Arabska „wiosna ludów” to wymysł

Z Janem Łopuszańskim, byłym posłem, ekspertem w dziedzinie stosunków
międzynarodowych, wykładowcą w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w
Toruniu, rozmawia Marta Ziarnik

Jak właściwie można nazwać to, co od kilku tygodni dzieje się w Libii i
pozostałych krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej?

– To wynik bardzo szerokiej, międzynarodowej operacji politycznej, dokonywanej w
krajach arabskich, w której na pewno idzie o kontrolę nad zasobami ropy
naftowej, a być może także o znacznie dalej idące cele. Gwałtowna rekonstrukcja
rządów w krajach arabskich jest właśnie fragmentem tej operacji.

Co tak naprawdę było zapalnikiem tych rewolucji, mam na myśli głównie Libię,
to raczej bogaty kraj…

– Pani redaktor, bogactwo kraju nie musi przekładać się na bogactwo szerokich
rzesz społecznych. Gwałtowny wzrost cen żywności na rynkach światowych w
ostatnim półroczu, będący skutkiem spekulacji giełdowych, utrudnia licznym
rodzinom wiązanie końca z końcem. Zwłaszcza w krajach, które – tak jak Libia –
lwią część żywności muszą importować i w których większość rodzin wydaje
większość dochodów na żywność. Na to nakłada się właśnie akcja polityczna
organizowana poprzez społeczności internetowe, zorganizowane choćby na Facebooku
czy Twitterze. Ich programy gospodarcze czy polityczne są dość niejasne, poza
negacją rządzących reżimów i zupełnie słusznym wołaniem o wolność słowa i
zgromadzeń. Te działania wspierane są też propagandowo przez telewizję
Al-Dżazira, dość wpływową we wszystkich krajach arabskich. A telewizja ta, jak
wiemy, należy do emirów Kataru współpracujących ze Stanami Zjednoczonymi.

Kadafi twierdzi, że sytuacja w Libii to następstwo "kolonialnego spisku"
wywołanego głównie przez Stany Zjednoczone, Francję i Wielką Brytanię, które
chcą przejąć libijską ropę.

– Kadafi ocenia zjawisko z perspektywy propagandowej, chwytliwej w krajach
postkolonialnych. Nie sądzę jednak, by tym razem chodziło tylko o to, kto będzie
eksploatował złoża. Oczywiście, problemy społeczne i polityczne w krajach
arabskich występują niezależnie od polityki stolic Zachodu, natomiast mogą być
wzmacniane z zewnątrz. Zarówno w Tunezji, jak i w Egipcie obalono przywódców
(Abu Alego i Mubaraka), odsunięto część ich popleczników, a władzę objęły
środowiska, które chwilę wcześniej stanowiły część zaplecza obalonych
przywódców. Nowi przywódcy podjęli dialog ze stolicami Zachodu. W dniu, w którym
dopiero rozpoczynały się manifestacje na placu Tahrir w Kairze, szef sztabu
generalnego armii egipskiej – gen. Mohamed Tantawi, konferował w Waszyngtonie.
Dziś rządzi Egiptem. Rola manifestantów, którzy ponoć dokonali rewolucji,
okazała się bardzo ograniczona. Pojawiły się już i w Tunezji, i w Egipcie
protesty społeczne przeciwko tym, którzy właśnie objęli władzę. Poczekajmy na
ciąg dalszy zdarzeń, a zapewne ujawnione zostaną nowe okoliczności. Nie sądzę
też, abyśmy w Libii mieli do czynienia z szeroko zakrojonymi wystąpieniami
społecznymi, choć autorytet społeczny Kadafiego w ostatnich latach na pewno
osłabł. Mamy tam raczej do czynienia ze wspieraną z zewnątrz rewoltą części
aparatu państwowego i części sił zbrojnych.

Kadafi do niedawna był określany mianem przyjaciela USA.
– Musimy odróżnić grzeczności dyplomatyczne od faktów politycznych. Kadafi nigdy
nie był przyjacielem Ameryki. Odwrotnie – od objęcia władzy w 1969 roku
przeciwstawiał się jej polityce, w szczególności polityce wielkich koncernów
naftowych, a pozycję międzynarodową Libii opierał na współpracy ze Związkiem
Sowieckim. Jego służby specjalne podejmowały także brudne akcje przeciwko
Zachodowi, jak spowodowanie katastrofy amerykańskiego samolotu pasażerskiego pod
Lockerby (1988). Po długim czasie Libia przyjęła na siebie odpowiedzialność za
ten akt bandytyzmu i wypłaciła odszkodowania rodzinom ofiar. USA ze swej strony
podejmowały interwencje zbrojne (bombardowania) przeciw Libii i Kadafiemu.
Owszem, w ostatnich kilku latach Kadafi zaczął wycofywać się z niektórych
rozwiązań gospodarczych i społecznych, przyjętych pod wpływem sowieckiej wersji
socjalizmu, ale to nie uczyniło go wcale przyjacielem Zachodu. Stąd też tak
radykalne stanowisko wobec niego ze strony stolic Zachodu.

Wracając jeszcze do Pana poprzedniej wypowiedzi, kim są libijscy rebelianci i
kto jest ich faktycznym przywódcą?

– Kadafi, niedawno pytany o sprawców rewolty, wskazywał na Al-Kaidę. Warto
pamiętać, że nie tylko w krajach arabskich pojawiają się pytania, czy Al-Kaida
nie jest przypadkiem grupą (lub raczej zespołem grup) podtrzymywaną przez służby
specjalne USA i Izraela, jako niezwykle wygodny pretekst różnych interwencji.
Bardzo trudno jest dociec prawdy o rzeczywistości zmistyfikowanej przy
współudziale współczesnych służb specjalnych i wykorzystaniu nowoczesnych metod
propagandy. O rzeczywistych przywódcach rebelii możemy mówić w przypadku ruchu o
własnych, autonomicznych korzeniach, który posiada własnych kierowników, z
których zdaniem muszą się liczyć wszyscy uczestnicy zdarzeń. Kiedy ruch
polityczny w jakimś kraju jest funkcją relacji międzynarodowych, trzeba poczekać
na zakończenie toczącej się gry międzynarodowej, a wtedy nowi przywódcy zostaną
światu ogłoszeni – najciekawsze: przez kogo i przy czyim poparciu.

Czy Libijczycy i pozostali obywatele krajów arabskich, w których dochodzi do
rewolty, mają pomysł na rządzenie krajem?

– Pomysły mogą mieć, system rządów mogą sobie zmieniać, ale nie w systemie
rządów leży istotny problem, lecz w relacjach międzynarodowych. Przykładowo –
Saddam Husajn miał bandyckie zacięcie wobec obywateli własnego państwa, co wcale
nie przeszkadzało demokracjom Zachodu, dopóki jego polityka odpowiadała ich
oczekiwaniom. Jego upadek zarządzono, kiedy okazał się nazbyt samodzielny.
Gorzej że za operację usuwania Husajna i budowania prozachodniej demokracji w
Iraku już około miliona Irakijczyków zapłaciło życiem.

Jaki będzie finał arabskich rewolucji?
– Rzeczywista rewolucja rzadko bywa kończona przez tego, kto ją zaczął.
Natomiast kontrolę nad jej przebiegiem mogą zachować jakieś dostatecznie silne
czynniki zewnętrzne, które nie tracą sił w bezpośredniej rewolucyjnej
konfrontacji i dysponują dużymi rezerwami finansowymi czy militarnymi oraz
stosowną informacją. Jak wspomniałem, w Egipcie i Tunezji już pojawiły się
protesty społeczne przeciwko ludziom, którzy w ramach rewolucji przejęli władzę.
W Libii proces rewolty trwa. Pytanie, jaki będzie ostateczny skutek tego procesu
i czy Libijczycy będą mieli powody ucieszyć się tym, czego doświadczą po jego
zakończeniu. To raczej stratedzy procesów międzynarodowych będą decydować o
ostatecznym bilansie zdarzeń, a nie rebelianci czy Kadafi. Na razie eksperci
giełdowi sygnalizują upadek pozycji Libii jako eksportera ropy naftowej.
Rafinerie libijskie ponoć kończą pracę, ponoć ostatnie statki z ropą odpływają z
libijskich portów. Rebelianci rozważają możliwość importu (!) paliwa z Włoch.
Ciekawe, za co więc Libia kupi żywność? I gdzie głodni Libijczycy będą szukać
możliwości przetrwania? Kto zostanie pozbawiony dostępu do ropy ze źródeł
libijskich i gdzie znajdzie alternatywne źródła zaopatrzenia? Współczesny świat
jest systemem naczyń połączonych. Kryzys w jednym miejscu globu może spowodować
zwielokrotnione kryzysy w innych miejscach.

Czy rzeczywiście potrzebna jest tam ingerencja Zachodu?
– Ingerencje zewnętrzne w życie narodów i państw bywają kosztowne przede
wszystkim dla tych narodów i państw. Rzecz w tym, że we współczesnym świecie
prawa narodów nie są szanowane – zwłaszcza gdy w grę wchodzą interesy
ekonomiczne wielkich imperiów i koncernów oraz regionalne czy globalne podziały
władzy. Kiedy zaś elementarne względy humanitarne rzeczywiście wymagają
niezwłocznej interwencji w imię poszanowania życia całych narodów, to świat
latami przygląda się niegodziwościom. Tak jak przez całe lata biernie przyglądał
się ludobójstwu na ludności chrześcijańskiej dokonywanemu przez muzułmanów w
Sudanie. Proszę przypomnieć, kiedy to okazało się, że społeczność międzynarodowa
gotowa jest do efektywnego działania i w jakich to okolicznościach doprowadzono
do referendum w sprawie powołania nowego państwa na terytorium południowego
Sudanu. Otóż właśnie na progu wielkiej reorganizacji politycznej krajów
roponośnych, do których należy także Sudan. Krew ludzka jest mniej dziś cenna od
ropy, a na dodatek w licznych bogatych krajach zalęgły się też pomysły na
zmniejszenie liczby ludzi na ziemi w imię… oczyszczenia środowiska
naturalnego. Koncepcje te oczywiście zakładają, że dla dobra ludzkości
przetrwają najsilniejsi – czytaj "najbogatsi". W tych warunkach we współczesnym
świecie szybko narasta spirala gniewu i nienawiści. Stare różnice religijne,
kulturowe, polityczne stają się dogodnymi pretekstami działań, zaś rzekome
zabiegi o pokój mogą okazać się fragmentami precyzyjnych prowokacji wojennych.
Co jeszcze staje się możliwe w takich okolicznościach?

Mówił Pan o ropie, której cena od wybuchu rewolucji z każdym dniem rośnie. Co
jeśli destabilizacja sięgnie Arabii Saudyjskiej?

– Obecna spekulacja cenami ropy może okazać się fragmentem tego samego
scenariusza, którego innym fragmentem jest wymiana rządów w krajach arabskich.
Pamiętajmy, że na rynku działają potęgi handlowe silniejsze od niejednego
producenta ropy. Dziś to raczej losy poszczególnych krajów zależą od gry ropą
niż ceny ropy od sytuacji w poszczególnych krajach.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl