Ciemna strona futbolu

Afery, skandale, korupcja, czyli o polskiej piłce nie tak, jak byśmy chcieli

Kiedy pod koniec czerwca 1999 roku Michał Listkiewicz obejmował stery w piłkarskiej centrali, jawił się jako reformator, człowiek światowy, posiadający znakomite kontakty, który zdoła wprowadzić nasz futbol na salony i pomoże mu odzyskać utracone dobre imię. Polski Związek Piłki Nożnej, z dotychczasowym prezesem Marianem Dziurowiczem, kojarzył się bowiem nie najlepiej i cieszył się kiepską opinią. Nadchodzące „nowe” futbolowe środowisko przywitało z optymizmem i nadzieją. Minęło niespełna osiem lat i misja Listkiewicza powoli się kończy. O ile związek pod kierownictwem jego poprzednika był oceniany źle, o tyle teraz jest odbierany wręcz fatalnie. Piłka w Polsce znalazła się w cieniu afer, skandali, korupcji i szwindli. Jedyni, którzy mają się dobrze i nic sobie nie zarzucają, to… Listkiewicz i jego świta.

Niemal każdego tygodnia słyszymy informacje o osobach zatrzymanych w związku z prowadzonym przez wrocławską prokuraturę śledztwem w sprawie korupcji w naszej piłce. W ręce policjantów coraz częściej trafiają osoby z pierwszych stron gazet, cieszące się w futbolowym świecie dobrą, niekiedy wręcz nieposzlakowaną opinią. Są wśród nich działacze, piłkarze, trenerzy, sędziowie, obserwatorzy, prezesi klubów. Kilka tygodni temu skuty kajdankami wszedł do budynku prokuratury Wit Ż. – członek zarządu PZPN. Niedługo później minister sportu Tomasz Lipiec zawiesił cały zarząd związku i wprowadził doń kuratora.


Pieniądze pod stołem


Skala korupcji jest porażająca, gdyż wyłania się z niej trudny do zaakceptowania obraz. Okazuje się bowiem, że w Polsce nie toczyły się uczciwe i normalne rozgrywki, w których wygrywał lepszy. Wyniki wielu pojedynków ustalono jeszcze przed ich rozpoczęciem. Kosztowało to ledwie kilka, kilkanaście tysięcy złotych. Na tyle swoje usługi wyceniali sprzedajni sędziowie, obserwatorzy, piłkarze. Interes kwitł, bo nikt nie próbował przeszkadzać. „Obrotni” działacze coraz częściej wychodzili z założenia, iż pewniejsze punkty dają pieniądze przekazane pod stołem niż uczciwa walka na boisku. Główny antybohater afery Ryszard F. zwany „Fryzjerem” (w przeszłości prominentny działacz jednego z wielkopolskich klubów, który w ciągu kilku lat zrobił błyskotliwą karierę z lig okręgowych do europejskich pucharów) jest oskarżony o założenie grupy przestępczej, która zajmowała się m.in. ustawianiem wyników ligowych meczów w różnych klasach rozgrywkowych, i kierowanie nią. Zwerbował do niej cały sztab ludzi – m.in. sędziów, obserwatorów, którzy dbali o skuteczność i bezpieczeństwo procederu. Od pewnego czasu wiadomo, że w ten sposób punkty gromadziło m.in. kilka klubów ekstraklasy. Grozi im degradacja do niższych klas bądź nawet zawieszenie w prawach członka PZPN. Były już kurator związku Andrzej Rusko był zwolennikiem jak najsurowszego i najszybszego ukarania.

Najgorsza w tym wszystkim była całkowita bierność władz piłkarskiej centrali. Choć o korupcji mówiło się od dawna, choć prowadzone przez wrocławskich prokuratorów śledztwo gościło na pierwszych stronach gazet i w czołówkach programów informacyjnych, związek nie reagował. Zachowywał się tak, jakby sprawa w ogóle go nie dotyczyła. A przecież o nieuczciwych meczach, sędziach, trenerach mówiło się nie od roku, dwóch, ale od wielu lat. Słynne „kolejki cudów”, w których punkty zdobywały te drużyny, którym były one bardziej potrzebne, trenerzy zatrudniani nie z powodu umiejętności prowadzenia zespołu, ale znajomości posiadanych „gdzie trzeba” – opinia publiczna wręcz o tym krzyczała, ale PZPN milczał. Dlaczego? Sumienia włodarzy naszej piłki nie ruszyło nawet zatrzymanie Wita Ż. Grzegorz Lato, członek zawieszonego zarządu i kandydat na fotel prezesa w najbliższych wyborach, obwieszczał, że nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej i to sprawa tylko Wita Ż. Listkiewicz przypomniał, iż swego czasu korupcyjnych afer nie uniknął nawet MKOl. I co z tego? Gdy afera podobna do naszej wybuchła we Włoszech, piłkarskie władze, nie namyślając się, podjęły decyzję o dymisji. U nas nie chcą o niej słyszeć. Nie mają sobie nic do zarzucenia, „bo to przecież winny jest Wit Ż”.

Pozostańmy przy tym byłym arbitrze, do niedawna komentatorze jednej z telewizyjnych stacji (co ciekawe, oceniał w niej pracę sędziów). Otóż ten jowialny, dowcipny starszy pan od dawna prowadził firmę Wit-Sport produkującą sprzęt sportowy. Z jego usług korzystały m.in. kluby, ale i sędziowie. Mogło to budzić kontrowersje? Mogło, tym bardziej że członek zarządu PZPN nie może prowadzić biznesu związanego z piłką. Pan Ż. usprawiedliwiał się, że dawno przepisał firmę na syna. W związku oczywiście nikt nie widział w tym problemu.

PZPN nie zareagował również wtedy, gdy w słynnym wywiadzie korupcyjne praktyki ujawnił były prezes GKS Katowice Piotr Dziurowicz. Więcej, został uznany w środowisku za czarną owcę i otoczony ostracyzmem.


Afera goni aferę


Jednym z największych skandali ostatnich lat była tzw. afera barażowa. Latem 2003 roku prezes klubu Świt Nowy Dwór Mazowiecki przyznał, że kilku jego piłkarzy sprzedało mecz barażowy o awans do ekstraklasy ze Szczakowianką Jaworzno. Wydział Dyscypliny PZPN zadziałał nadspodziewanie szybko, sześciu graczy Świtu dożywotnio zdyskwalifikował, a Szczakowiankę zdegradował do II ligi. To nie był jednak koniec sprawy. Najwyższa Komisja Odwoławcza związku zmniejszyła kary dla piłkarzy, ale nie zniosła sankcji wobec klubu z Jaworzna. Najciekawsze miało dopiero nastąpić – niedługo później Trybunał Arbitrażowy przy PKOl uchylił kary dla Szczakowianki! Członkowie Trybunału wskazali ogrom uchybień w procedurze: obwinionym nie przedstawiono konkretnych zarzutów, uniemożliwiono obronę, nie informowano ich o toczącym się postępowaniu, wyłączono jawność, przez co oskarżeni nie wiedzieli, kto i co przeciw nim zeznawał. Było to sprzeczne nie tylko z prawem, ale i z wewnętrznym statutem PZPN. Szczakowianka natychmiast zażądała od związku odszkodowania w wysokości 9 milionów złotych. Nikt nie umiał powiedzieć, czy stała się na nowo klubem I-ligowym, czy nadal pozostała w II lidze. Na szczęście (a może nieszczęście) do arcyskandalu nie doszło. Strony się porozumiały…

W ostatnich latach PZPN miał oczywiście kłopoty nie tylko z powodu korupcji panującej na naszych boiskach i wokół nich. Tuż po mundialu w Niemczech opinię publiczną wzburzyła tzw. afera biletowa. Okazało się bowiem, że wiele osób, które zgodnie z wszelkimi procedurami nabyły bilety na mistrzostwa świata, nie dostało ich bądź otrzymało tylko część. Ale to nie wszystko. Wejściówki można było nabyć od pośredników za niemal dziesięciokrotnie wyższą cenę. Przy okazji ci ludzie powoływali się na znajomości w PZPN, zapewniali o całkowitym bezpieczeństwie transakcji (czyli że zakupiony bilet jest „uczciwy” i zapewni wejście na stadion bez żadnych problemów). Aby było ciekawiej, bilety należne polskiej stronie pojawiły się w nielegalnej sprzedaży także u niemieckich koników. PZPN był oczywiście czysty. Po stronie związku nie znaleziono winnych, cała sprawa była tylko kolejną „próbą oczerniania dobrego imienia związku”.

Futbolowa centrala miała również wiele problemów po kontrowersyjnej decyzji w sprawie przyznania licencji na transmisje rozgrywek ligowych. Jak wiadomo, prawo do ich udzielania ma wyłącznie PZPN, który organizuje przetarg dla zainteresowanych stacji. Od 2000 roku mecze ekstraklasy pokazuje Canal+. W umowie między obiema stronami (obowiązującej do sezonu 2004/2005) znalazła się klauzula, wedle której C+ miał pierwszeństwo w uzyskaniu wyłącznej licencji na transmitowanie meczów od sezonu 2005/2006 do 2008/2009. Na tej podstawie PZPN był zobowiązany do poinformowania stacji o warunkach ofert złożonych przez jej konkurentów. Zgodnie z umową C+ automatycznie otrzymywał licencję, jeśli w ciągu 30 dni przedstawił warunki równe ofercie uznanej przez PZPN za najkorzystniejszą. Przetarg wygrał C+, a kontrolerzy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów odkryli m.in., że z powodu uprzywilejowania go co najmniej jedna stacja zrezygnowała z udziału w przetargu. UOKiK uznał, iż cała ta sytuacja miała charakter antykonkurencyjny, a w Polsce zabronione są porozumienia, których celem jest ograniczanie konkurencji. Zarówno PZPN, jak i C+ zostały surowo ukarane finansowo. Strony odwołały się od wyroku, sprawa trafiła do sądu. Być może rozstrzygnięcie nastąpi jeszcze w lutym.


Trzymają się stołków


Klimat wokół polskiej piłki jest fatalny i tylko na chwilę poprawiają go sukcesy dowodzonej przez Leo Beenhakkera reprezentacji. Centrala nie ma jednak sobie nic do zarzucenia, przeciwnie. Listkiewicz chwali się, że to za jego kadencji narodowa drużyna dwa razy awansowała do finałów mistrzostw świata, co było wydarzeniem wyjątkowym. I… ma rację. Zapomina jednak dodać, co zaprezentowała na boiskach Korei i Niemiec i w jakiej atmosferze z nich wracała. W 2002 roku ówczesny selekcjoner – mistrz autokreacji i robienia wokół siebie medialnego szumu – Jerzy Engel zapowiadał, iż jego podopiecznych stać nawet na mistrzostwo świata. Szybko został sprowadzony na ziemię i czerwienił się ze wstydu. Podobnie było cztery lata później. Tuż przed mundialem i w czasie jego trwania Paweł Janas dał swym krytykom tak wiele powodów do ataku, że… po mistrzostwach pożegnaliśmy go z ulgą. Prezes PZPN niezrażony opowiadał jednak wszem i wobec, iż wielkim sukcesem był sam awans do mundialu. Czy to przypadek, że od lat żadna polska drużyna klubowa nie jest w stanie awansować do Ligi Mistrzów, a w Pucharze UEFA tylko jeden jedyny raz (Wisła Kraków za rządów Henryka Kasperczaka) potrafiła pokonywać rywali z teoretycznie dużo wyższej półki? Wciąż szwankuje praca z młodzieżą, nie mamy infrastruktury, brakuje stadionów, baz treningowych. Za to wszystko odpowiada także, a może raczej przede wszystkim, PZPN.

Niedawno kilku arbitrów podejrzanych o czynny udział w aferze korupcyjnej złożyło wnioski o ponowne przyjęcie do organizacji sędziowskiej Wielkopolskiego ZPN (tego samego, w którym działał „Fryzjer”). Chcą nadal sędziować.

Zawieszeni przez ministra sportu członkowie zarządu ani myślą o podaniu się do dymisji. Nie mają sobie nic do zarzucenia.

Michał Listkiewicz już kilka razy obwieszczał termin swojej rezygnacji. Ani jednego nie dotrzymał. Wszystko „dla dobra polskiej piłki”.

Światowe władze piłkarskie wciąż uznają zawieszony zarząd z prezesem Listkiewiczem na czele.

W marcowych wyborach nowych władz związku wystartuje m.in. Grzegorz Lato, jeden z głównych obrońców dotychczasowego stanu rzeczy. Przynajmniej dziś wydaje się kandydatem numer jeden do fotela prezesa.

Piotr Skrobisz
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl