Brakuje materiałów i robotników

Od kilku lat mamy w Polsce do czynienia z boomem na rynku budowlanym, co widać zarówno w sektorze budownictwa mieszkaniowego, jak i usługowego. Do tego dochodzi także wzrost inwestycji przemysłowych, drogowych i rozbudowa infrastruktury technicznej. Efektem tego są nie tylko nowe mieszkania, biurowce, ale również… problemy z zakupem materiałów budowlanych, które już dotykają mieszkańców największych miast. Z drugiej strony w całym kraju jest odczuwany brak budowlańców, dlatego trzeba już teraz ustawiać się do nich w długiej kolejce z nadzieją, że przyjmą zlecenie za kilka miesięcy.

Oczywiście taka sytuacja cieszy, daje nadzieję na utrzymanie się boomu budowlanego, bo choćby zapotrzebowanie Polaków na własne mieszkania nie powinno raczej maleć. Do tego dochodzi też konieczność remontowania co roku tysięcy mieszkań, konieczność budowania dróg, rozbudowy infrastruktury technicznej, więc koniunktura na rynku nadal się utrzymuje. Jednak grozi nam też kryzys w sektorze budowlanym, zwłaszcza z powodu braku rąk do pracy. Może się bowiem okazać, że tych rosnących zamówień nie będzie komu realizować.
Zaskakujące są jednak przede wszystkim informacje o problemach ze zdobyciem materiałów budowlanych. Dotyczy to zwłaszcza największych miast, w których zapotrzebowanie na takie artykuły jest największe. Hurtownie i sklepy nie spodziewały się aż takiego tłoku i zwyczajnie nie nadążają z zamówieniami. Dlatego zdarza się, że na przykład mieszkańcy Warszawy zaopatrują się w potrzebne rzeczy w innych miastach, w dodatku często taniej.
Taka sytuacja to nie tylko efekt niespotykanej od lat koniunktury na rynku. Zapewne dostępność materiałów budowlanych byłaby większa, gdyby nie to, że w poprzednich latach upadło wiele hurtowni i sklepów. Zniknęły też z rynku małe cegielnie, wytwórnie pustaków, tartaki, które teraz bardzo by się przydały. Do tego producenci nie spodziewali się aż takiego wzrostu zamówień i nie wszyscy mogą szybko zwiększyć produkcję.

Trudno kupić

Andrzej Skrzydlak z Warszawy po materiały budowlane przyjechał aż do Radomia.
– U nas są kłopoty, klientów w hurtowniach i sklepach jest tak wielu, że na
materiały trzeba się zapisywać i czekać przynajmniej kilka dni. Ja nie mogłem
sobie na to pozwolić, bo wynająłem już ekipę do budowy. Dlatego poprosiłem
brata, aby mi wszystko zamówił w Radomiu. Tutaj kupiłem to, co było potrzebne,
bez kłopotu – mówi. – I w dodatku jest taniej, od kilku do kilkunastu procent,
więc nawet po doliczeniu kosztów transportu jest to opłacalne. Okazuje się,
że podobne kłopoty ma wielu znajomych naszego rozmówcy. Nie oznacza to oczywiście,
że w stolicy brakuje materiałów budowlanych, ale z niektórymi ich rodzajami
są czasami kłopoty. – W dzielnicach peryferyjnych, gdzie ziemia jest tańsza,
buduje się teraz wiele osób. Każdy chciałby kupować materiały budowlane jak
najbliżej, ale takich sklepów jest niewiele, więc nie dają rady obsłużyć na
czas wszystkich klientów – podkreśla Skrzydlak. – Ja jestem tego najlepszym
przykładem.
Wiktor Siejek jest sprzedawcą w sklepie z materiałami budowlanymi w Radomiu
i zauważył, że w lipcu trafiało się sporo klientów z Warszawy i okolic. Było
też kilka osób z Łodzi. – Braki materiałów, jak tłumaczą mi koledzy z innych
miast i czego my też doświadczamy, są związane z coraz większym zapotrzebowaniem.
Koniunkturę widzimy choćby po liczbie faktur, których w tym roku jest co najmniej
o kilkanaście procent więcej niż rok temu. Ludzie przychodzą od rana do wieczora,
kupują niemal wszystko. Wiem z rozmów z producentami, że nie wszyscy mogą zwiększyć
produkcję, bo nie mają dodatkowych maszyn, więc na razie niewiele się zmieni
– tłumaczy. Nałożyły się na to niestety ogromne problemy komunikacyjne w lipcu,
podczas największych upałów. Ruch ciężarówek był w ciągu dnia zablokowany,
więc czasami nie miał kto dowieźć towaru do mniejszych sklepów. Z kolei piękna
pogoda sprzyjała pracom budowlanym, więc rosnące zapotrzebowanie na towar było
tym trudniejsze do zrealizowania.
Marek Konwerski, murarz z ponad 30-letnim stażem, od kilku lat pracuje na budowach w Warszawie. Twierdzi, że wielkie firmy, realizujące duże kontrakty, nie mają kłopotów z materiałami, bo nabywają je często wprost u producentów. Jednak indywidualni klienci takie problemy muszą pokonywać. – Koledzy chodzili na „prywatki”, remontując domy i mieszkania. Ale kilku klientów wstrzymało pracę, bo nie mogli zdobyć potrzebnych materiałów – mówi Konwerski. – Nie trwało to może długo, ale kilkudniowe poślizgi się zdarzały. Byliśmy tym bardzo zdziwieni, jednak tak rzeczywiście było. W jednym ze składów budowlanych zabrakło nawet cementu, wszystko zostało wykupione.

O fachowca trudniej

O ile jednak problemy z materiałami budowlanymi łatwiej jest rozwiązać i
sytuacja wkrótce wróci do normy, o tyle większe kłopoty zaczynają nam doskwierać
z powodu braku rąk do pracy. To efekt opisywanego wielokrotnie zjawiska emigracji
zarobkowej. Szacuje się, że w zachodniej Europie może pracować nawet kilkadziesiąt
tysięcy wykwalifikowanych polskich murarzy, tynkarzy, glazurników, dekarzy,
zbrojarzy i przedstawicieli wielu innych budowlanych profesji. Żaden kraj nie
jest zaś w stanie szybko zapełnić takiej luki na rynku pracy. Tym bardziej
że zanim jeszcze ruszyła fala emigracji, firmy budowlane już alarmowały, że
zaczyna brakować dobrych fachowców na rynku. Mimo wysokiego bezrobocia trudno
jest znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Młodzi wyjeżdżają, starsi odchodzą
na emeryturę i nie ma ich kto zastąpić. Ponosimy konsekwencje likwidowania
w latach 90. wielu szkół zawodowych, które kształciły pracowników dla budownictwa.
Dlatego i te kadry są wąskie: nie ma po prostu komu pracować. – Do tej pory
mówiło się o tym, że kłopoty z pracownikami mają przede wszystkim duże firmy,
że z tego powodu opóźniają się wielkie budowy, ale z podobnymi problemami stykają
się też zwykli ludzie, chcący wybudować dom czy przeprowadzić jego remont –
twierdzi Anna Skałbania, doradca w biurze architektonicznym. Jej słowa są jak
najbardziej prawdziwe. Przekonał się o tym Stanisław Izdebski, który w maju
szukał ekipy do remontu 70-metrowego mieszkania w bloku. Nie chciał brać nikogo
z ogłoszenia prasowego, szukał sprawdzonych ekip. Znajomi dali mu kilkanaście
telefonów, ale nic nie załatwił. – Wszyscy mieli pozajmowane terminy do końca
lata. Mają tyle roboty, że się zwyczajnie nie wyrabiają, pracują nawet w niedziele
– opowiada nam mężczyzna. – Więc albo będę musiał robić remont w drugiej połowie
listopada, co jest chyba mało realne, bo wtedy będzie za zimno, albo muszę
poczekać do wiosny.
Pan Stanisław mógłby oczywiście zatrudnić nieznaną sobie firmę, ale woli nie
ryzykować. – Zawsze to lepiej zlecić robotę fachowcom z marką, jest gwarancja, że niczego nie sknocą. Więc chyba jednak odłożę remont do przyszłego roku – mówi.
Z takiej sytuacji zadowolony jest Robert, który z dwoma braćmi ma niewielką firmę remontową. Zajmują się malowaniem, docieplaniem budynków, potrafią położyć glazurę, panele na podłogach. W poprzednich latach trudno im było znaleźć zlecenia, bo w okolicy rynek niewielki. Teraz pracują w gminach podwarszawskich, gdzie zapotrzebowanie na usługi jest ogromne i nawet musieli zrezygnować z części zleceń. – Pracujemy cały czas na czarno, ale jak w przyszłym roku sytuacja będzie podobna, to zarejestrujemy firmę. Będziemy mieli bowiem dość pieniędzy, aby zapłacić składkę na ZUS i podatek – twierdzi Robert. – Teraz pracę mamy co najmniej do końca listopada, a może i dłużej, jeśli nie będzie wielkich opadów śniegu. A na przyszły rok pierwsze zlecenie przyjęliśmy na początek marca – mamy robić różne wykończenia w domu budowanym pod Grójcem.

Grozi nam kryzys

Niestety, z powodu braków na rynku pracy grozi nam osłabienie tempa rozwoju
nie tylko sektora budowlanego, ale i całej gospodarki. Na tym przykładzie najlepiej
widać, jakie znaczenie ma budownictwo dla kraju. W dobie recesji ciągnie w
dół inne branże, a gdy ma koniunkturę, korzystają z tego inni. Tymczasem teraz,
gdy zapotrzebowanie na usługi budowlane jest coraz większe, firmy nie mają
ludzi, aby mu sprostać. Muszą więc rezygnować z przyjmowania kontraktów. Najlepiej
widać to w sektorze publicznym, który musi organizować przetargi na roboty
budowlane: budowę lub remonty dróg, wodociągów, kanalizacji, szkół, budynków
publicznych, mieszkań socjalnych itd. Jeszcze do niedawna o każdy taki przetarg
biło się przynajmniej kilka firm. Na te bardziej intratne zgłaszało się nawet
kilkanaście przedsiębiorstw. Teraz chętnych jest zdecydowanie mniej.
Zdarza się, że ofertę złoży jedna firma. To i tak dobrze, bo jeśli przedsiębiorstwo
spełni wszystkie wymogi zapisane w specyfikacji przetargowej, dostanie kontrakt
i inwestycja może być zrealizowana. Gorzej jest wtedy, gdy nikt nie przystępuje
do przetargu, co ma coraz częściej miejsce. Wtedy trzeba ponawiać ogłoszenie.
Procedura się wydłuża, a inwestycja jest zablokowana. O takich sytuacjach coraz
częściej informują włodarze miast i gmin. Problem stał się na tyle poważny,
że zajmował się nim np. Związek Miast Polskich. – Przetargi publiczne przestały
być atrakcyjne – powiedział nam jeden z przedsiębiorców, prosząc o zachowanie
anonimowości, bo on od czasu do czasu startuje jednak w takich przetargach
i nie chce się narazić władzom swojego miasta. – Kiedyś, gdy pracy było mało,
łapało się każdy kontrakt. Ceny na przetargach były zbijane do minimum, nic
się na nich nie zarabiało. Więc gdy tylko rozpoczął się boom w całym budownictwie,
firmy bez żalu zrezygnowały z przetargów ogłaszanych przez samorządy i państwo.
Przedsiębiorcy tłumaczą też, że zawieranie umów i ich realizacja jest dużo
łatwiejsza, gdy ma się do czynienia z inną prywatną firmą. Łatwiej jest negocjować choćby większą zapłatę za dodatkowe prace, nieprzewidziane w przetargu. Od gminy czy powiatu takie pieniądze jest trudniej wyciągnąć, bo uniemożliwiają to często przepisy prawne.
Problem jest jednak bardzo poważny i grozi nam w przyszłości wstrzymaniem wielu inwestycji. Z powodu braku wykonawców może być sparaliżowana budowa niejednej drogi, odcinka wodociągu, kanalizacji, oczyszczalni ścieków. Ucierpieć może także sektor budownictwa mieszkaniowego i przemysłowego. Słowem – zahamowany zostanie rozwój gospodarczy kraju.
Dlatego konieczne jest podjęcie takich działań, aby do pracy w budownictwie zachęcić wielu młodych ludzi. Trzeba też odpowiednio szkolić bezrobotnych. To jednak działania obliczone na wiele lat, kto wie, czy w krótszej perspektywie nie trzeba będzie sięgać po siłę roboczą ze Wschodu. Już teraz, głównie na czarno, pracuje u nas wielu Ukraińców i Białorusinów. Tak jak rolnicy zalegalizowania pracy cudzoziemców domagają się firmy budowlane. Według nich, albo wpuścimy pracowników z byłego ZSRS na nasz rynek, albo musimy się przygotować na spadek dynamiki rozwoju budownictwa. Chyba że Polacy rozczarują się Zachodem i zaczną wracać nad Wisłę. Na razie jednak nie ma co na to liczyć. Być może więc trzeba imigrantów ściągać do nas?

Maciej Winnicki

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl