akt zbrodni katyńskiej dopiero pod naciskiem opinii publicznej. Znamienne, że w początkach stycznia 2004 r. doszło do odwołania z IPN – na wniosek L. Kieresa – jednego z najlepszych polskich prokuratorów, Andrzeja Witkowskiego, rzecznika konsekwentnego rozliczania ze zbrodniami stalinowskimi. Wymowny był fakt, że w grudniu 2001 r. L. Kieres zaprosił postkomunistycznego prezydenta A. Kwaśniewskiego do wygłoszenia w IPN głównego przemówienia z okazji 20. rocznicy stanu wojennego.

Leonowi Kieresowi zarzucano, że kierowany przezeń IPN skupia się niemal wyłącznie na mordach dokonanych przez Polaków na Żydach, Niemcach i Polakach, zamiast koncentrować śledztwa na tak licznych zbrodniach popełnionych na Polakach. Kieres ponosił szczególnie wielką odpowiedzialność za blokowanie śledztw w sprawie zbrodni okrutnego ludobójstwa popełnionego na ponad 100 tysiącach Polaków przez ukraińskich nacjonalistów na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej. Ostro krytykowali go za to m.in. słynny badacz historii drugiej wojny światowej prof. Ryszard Szawłowski czy Stanisław Rudnicki, członek Rady Krajowej Środowiska Polskich Oddziałów Samoobrony z Kresów Południowo-Wschodnich. Mówił o tym wręcz w oczy L. Kieresowi red. Waldemar Żyszkiewicz z „Tygodnika Solidarność” (nr z 3 stycznia 2003 r.) w czasie przeprowadzanego z nim wywiadu. Kieres uskarżał się w wywiadzie dla „Polityki” z kwietnia 2001 r., że prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal nazwał go „polskim Quislingiem”. Kieres ogromnie skwapliwie nagłaśniał najpodlejsze oszczerstwa antypolskie. Na przykład w wywiadzie udzielonym „Magazynowi 'Gazety Wyborczej'” z 5 lipca 2001 r. mówił o „karuzeli w Warszawie, która kręciła się obok walczącego i umierającego getta, umilając czas polskim dzieciom”. Przypomnijmy, że nie kto inny jak Władysław Bartoszewski, dziś tak niegodnie milczący w tej sprawie, już w 1985 r. na łamach związanych z paryską „Kulturą” „Zeszytów Historycznych” (zeszyt 71, s. 229) pisał, iż: „Karuzela była nieczynna od chwili walk w getcie”.

Leon Kieres ostatecznie upadł, tracąc godność prezesa IPN na skutek swego wyjątkowo nachalnego działania przeciw Kościołowi katolickiemu w Polsce tuż po śmierci wielkiego Papieża Polaka. Chodziło o wystąpienie przez IPN z oskarżeniami lustracyjnymi przeciwko o. Konradowi Hejmie w możliwie najgorszym czasie, tak aby zakłócić tak wzruszający i podniosły czas refleksji moralnej w pierwszych tygodniach po śmierci Ojca Świętego. Jak wspominał red. Żyszkiewicz, Kieres nie znalazł wytłumaczenia swego pośpiechu z podjęciem sprawy o. Hejmy tuż po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II, „zmieniał wersje i kluczył”.

Jakże kompromituje Platformę Obywatelską fakt, że sięgnęła po kandydaturę takiego właśnie człowieka jak L. Kieres w obecnej kampanii wyborczej!

Minigaleria polityków PO

Przedstawię teraz pokrótce miniportrety niektórych czołowych postaci Platformy (poza omawianym już wcześniej na łamach „Naszego Dziennika” D. Tuskiem). Chciałbym bowiem tym lepiej uwidocznić, zgodnie ze słowami szwedzkiego kanclerza Axela Oxenstierny, jak małą mądrością rządzony jest ten świat, jeśli politycy tego pokroju mogą zwodzić tak wielu ludzi w Polsce.

„Bufetowa” (Hanna Gronkiewicz-Waltz)

Obecna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz od dawna nosi ksywę „Bufetowa”. Inni określają ją mianem „Kim-Ir-Sen” – od wyraźnego podobieństwa na licznych zdjęciach do umiłowanego przywódcy narodu koreańskiego. Specjalistka od teorii bankowości, niemająca żadnego pojęcia o praktyce funkcjonowania banków, została przeforsowana na stanowisko prezesa NBP przez Lecha Wałęsę. „Odpłaciła się” mu za to z typowym dla siebie poczuciem wdzięczności, zadając przeróżne ciosy w plecy w czasie kampanii prezydenckiej 1995 roku. Wałęsa nazwał ją za to dosadnym epitetem: „hiena”. Kolejny raz przyrównano Gronkiewicz-Waltz do hieny pod koniec 2005 r. w lewicowo-liberalnym „Wprost” w związku z wygłoszonymi przez nią oszczerczymi pomówieniami podczas konferencji w hospicjum, stanowiącej pozbawioną jakiejkolwiek klasy próbę wykorzystywania w walce politycznej cierpień chorych ludzi. We „Wprost” napisano: „(…) w całej kampanii tylko jedna rzecz wydała się nam naprawdę obrzydliwa. To konferencja prasowa HGW w hospicjum. Może sobie HGW atakować Kaczora, ile wlezie, proszę bardzo, ale wykorzystywanie w kampanii umierających, cierpiących ludzi w charakterze dekoracji jest wyjątkową podłością. Do tego, by to zrobić, trzeba być hieną Gronkiewicz-Waltz”.

Gdy była prezesem Narodowego Banku Polskiego, „pod jej skrzydłami powstały największe imperia gospodarcze postkomunistów” (wg tekstu obecnego naczelnego „Dziennika” R. Krasowskiego: Jak w banku, „Życie” z 22 lutego 1998 r.). Krasowski zarzucił H. Gronkiewicz-Waltz niebywałą bierność w czasie, gdy „komuniści przejmowali największe banki i finansowali z państwowej kasy najbardziej podejrzane przedsięwzięcia”. W celu forsowania swej kariery Gronkiewicz-Waltz posługiwała się najbardziej demagogicznymi metodami eksponowania bigoterii na pokaz. Twierdziła, że została prezesem NBP po tym, jak w swych myślach konsultowała się z Duchem Świętym. W jednym z wywiadów opisywała, jak to Papież Jan Paweł II zabiegał o kontakt z nią i obsypywał wyróżnieniami. Być może doczekamy się wyboru korespondencji Jana Pawła II do Gronkiewicz-Waltz, sądząc po jej szumnej zapowiedzi: „Właśnie zaczęłam porządkować korespondencję od papieża” (cyt. za „Przegląd” z maja 2005 r.). Jak widać, hucpa i blefiarstwo H. Gronkiewicz-Waltz nie mają granic. W czasie kampanii prezydenckiej 1995 r. powiedziała: „Jak zostanę prezydentem, to będę ojcem i matką dla Narodu”. Wicepremier Kołodko skomentował to słowami: „To wtedy chciałbym być już pełnym sierotą!”.

Po zostaniu prezydentem Warszawy, dzięki żałośnie niemrawej kampanii K. Marcinkiewicza, Gronkiewicz-Waltz w dość szczególny sposób pokazała swoje umiejętności – takich korków w Warszawie jak za jej rządów nie doświadczano nigdy przedtem w historii naszej stolicy. Miała przy tym jeszcze jedno niebywałe osiągnięcie, tak przedstawione we „Wprost” z 17 czerwca 2007 r.: „Hanna Gronkiewicz-Waltz dokonała rzeczy niemożliwej. W ciągu zaledwie sześciu miesięcy przebiła Pawła Piskorskiego i Andrzeja Leppera. Pierwszego – w tworzeniu lokalnych koterii, a drugiego – w rozdawaniu stołków krewnym swoich współpracowników”.

„Twardziel”-aparatczyk (Grzegorz Schetyna)

Prawą ręką Tuska i jego głównym narzędziem w dominowaniu nad PO jest sekretarz generalny Platformy Grzegorz Schetyna. Powszechnie uważany jest za mistrza intryg, różnych gabinetowych gier i gierek. Nazywany „twardzielem” polityk z Wrocławia znany jest z bezwzględnej brutalności wobec przeciwników i rywali. Towarzyszy temu skrajne upodobanie do mocnych słów, rzucania wiązanek przekleństw. „Gazeta Wyborcza” z 7 grudnia 2005 r. opisywała: „Gdy mu [Schetynie – wyj. J.R.N.] nie udaje się postawić na swoim, nie przebiera w słowach. 'K…, zniszczę cię’, miał powiedzieć w 2001 r. do Jacka Protasiewicza, kiedy ten nie zgadzał się, żeby to Schetyna otwierał listę wrocławskich kandydatów do parlamentu. (…) Wściekły Schetyna odebrał to jako zdradę”. Wspomniana „Gazeta Wyborcza” przytacza opinię anonimowego samorządowca o Schetynie: „Ludzie boją się jego brutalnych reakcji, krzyku, grożenia”. Pisze o ogromnej podejrzliwości Schetyny, podsycanej przez jego żonę, wciąż wietrzącą spiski.

Łowcy „martwych dusz”

Pierwszy raz prawdziwie głośno zrobiło się wokół Schetyny w 1999 r., gdy rozpoczął on zajadłą walkę personalną z Władysławem Frasyniukiem o wpływy we wrocławskiej Unii Wolności. Walka koncentrowała się przede wszystkim na rywalizacji w kołach UW, poprzedzającej regionalny zjazd partii. Chodziło o to, żeby zapewnić sobie poparcie jak najliczniejszych kół, ponieważ od liczby ich członków zależała odpowiednia liczba delegatów wspierających Frasyniuka lub Schetynę. W walce o koła i członków nie przebierano w środkach. Według tekstu R. Grochali i A. Kordzińskiej o Schetynie w „Gazecie Wyborczej” z 7 grudnia 2005 r.: „Ludzie Schetyny wciągali na (…) listy zupełnie nieświadome osoby. W kole UW przy wrocławskiej PWST, gdzie zanotowano przyrost o ponad 1000 proc., znalazły się m.in. emerytki z Krakowa, uczennice liceum z Górnego Śląska, inżynierowie z Rybnika. Po kontroli zawieszono 11 kół na Dolnym Śląsku. To wtedy miało dojść do słynnej we Wrocławiu wymiany słów. 'Załatwię cię’ – miał powiedzieć porywczy Frasyniuk. 'Zobaczymy, kto kogo’ – miał zimno odpowiedzieć Schetyna. (…) Frasyniuk do dziś nie lubi Schetyny. Był arogancki i chamski. Uważał, że ludzi trzeba trzymać za mordę. To pompowanie liczby członków najlepiej oddaje jego styl uprawiania polityki”.

Zastanawiające są też różne zakulisowe działania Schetyny, umacniające jego wpływ w sferach pozapolitycznych, m.in. jako szefa Rady Nadzorczej Radia Eska we Wrocławiu czy jako sponsora słynnego koszykarskiego klubu Śląsk Wrocław.

Rzecz znamienna – bezwzględny intrygant i brutal, „twardziel” Schetyna jest dziś najpotężniejszym politykiem w Platformie, człowiekiem, który ma wpływ na przeważającą część przetasowań personalnych. Tak dzieje się w partii, której liderzy tak ochoczo perorują w mediach o rzekomych ideałach i wartościach, którymi kierują się na co dzień. Właśnie działalność Schetyny przesądziła o tym, że w PO przegrał nurt na rzecz związania się z PiS i budowania IV Rzeczypospolitej, nurt popierający raczej wartości konserwatywne niż liberalne. Schetynę dość powszechnie obwinia się o porażkę PO w wyborach parlamentarnych. Część polityków PO chciała go rozliczyć za to i za różne biznesowe układy, ale napotkała zdecydowaną ripostę Tuska. Ten ostatni aż nadto potrzebuje pomocy pracowitego „twardziela” Schetyny w swych wysiłkach dla zdominowania partii i jej derokityzacji.

Pseudospecjalista od wojska (Bronisław Komorowski)

Jeden z czołowych liderów Platformy Obywatelskiej Bronisław Komorowski fatalnie zaszkodził jako hamulcowy w działaniach na rzecz zdemokratyzowania i dekomunizacji wojska. Mianowany w kwietniu 1990 roku podsekretarzem stanu w resorcie obrony narodowej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego faktycznie nie zrobił nic dla oczyszczenia armii z najbardziej nawet betonowych komunistycznych oficerów. Nic dziwnego, że został z tego powodu zdymisjonowany w lutym 1992 roku za rządów Jana Olszewskiego. Zachował z tego powodu skrajny uraz do zwolenników byłego premiera. Wypowiedział na ten temat niezwykle bzdurne opinie na łamach dodatku do „Gazety Wyborczej” – „Duży Format”, twierdząc m.in.: „Jestem przekonany, że w 1992 niektóre niedowarzone głowy, które dzisiaj oskarżają o inwigilację prawicy, naprawdę przygotowywały zamach stanu, zamach na Wałęsę. (…) Oni uważali, że Polsce grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, że tu działa agentura z inspiracji moskiewskiej, więc my, choćby po trupie demokracji, po trupie prawa, ratujmy ojczyznę. Czyli zamknijmy Wałęsę, rozstrzelajmy Mazowieckiego, może i Komorowskiego” (!!!). W 1995 r. Komorowski pomagał sztabowi wyborczemu Jacka Kuronia, wyrażając nadzieję, że to Kuroń przejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. W latach 1990-1991 Komorowski jako wiceminister obrony odpowiadał za nadzór nad kontrwywiadem. Był za to odpowiedzialny również jako minister obrony w latach 2000-2001. Stąd znalazł się w raporcie Macierewicza jako jeden z głównych odpowiedzialnych za zaniedbania nadzoru nad WSI.

Warto przypomnieć, że Komorowski popisał się 3 marca 2007 r. dość szczególnym stwierdzeniem na łamach postkomunistycznej „Polityki”: „Zakopmy Polskę w Europie po sam czubek głowy!”.

Senator-warchoł (Stefan Niesiołowski)

Stefan Niesiołowski przebył jakże znamienną drogę od prawicowego posła w okresie 1989 – czerwiec 1992 po całkowitą zmianę kursu i występowanie jako główny rzecznik koalicji ZChN z Unią Wolności w latach 1992-1993. Podobnie prezentował się w czasie rządu Buzka, gdy wszystkich przeciwników koalicji z Unią Wolności piętnował jako warchołów. Krytyków polityki AWS, którzy zaczęli tworzyć PiS i PO, nazywał „planktonem politycznym”. Po totalnej przegranej wyborczej AWS i kompromitująco niskim wyniku wyborczym samego Niesiołowskiego tytułowano Stefan Plankton Niesiołowski. W pierwszym okresie po powstaniu Platformy Niesiołowski gwałtownie piętnował nijakość i bezprogramowość PO, nazywał ją „świecącym pudełkiem”. Kiedy jednak stanowczo odrzucono w PiS polityczne zaloty Niesiołowskiego do tej partii, przystał do Platformy, a po wybraniu z jej ramienia na senatora stał się najbardziej zajadłym rzecznikiem tej partii. Wprowadził do parlamentu niezwykle chamski i chuligański styl debaty, wymyślając inaczej myślącym od kanalii, porównując Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki.

Ciągle przedstawia się go jako rzekomego herosa antykomunistycznej opozycji. Jest to w sprzeczności z faktem, że był na liście Milczanowskiego, oraz z tym, że po uwięzieniu za udział w nielegalnym „Ruchu” zaczął na wszystkich sypać zaraz pierwszego dnia po uwięzieniu. Przypomniała o tym na łamach „Naszej Polski” wsypana przez niego jego była narzeczona Elżbieta Królikowska-Avis, która dziesięć lat temu wygrała z Niesiołowskim proces o pomówienie, zmuszając go do publicznych przeprosin i zapłacenia kary pieniężnej.

Oligarchiczny krezus (Janusz Palikot)

Inny z polityków Platformy, współwłaściciel Polmosu Lublin – Janusz Palikot należy do najbogatszych parlamentarzystów. Jak dotąd „wyróżnił się” głównie apelowaniem o wejście Platformy w koalicję z postkomunistami.

Ograniczoność miejsca nie pozwala teraz na szersze przedstawienie innych, jakże licznych przebierańców i kameleonów z Platformy Obywatelskiej. Przedstawię ich dużo bardziej szczegółowo w będącej na ukończeniu kilkusetosobowej książce „Platforma obłudników”.

Prof. Jerzy Robert Nowak

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl